Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sting: Nie pasuje mi wiejski kapelusz

Redakcja
fot. archiwum artysty
Druga część wywiadu ze Stingiem, który przeprowadził Edward Seckerson. Część pierwsza ukazała się we wczorajszym dodatku "Sting na Stadionie"

"I Hung My Head" zostało wyróżnione tym, że własną wersję nagrał Johnny Cash. To opracowanie jest bardzo... powściągliwe.

Z niej jestem szczególnie dumny. Napisałem wiele utworów w stylu country. Lubię country, ale tu chodzi o autentyczność. Pochodzę z Newcastle. Nie pasuje mi wiejski kapelusz. Jeśli artysta country, w dobrej wierze, nagra jedną z moich piosenek, i w ten sposób ją uwierzytelni - na przykład tak jak Toby Keith nagrał "I’m So Happy I Can’t Stop Crying, a Johnny Cash właśnie tę - to jest to prawdziwe wyróżnienie.

A skąd wzięła się ta piosenka? Jej pomysł wydaje się prosty - opowiada o przypadkowym morderstwie.

W ubiegłej dekadzie stosowałem taką metodę, że najpierw muszę napisać muzykę, a dopiero z niej powinna wyniknąć jakaś historia, to ona ma mi ją podpowiedzieć.

To bardzo ciekawe, bo...

Utwór jest napisany w dziwnym metrum. Można je odczuć jako dwa takty, jeden na 5/8, i potem kolejny na 4/8, albo jako 9/8. Można je dzielić na różne sposoby ale i tak będzie to nietypowe, nieparzyste metrum. Poza tym sprawia takie wrażenie jakby było ilustracją galopu konia, ale takiego, który co chwilę utyka. Wyobraziłem sobie, że widzę jeźdźca przemierzającego równinę - jak na jakimś starym westernie. I wyobraziłem sobie, że ktoś uzbrojony w strzelbę go obserwuje - tak tylko w niego mierzy, jakby ćwiczył strzelanie do celu - i nagle strzelba wypala. Oto co się stało. Uważam, że broń palna jest obdarzona jakąś magiczną siłą, jak totem, i domaga się byśmy jej użyli. Dlatego jestem przeciwny broni. Nie chcę mieć żadnej obok siebie, bo zawsze może się coś zdarzyć. I stąd ta historia - przypadkowe zabójstwo - za które bohater musi zapłacić.

Wiele z tych opracowań zawiera bardzo silne, typowo amerykańskie kulminacje, brzmią jak połączenie twórczości Aarona Coplanda i Elmera Bernsteina.

Powiedziałem Dave’owi Hartleyowi, mojemu wielkiemu przyjacielowi, który aranżował ten utwór - dodajmy tu trochę Coplanda. A on na to: "Świetnie!" i z radości zatarł dłonie.

Naprawdę Pan o to prosił?

Ależ tak. Znam swoje korzenie, ale też wiem, co chcę osiągnąć.

Co sprawia, że muzykę danego kraju postrzegamy jako typową dla niego? To przecież niezwykłe, coś na kształt czarnej magii. Słyszy się te czyste kwinty i od razu wiadomo, że chodzi o Amerykę.

Tak, ale i muzyka angielska ma swoje cechy charakterystyczne, własną sygnaturę. Każda kultura ma swój odrębny kod DNA, który rozpoznaje się od razu.

Jedyne, co w każdej z tych aranżacji jest zachowane, to... rytm, o czym już rozmawialiśmy. Jestem pod wielkim wrażeniem, jak zostało to rozwiązane w "Every Little Thing She Does Is Magic". To również opracowywał Mathes?

Tak.

Udało mu się oddać ten optymizm płynący z doświadczenia miłości od pierwszego wejrzenia. Rytmy calypso, grane przez 45-, 50- osobowy aparat wykonawczy to nie lada osiągnięcie.

To chyba wykonuje około pięćdziesięciu osób na jednej scenie. I to rzeczywiście jest osiągnięcie, bo opracowanie jest lekkie i pełne przestrzeni. W niczym nie przypomina III Symfonii Mahlera. Nadal brzmi jak piosenka pop. Obawiałem się, że z popowych utworów stworzymy jakieś orkiestrowe monstra - a przecież nie tworzyliśmy muzyki klasycznej. Byłoby czymś głupim coś takiego sugerować. To nadal muzyka pop, tyle że grana z orkiestrą - musi zachować swoją lekkość.

Skoro się Pan o to pokusił, to czy w przyszłości będzie Pan chciał stworzyć piosenki o takiej symfonicznej sile?

Swoboda, którą daje orkiestra symfoniczna jest dla mnie coraz większą inspiracją. Odkopałem piosenki, które były od lat ignorowane, może nawet nieznane, i ubrałem je w nowe szaty. Teraz na poważnie myślę o tym, by napisać coś nowego na taki właśnie orkiestrowy skład. To może dać wiele satysfakcji. Czuję się jak dziecko, które dostało nową elektryczną kolejkę. To mnie odmładza. Podążmy za tym - tutaj, może trochę więcej oboju, czy wiolonczele zdołają to zagrać? Kocham to.

Czy ma Pan wśród nich jakąś ulubioną piosenkę, czy zmienia się to przy okazji każdego koncertu?

Obecnie moją ulubioną jest "End Of The Game", mało znany utwór - zamieszczony gdzieś na stronie B singla - który napisałem jakieś dziesięć lat temu. Opowiada o lisie gonionym przez charty. Ma bardzo ekscytującą aranżację, brzmi symfonicznie - i jest bardzo poruszająca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski