Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szanghaj w pięciu smakach

Joanna Barczykowska
W starej części Shanghaju Puxi zabytkowe kamienice oświetlone są kolorowymi neonami.
W starej części Shanghaju Puxi zabytkowe kamienice oświetlone są kolorowymi neonami. Szymon Tchorzewski
Współczesny Szanghaj jest jak kuchnia chińska. Słodki, słony, gorzki, kwaśny i ostry zarazem. Ma pięć podstawowych smaków, które nadają mu wyrazisty klimat i charakter. 

Metropolia kusi słodyczą przyszłości

Na pierwszy rzut oka Shanghaj kusi słodyczą metropolii przyszłości. Dumne, snobistyczne miasto, nazywane Nowym Jorkiem wschodu liczy 17 milionów mieszkańców. Wydaje się najmniej chińskie, ogromne, zatłoczone i zupełnie nowe. Gdyby na zachodnim brzegu rzeki Jangcy, zwanym Pudongiem, wyłączyć neony z chińskimi znakami można by odnieść wrażenie, że znajdujemy się na Manhattanie czy w londyńskim City. Podniebne wieżowce zdają się nie mieć końca, a między nimi wciąż wyrastają kolejne. Chluba komunistów, wysoka na 468 metrów Oriental Pearl już dawno przestała górować nad miastem. W tej dusznej, wielkomiejskiej dżungli w ciągu 20 lat wyrosło aż 88 wieżowców. Najciekawszy jest Jin Mao Tower, kształtem przypominający łodygę bambusa. Mimo, że wyglądający, jak otwieracz do butelek, Szanghaj Word Financial Center przewyższa go aż o 72 metry, nie zdołał odebrać mu magii, dzięki której obrotowa restauracja na 88 piętrze stała się najpopularniejszym miejscem, w którym mieszkańcy wyznają sobie miłość. Najstarszy budynek na nowoczesnym Pudongu, wybudowano w latach 80.

Shanghaj w komunistycznym mundurku roni słone łzy

Choć Szanghaj nigdy nie dał się wcisnąć w komunistyczny mundurek przewodniczącego Mao, a na pierwszy rzut oka socjalizm obecny jest tylko w czerwonych puszkach na donosy wiszących na każdym domu, tęsknotę za wolnością widać w oczach mieszkańców. Nie jednemu z nich zdarza się uronić słone łzy. Przyznaje to spotkany w księgarni przy Nanjing Lu, 22-letni Emil Wu. Mimo, że studiuje stosunki międzynarodowe, świat zna tylko z książek. Władze nadal niechętnie wydają paszporty, a na zagraniczne podróże mogą pozwolić sobie tylko nieliczni. Nie przeszkadza to jednak w rozkwicie gospodarki. Shanghaj stał się największym centrum odzieżowym.

Na ulicach można kupić wszystko, od sportowych butów z zamontowanymi świecącymi kółkami i chińskiej biżuterii z popularnego, zielonego jadeitu, po podrobione torebki Miu Miu czy Dior. Hale z tanią odzieżą rozmiarami kilkukrotnie przekraczają polskie galerie handlowe, a wiele sklepów zlokalizowanych jest w pobliżu popularnych atrakcji turystycznych, na przykład przy futurystycznym Muzeum Techniki i Nauki. Szanghajczyk nigdy nie powie, że nie ma potrzebnego towaru czy rozmiaru. Jeśli zajdzie potrzeba w ciągu kilku minut odwiedzi kilkanaście sąsiednich sklepów, żeby znaleźć pożądaną przez nas rzecz. Mimo to wymieniając w banku pieniądze nadal trzeba we wniosku zapisać numer każdego wymienianego na juany dolara. 

Gorzki smak biedy, kontrastującej w bogactwem

W Szanghaju wieżowce ciągną się aż po horyzont, bo największa metropolia w Chinach jest gigantem. Co roku zjeżdżają tu tysiące osób, by spełniać swój "chiński sen". Mieszkają w slumsach na obrzeżach miasta i dzielnicach biedy w samym centrum.
Nowoczesne apartamentowce i sztampowe zabytki Szanghaju sąsiadują tu z małymi domkami z blaszanym dachem, zbudowanymi z przypadkowo zbitych desek. W dzień temperatura w środku przekracza 50 stopni Celsjusza, dlatego życie toczy się na zewnątrz. Przed jednym domkiem pani domu smaży sajgonki, przed drugim otworzył się lokalny fryzjer. W powietrzu mieszają się gorzkie opary odchodów, śmieci, smażonego tłuszczu i kadzidełek.

Od kiedy Chiny przeżywają swój cud gospodarczy, mieszkańców Szanghaju wyraźnie podzieliły pieniądze. Ci, którzy dorobili się na eksporcie na zachód, odgrodzili się od reszty wysokimi murami, za które wjeżdża się w asyście strażnika. Jedni jeżdżą dziś najnowszymi modelami rolls&royca, pozostali mieszkają i śpią na rikszach. Na gorzki smak przerażającej biedy w Szanghaju natrafia się znienacka. Zwiedzając piękne Ogrody Juanu i przechadzając się tradycyjnymi uliczkami miasta, szybko gubimy turystyczne centrum, trafiając w zatłoczone uliczki, gdzie na dyktach leżą schorowani żebracy, którzy proszą o każdy grosz. Do nowoczesnych budynków przyklejone są małe domki, bez okien, a na ulicach kwitnie mały handel. Ubrania i pamiątki sprzedają już kilkuletnie dzieci. 

Widząc chińską restaurację, Europejczyk ma kwaśny grymas na twarzy

Choć, dla wielu mieszkańców nowoczesny Szanghaj jest jedynym oknem na świat, oni nie boją się celebrować życia. Jedną z ważniejszych jego dyscyplin jest jedzenie. A tu wszystko odbywa się na ulicy. Trudno znaleźć Chińczyka, który zechce nas zaprosić na domową kolację. Za to wielu chętnie zje z nami wspólny posiłek, który przeciętnego Europejczyka przyprawia o kwaśny wyraz twarzy. Restauracje stoją tutaj na ulicy. Dosłownie. Kilka stolików, z niskimi siedzeniami, przypominającymi krzesełka dla dzieci to najpopularniejsze knajpki. Resztki jedzenia rzuca się tu na ulicę, żeby spłynęły razem z monsunowym deszczem.

Jedzenie jest zawsze świeże, bo przyrządzane tylko z żywych produktów. Najpopularniejszy jest drób. Kury trzymane są w niewielkim białych klatkach, poukładanych jedna na drugiej w piramidę. Obok kucharz w białych poplamionym od krwi fartuchu, na oczach klientów zabija kurę, kroi ją tasakiem na drobne kawałki i opieka w dużym woku na gorącym oleju. Taki posiłek wymaga jednak sporej odwagi. Ci, którym jej brakuje trafiają do restauracji, takich jak Di Shui Dong czy Jia Jia Tang Bao w pobliżu Placu Ludowgo. Już od progu kuszą one klientów rybami i owocami morza wystawionymi w ogromnych akwariach. Za szkłem pływają wszystkie dania dostępne w menu. Od małych rybek, po ośmiornice, kraby, homary, krewetki czy węgorze.

Na dworze nigdy nie jest ciemno. Przez wielkie okna wpadają smugi kolorowych świateł z błyszczących neonów. W powietrzu unoszą się opary oleju, wymieszane z ostrymi przyprawami, łagodzone zapachem jaśminu. Na ścianach wiszą chińskie pejzaże, a pomiędzy nimi kolejne akwaria. Shanghajczycy wierzą bowiem, że ryby zapewnią im dobrobyt i sukces w interesie. Do stolika można się dostać omijając obsługę zapraszającą do lokalu, otwierającą drzwi, prowadzącą do sali, wskazującą stolik i odsuwającą krzesła. Kiedy uda nam się już wygodnie usiąść, przy stoliku zjawi się co najmniej dwóch kelnerów rozkładających pałeczki i przystawki, po to by kolejnych dwóch mogło przyjąć zamówienie. 

Ostra zabawa w starej koncesji francuskiej

Kogo nie zniechęci na wstępie nadmierna nadgorliwość obsługi i zostanie, przeżyje niezapomniany wieczór. Bo chińska kuchnia w niczym nie przypomina tej, którą podaje się w polskich restauracjach. Mimo, że na stołach są białe ceraty, wystrój trąci tandetą, a każde danie jest wielką niewiadomą, można tu poczuć prawdziwą chińską atmosferą, zwłaszcza kiedy przy stole siedzi się z tubylcami. W małych białych miseczkach kelner podaje boczek pieczony w ciemnym słodko- ostrym sosie, kawałki kurczaka z orzechami nerkowca i papryczką chili, krewetki w cieście, słodki groszek w sosie sojowym i szanghajski przysmak, czyli sakiewki gotowane na parze z wywarem rosołowy. Na próżno szukać tu talerza z własnym daniem. Chińczycy kochają wspólne posiłki, dosłownie. Każdy z gości próbuje wszystkich potraw, skubiąc pałeczkami, to z jednego, to z innego naczynia.

Siedząc przy obficie nakrytym, okrągłym stole, nie można się obejść bez "gan bei", czyli toastu z wódki ryżowej. Trzeba jednak uważać, żeby nie wypić za dużo, bo Chińczycy z gościnności dbają o to, by kieliszki były zawsze pełne. Miłośnicy chmielu powinni spróbować Tsing Tao- lekkiego piwa o ostrym smaku. A smak trzeba sobie wyostrzyć, by w pełni zobaczyć nocne życie Szanghaju. Najlepiej bawić się w dawnej Koncesji Francuskiej, która stała się dziś rozrywkowym centrum miasta. Można tu znaleźć jazzowe puby, takie jak Cotton Club, które klimatem przypominają lata 30-te, kiedy Szanghaj był stolicą rozwiązłości. W Shangaju można się przekonać, co to znaczy ostra zabawa, ponieważ to tu jest królestwo nocnego życia w Chinach.

Zabawa zaczyna się w gorącym Zapatas, to ulubione miejsce obcokrajowców mieszkających w Szanghaju, co nie oznacza, że nie bawią się tu Chińczycy. Wręcz przeciwnie Shanghajczycy, a zwłaszcza płeć piękna przychodzą tu nader często, by zawierać międzynarodowe znajomości. Po kilku drinkach, co ciekawe na bazie polskiej wódki, bo jedną z najlepszych i najdroższych wódek podawanych w shanghajskich klubach jest Wyborowa, zaczynają się tańce na stole. Najlepiej służy do tego lada, na której obok Chinek, prężą się Niemki, Szwedki i Francuski. Z głośnego i szalonego Zapatas można się przenieść na Maoming Nan Lu, gdzie zlokalizowane są najsłynniejsze kluby i imprezy. Kolejnym przystankiem jest Babylon, jedyny klub z ogrodem na dachu, gdzie drinki pije się w długich chemicznych probówkach. Koncesja Francuska w Szanghaju to jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie jednego wieczoru można posłuchać na żywo dobrego jazzu, wybrać się na koncert kubańskiej salsy, odwiedzić najmodniejsze kluby house and chill-out, a na koniec pić drinki na dachu.

Po kilku dniach w Szanghaju każdemu turyście zaszumi w głowie. I nic dziwnego. To miasto zostawia w pamięci taką mieszankę smaków i zapachów, jakiej próżno byłoby szukać nawet w chińskiej książce kucharskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki