Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To był ich ostatni lot. Pilot i pasażer zginęli na miejscu

Ewa Gorczyca
Leszek Preisner kilka lat temu razem z bratem skonstruował elektryczną hulajnogę. Pasje Artura Krzysztyńskiego związane były z wodą. Był żeglarzem i ratownikiem wodnym.
Leszek Preisner kilka lat temu razem z bratem skonstruował elektryczną hulajnogę. Pasje Artura Krzysztyńskiego związane były z wodą. Był żeglarzem i ratownikiem wodnym. Romasz Jefimow/Archiwum prywatne
Awionetka runęła na ziemię i stanęła w płomieniach. Pilot i pasażer zginęli na miejscu. Dramat rozegrał się w polach, kilka kilometrów od krośnieńskiego lotniska. Wciąż nie wiadomo, co przerwało lot Vansa RV-6.

Jest niedzielne popołudnie. Na krośnieńskim lotnisku dobiega końca trzydniowy Odlotowy Piknik Rodzinny, organizowany przez Aeroklub Podkarpacki. Leszek Preisner, jaślanin, właściciel i pilot dwuosobowego Vansa RV-6, startuje, kierując się na południe od lotniska. Na pokładzie samolotu jest też pasażer, krośnianin Artur Krzysztyński.

Kilka minut później maszyna spada. Uderza w ziemię z dala od zabudowań, niespełna 200 metrów od mało uczęszczanej szosy na granicy miejscowości Głowienka i Wrocanka. Awionetka staje w ogniu. Słup czarnego dymu widać z wieży kontrolnej na lotnisku.

Tego dnia na lotnisku jest spory ruch. Jak co tydzień, gdy dopisuje pogoda.

- W weekend bywa u nas jak na Okęciu. Około dwudziestu właścicieli hangaruje tu swoje samoloty - tłumaczą piloci.

Leszek Preisnat swojego sportowo-turystycznego Vansa RV-6 także hangarował w Krośnie.

- Często nim latał - opowiada Piotr Wacławski, szef wyszkolenia Aeroklubu Podkarpackiego. - Tego dnia też pewnie chciał polatać po okolicy. Nie wiem, jaki miał plan. Zgłosił gotowość, kierunek, wystartował. Nawet nie zauważyłem, czy miał pasażera. Czasem widać dwie głowy w kabinie. Ale tym razem nie zwróciłem uwagi. Jak samolot startuje, to w wieży skupiamy się bardziej na bezpieczeństwie, np. czy zwierzyna nie wkradła się na pas - opowiada Wacławski.

Czarny dym to sygnał, że mogło stać się coś złego. „Na południe od Krosna (...) na prawo od Głowienki, lecisz tam i patrzysz (...) - taki komunikat kieruje wieża kontrolna do jednego z pilotów. Chwilę potem pilot melduje wieży: „nic nie widać, jest pożar i ludzie stoją obok, (...) kabina cała zniszczona, (...) nie ma żadnych śladów jakiegoś lądowania, tylko uderzenie pionowe.

Wypadek widział z drogi Aleksander Gromek. Wracał samochodem z Bóbrki do Suchodołu. Jechał sam. Był pierwszą osobą, która znalazła się na miejscu tragedii.

- Widziałem ten samolot przez szybę auta - mówi. - Według mnie był jakieś sto metrów nad ziemią. Leciał poziomo i nagle, z tego płaskiego lotu po prostu poszedł w dół, jakby się jeszcze przekręcił i w ułamku sekundy uderzył pionowo w ziemię.

Przeczytaj też: Ostatni lot szybowcem 18-letniego Marcina

Ciąg dalszy na drugiej stronie.

Aleksander Gromek przyznaje, że początkowo nie był pewien, czy to, co obserwował, to prawdziwa maszyna czy model.

- Człowiek wychował się w sąsiedztwie lotniska. Często coś w górze lata, modele też puszczają. Dopiero jak ogniem buchnęło, to skojarzyłem, że to samolot się rozbił - opowiada krośnianin.

Wyskoczył z samochodu i ruszył biegiem przez rzepakowe pole.

- Miałem dwie gaśnice, zabrałem je, auto zostawiłem otwarte - opowiada.

Miał nadzieję, że może uda się kogoś uratować.

- Z daleka widziałem, jakby coś z tego samolotu odpadło. Myślałem, że to może pilota wyrzuciło. A to szyba wypadła, jak samolot zarył w ziemię.

Próbował stłumić płomienie, ale ręczne gaśnice na niewiele się zdały. Awionetka stała w ogniu, pilot i pasażer nie ruszali się.

- Nie było szans, żeby kogokolwiek wyciągnąć - kręci głową Aleksander Gromek. Wciąż przeżywa swoją bezsilność. - Co mogłem zrobić, co mogłem zrobić? - powtarza poruszony. - Straszna tragedia, miejsca sobie teraz nie mogę znaleźć...

Pożar dogasili zaalarmowani strażacy. Lekarz stwierdził, że dwie osoby znajdujące się we wraku nie żyją. Na miejsce przyjechali policjanci i prokurator. Późnym wieczorem dotarł także przedstawiciel Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Oględziny prowadzono do godz. 2 w nocy.

- Z ustaleń wynika, że był to lot prywatny, niezwiązany z piknikiem, który odbywał się na lotnisku - mówi Wiesława Basak, zastępca prokuratora okręgowego w Krośnie.

Przyczyny? Trzeba czekać

O przyczynach wypadku awionetki policja i prokuratura nie chcą się jeszcze wypowiadać.

- Dopóki trwają czynności procesowe, nie udzielamy informacji na ten temat - dodaje prokurator Basak.

Jacek Bogatko z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, ekspert od szybowców i samolotów, wyszkolenia i eksploatacji lotniczej, także zachowuje wstrzemięźliwość w ocenie tego, co się stało.

W dniu katastrofy pracował przy wraku do godz. 2 w nocy. Oględziny na miejscu kontynuował także następnego dnia. Podstawową sprawą było ustalenie, czy urządzenia samolotu, napędy, podłączenie lotek sterów, do momentu zderzenia były sprawne. Częściowo sprawdzono to na miejscu, ale dokładne oględziny utrudniały warunki atmosferyczne i padający cały dzień deszcz. Wrak miał być przetransportowany do hangaru, rozebrany i poddany szczegółowym badaniom.

- Niektóre elementy zabiorę ze sobą do Warszawy, żeby dokładnie sprawdzić je pod mikroskopem i ocenić jaki charakter mają uszkodzenia - mówił nam w czwartek po południu Jacek Bogatko.

– Zgłoszenie dostaliśmy około godziny 17.30 – mówi mł. bryg. Marcin Betleja, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Rzeszowie. – Awionetka rozbiła się niedaleko lotniska w Krośnie na którym odbywał się „Odlotowy piknik rodzinny” (organizowany przez Aeroklub Podkarpacki Szkoła Lotnicza).

Dwie osoby zginęły w wypadku awionetki pod Krosnem

Przedstawiciel Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych przesłuchał też kilku świadków.

- Te osoby widziały wypadek z różnych miejsc. Ich relacje trochę się różnią, ale mają wspólny mianownik - wyjaśnia.

- Dopiero gdy przeanalizuję to wszystko i złożę w całość, będę próbował domyślać się, jaka była prawdopodobna przyczyna zdarzenia - mówi Bogatko. - W ciągu miesiąca będzie opublikowany wstępny raport z wypadku.

Choć - jak zastrzega - nie przesądza to o ostatecznych wnioskach. - W trakcie badań dochodzą czasem dodatkowe informacje i ta przyczyna może zostać zweryfikowana.

To szybki i wymagający samolot

Samolot, którym lecieli Leszek Preisner i Artur Krzysztyński, to dwuosobowy dolnopłat. Pilot i pasażer siedzą obok siebie.

- Latałem na podobnym - opowiada Jacek Bogatko. - Ma możliwość zamontowania podwójnego usterzenia i można zrobić tak, że sterują dwie osoby. To jest bardzo szybki samolot, dopuszczony do akrobacji. W Stanach Zjednoczonych są rozgrywane zawody w tej klasie.

Ekspert PKBWL mówi, że zna kilka takich samolotów latających w Polsce. Ale odkąd pracuje w komisji, nie przypomina sobie żadnego poważnego zdarzenia związanego z tą maszyną. Od śmiertelnego wypadku z udziałem Vansa RV-6 w woj. lubelskim minęło już dziesięć lat. Wtedy samolot spadł na ziemię z wysokości 30 metrów. Zginęły dwie osoby. Przyczyną był błąd pilota: wszedł w zakręt za wolno i za nisko co doprowadziło do „przeciągnięcia” samolotu.

- Leszek miał wcześniej dwa czy trzy inne samoloty - opowiada Piotr Wacławski. - Latanie było jego pasją, miał co najmniej kilkunastoletnie doświadczenie w pilotowaniu. W 1987 roku kończyliśmy razem szkolenie podstawowe. Ponownie spotkaliśmy się w latach 90. Vansem latał od dwóch lat. To samoloty, które sprowadza się z USA w częściach do samodzielnego montażu.

- Zbudował go z pomocą fachowców, pod nadzorem, miał wszystkie atesty. Kontrole w tej kwestii są bardzo rygorystyczne - zaznacza Krzysztof Wolan, pilot akrobacyjny Aeroklubu Podkarpackiego.

I dodaje, że to samoloty szybkie, osiągające prędkość 300 km na godzinę, przez to bardzo wrażliwe i wymagające w pilotażu.

- Leszek miał doświadczenie, obeznanie w technice lotniczej. Znał się na tym, co robił. Był po prostu świetnym facetem - mówi Wacławski.

W Jaśle szefował stowarzyszeniu Ikar. Prowadził firmę specjalizującą się w urządzeniach elektronicznych dla przemysłu i motoryzacji.

- Miał wiele pomysłów, planów, jemu zawdzięczamy powstanie w Jaśle lądowiska - wspomina jego przyjaciel, architekt Andrzej Gawlewicz. - Był niesamowicie pomysłowym człowiekiem, autorem wielu wynalazków. Jako pilot - zrównoważony, ostrożny.

Artur Krzysztyński był związany ze środowiskiem wodniaków. Ścigał się w regatach w ekipie Cellfastu, był wiceprezesem Bieszczadzkiego WOPR, dyżurował społecznie jako ratownik w Teleśnicy nad Jeziorem Solińskim.

- Będzie nam go brakować - mówi Grzegorz Ostrówka, koordynator BWOPR w Polańczyku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowiny24.pl Nowiny 24