Tajemnicze morderstwa to rosyjska specjalność? Fragment książki „Jak zabijają Rosjanie”

Grzegorz Kuczyński
Grzegorz Kuczyński, „Jak zabijają Rosjanie. Ofiary rosyjskich służb od Tockiego do Litwinienki”, Wydawnictwo Czerwone i Czarne. Data premiery: 14 września 2016
Grzegorz Kuczyński, „Jak zabijają Rosjanie. Ofiary rosyjskich służb od Tockiego do Litwinienki”, Wydawnictwo Czerwone i Czarne. Data premiery: 14 września 2016
„Jak zabijają Rosjanie. Ofiary rosyjskich służb od Trockiego do Litwinienki” to książka opisująca działalność rosyjskich służb. Przedstawiamy rozdział o Aleksandrze Pierieplicznym.

Aleksandr Pierieplicznyj miał niewątpliwie talent do robienia kasy i przychodziło mu to z ogromną łatwością. Urodził się pod koniec lat sześćdziesiątych na sowieckiej Ukrainie. Błyskotliwy student matematyki, ukończył moskiewski Instytut Fizyki i Technologii w 1991 roku. - Mógłby zostać genialnym profesorem matematyki w innym czasie i miejscu - mówił później jeden ze znajomych. Pierieplicznyj trafił jednak na okres burzliwych przemian, gdy centralnie sterowana państwowa gospodarka uczyła się wolnorynkowych reguł i poznawała nowe narzędzia zarobku. Pierwsze duże pieniądze zarobił na sprzedaży komputerów, za które kupił sobie czarnego mercedesa. Potem wyspecjalizował się w oferowaniu usług finansowych, legalizując pieniądze wątpliwego pochodzenia, różnym klientom, w tym także skorumpowanym urzędnikom. Wzięty trader walutowy odczuł boleśnie skutki kryzysu finansowego lat 2008-2009, ale to coś innego zdecydowało, że uznał za stosowne ulotnić się z Rosji. Pierieplicznyj miał bowiem tego pecha, że wśród jego klientów znaleźli się bohaterowie potężnego skandalu finansowego o nie mniej poważnych politycznych skutkach międzynarodowych. Groźby wierzycieli plus strach przed potężną mafią urzędników podatkowych, śledczych i zwykłych kryminalistów wygnały Pierieplicznego do Anglii.

(...) Początkowo Pierieplicznyj siedział tam cicho jak mysz pod miotłą. Unikał innych rosyjskich emigrantów, nie bywał na salonach Londongradu. Jednak latem 2010 roku zdecydował się mówić. Przekazał wszystko, co wiedział na temat prania pieniędzy w Szwajcarii przez jego rosyjskich klientów, w tym ważnych państwowych urzędników. Zapewniał przy tym, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że część środków, które przepuszczał przez zagraniczne konta klientów, pochodziła z tego przestępstwa. Dlaczego zdecydował się mówić? Miał się bać, że zrobią z niego kozła ofiarnego. Znajomi zapewniali później o jego niewinności, że nie wiedział… - Był bohaterem tragicznym - stwierdził jeden z nich. Trudno jednak uwierzyć, że był aż tak naiwny.

10 listopada 2012 roku Pierieplicznyj wyszedł z domu pobiegać. Kilka minut po siedemnastej Rosjanin skręcił w Granville Road, po czym stracił przytomność i upadł około pięćdziesięciu metrów od domu. Jedną z pierwszych osób, które go znalazły, był Liam Walsh, 24-letni kucharz. Rosjanin leżał wyciągnięty na krawędzi drogi, oświetlony lampą uliczną. - Nie oddychał. Przewróciliśmy go na plecy i zaczęliśmy reanimować - relacjonował później przed sądem Walsh. Policja i pogotowie zostały wezwane kwadrans po siedemnastej. Lekarze stwierdzili śmierć na miejscu - było tuż przed 17.40.

Podobieństw między przypadkami Litwinienki i Pierieplicznego jest zresztą więcej niż tylko trucizna

Niemal pięć lat wcześniej, w grudniu 2007 roku funkcjonariusze rosyjskiego MSW w maskach na twarzach i z automatami w ręku wtargnęli do moskiewskich biur spółki Hermitage Capital i współpracujących z nią prawniczych kancelarii. Brytyjska Hermitage Capital była jednym z największych zagranicznych inwestorów w Rosji. Jej właściciel Bill Browder zarządzał miliardami dolarów. Kilka miesięcy po akcji rosyjskich służb właściciele Hermitage zorientowali się, że ktoś wykorzystał trzy spółki kontrolowane przez brytyjski fundusz inwestycyjny do wyprowadzenia ogromnej sumy pieniędzy - blisko 230 milionów dolarów. Ale to Hermitage Capital został oskarżony o defraudację. Wówczas Browder zlecił jednemu ze swych rosyjskich prawników, Siergiejowi Magnickiemu, przeprowadzenie wewnętrznego dochodzenia w tej sprawie.

Magnicki ustalił, że w czasie rajdu na biura Hermitage grupie śledczych, urzędników podatkowych i zwykłych gangsterów udało się zabrać dokumenty i dane, dzięki którym potem wykorzystano spółki zależne Hermitage i zwrócono się o zwrot podatku w wysokości blisko 230 mln dolarów. Największy w historii Rosji taki wniosek został zaakceptowany w ciągu jednego dnia w moskiewskim urzędzie podatkowym, a środki zostały błyskawicznie przelane przez sieć banków słupów na rachunki w Szwajcarii. Co najciekawsze, część pieniędzy trafiła na rachunek należący do funkcjonariusza MSW, partnera urzędniczki podatkowej, która akceptowała wniosek o zwrot.
Kiedy Magnicki doniósł o przestępstwie, sam został aresztowany i oskarżony o oszustwa podatkowe. Browdera władze w Moskwie uznały za „zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego” i zakazały mu wjazdu do Rosji. Magnicki po 358 dniach oczekiwania na proces zmarł w celi więzienia Matrosskaja Tiszyna w Moskwie - 16 listopada 2009 znaleziono go martwego na podłodze w kałuży moczu. Rosjanie mówili, że zmarł na atak serca, ale wiadomo, że nie dopuszczano do niego lekarzy, mimo że był regularnie bity i jego stan zdrowia gwałtownie się pogarszał.

Sprawa Magnickiego doprowadziła do ogromnego międzynarodowego skandalu, skłaniając Stany Zjednoczone oraz część Unii Europejskiej do wprowadzenia sankcji wobec niektórych rosyjskich wysokich urzędników państwowych. Amerykański Senat przyjął Magnitsky Act, ustawę nakładającą zakaz wizowy i sankcje na 60 Rosjan zamieszanych w aferę z Hermitage i śmierć Magnickiego. Browder zaś nie zamierzał odpuścić tej sprawy i rozpoczął własną krucjatę przeciwko rosyjskim władzom. Prawnicy Hermitage ustalili, że Magnicki nie był jedyną ofiarą tak zwanej grupy Klujewa, która - zdaniem Browdera - od lat specjalizuje się w wyłudzaniu pieniędzy, a do jego siatki należą skorumpowani policjanci i śledczy, urzędnicy podatkowi i zwykli kryminaliści. Uderzenie w Hermitage miało być kolejnym, największym sukcesem ludzi Dmitrija Klujewa.

Pierwszą ofiarą grupy miał być - już w 2005 roku - Siergiej Albajew, były oficer KGB pracujący jako kierowca Klujewa. Ale był też zamieszany w machinacje finansowe swego szefa. Obaj za to stanęli przed sądem. Zanim proces ruszył, Albajew pojechał w podróż biznesową. Zadzwonił do żony, mówiąc, że jest w obwodzie rostowskim, 700 kilometrów na południe od Moskwy. To był ich ostatni kontakt. Dopiero po kilku tygodniach zadzwonił do kobiety nieznajomy mężczyzna, mówiąc, że jej mąż zmarł. Oficjalnie był to atak serca, choć Albajew miał tylko 39 lat i nie narzekał na zdrowie. Kilka tygodni później także na atak serca zmarł 46-letni Aleksiej Aleksanow, inna osoba zamieszana w defraudacje Klujewa. Podczas wstępnych przesłuchań, zanim ruszył proces, też mówił, że jest niewinny. Twierdził, że jego podpisy pod umowami są sfałszowane.

Z kolei 48-letni Walerij Kuroczkin, znany wcześniej policji jako notoryczny alkoholik, okazał się nieoczekiwanie - zapewne także dla niego - właścicielem firm Hermitage, które wykorzystano do wytransferowania milionów. Był najpewniej klasycznym słupem, który po wyprowadzeniu pieniędzy stał się zbędny. Znaleziono go martwego niedaleko międzynarodowego lotniska Boryspol pod Kijowem. Jako powód zgonu podano marskość wątroby. Kolejny był Siemion Korobiejnikow. Magnicki wyśledził, że gotówka z oszustwa w Hermitage poszła do rosyjskiego banku o nazwie USB, który był własnością Klujewa, dopóki ten nie sprzedał go w 2006 roku właśnie Korobiejnikowowi. Ten miał być przesłuchany w związku z tą sprawą. Ale zanim do tego doszło, we wrześniu 2008 57-latek pojechał obejrzeć budowę luksusowego apartamentowca. Wszedł na górę budynku. Jak można przeczytać w policyjnych aktach, „Korobiejnikow miał bardzo dużą nadwagę. Serce odmówiło posłuszeństwa, spadł na dół, odnosząc śmiertelne obrażenia”.

Zdaniem Browdera grupa Klujewa, złożona z policjantów, pracowników FSB, urzędników administracji podatkowej i sędziów, dokonała w ciągu ostatniej dekady serii wielomilionowych oszustw podatkowych. Nagłaśnianie tego nie wzbudziło entuzjazmu w Moskwie. Wiadomo, że pracownicy londyńskiego biura Hermitage Capital dostawali groźby, głównie SMS-y z numerów w Rosji. Ale największym zagrożeniem dla grupy Klujewa stał się Aleksandr Pierieplicznyj.

Część z oskarżonych przez Magnickiego urzędników okazała się bowiem klientami Pierieplicznego. Nic dziwnego, że Rosjanin stał się dla Browdera jednym z kluczowych świadków. Latem 2010 roku Pierieplicznyj zdecydował się przekazać prawnikom Hermitage informacje, które posiadał na temat grupy Klujewa i jej udziału w tzw. aferze Magnickiego. - Dał nam wiele - mówił później właściciel Hermitage. Cytowane przez „The Independent” anonimowe źródło było bardziej precyzyjne: „Dostarczył listy firm fasadowych, numery kont w Credit Suisse, akty własności. Wszystko”.
W styczniu 2011 roku, opierając się na materiałach od Pierieplicznego, Hermitage przekazała sprawę szwajcarskiemu wymiarowi sprawiedliwości.

W marcu 2011 roku prokuratura szwajcarska oficjalnie wszczęła śledztwo, zamroziła aktywa ludzi związanych z grupą Klujewa oraz upubliczniła ogromną sieć nielegalnych inwestycji w nieruchomości w Dubaju czy Czarnogórze prowadzonych za pośrednictwem banków i spółek ze Szwajcarii, z Cypru i Anglii.

Pierieplicznyj stał się głównym świadkiem oskarżenia w sprawie dotyczącej prania pieniędzy w szwajcarskich bankach, w którą zamieszani byli rosyjscy funkcjonariusze i urzędnicy, a którą przedstawiciele Kremla systematycznie bagatelizowali. Przekazane przez Pierieplicznego dokumenty obciążały między innymi dwoje jego dawnych klientów: Olgę Stiepanową, szefową moskiewskiego urzędu podatkowego, który zaakceptował sfałszowany wniosek o zwrot podatku, oraz jej męża Władlena. W czerwcu 2011 roku Stiepanow wykupił całostronicowe ogłoszenie w „RBK Daily”, finansowej gazecie rosyjskiej. Napisał w nim m.in. o Pierieplicznym: „Ten człowiek jest mi winien dużo pieniędzy. A tak naprawdę nie tylko mnie, ale też dziesiątkom innych wierzycieli. Oszukał mnie, przywłaszczając sobie moje pieniądze i aktywa”. Pierieplicznyj był dłużnikiem między innymi firmy należącej do Dmitrija Kowtuna, jednego z podejrzanych o otrucie Litwinienki.

Pierieplicznyj zaczął dostawać pogróżki. Jak zeznała później przed sądem Henrietta Hill, prawniczka reprezentująca Hermitage, „są oczywiste wskazówki, że nie tylko dostawał groźby śmierci, ale też jego nazwisko znalazło się w dossier, które zawiera szczegółowe i prawdziwe informacje o wszystkim, co robił on i jego rodzina, o każdym ich kroku. Dossier to uzyskano od zorganizowanej grupy przestępczej”. Jak donosiły rosyjskie media, dossier na Pierieplicznego miano znaleźć podczas rewizji w moskiewskim mieszkaniu niejakiego Walida Lurachmajewa, rzekomo czeczeńskiego zabójcy do wynajęcia. Jednak zdaniem brytyjskiej policji dossier to miało raczej służyć szantażowaniu Rosjanina, a nie zagrażać jego życiu. Faktem jest, że osiem dni przed śmiercią Pierieplicznyj wykupił polisy na życie na łączną sumę aż trzech i pół miliona funtów. Z załączonego szczegółowego badania lekarskiego wynika, że był wówczas zdrów jak ryba. Zresztą ludzie, którzy go znali, opisują go jako inteligentnego i spokojnego mężczyznę, który nigdy nie narzekał na zdrowie. Kilka miesięcy przed śmiercią przeszedł nawet na specjalną dietę i zwiększył intensywność ćwiczeń fizycznych.

Kiedy jednak 10 listopada 2012 roku, uprawiając jogging, nagle upadł i zmarł, miejscowa policja od razu uznała, że to naturalny zgon. Wtedy w sprawę włączyli się przedstawiciele Hermitage. Jako że Pierieplicznyj brał udział w głośnym śledztwie zagrażającym ważnym ludziom w Moskwie, kilka dni po zgonie zdecydowano o przeprowadzeniu sekcji zwłok. Nie wyjaśniła ona niczego. Później przeprowadzono jeszcze jedną sekcję, a następnie testy toksykologiczne. Nie natrafiono na nic podejrzanego. Po prostu nagłe zatrzymanie akcji serca.

Znajomi Pierieplicznego nie chcieli jednak uwierzyć w naturalne przyczyny śmierci faceta, który dotychczas nie miał żadnych problemów, prowadził bardzo zdrowy tryb życia i zwykle pił tylko wodę lub herbatę. Wkrótce po jego śmierci i dwóch nieujawniających niczego sekcjach zwłok pewien stary dezerter z KGB opowiedział na łamach „The Guardian” o toksynie znanej jako fluorek sodu. „Substancja ta jest bezbarwna i bezwonna. Można ją podać na przedmiotach codziennego użytku, takich jak pióro, telefon lub klamka od drzwi, albo w miejscach, gdzie ofiara może ją wdychać. Rozpuszcza się w ciele ofiary. Nie wykryje jej żadna sekcja”. Co prawda testy nie wykazały, żeby Pierieplicznyj został otruty, ale znajomi ofiary mieli za złe policji hrabstwa Surrey, która prowadziła dochodzenie, że zleciła je dopiero trzy dni po śmierci. Jak zauważali eksperci, niektóre z trucizn po takim okresie są już praktycznie niewykrywalne. Jak pisał w kilkunastostronicowym upublicznionym liście do koronera Bill Browder - święcie przekonany, że Pierieplicznyj został zamordowany - „nie mam zaufania do dochodzenia policji”. Ale ta w czerwcu 2013 roku orzekła, że nie znalazła żadnych dowodów udziału osób trzecich w zgonie Rosjanina. Zresztą sama wdowa po Pierieplicznym uważała, że mąż zmarł z przyczyn naturalnych. Szef detektywów z kryminalnego zespołu Surrey i Sussex, Ian Pollard oznajmił: - Mogę z pełnym poczuciem dobrze wykonanego obowiązku stwierdzić, po rozległym dochodzeniu, w tym sekcji zwłok wykonanej przez patologa z ministerstwa spraw wewnętrznych, oraz pełnych i szczegółowych testach toksykologicznych, że nie ma dowodu sugerującego, by w śmierć pana Pierieplicznego była zamieszana jakaś osoba trzecia.
Zdaniem policji przestępstwa w tym wypadku nie popełniono, ale zgodnie z prawem - wobec podnoszonych wątpliwości - należało jeszcze wyjaśnić, co było przyczyną śmierci. To dochodzenie miał poprowadzić koroner hrabstwa Surrey Richard Travers. Za cztery zainteresowane strony w tej sprawie uznał policję i wdowę, uważających, że to naturalny zgon, oraz Hermitage Capital i firmę ubezpieczeniową Legal & General - które twierdziły, że mogło dojść do morderstwa. Po długich proceduralnych przygotowaniach początek postępowania przed sądem koronerskim wyznaczono na maj 2015 roku. Ale wtedy, podczas jednego ze wstępnych przesłuchań, prawnik reprezentujący firmę ubezpieczeniową Bob Moxon Browne zdetonował prawdziwą bombę: oświadczył, że kolejne zlecone testy ujawniły „chemiczny czynnik”, który mógł doprowadzić do śmierci Pierieplicznego.

Przed koronerem wystąpiła profesor Monique Simmonds, ekspertka z Królewskich Ogrodów Botanicznych Kew w południowo-zachodnim Londynie. Przez blisko godzinę wyjaśniała, co znalazła, poddając nowym testom toksykologicznym próbki pobrane z ciała Pierieplicznego. Okazało się, że w żołądku znajdowały się jony mające związek z pewną trucizną. Botaniczka wyjaśniła, że to ślad bardzo rzadkiej egzotycznej rośliny Gelsemium elegans. Występuje ona w trzech różnych regionach świata: dwie odmiany w Ameryce Północnej, jedna w Azji. Wszystkie są śmiertelne. Najbardziej trująca, Gelsemium elegans, rośnie w górskich rejonach Chin i krajów południowo-wschodniej Azji.

Co ciekawe, pierwszy naukowy opis tej trucizny jest dziełem nikogo innego, jak twórcy literackiej postaci Sherlocka Holmesa, sir Arthura Conana Doyle’a. Ten autor kryminałów, ale też fizyk, w artykule opublikowanym w 1879 roku w „British Medical Journal” opisał swoje eksperymenty z nalewkami z gelsemium. Doyle’a zaintrygowała ta roślina, z której ekstrakt mógł być używany jako lek na nerwobóle. Doyle przeprowadził doświadczenie na samym sobie. Każdego kolejnego dnia stopniowo zwiększał dawkę zażywanej nalewki o niewielką ilość. Kiedy doszedł do dziewięciu mililitrów, „odczuwał silny ból z przodu czaszki, miał biegunkę i odczuwał ogólne znużenie”. Po zażyciu dwunastu mililitrów - to była największa dawka, jaką przyjął - tak opisywał swój stan: „Biegunka była już tak uporczywa i wyniszczająca, że musiałem zatrzymać się na dwunastu mililitrach. Czułem głęboką depresję i silne bóle głowy. Puls wciąż był normalny, ale słaby”.

Wiadomo, że kiedyś mikroskopijnych ilości Gelsemium elegans używano jako leku na migrenę, astmę, a nawet malarię. Dziś o tej trującej roślinie wiadomo dużo więcej. Wczesne symptomy jej spożycia to zawroty głowy, nudności, konwulsje. Ale już zaledwie kilka kropli ekstraktu z Gelsemium elegans, połknięte lub wstrzyknięte, może zatrzymać akcję serca. Stąd potoczna nazwa: trawa złamanego serca. To jedna z najtrudniej dostępnych naturalnych trucizn. Zapewne z racji miejsca występowania, znana chińskim, ale też rosyjskim służbom. Kiedy okazało się, że jej ślad znaleziono w organizmie Pierieplicznego, media natychmiast przypomniały głośną historię, która wydarzyła się niemal dokładnie rok przed śmiercią rosyjskiego emigranta. 23 grudnia 2011 roku znany chiński miliarder Long Liyuan zjadł obiad z wysoko postawionym urzędnikiem w mieście Yangjiang w prowincji Guangdong na południu Chin. Long Liyuan niemal od razu został zabrany do szpitala, ale nie udało się go uratować. Okazało się, że ulubiona potrawa miliardera podana na stół przez gospodarza, gulasz z kociego mięsa, naszprycowana była wyciągiem z Gelsemium elegans. Podejrzenie padło na urzędnika. Huang Guang też trafił do szpitala, ale miał zdecydowanie lżejsze objawy zatrucia. Kiedy przycisnęła go policja, przyznał się do wszystkiego. To on otruł swojego gościa, bo bał się, że na jaw wyjdzie, iż brał od niego łapówki. Myślał, że odsunie od siebie podejrzenia, jeśli zje niewielką ilość zatrutego gulaszu. Został aresztowany tydzień po zabójstwie.

Wszystko wskazuje na to, że Pierieplicznyj też został otruty w podobny sposób. Ślady trawy złamanego serca były bowiem tylko w żołądku, próbki krwi były czyste. Kluczem do wyjaśnienia sprawy może więc być ostatni spożyty przez mężczyznę posiłek. Ale to może okazać się trudne do ustalenia - ostatnie dni przed śmiercią Pierieplicznego wyglądają bowiem bardzo zagadkowo.
Już w marcu 2013 roku, dwa miesiące przed rewelacjami prof. Simmonds, znajomi Rosjanina twierdzili, że ktoś mógł go otruć w Paryżu, gdzie Pierieplicznyj pojechał bezpośrednio przed śmiercią. W stolicy Francji spędził trzy dni, a o tym wyjeździe nie wiedział wówczas nikt, ani żona, ani przyjaciele, ani biznesowi wspólnicy. Jeszcze bardziej zagadkowe jest, dlaczego zarezerwował jeden hotel, a nocował w innym. Four Seasons Hotel George V przy Polach Elizejskich do tanich z pewnością nie należy. Za dobę Pierieplicznyj musiał zapłacić jakieś cztery i pół tysiąca funtów. A mimo to nie tam się zatrzymał. Nocował w trzygwiazdkowym hotelu w gorszej dzielnicy - za 145 funtów za dobę. Tam właśnie, tuż przed powrotem do Londynu, mógł być otruty - sugerowały wiosną 2013 roku źródła gazety „The Observer”. Gazeta twierdziła też, że fakt pobytu Rosjanina w Paryżu nie był wcześniej znany i że francuska policja pomaga w śledztwie. Policja brytyjska nie wysłała ani śledczych, ani ekspertów do Paryża. Ale zapewniła, że otrzymała „rady i wsparcie z innych agencji”. Niewiele wiadomo, co Pierieplicznyj robił podczas tych trzech dni w Paryżu, oprócz tego, że wydał 860 funtów w sklepie Prady, choć nigdy nie nosił ubrań tej marki. Wrócił do Anglii 10 listopada porannym pociągiem Eurostar. W domu przebrał się i wyszedł pobiegać. Po raz ostatni.

Wszystko wskazuje na to, że on też został otruty. Ślady trawy złamanego serca były tylko w żołądku, próbki krwi były czyste

Ujawnienie obecności śladów trującej rośliny w organizmie ofiary w połączeniu z drugą nową okolicznością, czyli tajemniczym pobytem w Paryżu, skłoniły koronera - po dyskusji z udziałem stron - do odłożenia głównej fazy postępowania. Ruszyła ona dopiero w pierwszej połowie 2016 roku. Ale od razu pojawił się kolejny problem. Otóż policja nie chce ujawnić w sądzie ponad czterdziestu dokumentów mających związek z Pierieplicznym i jego śmiercią. Jeszcze w styczniu 2016 poinformowała koronera, że nie może tego zrobić ze względu na interes publiczny. Zasada public interest immunity (PII) pozwala wyłączyć dokumenty i inne informacje z przesłuchania sądowego, jeśli zagroziłoby to bezpieczeństwu narodowemu. Podobny przypadek miał miejsce podczas dochodzenia koronerskiego w sprawie śmierci Litwinienki. Tam zdecydowano się na zmianę formuły dochodzenia do prawdy - tak by można było organizować zamknięte posiedzenia w sądzie, na których można przedstawiać niejawne dane.

Podobieństw między przypadkami Litwinienki i Pierieplicznego jest zresztą więcej. Obaj pożegnali się z tym światem tuż przed złożeniem kluczowych zeznań w sprawach prowadzonych w zachodnich krajach przeciwko rosyjskiej przestępczości zorganizowanej, ściśle związanej z władzami i służbami Rosji. W obu przypadkach przekazali dowody i mieli informacje o związkach przestępców z urzędnikami. Podobnie jak Litwinienko, Pierieplicznyj krótko przed śmiercią kontaktował się z MI6 i być może przekazał agencji dowody korupcji na wysokim szczeblu w Rosji. „Nie widzimy żadnych związków między śmiercią Aleksandra Pierieplicznego, której przyczyn jeszcze nie ustalono, a tak zwaną sprawą Magnickiego” - napisała w wydanym oświadczeniu ambasada Rosji w Londynie. Ale jak powiedział w sądzie reprezentujący Hermitage Capital prawnik Geoffrey Robertson: - Kiedy Rosjanin umiera w Wielkiej Brytanii, to nie jest to nic dziwnego. Ale jeśli Rosjanin umiera z powodu rzadkiej trucizny znanej tylko FSB, to jest to już ważne. FSB jest istotnym elementem rosyjskiej władzy, była zaangażowana w sprawę Litwinienki i może być zaangażowana w tę sprawę... Na obecnym etapie są bardzo mocne poszlaki, że Pierieplicznyj został zamordowany za pomoc, jakiej udzielał Hermitage.

***

Grzegorz Kuczyński, „Jak zabijają Rosjanie. Ofiary rosyjskich służb od Tockiego do Litwinienki”, Wydawnictwo Czerwone i Czarne. Data premiery: 14 września 2016

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl