„Temu Misiu” stuknęła czterdziestka!

Wojciech Obremski
Premiera „Misia” odbyła się 4 maja 1981 roku, a film pokazywały kina w całej Polsce
Premiera „Misia” odbyła się 4 maja 1981 roku, a film pokazywały kina w całej Polsce Materiały prasowe
Uważany za rzecz kultową, najlepszą polską komedię wszech czasów, która jak żadna inna ukazywała absurdy, ale także realia epoki PRL-u. Mija 40 lat, odkąd na ekranach zagościł „Miś” Stanisława Barei.

Cecha szczególna filmu? Nie trzeba znać jego, jakby nie patrzeć, dość skomplikowanej fabuły, by całość zapadła w pamięć. W końcu któż nie kojarzy Wesołego Romka, trenera Jarząbka, wujka Dobra Rada, baru mlecznego, serwującego potrawy na przykręcanych do stołu miskach, ostatniej paróweczki, podwawelskiej na lotnisku czy „mojej żony Zofii” oraz mięsa rodem z kiosku „Ruchu”?

To właśnie te wszystkie sceny i postacie, które przecież nie miały większego znaczenia dla głównej osi filmu, zdecydowały o jego wyjątkowości.

Nie było jednak najłatwiej. Cięcia, ingerencja w dialogi i aż 38 poprawek. Mogło jednak być ich więcej - trzeba pamiętać, że „Miś” powstawał po wydarzeniach sierpniowych 1980 roku, które doprowadziły do chwilowego zawieszenia broni władzy z filmowcami. Dzięki temu obraz bez większych problemów trafił do kin.

Nowohucki? Nie ma zgody!

Wszystko zaczęło się w czerwcu 1978, gdy Bareja wraz ze Stanisławem Tymem napisali scenariusz do filmowej noweli zatytułowanej „Joker”. Jej bohaterem był lekarz, oszukany przez szulera, planującego ucieczkę z kraju wraz z majątkiem. Wkrótce tekst został zmieniony, łącznie z tytułem. Tak narodziła się pierwsza wersja scenariusza „Misia”, gdzie to właśnie oszust i kanciarz miał grać pierwsze skrzypce. Projekt zaakceptował kierownik artystyczny Zespołu Filmowego „Perspektywa” Janusz Morgenstern, a w październiku 1979 roku rozpoczęły się zdjęcia do filmu.

- Wiedzieliśmy, że chcemy robić film o paranoi realnego socjalizmu, który będzie rozśmieszał widzów. Nie agresywny, ale prawdziwy i dotkliwy - podkreślał Stanisław Tym, który wcielił się w Ryszarda Ochódzkiego, głównego bohatera. Początkowo miał on nosić nazwisko „Nowohucki”, ale z przyczyn politycznych skrócono je do „Ohucki” a następnie, by brzmiało bardziej polsko, zmodyfikowano na „Ochódzki”. Na potrzeby produkcji w Cepelii wykonano kilka różnej wielkości słomianych misiów. Największy z nich miał kilkanaście metrów. Ustawiono go na terenie stołecznego Klubu Sportowego „Polonia”, który w filmie zmienił nazwę na „Tęczę”. Drugi miś został przyczepiony do śmigłowca, by latał nad Warszawą, trzeciego zaś umieszczono w wodzie glinianki w pobliżu ulicy Połczyńskiej na Woli, gdzie powstawała ostatnia scena, ze śpiewającą pastorałkę Ewą Bem.

Jednak jest takie miasto Londyn…

Część scen kręcono w Londynie, gdzie ekipa spędziła tylko trzy dni. W jej skład wchodzili wyłącznie: reżyser, aktorzy, operator i kierownik produkcji. A że potrzebni byli statyści? Nic prostszego: do produkcji zaproszono mieszkających na Wyspach Polaków, będących znajomymi twórców. Ponadto w stolicy Wielkiej Brytanii znaleziono polskie delikatesy, które zagrały sklep pana Jana. Dodajmy, że wcielił się w niego sam Stanisław Bareja. - Nie mogło być zbliżenia polskiej szynki w londyńskim sklepie, choć to nie taka tajemnica, że eksportujemy mięso na Zachód - wspominał reżyser.

Ze względu na brak zgody na kręcenie scen w banku, w którym Ochódzki chciał wpłacić pieniądze, nagrano go tylko wchodzącego do budynku, a następnie dodano głos Jana Pieńkowskiego. Część scen londyńskich powstało również w Warszawie. I tak, hol wieżowca Intraco II został zamieniony w lotnisko Heathrow.

Po zakończeniu produkcji „Misia” cenzura zgłosiła zastrzeżenia do ponad trzydziestu scen

Problemy z budżetem dawały o sobie znać na każdym kroku. Jak pamiętamy, w celu znalezienia sobowtóra Ochódzkiego, kierownik produkcji Hochwander umieszcza jego zdjęcie w gazecie. Jednak ze względu na ograniczone środki twórcy nie mogli sobie pozwolić na wydrukowanie jednego egzemplarza. Wykupili więc ogłoszenie w „Życiu Warszawy”, gdyż krok ten okazał się tańszy niż pierwotny zamysł. I tak w numerze 303. gazety z 1979 roku umieszczono zdjęcie Tyma z treścią ogłoszenia. Z kolei postać reżysera Zagajnego jest aluzją do partyjnego filmowca Bohdana Poręby, który był jednym z zażartych krytyków Barei.

W filmie kluczowe znaczenie mają parówki. Niestety, nie można było ich dostać, toteż twórcy i w tym przypadku wykazali się kreatywnością: zrobili je sami, napełniając mięsem kilka metrów baraniego jelita, kupionego po udzieleniu pisemnej zgody Ministerstwa Handlu Wewnętrznego. Z kolei baleron, który zagrał w scenie w teatrze, przygotowały na specjalne zamówienie zakłady w Łukowie.

Komu nie pasowało mięso z kiosku?

W „Misiu” nie zabrakło członków rodzin Barei i Tyma. Chłopca liczącego ludzi w kolejce do apteki zagrał syn Barei Janek. Natomiast córka reżysera Katarzyna dostała rolę sekretarki w komendzie milicji. W obsadzie znalazło się też miejsce dla ojca Tyma, który wcielił się w męskiego fryzjera (w rzeczywistości był… damskim). W filmie wystąpiła również żona Tyma (kobieta w samolocie, która ma problem z wypełnieniem deklaracji) i jego brat.

Po zakończeniu produkcji „Misia” cenzura zgłosiła zastrzeżenia do ponad trzydziestu scen z całego filmu. Nie spodobały się m.in. fragmenty z kupowaniem mięsa w kiosku, posiłkiem w barze mlecznym, uroczystym wręczaniem paszportów, a także występem estradowym i dziedzicem Pruskim z biało-czerwoną szarfą. Urzędnikom nie przypadły również do gustu zdania: „Film jest najważniejszą ze sztuk”, „To jest miś na skalę naszych możliwości” czy: „Słuszną linię ma nasza władza”. Jak szacował reżyser, długość zakwestionowanych scen wynosiła 700 metrów, co stanowiło jedną czwartą filmu.

Te i inne uwagi miał m.in. ówczesny wiceminister kultury i sztuki Antoni Juniewicz. Bareja odpierał jego zarzuty twierdząc, że „każde wycięcie jednak może zaszkodzić zawartości filmu”. Nie nakręcono również sceny, która pierwotnie była w scenariuszu. Otóż miał się w niej znaleźć tłum ludzi, którzy, widząc na ulicy rozbite butelki po spirytusie, kładą się na bruku, by zlizać alkohol.

Atmosfera wokół filmu rozluźniła się po wydarzeniach z sierpnia 1980 roku, kiedy wiceminister Juniewicz stracił swoje stanowisko. Podczas kolaudacji odczytano list poparcia od Andrzeja Wajdy, zaś Janusz Kijowski i Krzysztof Kieślowski wystawili filmowi pozytywną ocenę. Można było puszczać „Misia” do kin i to mniej więcej w takim kształcie, w jakim życzyli sobie tego jego twórcy.

Kadry wypełnione bareizmami

Premiera odbyła się 4 maja 1981 roku, a film pokazywały kina w całej Polsce. Do początku stanu wojennego obejrzało go 626 tysięcy widzów. Mimo, że „Miś” cieszył się popularnością, to nie brakło uwag krytycznych, zamieszczanych przeważnie na łamach prasy. - Otrzymaliśmy zlepek gagów i skeczów, dość nieudolnie trzymających się kupy - pisała „Przyjaciółka”. Były też, choć należące do mniejszości, recenzje pozytywne. - Bareja jest po prostu jedynym naszym reżyserem, który konsekwentnie, już od dwunastu lat, realizuje satyryczne komedie o naszej rzeczywistości - twierdził Lucjan Kydryński w „Przekroju”.

Podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych we wrześniu 1981 roku film nie otrzymał żadnego wyróżnienia. Być może spowodowane to było obecnością w jury Kazimierza Kutza, który ukuł niegdyś termin „bareizm”. W zamyśle Kutza nie miało to mieć nic wspólnego z komplementowaniem twórczości Barei, wręcz przeciwnie: „bareizm” miał odpowiadać tandecie i kiczowi, odnoszącym sukces komercyjny. Dziś mianem tym określamy wszędobylskie absurdy minionej epoki, tak często pokazywane w filmach Barei. Pojęcie to weszło również do języka potocznego, a „bareizmami” nazywa się sytuacje kuriozalne, nieprzemyślane lub po prostu tak głupie, że aż śmieszne. A takich nie brakowało również, albo przede wszystkim, w „Misiu”.

Doceniony po latach

Krytycy zaczęli widzieć w „Misiu” pozytywy dopiero po śmierci Barei, jednak jeszcze wcześniej film otoczono swoistym kultem, zaś cytaty z filmu weszły do języka potocznego. Wystarczy wspomnieć takie jak: „Oczko mu się odlepiło. Temu misiu”, „Matka siedzi z tyłu”, „Konie łby pospuszczać. Czy konie mnie słyszą?!”, „Wszystkie Ryśki to porządne chłopy”, „To jest kiosk Ruchu, ja tu mięso mam!”, „Nie ma takiego miasta Londyn. Jest Lądek. Lądek Zdrój” i wiele innych.

Ryszard Ochódzki powrócił jeszcze w dwóch filmach według scenariusza Tyma. Akcja pierwszego z nich („Rozmowy kontrolowane”), wyreżyserowanego w 1991 roku przez Sylwestra Chęcińskiego, rozgrywa się podczas stanu wojennego. W 2007 roku na ekrany trafił „Ryś”, w którym bohater zmaga się z nową rzeczywistością III Rzeczypospolitej. Stanisław Tym, prócz tego, że ponownie wcielił się rolę Ochódzkiego, zasiadł również w fotelu reżysera.

Kontynuacje „Misia” spotkały się z umiarkowanym przyjęciem zarówno przez krytyków, jak i widzów. Nic jednak dziwnego: mistrz polskiej komedii, jakim był niewątpliwie Stanisław Bareja, ustawił poprzeczkę bardzo wysoko.

W plebiscycie „Polityki” z 1999 roku „Miś” zajął ósme miejsce na liście najciekawszych polskich filmów XX wieku. I mimo, że całkiem niedawno weszliśmy w trzecią dekadę kolejnego stulecia, nic nie wskazuje na to, by zarówno humor zawarty w filmie, jak i jego łatwe do wyłowienia przesłania, miałyby się zestarzeć.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl