Stan Tymiński - kim jest największa sensacja wyborów prezydenckich po 1989 roku? [VIDEO]

Anita Czupryn
youtube.com InfoNews24
Pojawił się znikąd. Ciemny garnitur, czarna teczka, amerykański akcent. Minęło 25 lat, a on wciąż odbierany jest jako największa sensacja kampanii prezydenckiej w Polsce po 1989 r. Kim jest dzisiaj Stanisław Tymiński.

Brawurowa kampania Stanisława Tymińskiego w 1990 r. pokazała, że aby startować w wyborach na najważniejszy urząd w państwie, nie można ani czuć się pewnym, ani uważać, że urząd prezydenta się należy z urzędu. Przekonał się o tym Tadeusz Mazowiecki, człowiek z wielką klasą, wykształcony, zasłużony opozycjonista. Sukces wróżyły sondaże i ogromne społeczne poparcie wielu środowisk. Jak to możliwe, że przegrał z tak egzotycznym kandydatem, "buszmenem", "Peruwiańczykiem" czy nawet "przybyszem z czwartego wymiaru" (przyznawał bowiem, że używał halucynogennego ziela ayahuasca, dzięki któremu mógł odkrywać czwarty wymiar, no i założył potem partię X), jak ironizowano, i że to Stanisław Tymiński wszedł do II tury, by walczyć z legendą Solidarności Lechem Wałęsą? Jak to w ogóle było możliwe?

- Tymiński nigdy by nie pociągnął ludzi, gdyby nie jego książka "Święte psy", którą wydał i sprzedał w gigantycznym nakładzie w Polsce, w ponad 300 tys. egzemplarzach. Nawet teraz, po 25 latach, książka ta nie traci wyrazistości języka i przekazu. Żaden polski polityk nie potrafi tak pisać. Tak obrazowo, bezpośrednio, poruszając trudne tematy w sposób przystępny. Dzięki tej książce Stanisław Tymiński zdobył 100 tys. podpisów, a to była pierwsza bariera, którą musiał pokonać jako człowiek kompletnie nieznany, bez żadnego zaplecza. Bez tej książki, która tak świetnie się sprzedawała, nie miałby żadnych szans. To był dobry chwyt - za każde 20 tys. podpisów dawał darmowy egzemplarz. Nawiasem mówiąc, to był jedyny de facto poważny krytyk programu Balcerowicza i całej koncepcji transformacji. Ściągnął pod swoje skrzydła wszystkich tych, którzy byli przeciwko tej wersji transformacji. Zaczął wzbudzać zainteresowanie. No i jest niezwykle silną osobowością - mówi Wojciech Błasiak, socjolog, były poseł, autor książki "Siedem dni ze Stanem Tymińskim".

Błasiak na przełomie 2012/2013 r. ponad dwa miesiące przebywał w Kanadzie na zaproszenie Stanisława Tymińskiego. Oczywiście, bez rekomendacji Tymiński nigdy by go nie przyjął. Ale jeszcze przed śmiercią zdążył zarekomendować Błasiaka prof. Jerzy Przystawa znany z działalności na rzecz jednomandatowych okręgów wyborczych (tzw. JOW), któremu Tymiński ufał. Czarny koń wyborów prezydenckich z 1990 r. pokazał Błasiakowi dom, firmę i poświęcił mu wiele czasu na rozmowy. Błasiak w rozmowie z "Polską" mówi, że z tego pobytu powstała książka w formie reportażu albo obserwacji uczestniczącej, sama biografia natomiast posłużyła mu jako fabuła do opowieści o tym, czym naprawdę była polska transformacja.

Ale skupmy się na bohaterze wydarzeń sprzed 25 lat. Stan Tymiński przyjeżdża do Polski z egzotyczną żoną rodem z Peru i z czarną teczką, której miał się przestraszyć Lech Wałęsa. Milioner mówiący po polsku z amerykańskim akcentem.

W gruncie rzeczy nie pojawił się w Polsce przypadkiem, wychował się przecież w Komorowie pod Warszawą, wykształcił się w technikum im. Kasprzaka w Warszawie, z Polski wyjechał w czerwcu 1969 r., niby na wakacje, w efekcie zaliczył Szwecję, Kanadę, USA i Amazonię Peruwiańską. Odwiedzał Polskę już u schyłku PRL, ale gdyby nie pobyt w Peru, kto wie, może nigdy nie zaświtałby mu pomysł, aby tu do nas wrócić i walczyć o prezydenturę. A przynajmniej taką tezę stawia socjolog Wojciech Błasiak. - Jego okres w Peru nazwałem kontrapunktem życiowym - mówi, dodając: - Bez tego kontrapunktu byłby być może tylko świetnym biznesmenem i nigdy by w Polsce nie kandydował.

Rzecz w tym, że to właśnie w Peru Tymiński poznał smak polityki i zobaczył, jak się tę politykę robi. Mówiąc szczegółowiej - spotkał tam przypadkiem Alberto Fujimoriego, syna japońskich emigrantów, który stanął do walki o prezydenturę tego kraju. I tu kolejna legenda - kto wie, czy do wyboru Fujimoriego na prezydenta nie przyczynił się sam Stanisław Tymiński? Jadł kolację z peruwiańskim generałem, szefem garnizonu, który awansował na zastępcę szefa sztabu peruwiańskiej armii. Pozwolił sobie wtedy na taki tekst: - Dlaczego wy, wojskowi, pozwalacie, aby jakiś lewicowy poeta, który się nie zna na gospodarce, został prezydentem [chodziło o pisarza Mario Vargasa Llosę, który wówczas też kandydował na prezydenta - red.] i niszczył wam gospodarkę? Nie możecie poprzeć kogoś, kto zna się na gospodarce i postawi Peru na nogi?
Trudno dziś jednoznacznie stwierdzić, czy ta kolacja i te słowa kanadyjskiego biznesmena to spowodowały, ale to wojskowi wymyślili i poparli Fujimoriego. - Nawiasem mówiąc, Tymiński źle go oceniał, uważał za słabego człowieka. Fujimori zresztą odsiaduje teraz karę w więzieniu za mordowanie swoich przeciwników politycznych.

Ale to tam i w tamtym momencie mógł zaświtać Tymińskiemu pomysł, że jeśli wtedy Fujimoriemu udało się w Peru, to może i jemu uda się w Polsce. Rozbudziły się w nim polityczne ambicje. No i miał pieniądze na kampanię. W gruncie rzeczy niewielkie (wydał 300 tys. dol., uważał, że mógł wydać o 100 tys. mniej).

Podobno był przerażony tym, co zobaczył, kiedy przyjechał do Polski. Nie mógł się połapać, dlaczego Polacy nie widzą, że istniejący wówczas podatek obrotowy zabija przedsiębiorczość. Funkcjonowanie ówczesnej gospodarki również nie mieściło mu się w głowie. Nazwał to, co zobaczył, syfonowaniem gospodarki, co zresztą miało swój finał w aferze FOZZ i z czego narodziło się wiele polskich fortun. Uważał, że Polska potrzebuje dźwigni - czyli sytuacji, które spowodują podniesienie człowieka wyżej. Tą dźwignią miała być - według niego - polityka. - Pojawił się na scenie politycznej, gdy jego książka "Święte psy" zaczęła robić furorę. A furorę robiła również dlatego, że za każde 20 zebranych podpisów ofiarowywał ją za darmo.

- Był twardy, odporny na ataki propagandowe, atakował Balcerowicza i prywatyzację. Nie bawił się w wojnę z aborcją. To zjednało mu zwolenników. Zaczął tworzyć się masowy ruch poparcia. - Ludzie młodzi, z wykształceniem zasadniczym i średnim, z małych miast. To nie była Polska B, jak ośmieszano wyborców Tymińskiego, to była wówczas właściwa Polska, oddająca przekrój kraju - uważa socjolog.

Tymińskiego atakowano w sposób niebywały. Przypisywano mu związki z terrorystami Kaddafiego i narkotykowymi kartelami z Kolumbii. TVP ogłosiła, że bije żonę i głodzi dzieci. Sławny (który odszedł w niesławie) psycholog Andrzej Samson wyrokował na łamach "Gazety Wyborczej", że Tymiński jest klinicznym wariatem, paranoidalną osobowością. Bo mówiąc, zachowywał kamienną twarz. Ale dowodów na te zarzuty nie znaleziono, a i sam Tymiński wygrał z TVP proces.

- Z nim walczył cały aparat państwa. Nie mógł wygrać. Kluczowym momentem było wejście do II tury. Może gdyby dostał poparcie znaczących sił społecznych, autorytetów? Ale to zostało zablokowane. A jego głównym przeciwnikiem były wojskowe służby specjalne. Była też próba zatrucia go, ale to żona spożyła zatruty kawior i na nią spadło nieszczęście. Na dodatek jeździła za nim 50-osobowa grupa młodych mężczyzn, która zakłócała mu wszystkie spotkania. Mówił mi: "Zastanawiałem się, kto ma tyle kasy, aby jeździć w te wszystkie miejsca, aby ich wyżywić". To nie były bojówki Wałęsy, jak niektórzy uważali, Wałęsa nie miał z tym nic wspólnego. To były bojówki II oddziału Sztabu Generalnego WP. Spotkał się zresztą jakiś czas później z organizatorem tych bojówek, oficerem w stopniu pułkownika, i on się do tego niefrasobliwie przyznał - opowiada Wojciech Błasiak.

Z Tymińskim walczył też Kościół. Księża przed II turą wyborów, do której wszedł, mówili, żeby nie głosować na diabła. Nazwisko nie padło, ale wiadomo było, o kogo chodzi. - Został wyeliminowany z telewizji. Zaciekłość była ogromna. A jego główną siłą były właśnie programy telewizyjne. Miał znakomitego operatora ze Stanów. Każde jego spotkanie było filmowane, a miał umiejętność rozmawiania z ludźmi, interakcji. Z każdego takiego spotkania robił skrót, który jeszcze tego samego dnia można było zobaczyć w telewizji. Programy innych kandydatów w porównaniu z tym, co pokazywał Tymiński, były nudne - mówi Błasiak.
Tymiński opowiadał mu, że nigdy nie zapomni tego momentu, kiedy w dzień wyborów II tury wychodził z żoną i dziećmi z kościoła w Komorowie. Po obu stronach ulicy ustawił się szpaler bogobojnych parafian. Wszyscy na niego pluli.
Po latach stwierdzi, że "czarna teczka", która miała być jego atutem w kampanii, okazała się błędem. Podobnie jak partia X, którą założył po przegranych z Wałęsą wyborach i nawet wprowadził do Sejmu trzech posłów. Ale partia weszła w wewnętrzne spory oraz podziały i zniknęła ze sceny politycznej. Tymiński w końcu zrezygnował z politycznej działalności. - Dochodził do siebie przez 10 lat. Psychicznie - mówi autor książki o Tymińskim.

Ale biznesowo radzi sobie świetnie. Jego firma Transduction produkuje komputery dla samolotów AWACS, amerykańskich myśliwców, podwodnych łodzi atomowych, dla chińskich elektrowni atomowych. - Najwyższa technologia! Jego firma to obiekt ściśle strzeżony, bo produkuje na potrzeby militarne Stanów Zjednoczonych i Kanady. Komputery przemysłowe z jego firmy mają jedyny certyfikat agencji atomowej na całe Stany. Są to komputery, które 10-15 lat pracują bez awarii - opowiada Wojciech Błasiak.

Czy dziś Stanisław Tymiński jest szczęśliwy? Błasiak śmieje się, słysząc to pytanie. - Faceci o tym nie rozmawiają. Ale myślę, że tak, chociaż siedzi w nim zadra. Pewnie skupi się na prowadzeniu biznesu aż do emerytury. Ponieważ w Polsce nie ma odpowiedniego nastroju społecznego ani dużej presji na zmiany, tak jak było to w 1990 r. - mówi.
Ale Stanisław Tymiński nadal jest blisko Polski i jej spraw. Prowadzi swoją stronę internetową, na której pisze felietony. W ostatnim wyjawia, że dostaje wiele listów od czytelników z prośbą, aby jeszcze raz kandydował na prezydenta RP. Przyznaje, że rozmawiało z nim na ten temat kilka organizacji politycznych. No i w końcu - do trzech razy sztuka (drugi raz startował w 2005 r. i zajął 9. miejsce). Ale, jak pisze, zdecydował, że nie będzie brał udziału w tegorocznej błazenadzie. "Stać mnie na opłacenie kosztów zebrania podpisów poparcia w celu rejestracji mojej kandydatury, ale tego nie zrobię, ponieważ nie chcę być kandydatem za własne pieniądze, bo to nie jest udokumentowane poparcie. Tak jak wyborca ma lub nie ma zaufania do kandydata, podobnie ja mam prawo mieć lub nie mieć zaufanie do elektoratu. To jest głównym powodem, że nie kandyduję w tegorocznych wyborach. W krytycznych momentach reform nie chcę być pozostawiony sam jeden na placu boju. Prezydent, aby był skuteczny, musi mieć silne poparcie »ulicy«. W mojej opinii Polacy jeszcze nie są tego świadomi. Innymi słowy nasi rodacy nie są jeszcze gotowi do wsparcia prezydenta, który dokona radykalnej reformy kraju" - pisze. Ujawnia też, że kilku kandydatów na prezydenta poprosiło go o wsparcie finansowe. Nie wyraził zgody. Tłumaczy: "Między innymi dlatego, że żaden z kandydatów nie zapytał mnie o jakąkolwiek radę - każdy z nich wie najlepiej, jak »uzdrowić« kraj, i prosząc o pieniądze, nawet nie chce przedstawić mi swojej wizji przyszłej Polski. Żaden z nich nie zbiera pieniędzy od swego potencjalnego elektoratu. Być może boją się, że mała ilość uzyskanych funduszy będzie dowodem niskiego poparcia. A więc dlaczego miałbym wspierać kogoś, kto tylko chce skorzystać z moich dotacji?".

Tymiński był w Polsce w ubiegłym roku na obchodach Święta Niepodległości 11 listopada. Wybrane osoby odznaczył prywatnymi orderami Patriota. Błasiak też dostał ten order. - Przypomniałem mu przy tej okazji słowa, które mówił w 1990 r.: "Jeśli będziecie realizować program Balcerowicza, będziecie białymi Murzynami Europy" - użył takiego sformułowania. I co? Przewidział to - uważa socjolog. Zgadza się z tym, że przypadek Stanisława Tymińskiego może być przestrogą dla kandydatów na prezydenta, zwłaszcza tych, którzy mają poczucie, że nie muszą się starać, aby wygrać w Polsce wybory. - Mazowiecki był praktycznie pewien prezydentury. Jego ludzie przeżyli szok. Tymiński de facto obalił rząd Mazowieckiego. Jego przykład pokazuje, że w tego typu działaniach politycznych, jakimi są wybory, pewniaków nie ma. Jeśli trafi się silna osobowość, która potrafi porwać ludzi. Tymiński umiał porwać ludzi. Zagłosowało na niego 4 mln osób.

Czy dziś takim czarnym koniem może być Paweł Kukiz? Tego się przewidzieć nie da, ale jak podkreśla socjolog, jest on jedynym, który postuluje zmianę ustroju. I jest muzykiem rockowym. To gdzie u licha są politycy w Polsce, którzy postulują dalekosiężne zmiany?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Stan Tymiński - kim jest największa sensacja wyborów prezydenckich po 1989 roku? [VIDEO] - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl