Syndrom opuszczonego gniazda. Kiedy dziecko zaczyna życie na własny rachunek

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
Pixabay
Syndrom pustego gniazda dotyka w największym stopniu matek, bo to one zazwyczaj poświęcają dziecku więcej czasu. Nie ma co bronić się przed emocjami, trzeba powoli przyzwyczajać się do nowej sytuacji i zacząć kolejny etap życia.

Przychodzi taki moment, kiedy dziecko pakuje walizkę i wyprowadza się z domu. Najczęściej rodzice czują wówczas pustkę, czasami popadają w depresję. Tyle tylko, że to może być początek nowego, ciekawego etapu w naszym życiu

W sobotę późnym popołudniem wracała do domu ze szpitala. Po raz pierwszy zobaczyła swojego wnuka: Leona. Całkiem spory dzieciak - 3800 kilograma. Cały czas śpi, nie chce jeść. Pielęgniarki przynoszą go mamie - Agnieszce, jej córce i śpiącego przystawiają do piersi. Na swoje pięćdziesiąte urodziny została babcią. Na szafie w sypialni mają już cały stos prezentów dla wnuka: wózek, ciuszki, zabawki. Cieszy się, chociaż ostatni czas wcale nie był dla niej łatwy.

- Agnieszka wyprowadziła się z domu i poczułam ogromna pustkę - Marta Borkowska 6-tego maja skończy 50 lat, pracuje, razem z mężem mieszkają w dużym, prawie stu metrowym mieszaniu w starej sosnowieckiej kamienicy. Agnieszka jest ich jedyną córką. Cały czas była z nimi, tuż obok. Podczas studiów też mieszkała z rodzicami, mają ze sobą świetny kontakt, doskonale się dogadują, nigdy sobie na tych stu metrach kwadratowych nie przeszkadzali. Ale poznała Krystiana, świetny chłopak, pobrali się i wyprowadzili na swoje.

- Nie mogłam sobie z tym poradzić - przyznaje Marta. - Całe nasze życie od narodzin dziecka podporządkowane jest właśnie jemu. Kiedy wychodziłam z pracy, kupowałam to, co lubi Agnieszka, gotowałam to, co lubi Agnieszka, odmawiałam sobie ciuchów, ale z wielką radością kupowałam je Agnieszce. Kiedy uczyła się do egzaminów, chodziliśmy po domu na palach, cieszyliśmy się z wszystkich jej sukcesów i razem z nią przezywaliśmy jej porażki - opowiada.

To nie tak, że nie mieli własnego życia - mieli. Są towarzyscy, nie brakuje im przyjaciół, mają sporą rodzinę, z którą chętnie się spotykają. Ale zawsze na pierwszym miejscu była ona - Agnieszka.

- I nagle wracasz do pustego domu. Najgorsze były pierwsze dni, tygodnie po jej wyprowadzce. Wracałam po pracy i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Szukałam sobie na siłę jakiegoś zajęcia: zaczęłam na przykład robić biżuterię, ale to były pozorowane działania, żeby zabić czas. Tak naprawdę marzyłam tylko o tym, żeby przyjść do domu i pójść spać - mówi. Brakowało jej Agnieszki potwornie: jej śmiechu, jej szczebiotania, bałaganu, który zostawia po sobie w kuchni, brakowało jej nawet znajomych Agnieszki, którzy wpadali do ich domu, bo wszyscy świetnie się u nich czuli.

- To nie tak, że straciliśmy ze sobą kontakt, rozmawiamy codziennie, Agnieszka nie wyprowadziła się z naszego miasta, spacerkiem jestem u niej w 20 minut, ale jednak, to co innego - tłumaczy. Z czasem, po kilku miesiącach przyzwyczaiła się, że Agnieszka jedynie do nich wpada, nie mieszka. Odkryła, że mają z mężem trochę więcej czasu na rzeczy, na które wcześniej szkoda im go było: częściej wychodzą do znajomych, częściej odwiedzają teścia. Więcej ze sobą rozmawiają, powoli odnajdują się w nowej rzeczywistości.

- Czekam teraz na niedzielne obiady, na które wpada Agnieszka i Krystian, wtedy znowu czuję się szczęśliwą i spełnioną mama - wybucha śmiechem.

Teraz pojawił się Leon. To on stanie się najważniejszy. Musi spełnić się w nowej roli - roli babci. Tak sobie myśli, że pewnie częściej będzie widywać Agnieszkę, bo na kogo można liczyć bardziej, niż na własnych rodziców?

Marta doskonale wie, co jej dolega, czy może raczej dolegało - syndromem pustego gniazda określa się kryzys emocjonalny, jaki dotyka rodziców po opuszczeniu domu przez ich dorosłe dzieci. Jest trochę tak, jak opowiada Marta, która matką została wcześnie, bo w wieku 21 lat. Jako rodzice większość czasu i uwagi poświęcamy dziecku, po cichu licząc, że odpoczniemy później, kiedy nasza pociecha pójdzie na studia, albo wyprowadzi się z domu. Kiedy jednak odejście dzieci staje się faktem, zamiast ulgi pojawia się uczucie pustki i osamotnienia. Nie ma czym wypełnić wolnego czasu, brakuje tematów do rozmowy z partnerem.

Badania pokazują zresztą, że częściej na tzw. syndrom pustego gniazda zapadają osoby, których związki partnerskie nie są satysfakcjonujące, co wydaje się zrozumiałe, kiedy uświadomimy sobie, że dwoje ludzi przez wiele lat funkcjonowało głównie w roli rodziców. Ale to nie jest reguła, bo Marta ze swoim mężem stanowią dobraną parę, mają wspólne pasje, świetne czują się w swoim towarzystwie.

Maria, 56 lat tak pisze w sieci: „Trzy lata temu mój drugi syn ożenił się i wyprowadził na drugi koniec Polski. Ciężko to przeżyłam, ale w końcu jakoś przywykłam. Miałam jeszcze drugiego syna i jego rodzinę, byliśmy ze sobą w bardzo dobrych stosunkach. Ale moje życie zmieniło się na gorsze, kiedy mąż zmarł nagle na zawał. Zostałam sama. Na domiar złego rok później przeszłam na emeryturę. Ogarnęła mnie taka apatia, że nie miałam siły podołać najprostszym domowym czynnościom. Nic mnie nie cieszyło. Nie miałam pojęcia, co zrobić z wolnym czasem. Syn zapisał mnie do lekarza i okazało się, że to depresja. Przez rok brałam leki i czarne myśli po jakimś czasie ustąpiły. Wciąż jednak nie miałam przepisu na własne życie. Żadnego hobby, ani przyjaciół. Chciałam być komuś potrzebna. Właśnie wtedy synowi urodziło się pierwsze dziecko. Nigdy nie byłam matką zbyt opiekuńczą i nagle poczułam, że muszę teraz to wszystko nadrobić. Bezustannie odwiedzałam rodzinę syna, proponowałam pomoc. „W końcu młodej matce przyda się pomoc doświadczonej kobiety”. Myślałam, że oni tego właśnie ode mnie oczekują. Wkrótce zaczęłam zauważać, że synowa okazuje mi zniecierpliwienie. „Nie musi mama tak się męczyć i poświęcać dla nas. Sama potrafię o wszystko się zatroszczyć. Należy się mamie więcej odpoczynku”- stwierdziła w końcu. Syn od dłuższego czasu unikał rozmów ze mną. Stało się jasne, że jestem jak piąte koło u wozu. Wtedy znów ogarnęło mnie to samo przykre uczucie pustki i zwątpienia. Wróciłam do moich leków, zerwałam z nimi kontakt. Zamknęłam się w swoich czterech ścianach. Teraz, po roku zdaję sobie sprawę z tego, że popełniam błąd, próbując wypełnić własne życiem sprawami innych ludzi. Próbuję szukać własnej drogi, ale nie jest mi łatwo.”

Najtrudniejsze są rzeczywiście pierwsze dni, tygodnie po wyjściu z domu dziecka. Zapada w nim cisza.

Taki stan trwa z reguły kilka miesięcy, ale jeśli w tym czasie nie znajdziemy pomysłu na siebie, zły nastrój może przekształcić się w długotrwałą depresję. Zwłaszcza, jeśli w tym samym czasie przeszliśmy na emeryturę lub rentę - wówczas, wytrąceni z dotychczasowego rytmu życia, możemy mieć problem z odnalezieniem się w nowej sytuacji.

Syndrom pustego gniazda dotyka w największym stopniu matek, bo to one zazwyczaj poświęcają dziecku więcej czasu. Nie ma co bronić się przed emocjami, trzeba powoli przyzwyczajać się do nowej rzeczywistości. Porozmawiać z przyjaciółmi, poukładać w głowie myśli.

Mamy, które nie radzą sobie z poczuciem samotności, stają się zaborcze, bywają nie do zniesienia dla swoje go otoczenia. Wtrącają się w życie swoich dzieci, manipulują nimi. Robią to oczywiscie dla „ich dobra”, ale tak naprawdę chcą powrotu starego, chcą ponownie przejąć nad nimi kontrolę. To nie umacnia więzi.

Anna ma 26 lat, od dwóch jest mężatką. Kiedy wraz z mężem wyprowadzili się z domu teściów do swojego własnego M4, przeżyła najtrudniejsze chwile w związku. Gdyby nie wspólny front, który trzymali z mężem, nie wie, jak zakończyłaby się sprawa.

- Teściowa najpierw próbowała pomalować i umeblować nam mieszkanie, tak jakby to ona miała w nim zamieszkać - wspomina młoda kobieta. - Kłóciłyśmy się o wszystko: o kolor farb, którymi chcieliśmy pomalować ściany, kolor foteli, zasłon. Nie odstępowała nas na krok. Wszystko chciała wiedzieć - opowiada Anna. Dzwoniła do nich po kilka razy dziennie, obrażała się, kiedy nie chcieli przyjąć zaproszenia na niedzielny obiad, bo zaplanowali weekendowy wypad ze znajomymi. Musieli być na każde jej skinienie.

- Porozmawiałam o tym z Jackiem, moim mężem i uznaliśmy, że tak nie może być. Usiedliśmy przy stole z teściową i zaczęliśmy rozmawiać. Wytłumaczyliśmy sobie wszystko. Na początku się złościła, potem się popłakała, by w końcu przyznać nam rację. Nie radziła sobie, chciała mieć Jacka cały czas blisko, wyłącznie dla siebie - wzrusza ramionami Anna. Dzisiaj jest zdecydowanie lepiej: chodzą do teściów na niedzielne obiady, jeśli tylko nie mają innych planów, czasami wspólnie, w czwórkę, wyskoczą do kina, ale dokładnie wyznaczyli granicę swojej prywatności, swojego własnego życia.

- Teściowa trochę odpuściła, zajęła się sobą. Zdecydowanie lepiej nam się dzisiaj ze sobą rozmawia, nawet czasami wyskoczymy wspólnie do kosmetyczki czy fryzjera - uśmiecha się młoda kobieta.

Bo taka wyprowadzka dziecka z rodzinnego domu, może być zbawienna i to dla obu stron. W każdym razie, wszyscy na niej zyskają.

Witek, ojciec dorosłego syna i córki, która tyle, co zdała maturę, nie przeżył jakoś specjalnie wyprowadzki Antka. Chłopak pewnego dnia oznajmił, że razem z dwoma kolegami wynajęli mieszkanie, bo chce trochę więcej samodzielności.

- Dobrze nam wyprowadzka syna zrobiła. Nasze stosunki, które bywały napięte, są dużo lepsze. Antek wpada od czasu do czasu, posiedzimy, pogadamy, potem wraca do siebie. Mamy z sobą zupełnie inną relację - jak dwie dorosłe osoby, nie powiem, że koleżeńską, ale partnerską. Chociaż oczywiście wciąż jest naszym dzieckiem, to zobaczyliśmy w nim także mężczyznę, który ma swoje własne życie - mówi Witek.

Według danych Europejskiego Urzędu Statystycznego (Eurostat) udział Polaków mieszkających razem z rodzicami w 2017 roku wynosił 44,7 proc. całej populacji osób, mających 25-34 lata. To mniej niż rok i dwa lata wcześniej.

Z danych Eurostatu wynika, że w ostatnich kilkunastu latach najniższy poziom wskaźnik udziału młodych mieszkańców Polski, którzy wciąż mieszkają ze swoimi rodzicami, osiągnął w 2005 roku (36,4 proc.). W następnych latach regularnie wzrastał. Ogólna pozycja naszego kraju na tle pozostałych państw UE w tym przypadku nie napawa zbytnim optymizmem. Polska uplasowała się na 24 miejscu wśród 30 porównywanych krajów Starego Kontynentu. Większym udziałem osób w wieku 25-34 lat, mieszkających razem z rodzicami, cechowały się tylko: Portugalia, Bułgaria, Włochy, Grecja, Słowacja oraz Chorwacja.

Monika, 58 lat, pracownik korporacji ma podobne odczucia, tak opowiada: Jak przyjęłam wyprowadzenie się dziecka z domu? Z pewnego rodzaju ekscytacją, jakby czekało na mnie nowe, inne zupełnie życie. Nasz syn wyprowadził się z domu stosunkowo późno - miał 24 lata. Może dlatego towarzyszyło temu poczucie, że to już najwyższy czas. Mimo że metraż naszego domu nie jest może mały, to jednak trzy dorosłe osoby z własnymi, odmiennymi, nawykami, innym rytmem dnia, nieco odmiennym sposobem spędzania wolnego czasu - to było pole minowe, po którym staraliśmy się stąpać uważnie, ale ta uwaga była na dłuższą metę nieco męcząca. Myślę, że jego wyprowadzka pozwoliła nam pozostać w przyjaźni, może nawet poprawić nasze relacje, pozostawić każdemu nienaruszalny obszar prywatności. Trochę się czuliśmy - ja i mąż - jak nastolatki, którym rodzice zostawili wolną chatę. Nie odczuwam braku kontaktu z synem. Nie wyjechał do innego miasta, widujemy się często, jeszcze częściej rozmawiamy przez telefon. Na pewno mam mniej obowiązków. Nie żeby mi je ktoś narzucał, a jednak obecność dziecka - niezależnie od tego, w jakim wieku - u mnie powoduje poczucie, że pewne rzeczy powinny być zrobione. Powinien być obiad na przykład. Wiem, że to chore, ale tak już mam. Więc teraz odpoczywam. I mam zdecydowanie więcej czasu dla siebie. Nigdy nie odczuwałam syndromu pustego gniazda. Mnie to puste gniazdo bardzo odpowiada. Być może dlatego, że dziecko w naszym wspólnym życiu pojawiło się szybko i nie mieliśmy czasu nacieszyć się byciem razem, tylko we dwoje. Teraz nadrabiamy.

Bo najważniejsze, to wziąć się w garść i na nowo przemyśleć swoje życie. Jak tłumaczą psychologowie: skoro nasz najważniejszy cel - wychowanie dzieci - został osiągnięty, musimy zdefiniować kolejne, które dadzą nam energię do działania. Należy uświadomić sobie, że odejście najbliższych to tylko koniec pewnego etapu, po którym może nastąpić otwarcie zupełnie nowego rozdziału w naszym życiu.

Ewa przyznaje, że po wyprowadzce Joli było jej ciężko, ale dość szybko doszła do siebie. Przede wszystkim zapisała się na zajęcia gimnastyczne i na basen, chodzi na nie dwa razy w tygodniu, we wtorki umawia się z dziewczynami „na kijki”. Przemierzają razem w pobliskim lesie około 10 kilometrów. Pogadają, pośmieją się. Bogdan, jej mąż, też się odnalazł po wyprowadzce córki: częściej chodzi na ryby, w zimie wyjeżdża na narty.

- Nauczyliśmy się żyć we dwoje. Każdy dzień ma swój rytm: wstajemy, on biegnie na ryby, ja wyciągam rower. Wspólnie przygotowujemy obiad, po południu spotykamy się ze znajomymi, czytamy, ja mam swoje zajęcia, on swoje - opowiada kobieta. Zaczęli staranniej planować wakacje, bo postanowili sobie zobaczyć jeszcze kilka miejsc, w które zawsze chcieli pojechać, ale albo nie było czasu albo nie było pieniędzy. Byli już w Grecji, Bułgarii, bardzo chcieliby pojechać do Paryża. Może w tym roku.

- Z córką oczywiście się widujemy, wyprowadziła się do miasta tuż obok, więc mamy ję dość często na niedzielnych obiadach, czasami wpada w tygodniu, jeśli ma czas albo czegoś na prędko potrzebuje - wybucha śmiechem Ewa.

Wcale nie ukrywa, że relacje z córką się poprawiły. Rzadziej się widują, mnie kłócą, bo zdarzały im się spięcia, zresztą, coraz częściej. Mieli inny rytm dnia, inne przyzwyczajenia. W pewnym momencie trójka dorosłych ludzi na skromnych pięćdziesięciu metrach kwadratowych zaczęła sobie jakby trochę przeszkadzać.

- Z pewnością mamy z Bogdanem więcej czasu dla siebie. Nigdy wcześniej nie znalazłam dwóch godzin, żeby poczytać książkę. Inaczej gotuję niż wcześniej, mniej sprzątam, bo oboje z mężem pilnujemy porządku, z Jolą, wiadomo, różnie bywało. Czujemy się jakby bardziej wolni, mniej uwiązani - Ewa wzrusza ramionami. I przyznaje, że dzisiaj chyba już nie wyobraża sobie mieszkania z córką, czy jej rodziną, jeśli takową założy, pod jednym dachem.

-Uważam, że każda dorosła osoba powinna pójść własną drogą i żyć na własny rachunek - podsumowuje. Przecież i tak do końca życia będzie dzieckiem swoich rodziców.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl