Teraz albo nigdy, czyli Szymon Hołownia chce posprzątać stajnię Augiasza

Fragment książki
Szymon Hołownia, dziennikarz,  publicysta, celebryta
Szymon Hołownia, dziennikarz, publicysta, celebryta Fot. Filip Ćwik/Napo Images
Jestem genetyczną krzyżówką realisty z optymistą. Gołym okiem widzę, że jest źle. To nie znaczy jednak, że jest beznadziejnie - mówi Szymon Hołownia, który stanął do wyścigu o fotel prezydenta. Poniżej fragmenty jego felietonów z „Tygodnika Powszechnego”, które ukażą się 16 grudnia w książce „Teraz albo nigdy” (wyd. Znak).

Ludzie jak kozy

Ojciec Tadeusz Rydzyk stwierdził podobno (na głośnej toruńskiej konferencji antyekologicznej), że wegetarianizm zmienia ludzi w kozy.

Nowa „kapryzacja” (tak to chyba będzie po łacinie, skoro koza to w języku Wergiliusza capra) jest oczywiście elementem szerszego procesu, o którym z mównicy kazali inni piewcy trendu określanego przeze mnie roboczo mianem „teologii schabowego”: współczesna lewacka kultura animalizuje ludzi i humanizuje zwierzęta.

Czas więc na pierwszy w historii coming out autora „TP”: otóż tak - jestem kozą. Lewacką. Zanimalizowanym (przez swój wegetarianizm) byłym człowiekiem, który w dodatku ośmiela się twierdzić, iż misja człowieka w odniesieniu do innych stworzeń nie wyczerpuje się w dbaniu o to, by smakowicie prezentowały się w panierce na talerzyku ojca dyrektora.

Uczestnicy toruńskiego konwentyklu poszli kompletnie w poprzek sposobu myślenia o relacjach człowieka z resztą Stworzenia, jaki proponuje w swoim nauczaniu (patrz encyklika Laudato si’) papież Franciszek, lekceważony i „przeczekiwany” w Polsce nie tylko w tej sprawie przez sporą część tak zwanego oficjalnego Kościoła. Papież próbuje rozpoznać teraźniejszość i mądrze ułożyć przyszłość, oni kanonizują przeszłość, twierdząc, że najlepiej jest, jeśli jest tak, jak było. Dorabiają teologię do osobistych przyzwyczajeń. Dogmatyzują doznania swoich kubków smakowych, rolniczą wiedzę z XVIII wieku oraz statut Polskiego Związku Łowieckiego. Czytaliśmy chyba tę samą Ewangelię, ja jednak nie znajduję w niej pochwały ani mięsożerstwa, ani bycia wege. Nie ma w niej nic o tym, że - jak był uprzejmy stwierdzić na owej konferencji pewien wysoki stopniem leśnik - filarami społeczeństwa są „Kościół, rolnictwo, leśnictwo i łowiectwo” ani że - to podobno teza pewnego (sic!) kapłana i profesora filozofii - obrońcy rżniętego właśnie starodrzewu w Puszczy Białowieskiej są gorsi od nazistów.

Piewcy takich rzewnych bzdur mają zawsze w zanadrzu tylko jeden cytat z Księgi Rodzaju: „Czyńcie sobie ziemię poddaną”. Używają go instrumentalnie jako niebiańskiej gwarancji, mającej zabezpieczać ich emocjonalne czy finansowe interesy, uparcie nie próbując zinterpretować Starego Testamentu w świetle objawienia Nowego. A w nim - jak wspomniałem - nie ma wskazówek dotyczących diety, wyrębu czy hodowli. Jest za to proste wskazanie: „Kochaj bliźniego jak siebie samego”. [...]

Zamieńmy szambo w perły

To nie jest tak, że ludziom nagle pomieszało się w głowach. Zawsze byli wśród nas tacy, którzy mieli aberracyjne poglądy, ale siedzieli cicho, bo bali się kompromitacji. [...] Oto do mojej fundacji zwraca się na piśmie młody człowiek, który w obfitym wywodzie sugeruje, że - pisownia oryginalna - „pchanie kasy w upośledzonych czarnuchów to zdrada własnej rasy”, „w asfalt z nimi”, „lepiej bombę tam puścić i oczyścić świat z tej zarazy”. Na zwrócenie uwagi ripostuje: „A cóż jest złego w rasizmie?”, po czym bluzga dalej. [...]

Wrzucam rzecz na mojego Facebooka i inicjuję akcję: „Zamieńmy szambo w perły”, wychodząc z założenia, że największym cierpieniem dla rasisty będzie świadomość, iż rozkręcił pomoc dla tych, którymi gardzi. Ludzie odpowiadają pięknie, zbieramy tysiące złotych na posiłki dla dzieci z naszego ośrodka leczenia głodu w Ntamugendze (Demokratyczna Republika Konga). Pod postem pojawiają się jednak i takie komentarze: „Ja nie popieram rasizmu, ale przecież chyba każdy może wyrazić swoją opinię”. Ich autorów nie blokowałem od razu, najpierw chciałem dopytać, czy w latach 30. XX wieku w Niemczech też broniliby tak prawa Hitlera do swobody wypowiedzi na temat misji rasy panów. Zdumiało mnie jednak szczerze, że coś, co jeszcze niedawno uznane zostałoby za ewidentną intelektualną kloakę, dziś pozycjonowane jest jako pogląd dopuszczalny w debacie.

Nie ma wątpliwości, kto jest winien - propagandziści, którzy pracowicie podsycają w Polakach dziki, agresywny lęk przed ludźmi innego wyznania i koloru skóry. Oni w swoich seansach nienawiści omijają rozum (...). Wprost zmieniają człowieka w „syf, kiłę i mogiłę” (jak był ostatnio uprzejmy stwierdzić senator RP z Kaszub). Dziesiątki razy rozmawiam o tym z ludźmi na spotkaniach. Mówię: obawy są czymś naturalnym, żyjemy od pokoleń w homogenicznym społeczeństwie. Nikt przytomny nie twierdzi, że należy zaraz otworzyć granice, wpuszczać jak leci wszystkich chcących się u nas osiedlić. Ale sytuacja, kiedy 38-milionowy kraj sparaliżowany jest lękiem przed, dajmy na to, pięćdziesięciorgiem dzieci, ofiar wojny, które moglibyśmy przyjąć w ramach tak zwanych korytarzy humanitarnych - czyż to nie dowód na to, że terroryści, nie wysadziwszy jeszcze u nas nikogo, zrealizowali z nawiązką swój cel? [...] Że zabili w nas i ludzi, i katolików, fizycznie nas nawet nie tykając. [...]

Płód czy dziecko?

Nie jest tak, że jeśli nie dołączyłem do czarnego protestu, to jestem za dręczeniem kobiet. Nie jest też tak, że jeśli nie poszedłem na marsz biały, to jestem za zabijaniem dzieci.

Te pierwsze wcale nie były żadnymi „marszami śmierci” ani te drugie - triumfalnymi pochodami przemocowych katolickich bigotów. Jestem pewien, że w większości jednym i drugim chodziło o to samo: żeby na świecie było mniej, a nie więcej cierpienia.

Niestety, prawdopodobnie nigdy się nie spotkają. Która to już moja wojna okołoaborcyjna? Przy dwunastej też wszystko będzie podobnie. Znowu jedni wyjdą na ulicę ze zdjęciami rozszarpanych szczątków, inni z wieszakami. Znowu aborcja wejdzie do kanonu imieninowych tematów, znowu ktoś będzie rozdzierał nie swoje szaty w internecie. Czy jest wyjście tego pata?

Jest. Wymagające najpierw zmiany myślenia o przeciwnej stronie sporu. Obóz pro-choice powinien wreszcie pogodzić się z tym, że są w tym kraju ludzie (na przykład ja), którzy sądzą, że aborcja nie jest wyłączną sprawą kobiety, ponieważ jest w nią włączone jako podmiot również dziecko. Bo dla nas to nie jest „płód”, tylko „dziecko”. Dla jednych z nas - z powodów metafizycznych, dla innych - z czysto racjonalnych. Coś bowiem nie gra w koncepcji, że na minutę przed końcem jedenastego tygodnia to jeszcze nie jest człowiek, a minutę po już tak (a jeśli mówimy o kimś z zespołem Downa, jest to jeszcze dwa tygodnie później). A co, jeśli nieprecyzyjnie wyznaczyliśmy początek ciąży? Trzeba się zdecydować: albo aborcja jest dopuszczalna do porodu i możemy sobie wyznaczać arbitralne progi „hominizacji”, na przykład uznać, że „płód” staje się człowiekiem, gdy po raz pierwszy pokaże buźkę na USG albo należy powiedzieć: aborcja nigdy nie jest OK, i basta.

Mają ludzie prawo do takich przekonań? Mają. Darcie się na nich: „Ręce precz od mojej macicy!” - nie rozwinie dialogu. Co innego, gdy postawi się im kwestię tak: uważacie, jak uważacie, więc aborcji sobie nigdy nie róbcie. Nie wszyscy jednak w tym państwie myślą tak jak wy, dlatego my chcemy postępować w nim zgodnie ze swoimi przekonaniami.

I tu otwiera się realne, ambitne wyzwanie dla obozu pro--life. Jedyne, co mogłoby posunąć tu sprawy do przodu, to rozbicie tej chorej antynomii: „my walczymy o kobiety” versus „my walczymy o dzieci”. Pokazanie, że wiemy, jak praktycznie, a nie tylko werbalnie, walczyć i o kobiety, i o dzieci. (...)

W sprawę włączył się także mój Kościół, oficjalnie uznając projekt legislacyjny jednej z organizacji za swój, a następnie „pilotując” go w Sejmie. Rozumiem, że zdaniem biskupów (oraz 830 tysięcy moich współbraci) ta metoda jest właściwa. Mam inne zdanie. Takie oto, że jedynym projektem, jaki chciałbym widzieć tak gorąco nadzorowanym, winien być projekt budowlany. Kolejnego domu dla matek i dzieci, których urodzenia owe matki się podjęły, ale trud wychowania jest dla nich zwyczajnie nad miarę. [...]

Wyczyścić stajnię Augiasza

Polski Kościół nie przerabiał jeszcze kryzysu tej miary. Radzi z nim sobie na razie na dwóję (w skali dziesięciostopniowej). Fatalnym błędem biskupów była zmowa korporacyjnego milczenia, gdy byli proszeni o wypowiedzi do filmu Tomasza Sekielskiego. Dziś rzucili się do mediów na wyprzódki, sprzątanie czegoś, co już się rozlało, to jednak zadanie kosztochłonne i łatwe do zdyskredytowania. Poza tym: gdy słucham większości z nich (są wyjątki), mam wrażenie, że chyba tylko oni sami wierzą w to, iż chodzi im przede wszystkim o dobro ofiar, a nie o „dobro Kościoła”. [...]

Poruszony filmem pisałem o tym wiele na Facebooku. Temat gorący, zasięgi szły w miliony. Dostałem liczne wiadomości od młodych księży, przerażonych nie tym, że ludzie opluwają ich teraz na ulicy i krzyczą za nimi „pedofil”, lecz bezdusznością przełożonych, a także własnym strachem przed nimi, który - co teraz widzą - w nich wszczepiono. „Proszę was, świeccy bracia, bądźcie naszym głosem. Pomóżcie nam! Młodość jest w nas zabijana, karcona. Jesteśmy sfrustrowani olewaniem ze strony naszych biskupów, którzy w seminarium zapewniali, że ich drzwi są dla nas zawsze otwarte, dobici nieudolnie prowadzoną katechezą szkolną i pokonani kolejnymi skostniałymi »zawsze tak było«. Bądźcie naszym głosem, bo mamy związane ręce, bo boimy się kary. I to nie jest normalne. Chcemy Kościoła z Dziejów Apostolskich, bo nikt z nas nie odczytał powołania jako wstępu do kopalni złota, drogi do tytułów czy miejsca »użycia sobie«”.

Kto jeszcze, czytając takie słowa, ma wątpliwości co do tego, że ostatnie proroctwo Franciszka („pewnego dnia Duch Święty przewróci kopniakiem stolik i będziemy musieli zaczynać wszystko od początku”) ma szanse spełnić się nad Wisłą? [...]

Sytuacja jest w mojej ocenie bliska krytycznej. Jestem zaprawiony w bojach, nie takie rzeczy wylewano mi na głowę, ale ilu moich współbraci wytrzyma, gdy tysiące ludzi krzyczy dziś, że trzeba zdelegalizować Kościół jak mafię albo faszystowskie bojówki, że każdy chodzący na Eucharystię (co za absurd) jest współwinny gwałcenia dzieci? Ilu z nas znajdzie w sobie tyle siły, by dalej być - wobec sąsiadów, znajomych - reprezentantami organizacji, która miast twarzy i słów Chrystusa miewa twarz i słowa Sławoja Leszka Głódzia?

Część z nas okopie się na pozycjach: „atakują Kościół, więc się bronimy” (to też idiotyzm; Kościół atakowano, gdy gwałcono dzieci, nie wtedy, gdy Sekielski to ujawnił), część zniechęcona - odejdzie; ale nie przez huczne apostazje, tylko tak, jak się u nas z Kościoła odchodzi: przez stopniowe rozluźnianie więzi. Jedyna nadzieja w tej, nie wiem jak licznej, części, która zrozumie „znaki czasu” i znajdzie w sobie siły, by tę stajnię Augiasza doprowadzić do elementarnego porządku. [...]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Teraz albo nigdy, czyli Szymon Hołownia chce posprzątać stajnię Augiasza - Plus Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl