Święta z uchodźcami, czyli przy stole spotkają się dwa światy

Agata Sawczenko
Agata Sawczenko
Możemy być z dwóch odrębnych światów, możemy się nie lubić, ale pamiętajmy, że zapraszając wzięliśmy na siebie odpowiedzialność, a ci ludzie nie mają się gdzie podziać – mówi Artur Brzeziński
Możemy być z dwóch odrębnych światów, możemy się nie lubić, ale pamiętajmy, że zapraszając wzięliśmy na siebie odpowiedzialność, a ci ludzie nie mają się gdzie podziać – mówi Artur Brzeziński Wojciech Wojtkielewicz
Szykujemy się do świąt. Już ustaliliśmy przedświąteczne obowiązki, wiemy, co kto przygotuje do jedzenia – mówi Artur Brzeziński, białostocki psycholog, który gości Ukraińców.

Gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, gdy wybuchła wojna, ukraińskie kobiety, dzieci, a czasem i mężczyźni zaczęli uciekać do Polski. Polacy otworzyli nie tylko swoje serca, ale i domy. Uchodźców zapraszamy do siebie, dosłownie. Jedni udostępniają im wolne mieszkania, inni – pokoje w domach, w których sami mieszkają. Co pan sobie pomyślał już na początku wojny o tej sytuacji, o tym pomaganiu?
Nie ukrywam, że pierwszy był niepokój – z jednej strony potrzeba zrobienia czegoś, by pomóc, z drugiej przerażenie i myślenie, co będzie dalej? Co będzie nie tylko z tymi ludźmi, którzy już uciekają, ale również i z nami? Jak długo ta wojna potrwa i jak się rozwinie? Równolegle były też myśli o tym, co tam, w Ukrainie się dzieje, jak ci ludzie przeżywają i jakie to jest tragiczne. A gdy zaczęły pojawiać się informacje o uchodźcach, którzy zmierzają do polskiej granicy, od razu pojawiło się we mnie przekonanie, że trzeba coś zrobić, w jakiś sposób pomóc.

I pomagaliśmy…
Niektórzy robili zbiórki, inni zapraszali tych ludzi do swoich domów.

Widział pan – jako psycholog – jakieś zagrożenie w tym zapraszaniu do domu?
Pierwsza myśl była taka, że trzeba tych ludzi jakoś przyjąć, ratować, pomagać im. To tak, jakby ktoś wpadł do wody – nie myślimy, że się przemoczymy, że możemy złapać zapalenie płuc, tylko ruszamy na ratunek. Dopiero potem pojawia się refleksja. I tak też było w tym przypadku. Ludzie przyjeżdżali, my pomagaliśmy. Nikt nie myślał, co będzie później, za tydzień, za miesiąc, za rok. Moja rodziną też zresztą przyjęła uchodźców do domu, więc mogę dać relację z pierwszej ręki. Gdy dostaliśmy informację, że jedzie do nas rodzina z Ukrainy, myśleliśmy tylko o tym, jak najlepiej ją ugościć, jak się nimi zaopiekować. To raczej były czyste emocje niż rozsądne rozważanie. Nie wiedzieliśmy przecież, skąd dokładnie jadą, co przeżyli, w jakim stanie do nas trafią.

Ale później te zimne rozważania się pojawiły?
Tak, myśli, że trzeba teraz w tej nowej sytuacji jakoś nasze wspólne życie z tymi gośćmi uregulować, pojawiły się dopiero później.

No i właściwie trudno się temu dziwić.
Pierwsze dni to wspólne obiady, zapoznawanie się, rozmowy.

I mimo tej strasznej sytuacji, to jakaś taka uroczystość, prawda? Bo przecież mamy gości.
I mamy niecodzienną sytuację. I tę niecodzienną sytuację trzeba jakoś udomowić, ucodziennić. Więc kolejne rozmowy są już o zwyczajach panujących w danym domu, o tym, jak obsługiwać zmywarkę, jak pralkę, gdzie jest lodówka… Kolejne dni to już takie docieranie się, poznawanie, mówienie o swoich oczekiwaniach, ale też słuchanie, czego te panie mogą potrzebować. Jak możemy im pomóc.

No nie da się ukryć – to ciężka sytuacja, bo goście w pewnym momencie już nie są gośćmi, tylko stają się domownikami.
Zapraszanie uchodźców z Ukrainy do własnego domu to coś na kształt takiego jajka niespodzianki. Gdy zapraszamy, zwykle nie wiemy, kto do nas przyjedzie – czy będą to ludzie z małej miejscowości, czy osoby, które zajmowały wyższe stanowiska w korporacji z dużym mieście, czy dobrze wykształcone, czy spokojne, czy energiczne… Bladego pojęcia nie mamy, z jakimi zachowaniami przyjdzie nam się zetknąć. Ale i dla uchodźców jest totalną niespodzianką, na jaką rodzinę w Polsce trafią. Takie spotkanie to zderzenie dwóch różnych światów. No i teraz pytanie, na ile się te światy pokryją, a na ile się nie pokryją. Bo – tak jak pani zwróciła uwagę – ten początkowy okres można potraktować jako okres świętowania, poznawania się nawzajem. A później zaczyna się proza życia. I to wspólna proza życia, o której w dodatku nie wiadomo, ile będzie trwała.

Państwo też nie wiedzieli, kto do was trafi. Tyle tylko, że i pan, i pana żona jesteście psychologami. Mam wrażenie, że dzięki temu wiecie, jak pokierować rozmową, jak nawiązywać te pierwsze relacje, by były zdrowe i żeby każdy czuł się w nich jak najlepiej. Co zrobić, by ta relacja z drugim człowiekiem była jak najlepsza?
Czy można przygotować się na totalnie niespodziewaną sytuację? Moim zdaniem najważniejsza jest tu gotowość i dobre intencje, ale też – z drugiej strony – próba ustalenia granic tych relacji. Te granice musimy ustalić na tyle jasno, na ile to możliwe. Im zdrowsza atmosfera, im mniej niejasności związanych ze wspólnych mieszkaniem, tym lepiej. Na pewno to jest trudne, bo przecież naszymi gośćmi są jednak ludzie z nieco innego kręgu kulturowego, o innych zwyczajach, mówiący innym językiem. Co więcej – nie wiemy, ile czasu u nas zostaną. W tym pierwszym okresie poznawania się ważne więc są wyrozumiałość i cierpliwość, zrozumienie, ale i ciekawość tych ludzi. Starajmy się też nie oceniać. Lepiej jest już na początku powiedzieć, jakie w naszym domu obowiązują zasady. Te zasady, do których chcemy, by nasi goście koniecznie się stosowali.

A co z gośćmi, którzy przyjeżdżają w wielkiej traumie? Którzy zamykają się w pokoju, nie chcą rozmawiać, wychodzić, nie potrafią lub nie chcą pogodzić się z sytuacją? Z jednej strony możemy starać się im pomóc znaleźć pomoc psychologa czy psychiatry, ale z drugiej – trzeba też myśleć o sobie. Tak trudno przecież mieszkać z bliską osobą w depresji, z problemami emocjonalnymi. A nie oszukujmy się – uchodźcy z Ukrainy od razu bliscy się nie stają, więc jest jeszcze trudniej.
Ale to osoby w trudnej sytuacji, a my zaprosiliśmy je do domu. To ludzie, którzy cierpią i właściwie nie mają gdzie się podziać. Spróbujmy więc towarzyszyć im z taką życzliwością, cierpliwością. Zaproponujmy koc, herbatę, uśmiechnijmy się, ale nie próbujmy niczego wyjaśniać, tłumaczyć, wypytywać. Do tego trzeba mieć odpowiednie kompetencje. Warto próbować zrozumieć, że ta osoba może nie mieć ochoty na rozmowę, na wspólne posiłki, nawet na wyjście z pokoju. Poczekajmy.

A gdy czujemy, że nie zaskoczyło? Że nie ma nawet nici sympatii, że się nie lubimy, że coraz mniejsze są szanse na to, że się z naszymi gośćmi dogadamy…
Możemy my nie polubić naszych gości, ale tak samo oni mogą nie polubić nas, gospodarzy. Jednak my powinniśmy mieć świadomość, że to nie jest zwyczajna wizyta, że gościmy ludzi, którzy uciekli przed wojną, często z najbardziej zagrożonych miejsc. Owszem, możemy być z dwóch odrębnych światów, możemy się nie lubić, ale pamiętajmy, że zapraszając – wzięliśmy na siebie odpowiedzialność, a ci ludzie nie mają się gdzie podziać. Oczywiście – nic na siłę, nie musimy się przyjaźnić. Spróbujmy za to uśmiechnąć się mimo wszystko, gdy spotkamy naszych gości na korytarzu czy w kuchni. I spróbujmy porozmawiać, jak to zmienić, że nie musimy się lubić, ale żebyśmy mogli funkcjonować razem w tym domu. Innym wyjściem jest pomoc w znalezieniu innego lokum.

Pańscy goście jeszcze u pana są?
Tak. Szykujemy się do świąt. Już ustaliliśmy przedświąteczne obowiązki, wiemy, co kto przygotuje do jedzenia. U nas układa się wszystko dobrze – zapraszamy naszych gości do świątecznego stołu.

W wielu domach w Białymstoku będą takie międzynarodowe święta.
Takie międzynarodowe, wielokulturowe święta na Podlasiu mamy przecież co roku – taka jest specyfika naszego regionu. Ale zgadzam się, to będą inne święta. Opowiedzmy więc naszym gościom, jak świętujemy co roku, jakie są nasze zwyczaje i zapytajmy o ich przyzwyczajenia. Porozmawiajmy, jak ma to wyglądać w tym roku, zapytajmy, czy chcieliby się włączyć w przygotowania. Myślę, że w przytłaczającej większości przypadków będzie ta chęć współpracy z drugiej strony.

A jak nie będzie?
No to nie. Spędzimy święta rodzinnie, mając gości niespędzających z nami świąt.

To by były ciężkie święta, z takimi gośćmi…
Mhm, mam taką odpowiedź, która czasami jest nadużywana: to zależy. Komuś może być trudno, inny zrozumie i zaakceptuje. Pamiętajmy, że tym ludziom jest jednak dużo trudniej niż nam. Bo my może nie mieliśmy w planach międzynarodowych świąt, ale oni wcale nie chcieli wyjeżdżać ze swego kraju – kraju objętego wojną. Tak się zdarzyło, a oni potrzebują naszej pomocy. A my tej pomocy udzieliliśmy. My mieliśmy wybór, oni mniejszy. Tamci ludzie są w gorszej sytuacji, no zdecydowanie nie są u siebie. Zdecydowanie nie mogą manewrować, decydować, zdani są na to, co my im przygotowaliśmy.

No właśnie, co przygotowaliśmy. Mam wrażenie, że wiele osób zapomina, że uchodźcy uciekli przed wojną. Ich przyjazd traktujemy jak wizytę, podczas której trzeba zapewnić im jak najwięcej atrakcji.
Zapewnienie tych atrakcji to bardzo dobry pomysł. Warto pokazać tym ludziom, że życie – mimo wszystko – toczy się dalej. Że nie warto mieć poczucia winy z powodu kina, spaceru, wyjścia z dziećmi na plac zabaw. Tak, pamiętamy, że tam obok dzieją się straszne rzeczy. Ale naszym zadaniem jest żyć.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Święta z uchodźcami, czyli przy stole spotkają się dwa światy - Kurier Poranny

Wróć na i.pl Portal i.pl