Symetryzm i symetryści: „Wyjście awaryjne”, „Nowy Liberalizm” i „Żadna zmiana". Trzy książki, które pomogą nam uciec z okopów wojny PiS i PO

Witold Głowacki
Matyja, Sawczuk, Sękowski - oni wszyscy mówią nam, że Polska nie składa się z dwóch prostych połówek
Matyja, Sawczuk, Sękowski - oni wszyscy mówią nam, że Polska nie składa się z dwóch prostych połówek fot. 123rf
Widmo „symetryzmu” krąży po Polsce. I zatacza coraz szersze kręgi - niezależnie od tego, czy „symetryzm” jest „nową Solidarnością”, jak chciałby Rafał Woś, czy też może „symetryzm nie istnieje” (choć istnieje) - jak ogłosili Karolina Wigura i Jarosław Kuisz w przewrotnie „symetrystycznym” manifeście w „Kulturze Liberalnej”.

Najpierw „Wyjście awaryjne” Rafała Matyi. Nieco później „Nowy Liberalizm” Tomasza Sawczuka i „Żadna zmiana” Stefana Sękowskiego. To już trzy tegoroczne polityczne książki, których autorzy (każdy z innej ideowo-politycznej „bajki”) określają się półserio, półironicznie mianem „symetrystów”. Dlaczego?

Bo zdecydowanie nie zamierzają grać na szachownicy wyrysowanej przez obozy PiS-u i Platformy, nie chcą stanąć w szeregach armii polsko-polskiej wojny pozycyjnej, a w dodatku namawiają nas otwarcie do ucieczki przed masowym poborem powszechnym do tych armii. Ale nie, ani nie są naiwnymi pacyfistami, ani nie sugerują nam przeczekania zawieruchy w jakiejś głębokiej w piwnicy. Zapraszają za to do świata pełnej intelektualnej wolności, obiecują oddech świeżym powietrzem, być może nawet w pełnym słońcu. I to jest właśnie to, co najsilniej łączy książki niegdysiejszego twórcy hasła IV RP, młodego liberała i młodego republikanina. Każdy z nich stara się wprowadzić zamęt w zwartych szeregach, a ten, kto ich wysłucha, być może zechce odłożyć broń.

Dlatego są niebezpieczni i będą zwalczani. Doskonale zresztą o tym wiedzą, stąd właśnie ich ironiczne i nieironiczne gry z pojęciem „symetryzmu”.

Hasło „symetryzm” jest dziś w publicystyce odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki. Stosuje się i jako zarzut, i (coraz częściej - i z coraz ciekawszymi skutkami) jako dumną autodefinicję. Choć zrodziło się ładnych kilka lat temu gdzieś między Twitterem a kilkoma politycznymi blogami (z których można wymienić choćby ten Galopującego Majora), to do maintstreamu wprowadzili je w zupełnie innym znaczeniu niedługo po zwycięstwie wyborczym PiS-u Mariusz Janicki i Wiesław Władyka z „Polityki”. Wprowadzili od razu jako ciężki zarzut. Symetrysta to bowiem według nich ten, który zrównuje ciężkie zbrodnie PiS z drobnymi błędami i wypaczeniami liberałów, symetrysta to ten, który ośmiela się mówić „tak, ale” oraz przypominać, że Bartłomiej Sienkiewicz jednak handlował z Markiem Belką głową Jana Rostowskiego, a pierwszy przekręt z Trybunałem Konstytucyjnym miał miejsce jeszcze przed wyborami. I tak dalej. Ergo: Symetrysta to albo wyjałowiona maruda i pożyteczny idiota prawicy w jednej osobie. Albo obrotowy oportunista, który tylko czeka na ofertę programu w Dobrze Zmienionej TVP.

Dlaczego „symetryści” są tak ostro zwalczani? Bo nawołują do dezercji z okopów wojny pozycyjnej między PiS-em a Platformą

Dziś najważniejsze postaci liberalnej publicystyki gromiąc „symetrystów” według zadanego przez Janickiego i Władykę kodu, wrzucają bez najmniejszego problemu do jednego worka dwa typy postaw. W tej pierwszej, chyba budzącej znacznie większe emocje kapłanów kościoła III RP, mieści się cały katalog różnych dziennikarskich postaw, które jeszcze całkiem niedawno należały do niekwestionowanego kanonu. Dziś jest jednak inaczej. „Jesteśmy na wojnie, ważą się losy Polski, musimy uratować demokrację i za wszelką cenę odsunąć PiS od władzy” - mówią publicyści strony liberalnej, po czym ruszają na opozycyjny wiec. I tego samego oczekują od dziennikarzy, którzy jednak na wiece nie chodzą, a w różnych formach publicystyki, czy to na łamach, czy to w mediach społecznościowych unikają wielkich słów, nie ogłaszają co miesiąc końca demokracji i nie wyzywają polityków rządzącej partii od „debili”, „jełopów”,czy „baranów”.

Stąd też Tomasz Lis, Mariusz Janicki z Wiesławem Władyką czy Przemysław Szubartowicz uważają za „symetrystów” na przykład Andrzeja Stankiewicza czy Konrada Piaseckiego. Do tej kategorii „symetrystów” wrzucane też bywają całe redakcje - „Tygodnika Powszechnego”, „Dziennika Gazety Prawnej”, niekiedy „Rzeczpospolitej”, od czasu do czasu też i ta nasza.

Można tu dorzucić tyle, że rozumiany w ten sposób zarzut „symetryzmu” jest przez publicystów z obozu liberalnego regularnie stawiany zwłaszcza tym dziennikarzom, którzy nie weszli do politycznych okopów wojny antyPiS-u z PiS-em. I redakcjom tych tytułów, które nie stały się mediami tożsamościowymi liberalnego centrum.

Ta część „sporu o symetryzm” jest tak kompletnie jałowa, jak tylko jałowa może być replikowalna tożsamościowa publicystyka. De facto nie da się w niej sformułować żadnego argumentu, który nie byłby banałem albo odwołaniem do podręczników dziennikarstwa. Ot publicyści i dziennikarze, którzy wstąpili na barykady, żądają od reszty kolegów - zwłaszcza tych bardziej znanych, lubianych i szanowanych - by poszli z nimi i również wznieśli sztandar oraz odpowiednie okrzyki. Ci drudzy zmuszeni zaś są odpowiadać, że dziennikarz to jednak raczej stoi obok barykady, relacjonując czy opisując to, co się na niej dzieje. I tak w „koło Macieju”.
Wpływowi publicystyczni wrogowie „symetryzmu” stosują w tym sporze cały zbiór metod wymuszania korekty postaw na swych równie wpływowych kolegach z medialnego mainstreamu, którzy jednak nie zajęli stałych miejsc przy liberalno-centrowych stanowiskach moździerzy i gniazdach cekaemów. Zaznaczmy przy tym, że stale wywoływani przez nich do tablicy jako „symetryści” dziennikarze zwykle unikają w swej publicystyce otwartego wyrażania swych prywatnych poglądów, po lekturze nawet kilkudziesięciu stricte publicystycznych tekstów Piaseckiego czy Stankiewicza możemy najwyżej przeprowadzić sobie prywatną rekonstrukcję ich światopoglądów - ale nie, nie uda nam się ustalić jednoznacznie, jakie właściwie są ich sympatie czy antypatie polityczne - i czy w ogóle jeszcze je mają.

I tu właśnie przechodzimy do drugiego, szerszego znaczenia pojęcia „symetryzmu”. Tam, gdzie staje się ono rodzajem autodefinicji. Tu także słychać gromkie okrzyki najważniejszych postaci liberalnej publicystyki, ale mają one już zupełnie inną treść. Bo tym razem nie chodzi już tylko o próby wciągnięcia do okopów kogoś, kto nie chce do nich wejść. Chodzi o walkę z tymi, którzy otwarcie i z poważnymi argumentami w ręku nawołują do dezercji z okopów. W warunkach wojny to zbrodnia nie do pomyślenia, nieprawdaż?

Ogień ciągły jest tu prowadzony zwłaszcza w kierunku Rafała Wosia i Grzegorza Sroczyńskiego. Obaj od lat - pisząc w mainstreamowych tytułach (Woś najpierw w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, później w „Polityce”, Sroczyński przez lata w „Gazecie Wyborczej”, od pewnego czasu w Gazecie.pl) - stawiali rozmaite trudne pytania, a często i zarzuty Ojcom Założycielom III RP. Woś wydał dwie książki, które można uznać za akty oskarżenia wobec architektów polskiej transformacji i polskiego rynku pracy. Sroczyński przeprowadził serię mocnych wywiadów z Ojcami Założycielami.

Obaj nie próbują być przezroczyści ideowo - krytykują liberałów, transformację z pozycji bliskich lewicy społecznej czy nowej lewicy, upominają się o prawa pracowników, starają się rozumieć motywacje „statystycznych Polaków” oraz uparcie przypominają, że demokracji ani konstytucji się nie je. W dodatku potrafią pochwalić PiS, głównie za programy socjalne, czasem zaś za polityczną skuteczność. Dlatego stali się dwuosobowym Czarnym Ludem liberalnej publicystyki - ale na połajanki i upomnienia konsekwentnie nie reagują. A hasło „symetryzmu” mające być ich piętnem, z dumą - zwłaszcza Woś - wzięli na własny sztandar.

Symetryzm i symetryści: „Wyjście awaryjne”, „Nowy Liberalizm” i „Żadna zmiana

Dziś już zdecydowanie nie są sami, czego świadectwem są trzy książki, które dziś przywołujemy. Spośród ich autorów jako pierwszy „symetrystą” ogłosił się oficjalnie (notabene w wywiadzie przeprowadzonym przez Sroczyńskiego) Rafał Matyja. Świetny politolog, wnikliwy badacz polskiego systemu politycznego, a w publicystyce swego czasu jeden z czołowych polskich konserwatystów - twórca ni mniej ni więcej tylko wizji IV RP. Dziś Matyja jest jednym z najostrzejszych krytyków tego, co z owej wizji (a raczej z jej wielokrotnego przemielenia w ustach Kaczyńskiego, Rokity czy Tuska) wynikło. Pamiętajmy zaś, że te 15-18 lat temu brały ją na sztandary zarówno PiS, jak i Platforma.

Wiosną ukazała się książka Matyi „Wyjście awaryjne”. To już nie kilka zdań w wywiadzie, tylko pełnoprawny „symetrystyczny” manifest. Matyja najpierw odsłania w nim mechanizmy, które uruchomił polityczny duopol PO-PiS-u, i które sprawiły, że polskie horyzonty polityczne, intelektualne, wszelkie - uległy tak ogromnemu zwężeniu. A później proponuje nam udział w „ruchu oporu” - który co charakterystyczne dla całego myślenia Matyi - budowałby realne polskie państwo niejako wbrew PO-PiS-owej polityce, czy obok niej. Bo ta - według Matyi - sprowadza się do coraz bardziej walki na śmierć i życie z wewnętrznym wrogiem, co sprawia, że jej uczestnicy stają się sobie nawzajem kompletnie obcy. A czy tak może funkcjonować społeczeństwo, a tym bardziej państwo? Odpowiedź jest oczywista.

Symetryzm i symetryści: „Wyjście awaryjne”, „Nowy Liberalizm” i „Żadna zmiana

Tomasz Sawczuk, autor kolejnej z tych ożywczych książek, czyli „Nowego liberalizmu” - prawnik i filozof, jest jedną z ważniejszych postaci kręgu „Kultury Liberalnej” - czyli pisma idei liberalnych 30-40- latków, zdecydowanie różniących się od starszych pokoleń polskiego liberalizmu przede wszystkim jeśli chodzi o intelektualną odwagę i otwartość.
Sawczuk przez całą pierwszą część książki przeprowadza spokojną, chłodną analizę wizji świata oferowanej Polakom przez PiS. Cierpliwie cytuje książki i wywiady Jarosława Kaczyńskiego, odwiedza nawet z przyszłym prezesem PiS seminaria u Stanisława Ehrlicha z końca lat 60., wszystko po to, by odnaleźć klucze do tej wizji świata, sprobować ją w całości zrozumieć. Co robi dalej? Przeprowadza równie spokojną dekonstrukcję retorycznych, politycznych i intelektualnych strategii liberałów. Nie, nie jest litościwy wobec „swoich”. Wyniki jego analizy są druzgocące, Sawczuk jak na dłoni ukazuje reaktywność, miałkość i powtarzalność liberalnego centrum polskiej polityki i jego intelektualno-publicystycznego zaplecza. To wszystko rzecz jasna na znacznie szerszym planie - globalnego kryzysu demokracji zwanej liberalną. Wreszcie Sawczuk - sam przecież liberałem będąc - stawia przed liberalizmem cały katalog postulatów dotyczących głębokiej redefinicji czy rewizji aktualnych dogmatów. Niespecjalnie interesuje go odpowiedź na najważniejsze pytania mainstreamowej liberalnej publicystyki typu: „jak uwolnić Polskę od PiS-u” i „jak uwolnić świat od Trumpa”. Chciałby raczej poszukać pomysłu na Polskę po PiS-ie i na świat po Trumpie.

Symetryzm i symetryści: „Wyjście awaryjne”, „Nowy Liberalizm” i „Żadna zmiana

Jeszcze inaczej czyta się „Żadną Zmianę” Stefana Sękowskiego. Krótka metryka autora - kiedyś jakiś flirt z anarchizmem, o którym zresztą wspomina w książce, później świat dość niezwykłego jak na polską prawicę środowiska Rebelyi.pl, jeszcze później redakcja Nowej Konfederacji, i bardzo interesującego i często trzymającego bardzo wysoki poziom internetowego pisma idei środowisk, w największym uproszczeniu, republikańskich. Sękowski poświęca w „Żadnej Zmianie” sporo miejsca litanii rozczarowań, które stały się udziałem i jego, i wielu innych prawicowców po przejęciu władzy przez PiS. Mamy tu zupełnie bezlitosną krytykę psucia państwa i jego instytucji w wykonaniu obozu władzy, nieskrywany wstręt wobec partyjnego nepotyzmu i kolesiostwa, szyderstwo z godnościowych prawicowych reinterpretacji polskiej historii, polemikę z „mitem wyklętych” a nawet nutę częściowego pogodzenia się z historią polskiej transformacji. Słowem wszystko to, za co na prawicy - a Sękowski z pewnością jest jakimś rodzajem prawicowca - mogą grozić odmowy podawania ręki, a nawet okrzyki „hańba”. Wszystko to zresztą już miało miejsce, kiedy naczelny „Nowej Konfederacji” Bartłomiej Radziejewski opublikował bardzo krytyczny wobec „Dobrej Zmiany” tekst, który można w maksymalnym uproszczeniu sprowadzić do zdania „Nie, nie tak miało być”.

Wszyscy trzej autorzy całkiem sporo ryzykują. Matyja może najmniej, jest jednym z najwybitniejszych polskich politologów, legendą niejednego środowiska idei i polityki, ma ugruntowaną i trudną do podważenia pozycję. Ale Sawczuk z Sękowskim mają do stracenia o wiele więcej. Środowisko „Kultury Liberalnej” jeszcze kilka lat temu było w oczach „ojców założycieli III RP” ich wymarzonymi dziećmi. Krąg „Nowej Konfederacji” był w tym samym czasie uważany za nową nadzieję polskiej prawicy na choćby odrobinę intelektualnej odnowy. Dziś obu tym środowiskom grożą anatemy, zresztą niektóre z klątw zostały już rzucone. Paradoks polega jednak na tym, że wyjście z okopów wymaga dziś znacznie większej odwagi niż tkwienie w okopach. Cóż, myślenie jest niebezpieczne, to nie wojna na twitterowe kapiszony. A poszukiwanie nowego pomysłu na Polskę to jednak znacznie bardziej wymagające zadanie od śledzenia pojedynku Trzaskowskiego z Jakim.

Trzech autorów, trzy różne kody polityczno-kulturowe, trzy typy konkluzji. I motyw, odmowy służby w okopach, który łączy wszystkie trzy te książki.

Sawczuk poprzedza pierwszy rozdział „Nowego liberalizmu” komicznym cytatem z marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego z tym słynnym „To znaczy wszystko jedno, czy widzę, czy nie widzę”. Notabene Sękowski we wstępie do swojej książki zaznacza, że właściwie mógłby ją Kuchcińskiemu zadedykować (dołącza tu jeszcze posła Michała Szczerbę). Obaj bowiem zwrócili szczególną uwagę na zeszłoroczny „kryzys parlamentarny”, który dla obu stron był chyba najbardziej nieudanym spektaklem teatru politycznego absurdu od czasu wyborów 2015 roku. Czarna pustka po obu stronach, którą wtedy zobaczyliśmy doskonale uświadamia nam, w jak marnym znaleźliśmy się położeniu. Wszyscy trzej autorzy zdecydowanie chcieliby nas z tej pustki wyciągnąć.

Bo co nam chcą tak naprawdę powiedzieć? Sękowski w podtytule zapowiada nam książkę o „O niemocy polskiej klasy politycznej po 1989 roku”. Matyja w tym samym miejscu zaś proponuje nam „zmianę wyobraźni politycznej”. A Sawczuk chce „zrozumieć i wykorzystać kryzys III RP”. Wszyscy trzej przywracają nam nadzieję, że zamiast dalej grzęznąć w kompletnie jałowym sporze, czy mniejszym złem jest może Polska „ciepłej wody w kranie”, czy raczej Polska wstawania z „kolan”, możemy jednak spróbować wymyślić Polskę całkowicie na nowo. Bo to ten, kto tego próbuje, jest dziś przecież właśnie „symetrystą”.

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl