Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tak poznaniacy w 1945 roku wyzwalali swoje miasto

Grzegorz Okoński
Dr Michał Krzyżaniak: W zasypanej fosie na cytadeli do dziś mogą spoczywać szczątki obrońców i zdobywców, jednak sprawa badań nie została rozstrzygnięta
Dr Michał Krzyżaniak: W zasypanej fosie na cytadeli do dziś mogą spoczywać szczątki obrońców i zdobywców, jednak sprawa badań nie została rozstrzygnięta Waldemar Wylegalski
Widziałem strach niemieckich żołnierzy, którzy wiedzieli, że twierdza padnie lada dzień - mówi Stefan Krzyżański. - Ja nie mogłem doczekać się tej chwili z zupełnie innej przyczyny. I dożyłem jej.

Gdy atakujący Cytadelę rosyjscy żołnierze włączyli do szturmu poznaniaków, w pierwszym rzucie na lufy niemieckich karabinów maszynowych poszło około stu pięćdziesięciu mieszkańców zrujnowanego miasta, w tym osiemdziesięciu uzbrojonych milicjantów.

Później werbowano następnych i powojenne źródła mówią o blisko dwóch tysiącach poznaniaków objętych mobilizacją w dniach 20-21 lutego. Dziś cytadelowców żyje może kilku. Choć zdrowie i wiek nie pozwalają im na silne wzruszenia, wciąż pamiętają o dniu, kiedy ostatecznie skapitulował niemiecki garnizon Festung Posen. I gdy tylko mogą, przychodzą w lutym każdego roku z kwiatami na pomniki tych, którym nie dane było już wyjść z Cytadeli.

- Ojciec był tam od początku do końca oblężenia - opowiada Jacek Krzyżański, syn Stefana. Nie miał wyboru, bo był zmuszony do pracy na terenie Cytadeli. Zwoził z ulicy Głogowskiej trupy niemieckich żołnierzy, a później, gdy wokół tego najważniejszego niemieckiego punktu oporu zacisnął się pierścień wojsk radzieckich, Niemcy nie pozwolili Polakom wyjść, zatrzymując ich w bunkrach.

Stefan Krzyżański urodził się 9 września 1922 roku. Dziś jest jednym z kilku pozna-niaków, którzy przeżyli piekło tamtych walk. Do tego najstarszym z nich. Ale pamięć ma dobrą, umocnioną najbardziej traumatycznym faktem całego swoje życia.

- Pamiętam kanonadę artyleryjską, pamiętam, jak pociski biły w nasz schron, i pamiętam, jak Rosjanie wzywali przez głośniki Niemców do poddania się - opowiada Stefan Krzyżański. - Nie mogę zapomnieć przestrachu na twarzach żołnierzy niemieckich i węgierskich, którzy zdawali sobie sprawę, że nie mają żadnego dobrego wyjścia z sytuacji: albo zginą, albo pójdą do niewoli, co do której też nie łudzili się, że mogą z dużym prawdopodobieństwem w niej zginąć. Mówili, że ja jako Polak, w dodatku będący tu pod przymusem, może wyjdę z tego cało, ale oni już nie mają szans.

Paradoksalnie ciężka praca przymusowa na Cytadeli była uśmiechem losu: Stefan Krzyżański, po ciężkim pobiciu w siedzibie gestapo przy ul. Obornickiej, najprawdopodobniej miał trafić do obozu koncentracyjnego, jednak w ostatniej chwili wysłano go do pracy przymusowej do Fortu Winiary, w batalionie gospodarczym 312. Jego zadaniem było dostarczanie poczty, żywności, transportowanie rannych i zabitych żołnierzy. Miał określone miejsca, gdzie mógł przebywać i kontaktować się jedynie z kilkoma takimi więźniami, jak on. Gdy rozpoczęło się oblężenie, został zamknięty w jednym z bunkrów.
Poznań w ogniu
Dla poznaniaków wydarzenia przełomu stycznia i lutego były tymi, na które czekali przez długie lata okupacji. Choć na pewno nie tak wyobrażali sobie wyzwolenie, w piwnicach zrujnowanych budynków bez prądu, wody, za to wśród dźwięku rykoszetujących pocisków. Rosjanie, którzy w styczniu 1945 roku jak burza przetoczyli się przez polskie ziemie, prąc na Berlin, doszli do Poznania i obchodząc go, dalej spychali cofające się wojska niemieckie.

Spróbowali zdobyć Poznań z marszu, ale około 15 tys. żołnierzy niemieckich z różnych formacji, dość przypadkowo zestawionych w załogę twierdzy, zamierzało się bronić, by związać walką choć część sił rosyjskich kierowanych na Berlin. Dowódca rosyjskiej 8 Armii, gen. Wasilij Czujkow, nie podjął decyzji o rozstrzelaniu miasta ogniem artyleryjskim i polecił je zdobyć. Do pierwszego starcia doszło 20 stycznia 1945 roku. Już miesiąc później resztki garnizonu niemieckiego broniły się na Cytadeli, bliskie kapitulacji. Ta została przyjęta trzy dni później.

Tymczasem w Poznaniu jego mieszkańcy wspierali czerwonoarmistów, wskazując im drogę obejścia niemieckich punktów oporu, i przyczyniając się m.in. do zlikwidowania barykad oraz ziejącej ogniem Bożnicy na Wolnicy. Rosjanie przeszli tu, prowadzeni przez Polaków piwnicami i przebitymi w fundamentach budynków przejściami w bezpośrednie sąsiedztwo dawnej synagogi. Najbardziej jednak spektakularnym wyczynem poznaniaków był udział w zdobywaniu Cytadeli. Gdy bowiem 18 lutego Rosjanie ponieśli duże straty przy szturmach na forty tego ostatniego broniącego się rejonu, płk Nikołaj Smirnow, wojenny komendant Poznania, polecił włączyć do szeregów atakujących polskich milicjantów. Pod bronią stanęły dwa plutony, liczące około 80 ludzi. Ich głównym zadaniem było ubezpieczanie pozycji szturmujących żołnierzy radzieckich.

Ponadto pod ostrzałem niemieckim znalazło się około stu poznaniaków zwerbowanych do budowy mostu przez fosę, co nastąpiło w porozumieniu z władzami polskimi - pełnomocnikiem rządu i wojewodą poznańskim Michałem Gwiazdowiczem oraz z prezydentem Poznania Feliksem Maciejewskim. Pułkownik Smirnow sprecyzował, że potrzebni są cywile do pomocy technicznej saperom - mężczyźni w wieku do 60 lat, którzy po prostu mieli budować przeprawy przez fosę, lub - jak się później okazało, za pomocą drabin i ropy oraz benzyny wlewanej do strzelnic bunkrów, dławić punkty oporu.

- Mobilizację prowadzono także w nocy: przychodzili żołnierze i milicjanci i zabierali mężczyzn, z tym że były przypadki, gdy odstępowali od tego zamiaru z ważnych przyczyn, np. zostawili mężczyznę, którego żona tej nocy urodziła, a nie miała opieki - mówi dr Michał Krzyżaniak, historyk, autor serii wydawniczej o Twierdzy Poznań. - Gdy ogłaszano mobilizację, wielu poznaniaków ochotniczo zgłaszało się do milicjantów, i dopiero na komisariacie dowiadywali się, że są potrzebni do szturmu na Cytadelę…

We wspomnieniach Mariana Fraszewskiego, jednego z późniejszych cytadelow-ców, widać niepokój: jak mówił: „po zarejestrowaniu nas odmaszerowaliśmy w liczbie około stu osób na ul. św. Wojciecha, gdzie mieściła się Komenda Wojsk Radzieckich (…) spisano nas tutaj ponownie, zapytując równocześnie, kogo należy zawiadomić na wypadek śmierci. Nerwy zaczęły działać. Wiedzieliśmy już bowiem, że pójdziemy w bój o Cytadelę”.
- W toku walki dużo żołnierzy radzieckich poległo i trzeba było ich zastąpić - wspominał Henryk Jarocki, uczestnik walk o Poznań. - W patrolach milicyjnych, z Rosjanami, chodziliśmy od domu do domu i zbieraliśmy ochotników do walki, w wieku 20-40 lat, pytając: umiesz strzelać? Byłeś w wojsku? Jesteś zdrowy?

- Dwudziestego lutego w czasie mobilizacji zgłosiłem się i zostałem przydzielony do grupy, która miała iść na Cytadelę - mówił inny cytadelowiec, Edmund Springer. - Tworzono trzy grupy: bojową, sanitarną i saperską.

Udział poznaniaków przyniósł efekty: polskie plutony szturmowe wraz z żołnierzami pułku rosyjskiego dokonały włamania na dziedziniec koszarowy przy dawnej dużej śluzie, a 22 lutego - Polacy i rosyjscy żołnierze zdobywali dziedziniec reduty koszarowej.

- Część ludzi walczyła jak żołnierze, z bronią w ręku - mówi dr Michał Krzyżaniak. - Ale większość poznaniaków nie była przygotowana do takiego boju, lecz była potrzebna do wyciągania i transportowania na tyły rannych, do zasypywania fosy, przerzucania drabin czy do zalewania ropą strzelnic w bunkrach, które następnie podpalano. Oczywiście nie dało się uniknąć dużych strat.

Poznaniacy poczynali sobie tak dzielnie, że obserwujący atak generał Czujkow, znany z bezpośredniego podejścia do żołnierzy i domagający się wykazywania odwagi, miał uznać, że z nieznanych mu przyczyn za cywilów przebrano jego własnych gwardzistów - tak dzielnie szli do ataku na niemieckie pozycje! W swoich pamiętnikach zapisał później: „… Polacy nie szczędzili sił, aby jak najszybciej oczyścić od wroga rodzinne miasto…”.
Finisz Cytadeli

Cytadela padła 23 lutego (choć mogła wcześniej - Rosjanie jednak wybrali tę datę, by przypadła na święto Armii Czerwonej). Dla walczących o nią cytadelowców i dla tych, którzy byli uwięzieni w bunkrach, nastał koniec walk. Dlatego gdy będący w jednym z bunkrów wraz z Polakami żołnierz niemiecki pożegnał się z nimi, mówiąc, że Cytadela poddaje się, a on idzie do niewoli, Stefan Krzyżański wyszedł na zewnątrz. Zawołał do podchodzących Rosjan, że jest Polakiem, podniósł ręce do góry. - Nie zastrzelili mnie, ale wprowadzili z powrotem do bunkra - wspomina. - Tam zabrali jednego z moich kolegów, Przybylskiego, i weszli z nim głębiej. Usłyszeliśmy strzały i Rosjanie wezwali nas, byśmy wyprowadzili rannego i przekazali go na zewnątrz sanitariuszkom.

- Tata wraz z kolegą, jak wspomina nazwisko - Wichniarzem - wynieśli rannego, którego zabrano do szpitala - dodaje Jacek Krzyżański. - Po latach dowiedzieliśmy się o jego śmierci. Do dziś nie wiadomo, czy postrzelili go Rosjanie, czy w bunkrze bronił się jeszcze jakiś żołnierz niemiecki.

Stefan Krzyżański wyszedł ze zrujnowanych ogniem artyleryjskim stoków Cytadeli i wraz z kolegą poszli na ul. Kościelną do mieszkania, gdzie ów towarzysz niedoli mieszkał, po czym pan Stefan torami kolejowymi pomaszerował w kierunku rodzinnego domu w Kiekrzu. Niebawem dostał powołanie do służby wojskowej i jeszcze w czasie wojny został żołnierzem.

Dziś Stefan Krzymański cieszy się dobrym zdrowiem i jak mu siły pozwalają - składa kwiaty pod pomnikami na Cytadeli. Tak też chce zrobić w najbliższy wtorek. Jak mówi, jest szczęśliwy, że przeżył, że nikomu nie zrobił krzywdy i że dziś może opowiadać o tamtych czasach, by nie odeszły w zapomnienie. Jest to winny m.in. tej setce poznaniaków, która nie doczekała kapitulacji żołnierzy niemieckich, z którymi walczyła nad fosą…

- Cytadela w bardzo niewielkim stopniu przypomina dawny obiekt umocniony - przyznaje dr Michał Krzyżaniak. - Po wojnie jej umocnienia zostały rozebrane, a cegły kierowano na odbudowę Poznania i Warszawy. „Express Poznański” jeszcze w 1957 roku pisał: „Codziennie ponad 20 samochodów ciężarowych wywozi z terenu Cytadeli dziesiątki tysięcy sztuk cennego budulca. Do tej pory wywieziono już 2,5 miliona sztuk cegieł. Akcja rozbiórkowa trwa’’. Cegły z Cytadeli były naprawdę pierwszej jakości, więc je szybko zagospodarowywano. Stanisław Kasprzak, kierownik I odcinka rozbiórkowego mówił: „na jedno zlecenie samochody zabierają po 150 tysięcy cegieł. Zapasy się skończyły i wydajemy ją z bieżącego urobku”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski