Sześć sekretów Sintry, miasta niedaleko Lizbony [Fragment książki]

Joanna Lamparska,Piotr Kałuża, „Miasta do góry nogami”
Żeby wejść do podziemnego świata Sintry koło Lizbony, trzeba prawdziwej odwagi. To nie są zwykłe tunele i pieczary. To brama do innego świata - piszą Joanna Lamparska i Piotr Kałuża w książce „Miasta do góry nogami”.

Najpierw jest tajemnicza brama, za nią zaś jeszcze bardziej tajemniczy ogród. Zarośnięty, jakby dziki, niepokojący. Coś niewidzialnego wciąga za ogrodzenie, nie można oprzeć się urokowi budowli ukrytych w zieleni. Takie miejsca nie istnieją w realnym świecie, nikt nie wznosi czegoś, co wygląda jak dziecięca zabawka złożona z tysięcy drobnych elementów, finezyjnych detali, ozdóbek zwieńczonych kwiatonami wieżyczek, misternych balkoników oraz gargulców zdobiących końcówki rynien. Wszystkiego jest tu za dużo. Projektant, a może alchemik, wrzucił do jednego kotła przeróżne ingrediencje - wprawne oko dojrzy tu inspiracje stylem romantycznym, renesansowym, gotyckim i manuelińskim. A to dopiero początek. Dalej zaczyna się świat magii, symboli, bram do innych stanów świadomości. „Zwiedzić świat, a przeoczyć Sintrę, to tak, jakby go nie poznać” - napisał George Byron, słynny angielski poeta, który do Portugalii trafił przez przypadek w 1809 roku. Nie zdążył na statek na Maltę, więc wsiadł na ten płynący do Lizbony. Stąd miał już zaledwie trzydzieści kilometrów do Sintry. Niestety, nie dane mu było zaplątać się w gąszczu tajemniczego ogrodu. Ogrodu jeszcze wtedy nie było. Była za to wspaniała kraina wśród wzgórz z cudownie przejrzystym powietrzem i widokiem na bezkres oceanu.

Sekret pierwszy: wybory miłości

Sintra była niegdyś letnią siedzibą portugalskich królów. Nieco chłodniejszy niż w innych częściach kraju klimat ściągał koronowane głowy, za nimi zaś wysoko urodzonych, którzy wznosili w tych zielonych, niezbyt wysokich górach wytworne zamki, pałace i wille. Powoli powstawał raj dla bogaczy, wykwintny i elegancki, pełen słońca i spokoju. Ukoronowaniem pracy zastępów architektów, malarzy i ogrodników jest Pena, dzisiaj niemalże symbol państwa, jeden z siedmiu cudów Portugalii. Rezydencja Pena powstała w latach 40. XIX wieku na miejscu piętnastowiecznego klasztoru Hieronimitów. Cóż… są takie miejsca, które się kocha od pierwszego wejrzenia albo od razu się ich nienawidzi. Peny nie można zakwalifikować ani do pierwszego, ani do drugiego przypadku. Ktoś, kto nigdy nie był w Portugalii, Peny zrozumieć po prostu nie może. Wielki zamek na szczycie wzgórza otoczonego parkiem wygląda jak pisanka wielkanocna ozdobiona przez artystę amatora. Ostre kolory, dziwne wzory, labirynty zaułków i przejść, kwadratowe wieże na przemian z okrągłymi, dolepione ze wszystkich stron tej ogromnej budowli dają wrażenie przypadkowości, zupełnie jakby nawiedzony architekt spełniał swoje marzenia, zmieniając co chwila koncepcję pracy.

Pena może się podobać albo nie, trudno jednak przejść obok niej obojętnie. Przewodnicy nie bez dumy oznajmiają, że to największe w Europie zbiorowisko kiczu. Stworzył je Ferdynand II Koburg, znany jako król artysta. Najpierw przystosował dla siebie klasztor, potem jednak go rozbudowywał, nadając poszczególnym fragmentom budowli różne kolory. I tak, dawny dom zakonny kazał pomalować na wpadający w czerwień ciemny róż, część prywatna miała żółtą elewację, oficjalna zaś niebieską. Ferdynand dbał o to, żeby każdy detal miał swoje miejsce i znaczenie, uwielbiał, kiedy Penę otulała mgła, tak częsta w tych górach. Przy słonecznej pogodzie mógł patrzeć z okien na Atlantyk albo położoną na sąsiednim wzgórzu dawną twierdzę Maurów. Zadbał również o gigantyczny park, ozdabiając go oryginalnymi drzewami, niezwykłymi budowlami i stawami. Pena była jego letnią siedzibą, w samej Lizbonie rodzina królewska miała jeszcze pięć rezydencji.

Po śmierci żony, królowej Marii II, która odeszła w wieku trzydziestu czterech lat, rodząc jedenaste (!) dziecko, Ferdynand sprowadził się do Sintry z nową partnerką, szwajcarską sopranistką. Elise Friederike Hensler była młodsza od ukochanego o dwadzieścia lat. Aby móc wyjść za mąż za Ferdynanda, otrzymała tytuł hrabiny Edla. Kiedy król zmarł w 1885 roku, zostawił śpiewaczce… zamek. (...)

Sekret drugi: cena szmaragdów

Dwa kilometry w linii prostej od Peny i niemal tuż przy Pałacu Narodowym w Sintrze kryje się Quinta (willa) lub jak inni nazywają to miejsce Palacio (pałac) da Regaleira. Tu właśnie powstał tajemniczy ogród z baśniową rezydencją, kaplicą, systemem tuneli i innych podziemnych obiektów. Każdy, nawet najdziwniejszy detal otrzymał tu własne znaczenie. Nic w Quinta da Regaleira nie jest przypadkowe, choć całość wygląda jak scenografia teatralna, którą z powodu zaniedbania wzięła we władanie przyroda. Kto stworzył ten zaplątany w tropikalnych pnączach zakątek? Odpowiedź na to pytanie wiąże się z konkretną datą: 27 listopada 1848. Wtedy na świat przyszedł António Augusto de Carvalho Monteiro, znany również, jako Monteiro dos Milhões, czyli Monteiro Milioner.

Nasz bohater rzeczywiście był bardzo bogaty. Rodzina Monteiro pochodziła z Portugalii, wyemigrowała jednak do Rio de Janeiro. Tam urodził się António. Jako młodzieniec pomnażał rodowy majątek, handlując kawą i kamieniami szlachetnymi. Żeby w tamtych czasach i w takim miejscu podróżować, skupując przy okazji szmaragdy, nasz bohater musiał mieć w sobie coś z awanturnika. Nie trwonił jednak pieniędzy, zarobek pozwolił mu na powrót do Portugalii i studia. Na uniwersytecie w Coimbrze skończył wydział prawa. Jego zainteresowania szły jednak znacznie dalej. Fascynowała go entomologia, kolekcjonował owady, głównie motyle, a jego zbiory cenione były w całej Europie. Słynął z działalności charytatywnej. Pasjonowały go również tajne bractwa, stare księgi oraz twórczość Luísa de Camõesa (który też studiował w Coimbrze), żeglarza i awanturnika, największego portugalskiego poety, porównywanego z Szekspirem i Homerem. António miał największą kolekcję jego dzieł. Z tą samą pasją, z jaką je gromadził, słuchał tylko muzyki Wagnera. Miał dwadzieścia pięć lat, kiedy się ożenił z Perpetuą Augustą Pereira de Melo, a czterdzieści cztery lata, gdy za dwadzieścia pięć tysięcy reali kupił od rodziny barona Regaleira czterohektarową działkę w Sintrze. Tam zaczął tworzyć dzieło swojego życia. Z tamtego czasu pochodzi zdjęcie milionera stojącego przy żonie. Ona spokojna, ze starannie zawiązaną na włosach wstążką. On, z nieco okrągłą twarzą, gładką, o niemal dziecięcej skórze. Do tego zbyt szalona, jak dla nas współczesnych, broda, małe oczy, miękkie usta, ciemne, gęste włosy ułożone w coś w rodzaju dwóch fal z przedziałkiem pośrodku. Niby zwykły człowiek, a jednak tajemnica. Monteiro był bowiem również miłośnikiem symboli, kreatorem sekretnych kodów, które wykorzystywał w swoich domach, a także niezwykle aktywnym masonem.

Tak, dobrze czujecie, zaczyna tu pachnieć Kodem Leonarda da Vinci…

Sekret trzeci: we wnętrzu zegarka

Pagórkowaty teren, który należał do milionera, idealnie nadawał się do stworzenia tajemniczego ogrodu, choć ogród to zbyt skromne określenie. Antonio myślał o czymś większym, mistycznym, o wehikule jaźni, w którym będzie mógł podróżować do pod- i nadświadomości, pływać po falach ezoterycznej symboliki, schodzić do piekieł i bezkarnie je opuszczać. Na partnera tej podróży wybrał Luigiego Maniniego, włoskiego architekta, autora hotelu Palácio Hotel do Buçaco, który swoim wyglądem oczarował milionera. Manini pracował również jako scenograf dla jednej z najsłynniejszych scen operowych na świecie - mediolańskiej La Scali.

Antonio i Luigi myśleli podobnie, łączyło ich pokrewieństwo dusz. Manini był zamknięty, dyskretny, pracowity. Wspólnie nie zaczęli wcale wznosić pałacu otoczonego parkiem. Budowali scenografię na gigantycznej, naturalnej scenie. Tylko jaki spektakl zamierzali tu wystawiać? Monteiro wzorem innych bogaczy swojego czasu najprawdopodobniej był masonem, a nawet jeśli nie, to wolnomularze mieli na jego życie mocny wpływ.

(...) Portugalski milioner z szaloną brodą nie lubił prostych rozwiązań. Kochał rzeczy wyrafinowane, wymagające pracy i myślenia. Można powiedzieć, że ogród tworzył jak doskonały mechanizm, był przecież miłośnikiem zegarów. Tuż przed pięćdziesiątymi urodzinami zamówił unikatowe arcydzieło sztuki zegarmistrzowskiej: Leroy 01. Był to zegarek ze słynnej paryskiej manufaktury, założonej w 1751 roku przez mistrza zegarmistrzowskiego Bazile’a Le Roya. Sławny rzemieślnik był sierotą, synem prostego drwala, jako szesnastolatek trafił do mistrza Josepha Quétina, a wkrótce stał się wytwórcą najbardziej prestiżowych zegarków w Europie. Kupowały je głównie domy królewskie.

Leroy 01 był kieszonkowym zegarkiem ze szczerego złota. Jego mechanizm składał się z dziewięciuset siedemdziesięciu pięciu elementów, które zamontowane były na czterech poziomach. Może to nie jest zbyt zajmujące dla kogoś, kto nie interesuje się sztuką zegarmistrzowską, ale mówimy o jedynym takim zegarku na świecie. Leroy 01 miał dwadzieścia cztery funkcje, z których siedemnaście wiązało się z odczytem czasu. Pokazywał godziny wschodu i zachodu słońca w Lizbonie, fazy księżyca oraz aktualny czas w stu dwudziestu pięciu innych miastach świata, temperaturę, ciśnienie i wilgotność powietrza, wysokość nad poziomem morza, obraz nieba na półkuli północnej uwzględniający położenie sześciuset jedenastu gwiazd! Antonio miał prawdziwy komputer tamtych czasów.

Mechanizm krył się w kopercie o średnicy siedemdziesięciu jeden milimetrów, całość ważyła zaledwie dwieście dwadzieścia osiem gramów. Kopertę zdobił ornament zaprojektowany przez Luigiego Maniniego, późniejszego twórcę Quinta da Regaleira. Zegarek urzekał możnych swojej epoki, był niezwykłym osiągnięciem techniki. Cena drogocennej zabawki przekraczała dwadzieścia tysięcy franków, co w owych czasach było fortuną. Do Portugalii przewieziono go w bagażu dyplomatycznym króla, aby nasz milioner mógł uniknąć podatku. W 1955 roku zegarek znowu znalazł się we Francji. Rząd tego kraju kupił Leroya 01 za dwa miliony franków! Dziś unikatowe dzieło sztuki zegarmistrzowskiej eksponowane jest w Muzeum Czasu w Besançon we Francji. Do 1989 roku Leroy 01 był najbardziej skomplikowanym zegarkiem w historii techniki.

Można sobie tylko wyobrazić, że ktoś, kto zamówił takie dzieło sztuki, również wokół siebie tworzył dobrze przemyślaną przestrzeń. Czas więc się z nią zmierzyć.

Sekret czwarty: masoński labirynt

Dla niektórych to po prostu ogród. Pełen zakamarków, grot, ukrytych stawów, tarasów ozdobionych rzeźbami mitycznych stworów. Niektóre alejki przypominają obrazy. Na przykład schodki porośnięte sukulentami wiodą do wieży, która wygląda, jakby była drzewem obrośniętym bluszczem. Po prostu wyrosła z ziemi. Ma wejścia na różnych poziomach, jednym można pójść do Groty Ledy, innym na spacer wyższymi tarasami. Gdzieś cicho szemrze wodospad, pod którym prowadzi wejście do kolejnej groty. Mroczny zagajnik daje nie tylko cień, ale przywołuje jakieś ponure skojarzenia. Po prostu ogród? Dla milionera masona to odzwierciedlenie kosmosu. Labirynt, w którym poszukiwał utraconego raju. Każdy kolejny krok to kolejny stopień niedostępnej dla niewtajemniczonych wiedzy. Mason, adept królewskiej nauki, który chce się doskonalić, wędruje przez tę krainę, przechodząc kolejne inicjacje. Doświadcza harmonii sfer. To masoneria właśnie stworzyła system wtajemniczeń, których przejście wiąże się z alegorycznym poznawaniem prawd moralnych i metafizycznych.

(...) W tym samym stylu powstał w Tomarze klasztor Zakonu Chrystusa, następców portugalskich templariuszy. Ich symbole znaleźliśmy w kaplicy, w której nad wejściem widnieje wykorzystywany przez masonów symbol oka opatrzności. Krypta pod kaplicą połączona jest z pałacem podziemnym tunelem, w tej części ogrodu zaczyna się zresztą podziemny świat.

Zgodnie z filozofią Wielkiego Wschodu Luzytanii całość kompleksu miała symbolizować Trójcę Świętą, w tym wypadku Bogiem Ojcem jest rezydencja, Synem kaplica, ogrody zaś reprezentują Ducha Świętego. Pomiędzy nimi adepci szukali nadrzędnego bytu opisywanego nie tylko przez mistyków, ale i poetów takich jak Dante, Milton czy ulubiony przez gospodarza de Camões.

Sekret piąty: autograf diabła

Za pierwszym razem zupełnie się tu pogubiliśmy, dosłownie i w przenośni. Wzdłuż ogrodzenia prowadzi alejka, którą ozdabiają kamienne figury antycznych bogów. Na dzień dobry uśmiecha się Hermes, bóg podróżnych, złodziei, posłaniec bogów, odpowiedzialny również za przeprowadzenie zmarłych do właściwego im świata. Z cokołów obserwują nas zastygli w eleganckich pozach: Orfeusz, Wulkan, Wenus, Dionizos.

Ten ostatni to bóg płodności, dzikiej natury oraz wina, często przywoływany w obrzędach lóż wolnomularskich. Dzikość przyrody jest wpisana w masońską wizję świata. Każdy posąg, maszkara i przejście są również częścią planu architekta. Zupełnie przez przypadek wchodzimy do groty, której strzegą kamienne smoki na łańcuchach. Ale smoki nie są przypadkowe, w zależności od interpretatorów symbolizują siłę ognia, strażników granicy pomiędzy dwoma światami bądź nawiązują do żydowskiej kabały. Na przestudiowanie symboliki Quinta da Regaleira chyba nikomu nie starczy życia…

Gubimy się w podziemnych korytarzach, żeby dojść do… wieży. Wieży wbitej w ziemię na głębokość dwudziestu siedmiu metrów.

Jesteśmy na dnie Studni Wtajemniczeń. Wysoko nad nami zarys nieba. Spiralne schody podzielone zostały na dziewięć poziomów, zupełnie jak zejście do piekieł w Boskiej komedii Dantego. Sto trzydzieści pięć schodów symbolizuje wędrówkę duszy - od chwili śmierci (ciemności) aż do zmartwychwstania (światła). Tu miały się odbywać rytuały inicjacyjne masońskich adeptów. Dno studni zdobi znak różokrzyżowców: róża wiatrów na krzyżu templariuszy.

Carvalho Monteiro musiał wcześniej widzieć Pozzo di San Patrizio, studnię św. Patryka w Orvieto we Włoszech, o której wspomnieliśmy w rozdziale o Umbrii. W 1537 roku została wydrążona z powodów militarnych na głębokość sześćdziesięciu dwóch metrów w skałach. Wokół otworu budowniczowie poprowadzili dwa niezależne biegi schodów, tak szerokie, żeby mogły po nich wchodzić i schodzić osły niosące naczynia z wodą. Choć Studnia Wtajemniczeń jest nie mniej imponująca, trochę traci przez sposób, w jaki została zbudowana. Milioner nie drążył jej w ziemi. Budował ją, a następnie dopiero obsypywał ziemią. W takiej konstrukcji pomagało ukształtowanie terenu.

Dokąd mamy teraz iść? Tunel spod wieży prowadzi do kolejnej studni, nigdy nieukończonej. Dlaczego? Może miała symbolizować wstrzymanie czasu, marność, niepewność? Tego niestety nie wiadomo. Podziemia ogrodu dają tysiące możliwości interpretacji. Carvalho Monteiro chciał tu zainstalować, przede wszystkim w grotach, światło elektryczne, gości zaś miały witać ruchome lalki - automaty przebrane w stroje Maurów. Maria de Nazaré, wnuczka milionera, wspominała: „Jaskinie dla mojego dziadka były opowieścią tysiąca i jednej nocy. Chciał realizować swoje marzenia”. Może dlatego podziemne galerie kazał wykładać skałami koralowymi, które miały przywoływać obraz morza.

Dalej wędrujemy do Grot Wschodu i do podziemnego jeziora, na którym leżą kamienie ułożone w wąską ścieżkę. Prawa noga, prawy kamień, lewa noga, lewy. Stąpamy ostrożnie, przed nami idzie para starszych turystów. Nagle jedno z nich traci równowagę i z pluskiem wpada do wody po pas. Z trudem i naszą pomocą wspina się znowu na kamień. Mężczyzna jest cały mokry.

Podobno w tej części ogrodu zdarza się to dość często. Dlatego właśnie tutaj ustawiają się gapie, żeby wypatrywać kolejnych ofiar inicjacyjnych ścieżek na wodzie.

Sekret szósty: kluczyk do śmierci

Trudno uwierzyć, że ktoś rzeczywiście wprowadził w życie pomysł takiego parku. Pachnie mchem, tajemnicą, jest jak kamienna symfonia rozbrzmiewająca pośród wszechobecnej zieleni. Tylko poeta potrafi go opisać, marzyciel wymyślić, a mistyk zrozumieć. Jakoś nie dziwi, że kiedy filmowcy zdecydowali się wykorzystać Quinta da Regaleira, to były to Dziewiąte wrota Romana Polańskiego z Johnnym Deppem w roli głównej. Opowieść o nowojorskim antykwariuszu, który dostaje zadanie odnalezienia satanistycznej księgi Dziewięcioro wrót królestwa cieni. To właśnie w tajemniczym domu w Sintrze odkrywa autograf samego diabła.

António Augusto Carvalho Monteiro zmarł na wylew krwi do mózgu tuż po północy z niedzieli na poniedziałek 25 października 1920. Miał wtedy zaledwie siedemdziesiąt dwa lata. Pozostawił wiele zagadek dla potomnych. Najbardziej intrygująca dotyczy jego kaplicy grobowej na cmentarzu Prazeres w Lizbonie. Miejsce ostatniego spoczynku milionera powstało oczywiście w szkicowniku Luigiego Maniniego. Grobowiec ma kształt i wymiary masońskiej świątyni, jest zorientowany na wschód, a na drzwiach widnieje zmierzchnica trupia główka.

Na grzbietowej stronie tułowia ćma ma charakterystyczny rysunek przypominający ludzką czaszkę, któremu zawdzięcza nazwę. Jest największym motylem europejskim: rozpiętość skrzydeł wynosi od dziesięciu do czternastu centymetrów, gąsienice dorastają do trzynastu centymetrów. Dlaczego entomolog milioner wybrał właśnie zmierzchnicę? Nas jednak bardziej intryguje, dlaczego klucz do kaplicy grobowej Antonia pasuje również do Quinta da Regaleira i do jego pałacu w Lizbonie. Dziwny pomysł, prawda?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl