Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świadek: Gawronik mówił, że rozwiązał problem z Ziętarą [AKTUALIZACJA]

Łukasz Cieśla
Aleksander Gawronik podczas wcześniejszej rozprawy.
Aleksander Gawronik podczas wcześniejszej rozprawy. Grzegorz Dembinski
- Aleksander Gawronik powiedział, że jeśli ktoś stawał na jego drodze, to podejmował bardzo szybkie decyzje. Problemy były rozwiązywanie tak, jak z tym dziennikarzem – takie zeznania złożył świadek incognito w sprawie zlecenia zabójstwa dziennikarza Jarosława Ziętary. Oskarżonym jest były senator Aleksander Gawronik.

Dzisiaj w poznańskim Sądzie Okręgowym odbyła się kolejna rozprawa przeciwko Aleksandrowi Gawronikowi. Były senator i kiedyś najbogatszy biznesmen jest oskarżony o zlecenie zabójstwa dziennikarza „Gazety Poznańskiej” Jarosława Ziętary. Zniknął 1 września 1992 roku. Jego ciała do dzisiaj nie odnaleziono.

W piątek zeznania złożył m.in. świadek incognito. Nie pojawił się w sali rozpraw, lecz zeznawał przez telefon, miał zmieniony głos. Mężczyzna, jak twierdził, w latach 2002-2004 poznał Aleksandra Gawronika podczas wspólnego pobytu w areszcie śledczym. Były senator miał mu opowiadać o dziennikarzu. Świadek błędnie uznał, że Gawronikowi chodziło o „Ziętarskiego”. I takim nazwiskiem posługiwał się w swoich zeznaniach.

- Rozmawiałem z oskarżonym na spacerach, one były praktycznie codziennie. Po zawiązaniu bliższej znajomości opowiadał mi o swoich interesach w Poznaniu. Powiedział, że poza jego wiedzą w Poznaniu nie mogły być robione żadne większe interesy. A jeśli ktoś stawał na jego drodze to podejmował bardzo szybkie decyzje. I problemy były rozwiązywanie tak, jak z tym dziennikarzem "Ziętarskim". Szczegółowo nie było mowy, tylko, że był personalny problem i on został rozwiązany. Nie było jednoznacznie powiedziane, w jaki sposób. Ten dziennikarz był bardzo ciekawy i pisał niepochlebne artykuły związane z interesami Gawronika – zeznał świadek incognito.

Dodał, że Gawronik kreował się w areszcie śledczym na genialnego biznesmena i kazał się tytułować „panem senatorem”.

Świadek incognito, jak wynikało z zeznań, dobrze znał poznańskie środowisko. Sam zgłosił się do prokuratury w 2014 roku po rozmowie z jednym z poznańskich dziennikarzy. Chciał podzielić się wiedzą o dziwnej śmierci Romana K., ps. Kapela.

Roman K. to były policyjny antyterrorysta, potem ochroniarz w Elektromisie. Interesy tej firmy badał Jarosław Ziętara. Po zniknięciu dziennikarza – według oficjalnej wersji – Roman K. popełnił samobójstwo. Jednak według licznych pogłosek jego śmierć upozorowano. Podobno został uciszony, bo brał udział w zlikwidowaniu dziennikarza i nie radził sobie psychiczne z tą sprawą. Podobno obawiano się, że „pęknie”.

Świadek incognito w swoich zeznaniach opowiadał o znajomości z Romanem K. - Spotkałem go pod koniec lat 80. Był butny. Potem, przy kolejnym spotkaniu na początku lat 90., wyglądał już znacznie gorzej. Mówił, że robi ciemne interesy i źle się z tym czuje. Pojawił się też wątek naszego wspólnego znajomego „Ryby” i przemytu alkoholu („Ryba” to kolejny były ochroniarz Elektromisu– dop. red.). Potem dowiedziałem się, że „Kapela” się zastrzelił. Nie wierzę, że to zrobił. To był wielki chłop, ale i wielki tchórz.

Świadek dodał, że o rzekomym samobójstwie „Kapeli” rozmawiał ze wspomnianym „Rybą”. - On, czyli „Ryba”, jak usłyszał, że nie wierzę w samobójstwo, zaczął wymachiwać rękoma. Powiedział: no wiesz, zbrodnia doskonała. Dał do zrozumienia, że za tym stoi.

Aleksander Gawronik i jego obrońca zadali pytania świadkowi incognito. Sąd je uchylał wskazując, że udzielenie odpowiedzi może ujawnić tożsamość tajnego świadka.

- Ten świadek jest niewiarygodny – stwierdził po rozprawie Aleksander Gawronik. - Wiem, kim on jest. Nie był ze mną na wspólnych spacerach. Coś zyskał za takie zeznania – dodał.

Tę wypowiedź Gawronika dla mediów przerwał Stanisław Rusek, były poznański dziennikarz. - A pan co zyskuje takimi swoimi wypowiedziami w procesie? – zapytał Gawronika Stanisław Rusek. - Ława oskarżonych to dla pana właściwe miejsce.

Stanisław Rusek, zanim starł się z Gawronikiem po zakończeniu rozprawy, złożył zeznania w sądzie. W latach 90. wszedł w skład grupy dziennikarskiej wyjaśniającej losy Jarosława Ziętary. Choć nie byli znajomymi, Rusek czuł zawodową solidarność z kolegą po fachu.

- Sprawa Jarka Ziętary jest najważniejszą w moim życiu – mówił podczas przesłuchania Stanisław Rusek. - Ale prawda o Jarku nigdy nie ujrzy światła dziennego i będzie to całkowicie niezależne od woli sądu. Prawda o Jarku jest sprzeczna z interesem państwa polskiego, bo gdyby ją wyjawić, państwo wyjawiłoby mechanizmy działania swoich służb specjalnych.

Według twierdzeń Stanisława Ruska, na początku lat 90. młody dziennikarz był prowadzony przez służby specjalne. Dały mu niebezpieczny temat, potem nie zadbały o jego bezpieczeństwo i padł ofiarą zhierarchizowanej grupy przestępczej. Rusek dłuższa część swoich zeznań poświęcił ówczesnemu zastępcy redaktora naczelnego „Gazety Poznańskiej”. Nazwał go oficerem prowadzącym Ziętary.

- Po zniknięciu Jarka, ten dziennikarz, wraz z dwoma dżentelmenami w garniturach, przeszukał biurko Ziętary. Wiem o tym z relacji innego dziennikarza. Z biurka zabrano notatki i dyskietki Jarka. Ponadto ten dziennikarz, tuż po zniknięciu Jarka, zorganizował spotkanie ojca dziennikarza z przedstawicielem UOP. Zlecił też znanemu poznańskiemu radiestecie opinię o losach zaginionego. Tej ekspertyzy nie wyjawił prokuraturze, prowadził własne śledztwo. A z opinii, o czym dowiedziałem się później, wynikało, że Jarek został zamordowany, że wsiadł do radiowozu policyjnego na zaproszenie znajomego policjanta. Dlaczego ten redaktor prowadził działania na własną ręką i oficjalnie nikt o tym nie wiedział? Ten dziennikarz powinien trafić na ławę oskarżonych za tuszowanie sprawy - przekonywał Rusek.

Rozmawialiśmy z dziennikarzem, którego w swoich zeznaniach skrytykował Stanisław Rusek. - Nigdy nie zamawiałem opinii u radiestety. Panem Ruskiem powinien zająć się dobry lekarz oraz prokurator. Składanie fałszywych zeznań przed sądem jest przecież karalne – powiedział dziennikarz. Nie życzył sobie podawania danych osobowych.

Podczas piątkowej rozprawy wątek służb specjalnych był dominującą kwestią. Brat dziennikarza, Jacek Ziętara, powiedział, że w 1992 roku UOP chciał zwerbować Jarka do współpracy, ale ten odmówił. Brat zaginionego ma olbrzymi żal do państwa polskiego, że przez lata ukrywało wiedzę o propozycji współpracy ze służbami.

Zeznania w tym wątku składał w piątek gen. Gromosław Czempiński, były szef UOP i dawny funkcjonariusz tajnych służb. Przyznał, że w pierwszych dniach września 1992 roku, po zniknięciu Ziętary, przyjechał do Poznania. Działał na prośbę ministra i miał czegoś dowiedzieć się o losach Jarka.

- Pan, wysoko postawiony funkcjonariusz służb, nagle interesuje się losem jakiegoś młodego dziennikarza? Dlaczego? - dopytywał brat zaginionego dziennikarza.

- Może policja sobie nie radziła? - odpowiedział gen. Czempiński. Ale w innej części swoich zeznań zaznaczył, że Ziętara miał opinię dziennikarza, który dużo wie o różnych poznańskich biznesmenach. Dlatego potencjalnie byłby właściwą osobą do werbunku. - Ale nie wiem czy w służbach był plan podjęcia współpracy z Ziętarą. Potem, gdy ja zostałem szefem, wydałem zakaz werbowania dziennikarzy – zapewniał Czempiński.

Przyznał, że na początku lat 90. służby interesowały się różnymi biznesmenami z Poznania. Na pewno był wśród nich Aleksander Gawronik, prowadzący kantory i biznesy przy granicy z Niemcami.

A czy służby przekazywały Ziętarze na przykład aparat na mikrofilmy? Młody dziennikarz, na początku lat 90., miał dysponować nietypowym na tamte czasy sprzętem. Rodzi to pytanie czy był wyposażony przez służby specjalne, czy wykonywał dla nich tajne zadania. - Jest możliwe, że jakiś funkcjonariusz przekazał osobie spoza służby taki sprzęt. Ale byłoby to naganne – zeznał gen. Czempiński.

Sąd przesłuchał także kobietę, która w latach 90. wynajmowała kawalerkę Jarosławowi Ziętarze i jego dziewczynie. Po zniknięciu dziennikarza usłyszała od jego dziewczyny, że w ostatnich dniach sierpnia 1992 roku Jarka bardzo bolał brzuch.

- Jego dziewczyna powiedziała, że Jarek mówił jej, że się czegoś boi, że chciałby już umrzeć. Byłam zaskoczona, bo zapamiętałam go jako człowieka zadowolonego z życia i pracy - zeznała kobieta.

Właśnie spod kamienicy przy ul. Kolejowej w Poznaniu dziennikarz miał zostać porwany, a potem zamordowany. Zlecenie, zdaniem prokuratury, wydał Aleksander Gawronik. Ten stanowczo odrzuca zarzuty. Odpowiada z wolnej stopy. Prokuratura wciąż wyjaśnia wątek samego zabójstwa.

Kolejna rozprawa przeciwko Gawronikowi odbędzie się w listopadzie.

Zobacz też: Masa zeznawał w procesie Gawronika

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski