"Sprzedam dziecko za 35 tysięcy". Setki ofert surogatek w internecie

Redakcja
Grzegorz Mehring/Polskapresse
Surogatki. Jedna, dwie, niewiele znaczący margines? Nieprawda. Są ich setki, może tysiące. W internecie nie trzeba długo szukać. Niektóre wplatają swoje ogłoszenia między zwykłe posty na forach poświęconych macierzyństwu. Inne reklamują się na witrynach wprost skierowanych do surogatek (bo i takie istnieją).

Wchodzimy na jedną z nich. Temat forum: ogłoszenia o wynajęciu brzuszka. Stron z anonsami jest 30, na każdej 20 ofert. Wychodzi 600. Dużo jest anonsów z Łodzi. Oceniać jest trudno, ale widać, że za niektórymi ogłoszeniami kryją się prawdziwe dramaty. Gdy czyta się inne, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że to czysty biznes. Zresztą niektóre kobiety nawet tego nie ukrywają. Reklamują swoje walory cielesne, zwyczaje żywieniowe, a na dowód sprawności oferują zdjęcia swoich dzieci.

Kupię, sprzedam
Aleksandra 89: "Jestem z Łodzi i oferuję usługi matki zastępczej w zamian za pomoc finansową przez dziewięć miesięcy oraz weksel po adopcji wskazanej. Mam 21 lat, A Rh+, oczy niebieskie, 171 cm wzrostu, sylwetka szczupła, włosy naturalne ciemny blond, dzieci nie mam. Dbam o zdrowie, jem świeże, ekologiczne produkty, biegam i ćwiczę jogę. Chętna jestem na inicjację już od listopada".
Piszemy do sześciu kobiet. Przedstawiamy się jako para aptekarzy, która nie może mieć dzieci. "Nie chcemy zgłaszać się do ośrodka adopcyjnego. Zależy nam na noworodku, a w ośrodku bywa z tym różnie" - piszemy. Pytamy o cenę. Prosimy o badania lekarskie i zdjęcia. Enter. Mijają dwie godziny. Odpisuje Monika z Warszawy.

"Posiadam wszystkie aktualne badania. Interesuje mnie kwota 35 tys. zł. Zabezpieczeniem dyskrecji i pewności między dwiema stronami jest umowa. Mam 17-miesięcznego syna, rozumiem Państwa chęć posiadania dziecka. Załączam zdjęcie swoje oraz syna".

Mam 33 lata i dwóch zdrowych synów, jestem zadbaną stanowczą kobietą, nie mam żadnych chorób. Do wglądu zdjęcia moich chłopaków - tak anonsują się w internecie przyszłe matki

Oglądamy załączniki. Na pierwszym zdjęciu synek Moniki. Dziecko ubrane w jasny garniturek, drobny blondynek, uśmiecha się do nas. Na drugim zdjęciu sama Monika - ciemnowłosa, radosna dziewczyna. Na trzecim Monika z synkiem zawiniętym w kocyk. Fotografia została zrobiona tuż po urodzeniu. Odpisujemy: mamy obawy co do transakcji, nie wiemy, jak powinniśmy to załatwić prawnie. Monika odpisuje już po pięciu minutach.

"Rozumiem obawę, ponieważ nie jest to łatwa sprawa dla żadnej ze stron. Mam męża, jest poinformowany o tej sprawie. Pracuję w agencji pracy tymczasowej jako kasjerka, moje wykształcenie to średnie techniczne - krawcowa z zawodu. Nie palę papierosów, lampka wina okazyjnie. Zaliczkę widzę w taki sposób: 10 tys. po trzecim miesiącu ciąży, następne 10 tys. po urodzeniu dziecka. Wtedy w szpitalu przekazuję dziecko i podpisuję pismo, a resztę pieniędzy poproszę po zakończonej sprawie w sądzie. Zależy mi, aby pani mąż miał badanie na płodność, poprzednio miałam dwie inseminacje i okazało się, że ten pan był bezpłodny". Pytamy, czy jej mąż na pewno zgodził się na transakcję, i o formalności. Po trzech minutach mamy odpowiedź. "Mąż nie ma przeciwskazań, razem podjęliśmy decyzję. Po urodzeniu dziecko otrzymuje nazwisko mojego męża i jak minie osiem tygodni, wtedy dopiero można złożyć sprawę w sądzie o zrzeczenie się praw rodzicielskich na rzecz Państwa. Z tego, co wiem, to około pół roku trwa w sądzie cała ta sprawa".

Pytamy kobietę, czy to jedyny sposób na załatwienie formalności. Czy może w akcie urodzenia powinno pojawić się nasze nazwisko i jaki podamy powód zrzeczenia się dziecka. Monika odpowiada: "Słyszałam, że jak jest małżeństwo, to tak należy robić, jak opisałam. Nad pomysłem do zrzeczenia nie myślałam, ponieważ i tak dużo czasu do tego pozostanie".
W tej samej chwili przychodzi e-mail od Małgorzaty. Na początku kobieta zaznacza, że najpierw wolałby się spotkać. "Zależy mi na dyskrecji, tym bardziej że jestem osobą aktywną zawodowo. Mój mąż stracił pracę w czerwcu i nasza sytuacji finansowa uległa drastycznemu pogorszeniu, a instytucje finansowe są bezlitosne, zobowiązania nie znikają z dnia na dzień. Dlatego z przykrością muszę stwierdzić, że traktuję to jako czysty biznes i dalekie są mi uczucia. Z góry zakładam, że nie chcę mieć więcej dzieci prócz córki, którą kocham nad życie. Co do ceny, to zależy, na jaką kwotę jesteście przygotowani. Kwestia do omówienia. Badań na HIV i żółtaczkę nie miałam, w każdej chwili mogę się im poddać".

Ile dzieci kupuje się tak w Polsce? Nie sposób podać miarodajnej liczby, ale szacuje się, że od 300 do 400. Jedna z policyjnych hipotez zakłada, że chłopczyk utopiony w Cieszynie był jednym z takich dzieci. Coś nie wyszło, może za głośno płakał? Może rozdrażnił czymś ludzi, którzy go wieźli? Pewne jest tylko to, że zmarł na skutek powikłań po potężnym uderzeniu w brzuch. Nikt go nie szukał.
Handel trwa w najlepsze, bo polskie prawo dopuszcza tak zwaną adopcję ze wskazaniem. Polega ona na tym, że rodząca zrzeka się praw do dziecka i jednocześnie wskazuje, komu chce oddać dziecko do adopcji. Zainteresowani kupnem dziecka w razie kłopotliwych pytań policji mówią, że to adopcja ze wskazaniem. I po kłopocie.

I co potem
Czy to etyczne? Profesor Janusz Wasiak, szef Komisji Etyki Lekarskiej przy Okręgowej Izbie Lekarskiej w Łodzi, mówi, że nie ma jednej dobrej odpowiedzi. - Czy można potępiać kobietę, która znalazła się w tak dramatycznej sytuacji, że nie ma z czego wykarmić rodziny i decyduje się wynająć brzuch? - mówi prof. Wasiak. A po drugiej stronie transakcji jest inna kobieta, która tak bardzo chce mieć dziecko, że nie zawaha się przed niczym, nawet przed kupieniem maleństwa. Profesor Wasiak zaznacza jednak: - Oczywiście, później mogą wystąpić problemy. Dziecko traci biologiczną matkę, matka dziecko, odzywa się w niej żal, tęsknota, zaczyna ścigać rodziców adopcyjnych, żeby oddali jej dziecko.

Tak było w przypadku łodzianki, której historię poznała cała Polska. Kiedy kobieta poczuła w brzuchu ruchy dziecka, tak bardzo je pokochała, że zapragnęła je zostawić przy sobie. 33-letnia łodzianka urodziła Kajtusia na zamówienie pary przedsiębiorców z Warszawy. Miała dostać 30 tys. zł. W ciążę zaszła metodą in vitro. Lekarz umieścił w jej macicy zarodek, który powstał z połączenia nasienia mężczyzny z Warszawy oraz kupionej przez niego komórki jajowej obcej kobiety. Zgodnie z polskim prawem matką jest kobieta, która urodzi dziecko. Na tej podstawie surogatka postanowiła walczyć o odzyskanie synka. Sprawa przed warszawskim sądem trwała rok. Zakończyła się na początku lipca br. - Moja klientka dojrzała do decyzji, żeby dziecko zostało u rodziny z Warszawy - powiedziała po rozprawie mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz, reprezentująca surogatkę. - Nie było jej łatwo. Jednak nie miała ani siły, ani możliwości finansowych, by dłużej walczyć o chłopca.

Surogatka, ogłaszając przed sądem swoją decyzję, rozpłakała się.

Agnieszka Jasińska, Piotr Brzózka

Więcej przeczytasz w weekendowym wydaniu dziennika "Polska" lub w serwisie prasa24.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl