Tajemnica Wampira z Zagłębia. Czy Zdzisław Marchwicki faktycznie mordował? [JESTEM MORDERCĄ]

Przemysław Semczuk
Przemysław Semczuk, „Wampir z Zagłębia”, Wydaw. Znak, Listopad 2016
Przemysław Semczuk, „Wampir z Zagłębia”, Wydaw. Znak, Listopad 2016 Materiały Prasowe
Czy Zdzisław Marchwicki faktycznie był Wampirem z Zagłębia, seryjnym mordercą, który zabił kilkanaście kobiet? Przemysław Semczuk po latach próbuje dociec prawdy, podobnie jak Maciej Pieprzyca, autor filmu „Jestem mordercą”. Czy był to najdziwniejszy proces kryminalny późnego PRL?

Cmentarz w Katowicach Panewnikach sąsiaduje z klasztorem Franciszkanów i seminarium duchownym. Rano nie ma tu trudności ze znalezieniem miejsca na parkingu. Na straganie ze zniczami przed bramą pytam o biuro. „Prosto i za trzecim drzewem w lewo”. Jest lekki mróz, ale świeci słońce. Idealna pogoda na spacer wśród grobów.

Biuro cmentarza mieści się w niskim baraku. Ciemny, zimny korytarz. W pokoju, przy biurku po lewej stronie, mężczyzna rozmawia przez telefon. Na wprost drzwi siedzi kobieta.

- Słucham pana.

- Szukam grobu, ale na tablicy nie ma kwatery XXXII.

- Nie ma takiej kwatery. Zna pan nazwisko i datę zgonu?

Przez ułamek sekundy zastanawiam się, jaką reakcję wywoła nazwisko. Ochrona danych osobowych obowiązuje nawet po śmierci.

- Zdzisław Marchwicki, 26 kwietnia 1977 roku - recytuję jednym tchem z pamięci.

Kobieta wyciąga z szafy starą księgę i przewraca kartki. Luty, marzec, kwiecień, dwudziesty, dwudziesty trzeci, czwarty, piąty.

- Jest dwudziesty szósty. Ale nie ma takiej osoby. To na pewno ta data?

- Jest, o tu, na dole strony, grób 39.

Wskazuję palcem na ostatnią rubrykę.

- Nie, nie, to NN. Znaczy osoba o nieznanych personaliach,

pochowana na koszt państwa, ich zawsze chowali w jednym miejscu.

- Na następnej stronie pewnie będzie drugi NN, grób numer 40, z tą samą datą - mówię z przekonaniem.

- Jest. Ale… - Urzędniczka zastanawia się chwilę. - Pan mówił Marchwicki? Zdzisław? Czy to nie ten…

- Ten sam, a w drugim grobie jego brat Jan.

- Jest pan pewien? Dlaczego napisali NN? Tak zapisywano groby niezidentyfikowanych.

- Proszę spojrzeć. Godzina pochówku 22:00. Czy takie osoby chowano po nocy?

Mężczyzna przy sąsiednim biurku szybko skończył rozmowę. Też zrozumiał, o kogo chodzi. Jest zaskoczony. Nie wiedział, że słynny Wampir został pochowany właśnie tu. Pracuje dłużej, ale i on nie ma pojęcia, gdzie jest kwatera XXXII. Prawdopodobnie została zlikwidowana podczas reorganizacji cmentarza na początku lat dziewięćdziesiątych. Przez chwilę zastanawiamy się, gdzieżby to mogło być. Nie zachowały się żadne stare plany. Prawdopodobnie chodzi o działkę gospodarczą, na której obecnie stoją kontenery na śmieci. Albo o kwaterę wzdłuż ogrodzenia. Jeszcze na początku XX wieku pod płotem, a właściwie za nim, chowano samobójców i morderców, bo nie byli godni spocząć w poświęconej ziemi. Ale w latach siedemdziesiątych był to już cmentarz państwowy. Dla pewności proszę o sprawdzenie jeszcze jednej osoby. Bogdan Arnold, data zgonu: 16 grudnia 1968 roku.

CZYTAJ TAKŻE: Wampir z Zagłębia Henryk Marchwicki: AKTA SPRAWY ODC.1

Kolejna księga, jeszcze starsza, strony pożółkłe, niektóre rozsypują się ze starości.

- Jest. Bogdan Arnold. Grób 38. Tuż obok. To znaczy, że od 1968 do 1977 nie pochowano w tym miejscu nikogo. Ale naprawdę nie mamy pojęcia, gdzie to może być.

Jeszcze przez kilkanaście minut rozmawiamy o Marchwickich. Nie mam wątpliwości, że pochowano ich tutaj, choć w powszechnej świadomości obowiązuje inna wersja. W filmie dokumentalnym Jestem mordercą… Macieja Pieprzycy ksiądz proboszcz Benedykt Hałota opowiadał o tajemniczym pochówku na terenie jego parafii na Podlesiu, peryferyjnej dzielnicy Katowic. W środku nocy na cmentarz zajechały milicyjne gaziki. W świetle ich reflektorów wykopano pospiesznie dwa groby i wrzucono do nich worki z ciałami. Przed odjazdem jeden z oficerów miał powiedzieć proboszczowi, że właśnie pochowali braci Marchwickich. Ta historia od lat krążyła w okolicy, bo na tym cmentarzu grzebano ponoć samobójców i więźniów. Tyle że to nie była prawda.
W archiwum Aresztu Śledczego przy Mikołowskiej znajdują się teczki więźniów, Zdzisława i Jana. W obu identyczne pisma z datą 25 kwietnia 1977 roku. Naczelnik Wojewódzkiego Aresztu Śledczego zwraca się do dyrektora Zarządu Zieleni Miejskiej o przygotowanie na godzinę 20:00 następnego dnia dwóch grobów oraz o wyznaczenie ludzi do ich zasypania. Kolejne pisma informują o dokonaniu pochówku na cmentarzu na Panewnikach: kwatera XXXII, groby 39 i 40. Są też protokoły wykonania wyroku. Obecni: prokurator Zenon Kopiński, kapitan Janusz Witkowski, wikariusz major Bolesław Spychała oraz naczelnik aresztu podpułkownik Mieczysław Zmysłowski. Był też pułkownik Jerzy Gruba - osobiście doglądał egzekucji, ale w protokole nie ma jego podpisu. Z adnotacji wiadomo, że Jan poprosił o modlitwę i powiedział, że wybacza wszystkim. Wyrok na Zdzisławie wykonano 26 kwietnia 1977 roku o godzinie 19:06. Jego brat Jan zakończył życie pół godziny później.

Dlaczego proboszcz Hałota z Podlesia twierdził, że widział, jak milicjanci coś kopali? Mogli to robić ubecy na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, ale niemal 30 lat później milicja nie kopała grobów rękami swoich funkcjonariuszy.

Być może przyjechali w nocy na Podlesie i odegrali scenę, by stworzyć legendę, zmylić trop. Nikt nie miał się dowiedzieć, gdzie naprawdę pochowano Marchwickich.

To by tłumaczyło, dlaczego w księgach zapisano NN. Wzmianki o wykonaniu wyroku nie opublikowała ani „Trybuna Robotnicza”, ani „Wieczór”, ani żaden inny dziennik ukazujący się na Śląsku. Jakby nie chciano, żeby pracownicy cmentarza skojarzyli fakty. Tylko dlaczego władze za wszelką cenę chciały wymazać pamięć o Marchwickich, skoro zaledwie trzy lata wcześniej czyniły wszystko, aby dowiedziała się o nich cała Polska?

*****

13 lipca 1976 roku, godzina 10:30, sala 219 Sądu Wojewódzkiego w Katowicach.

- Oskarżony Zdzisław Marchwicki, w związku z treścią pamiętnika zostanie dodatkowo przesłuchany. Oskarżony niech wstanie ioświadczy co do treści pamiętnika, jego powstania, przyczyn, co chce powiedzieć na ten temat.

- Ja już sam nie wiem, co mam mówić, nie mam głowy do tego wszystkiego, taki załamany jestem.

/głos wyraźnie zrezygnowanego człowieka, słaby/.

- No, ale pamiętnik napisaliście dobrowolnie?

- Tak.

(* Zapis przesłuchania Zdzisława Marchwickiego podczas sesji wyjazdowej Sądu Najwyższego z 13 lipca 1976 roku, patrz: aneks, strony 336-348.)

W archiwum Sądu Najwyższego w Warszawie przechowywane są cztery pudła akt dotyczące sprawy Wampira. W jednym z nich znajduje się zeszyt, zwykły brulion w kratkę, w którym Zdzisław Marchwicki spisał swój pamiętnik. Jest też szpula taśmy magnetofonowej ORWO z zapisem przesłuchania podczas sesji wyjazdowej Sądu Najwyższego z 13 lipca 1976 roku. To jedyna taśma magnetofonowa, jaka ocalała z kilkuset nagranych podczas procesu.

CZYTAJ TAKŻE: Wampir z Zagłębia Henryk Marchwicki: AKTA SPRAWY ODC.1

Sąd Najwyższy zwykle nie prowadzi rozpraw z udziałem oskarżonych i świadków. Sędziowie przeglądają akta i sprawdzają, czy nie doszło do uchybień mogących podważyć wyrok. Jeśli je znajdą, przekazują sprawę do ponownego rozpoznania. Tym razem postanowiono jeszcze raz przesłuchać Zdzisława Marchwickiego, a także jego współwięźnia z celi Zygmunta A. i pułkownika Jerzego Grubę. Sąd musiał ustalić, czy Pamiętnik Wampira można uznać za nowy dowód w sprawie.

Barbara Seidler napisała w reportażu, że przytoczyła protokół przesłuchania niemal w całości. Tymczasem załączony do taśmy magnetofonowej dokument ma dziesięć stron, z czego zaledwie trzy to zeznania Zdzisława Marchwickiego. Zapisano w nim spójną, logiczną wypowiedź, z której można wywnioskować, że przed sądem stanął butny morderca. Tymczasem Marchwicki zeznawał przez prawie godzinę*. Na nagraniu brzmi jak człowiek wyczerpany i zrezygnowany.

Nie wie, co chce powiedzieć. Sędzia wyciąga z niego najwyżej pojedyncze słowa, czasem kilka urwanych zdań. Nie wiedział, że będzie przesłuchiwany na okoliczność pamiętnika. Właściwie w ogóle nie wiedział, że tego dnia będzie przesłuchiwany. Nie miał też pojęcia, że pamiętnik trafi ł w ręce sądu. Twierdził, że napisał go z własnej woli, że nikt mu nie podpowiadał ani nic nie sugerował. Raz mówił, że pisał prawdę, innym razem, że zmyślał. Kolejne wypowiedzi wzajemnie się wykluczały. Przewodniczący składu w końcu zapytał wprost, jak to jest, że w pamiętniku oskarżony wypowiada się dość płynnie, a podczas przesłuchania duka. Marchwicki nie był w stanie wyjaśnić nawet tego, choć wciąż zapewniał, że pisał sam. W protokole zapisano, że Henryk i Jan Marchwiccy zostali powiadomieni o terminie przesłuchania brata i nie stawili się w sądzie. Tymczasem Barbara Seidler pisała, że Jan Marchwicki chciał wziąć udział w sesji w Warszawie, ale sąd nie wyraził na to zgody. Dlaczego więc nie stawił się na przesłuchaniu w Katowicach? Areszt śledczy i budynek sądu były wtedy połączone przejściem, które umożliwiało doprowadzenie osadzonego w ciągu kilku minut. Można przypuszczać, że żaden z oskarżonych nie został powiadomiony o terminie przesłuchania.
Jak wspomniała Seidler, Zdzisław zadedykował pamiętnik koledze z celi. Obecny podczas przesłuchania mecenas Bolesław Andrysiak pamięta, że Marchwickiego zapytano, co oznacza termin dedykuję. Miał odpowiedzieć, że nie zna takiego słowa. Dlaczego więc go użył? Co ciekawe, na taśmie magnetofonowej ani w protokole nie ma tego fragmentu przesłuchania.

Co się z nim stało? Wskazówką mogą być nagrane dźwięki, bardzo charakterystyczne dla magnetofonów używanych w tamtym czasie. Wciśnięcie pauzy zatrzymywało taśmę. Ale mechanizm, choć skomplikowany, nie był precyzyjny i nim taśma całkowicie się zatrzymywała, zwalniała jak hamujący samochód, wciąż rejestrując dźwięk. Impulsy były zapisywane coraz gęściej, jako zgrzyt. Oczywiście osoba obsługująca magnetofon nie mogła przewidzieć, w którym momencie powinna przerwać zapis. Ale gdy słucha się nagrania, staje się jasne, że posiedzenie nie było protokołowane na bieżąco. Protokół musiał powstać później, tak jak się to działo w trakcie rozprawy. Taśma mogła zostać przegrana, z pominięciem niewygodnych fragmentów. Nie ma żadnego dowodu, że ta zachowana w archiwum Sądu Najwyższego jest oryginałem. Ta prymitywna metoda manipulacji jest dla specjalistów z laboratorium kryminalistyki łatwa do wykrycia. Ale milicja nie mogła przecież donieść na samą siebie. Nikt też się nie spodziewał, że taśma będzie przez kogokolwiek przesłuchiwana. Na sali nie było dziennikarzy. Może dlatego, że wówczas sprawa Marchwickiego nie budziła już takiego zainteresowania. A może nikt ich nie zawiadomił o terminie przesłuchania.

Ostatnie artykuły miały się ukazać niebawem w „Prawie i Życiu”, a redaktor Seidler opisała dokładnie to, co władzom było na rękę - wersję utrwaloną w protokole. Wygląda na to, że o tej taśmie po prostu zapomniano. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że jest jedyną, jaka pozostała w sądowych archiwach. Barbara Seidler ledwie wspomniała w reportażu o przesłuchaniu pułkownika Gruby. Nic dziwnego. Jego zeznanie to kuriozalna opowieść dobrego wujka, który troszczył się o podejrzanych, przynosił im papierosy, szczoteczki i pastę do zębów. Pilnował, by Zdzisławowi Marchwickiemu nie zabrano diety, bo miał wrzody żołądka, i wpadał z wizytą, dopytując o samopoczucie. Gruba był znakomicie przygotowany, wiedział, o czym ma mówić i jakie pytania zada mu sąd. Od początku doskonale recytował wyuczoną rolę. Dokładnie dobierał słowa, modulował głos, nawet interpretował wypowiedzi. Kokietował sędziego, wtrącając: między nami mówiąc. A sędzia jakby oczekiwał takiego obrotu sprawy. Głos przewodniczącego z pełnego wyższości, z jaką odnosił się do oskarżonego, zmienił się, gdy stanął przed nim pułkownik milicji. Nagle stał się miły i łagodny, jakby prowadził przyjemną konwersację ze starym znajomym. Taśma z przesłuchania pułkownika Gruby przynosi jeszcze jedną cenną informację. Procedura wymagała, aby Gruba złożył zeznania w sprawie notatek z rozmów z Marchwickim podczas procesu przed Sądem Wojewódzkim. Tymczasem ten sam przyznał, iż tego nie zrobił. Mimo to Sąd Wojewódzki przyjął notatki jako dowody winy. Poza tym Gruba przysłuchiwał się zeznaniom Marchwickiego. Jeśli był świadkiem - a w tym wypadku był - nie miał prawa przebywać na sali.

CZYTAJ TAKŻE: Wampir z Zagłębia Henryk Marchwicki: AKTA SPRAWY ODC.1

Zeznania świadka Zygmunta A. są nie mniej interesujące. Dwudziestosiedmiolatek skazany prawomocnym wyrokiem pięciu lat pozbawienia wolności za rozbój powinien odbywać karę w zakładzie karnym w jednej celi z kimś sądzonym za podobne przewinienie (zwykle więźniów dobiera się tak, by „nie uczyli się” od siebie nawzajem). A tymczasem nie dość, że trafi a do aresztu śledczego (choć to dwa zupełnie różne światy), to jeszcze do jednej celi z więźniem skazanym na karę śmierci za wielokrotne zabójstwo.

Mało tego. Młody stolarz, z zawodowym wykształceniem, proponuje Marchwickiemu, by dla zabicia nudy zabrał się do przepisywania jakiejś książki. Zapewne przepisywanie książek to ulubiona rozrywka znudzonych więźniów. Następnie z własnej woli i za własne pieniądze kupuje koledze zeszyt i obiecuje, że odda pamiętnik swojej rodzinie podczas widzenia. Po czym wykazuje się obywatelską postawą, przekazując zeszyt władzom. Zeznaje, że czytał go wzrokowo, by chwilę później twierdzić, że czytał dokładnie i zrozumiał, że może on mieć wartość dowodu.

Zeznania Zygmunta A. są parodią więziennej codzienności. Cela to ledwie kilka metrów kwadratowych i wciąż te same twarze współlokatorów. Godzina samotnego spaceru dziennie, jeden prysznic w tygodniu. A człowiek mimo wszystko jest istotą społeczną. Zamknięty w małym pomieszczeniu, spędza czas głównie na rozmowach. Nawet jeśli nie lubi swoich towarzyszy, jest na nich - nomen omen - skazany. Każdy ma jakieś wspomnienia i nawet jeśli więzień nie interesuje się cudzym życiem, w celi słucha innych z zaciekawieniem. Zygmunt A. zeznawał, że był zajęty sobą, swoimi sprawami i problemami rodzinnymi. To prawda. Ale też nigdy nie wzbudziłby zaufania współwięźnia, gdyby o nich nie opowiadał ze szczegółami. Tak działa reguła wzajemności.
Przed sądem zeznawali też biegli, doktor Andrzej Różycki i doktor Józef Mielczarek. W tym wypadku zapis na taśmie magnetofonowej również różni się od protokołu. Zapisano w nim tylko zeznanie Różyckiego, skrócone o połowę. Natomiast zeznanie doktora Mielczarka ogranicza się do krótkiego stwierdzenia, iż przychylił się do wypowiedzi kolegi. Na taśmie nie ma go wcale. Ostatni fragment przesłuchania to rozmowa sędziego z Haliną Flak, która tamtego dnia po raz ostatni widziała swego brata. Dźwięk przerwanego nagrania.

- bo ja, Wysoki Sądzie, dłużej nie mogę znieść ciężaru…

- Zaraz, zaraz, to nieporozumienie. Tu nie trwa rozprawa Sądu Najwyższego, tylko czynności dodatkowe. Czy w związku z tym ma oskarżona coś do wyjaśnienia?

- Twierdzi brat /niezrozumiałe/.

- Co oskarżona słyszała?

- /niezrozumiałe/

- Proszę sądu, może wyjaśnić oskarżonej, że brat odwołał to, że nie miał z panią stosunków i że pani o niczym nie wiedziała.

- Ale poza tym to nie jest przedmiotem dzisiejszego…

- Ja nie mam pojęcia, co to jest sąd. Ja byłam załamana, ja przysięgam na swoje dzieci, niech je dzisiaj w trumnie zobaczę, że od Marchwickiego Zdzisława żadnego kolczyka nie otrzymałam. Proszę sądu, ani też parasolki…

- To oskarżona będzie wyjaśniać, jak będzie chciała brać udział w rozprawie rewizyjnej w Warszawie. To oskarżona ma prawo przed całym składem wyjaśnić.

Dźwięk przerwanego nagrania.

*****

Zdzisław Marchwicki za dokonanie czternastu zabójstw i pięciu usiłowań oraz za znęcanie się nad członkami rodziny i zagarnięcie mienia społecznego został skazany łącznie na karę śmierci. Uniewinniono go z zarzutu usiłowania pozbawienia życia Ireny W.

CZYTAJ TAKŻE: Wampir z Zagłębia Henryk Marchwicki: AKTA SPRAWY ODC.1

Jan Marchwicki za zlecenie i kierowanie zabójstwem doktor Jadwigi K., namawianie do zabójstwa Henryki U., czyny lubieżne z nieletnim oraz nakłanianie do zaboru mienia społecznego został również skazany na karę śmierci.

Henryk Marchwicki otrzymał karę łączną 25 lat pozbawienia wolności, 10 lat utraty praw publicznych i 10 tysięcy grzywny.

Józef Klimczak otrzymał karę pozbawienia wolności na 12 lat i utratę praw publicznych na lat 6.

Halina Flak została skazana na 4 lata więzienia oraz grzywnę 7 tysięcy złotych.

Zdzisław Flak otrzymał karę 4 lat więzienia oraz 10 tysięcy grzywny i 8 tysięcy odszkodowania na rzecz poszkodowanego zakładu pracy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na i.pl Portal i.pl