Slayer w Atlas Arenie w Łodzi: Huczne pożegnanie z fanami [RELACJA]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Grzegorz Gałasiński
To był pożegnalny koncert zaiste godny mistrzów. W łódzkiej Atlas Arenie we wtorkowy wieczór było wyjątkowo zimno, ale zespół Slayer tak „dołożył do pieca”, iż buchnął piekielny ogień, a rozgorączkowanym fanom nie marzły stopy, mimo że im pospadały kapcie...

Slayer przyjechał do Łodzi w ramach „Final World Tour”, zapowiadając, że to ostatnia trasa koncertowa w karierze zespołu. Amerykańska legenda thrash metalu dzierży dumnie miano grającej najbardziej brutalną i bezkompromisową muzykę na świecie, członkowie grupy nie mieli zatem wyjścia - pożegnanie musiało się odbyć z hukiem, a po przejeździe czołgu artystycznej wściekłości powinny zostać tylko zgliszcza. I tak się stało. Nie mam wątpliwości, że fani muzycznej bezwzględności, którzy wypełnili Atlas Arenę po brzegi i przybyli także spoza granic naszego kraju, zapiszą finałowe spotkanie z jednym z najważniejszych zespołów w historii muzyki wśród wieczorów niezapomnianych.

Slayer rozpoczął koncert w takim tempie, iż można było mieć obawy, że cały program wieczoru odegra w pół godziny. „Rozstrzeliwali” jednak publiczność przez pełne 90 minut, prezentując znakomicie dobrany, przekrojowy, soczysty repertuar, złożony z dziewiętnastu utworów, w tym i tych najbardziej znanych.

Na początek grzmotnęli „Repentless”, by zaraz wyrwać do szaleństwa na płycie areny ostatnich stojących niedobitków „Blood Red”, postawić ich do pionu, jak „Disciple” i zaoferować „Mandatory Suicide”. Bez zadyszki i zniechęcenia, bez rutyny, a wręcz przeciwnie - z porywającą świeżością i autentyzmem „rzucali” w widownię kolejnymi utworami, w tym takimi kamieniami milowymi, jak „War Ensemble”, „Postmortem”, „Payback”, „Seasons In The Abyss”, „Dead Skin Mask”, „Hell Awaits”. Bez fałszywej skromności i krygowania się przeszli następnie do bisów, jako które zagrzmiały takie potęgi, jak „South of Heaven”, „Raining Blood”, „Chemical Warfare” oraz zagrany jako hołd dla zmarłego w 2013 roku gitarzysty, kompozytora i autora tekstów Jeffa Hannemana „Angel of Death”, oczywiście z wyeksponowanym nazwiskiem pamiętnego artysty wpisanym w logo popularnego piwa (a także napisami „Angel of Death. 1964-2013” i „Still Reigning”).

Oprawa koncertu to oddzielna, warta podkreślenia kwestia. Tym razem, jak na koncert Slayera, była wyjątkowo spektakularna, ale fascynująco uzupełniająca muzyczny obrzęd. Od zmieniającego się tła, wielkich orłów, pentagramów, odwróconych krzyży, loga zespołu po wystrzeliwane w różne strony ognie - atmosfera bitwy z całym światem i zstąpienia do piekła.

Slayer udowodnił, iż jest w wielkiej formie i jeżeli naprawdę ostatecznie schodzi z koncertowej sceny, to czyni to w momencie, kiedy niepomiernie rządzi na scenie najcięższego grania. Tom Araya ma dobry, wokalny czas, poza tym pilnuje precyzji wykonania, co nie zawsze było jego mocną stroną. W Łodzi z serca dziękował publiczności, udało mu się powiedzieć wylewnie: „Dziękuija”, a na koniec zapewnił: „Będę za wami tęsknić”. Kerry King piłuje swoją gitarę z mocą drwala z kanadyjskiej puszczy, Paul Bostaph ani na chwilę nie odpuszcza i napędza na bębnach równający wszystko z ziemią muzyczny walec. Gary Holt, lider grupy Exodus, pokazuje, że jest po prostu świetnym gitarzystą. I niepospolitą moc ma wciąż przekaz zespołu - ludzi rozsierdzonych na naszą wszechmocną i nieposkromioną umiejętność samounicestwiania, nie pogodzonych z tym, że mając duże możliwości, zbudowaliśmy sobie nienajlepszy ze światów.

Podczas dobrze nagłośnionego koncertu wystąpili również walący w nuty toporem Obituary, Anthrax, zaliczany obok Slayera, Metalliki i Megadeth do wielkiej czwórki thrash metalu oraz Lamb Of God ze wspaniale wrzeszczącym wokalistą Randym Blythem.

Po ponad 37 latach na scenie, mając na koncie dwanaście albumów studyjnych i wiele koncertowych, przeszło trzy tysiące zagranych koncertów we wszystkich zakątkach świata, uzyskując pięć nominacji i dwie nagrody Grammy, mając własną wystawę w Instytucie Smithsona, uświetniając okładki setek magazynów i przeżywszy chorobę oraz śmierć jednego z założycieli zespołu - Slayer, jeden z najlepszych zespołów grających thrash/metal/punk, postanowił pożegnać się z fanami. Nie ma innych słów dla tego, czego i jak dokonali, poza: respect i szacun!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Slayer w Atlas Arenie w Łodzi: Huczne pożegnanie z fanami [RELACJA] - Dziennik Łódzki

Komentarze 6

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

M
Mirek
Najbardziej brutalna i bezkompromisowa muzyka? Hala wypełniona po brzegi? Dobrze nagłośniony koncert? Człowieku, albo trollujesz albo byliśmy na różnych koncertach...
A
Anton
Koncert z********, supporty zajebiste, nagłośnienie zajebiste! Slayer k**** aaa!
M
Michal
Slayer grający najbardziej brutalną i bezkompromisową muzykę na świecie...no trochę poniosło autora tekstu.
j
jaro
Slayer to kosmici, żadni obywatele z planety Ziemia nie potrafią zagrać z takim powerem, energią, szybkością. Piekło na scenie, niebo w uszach.
Pozostała trójka też bardzo dobrze.
s
smoczyca
Miałeś pecha, ja wyszłam z płyty po zakończeniu koncertu i od razu trafiałm na autobus na Radogoszcz , który czekał ze 20 minut na pasażeróe , zanim odjechał, i nie był załadowany po brzegi. Ale fakt cieplo nie było ;) chociaż, bedąc bliżej sceny czułam ciepło pikelenych płomieni, które buchały na scenie ! Sam koncert w wykonaniu SALYERA WYJ*******NY w KOSMOS ! Mastersztyk !
S
Slayer - ku
Fakt zimno było w sektorze E bo palacze nie zamykali drzwi i wiało po plerach, po Obituarym trzeba było biec po kurtki i czapki. Druga sprawa powrót z koncertu - podstawione autobusy z zamkniętymi drzwiami pojechały w siną dal a nocne były tak nabite że nie zatrzymywały się na przystankach, czas oczekiwania na mrozie na taryfę 45 minut... Do tego koncert w środku tygodnia - takie rzeczy tylko w Łodzi :)
Wróć na i.pl Portal i.pl