Sławomir Warmbier: Przez pół roku malowałem scenę, w której Vincent wchodzi do knajpy

Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Doroszkiewicz
Sławomir Warmbier już raz przyczynił się do zdobycia Oscara. Pracował przy nagrodzonym tą tak cenną w świecie filmu statuetką obrazie „Piotruś i Wilk”. Teraz przez dwa lata malował kadry do pierwszego pełnometrażowego filmu stworzonego techniką malarską. Cały świat czeka, czy „Twój Vincent” wróci do Polski i Wielkiej Brytanii z Oscarem.

Jak powstawały kadry do filmu Twój Vincent?

To było malowanie farbami olejnymi na przygotowanych pod malowanie olejne płytach. Każdy kadr trzeba było wymazać i namalować od nowa. 12 razy na jedną sekundę filmu.

Ale skąd Pan wiedział, co trzeba malować?

Mieliśmy przygotowane takie opatentowane konstrukcje składające się z rzutnika i aparatu fotograficznego, umieszczonych za osobą malującą i to wszystko było połączone z komputerem. Wcześniej był do komputera wrzucony film, bo najpierw były nakręcone sceny z prawdziwymi aktorami w oryginalnych kostiumach lub ubraniach przypominających te z epoki i wyświetlane przez rzutnik na płytę, na której się malowało. Każdą klatkę trzeba było po kolei przesuwać i malować.

Zanim malarze przystąpili do pracy - był regularny casting.

Najpierw były testy. Trzeba było odwzorować obraz Vincenta van Gogha - portret i pejzaż oraz stworzyć własną animację. Producenci chcieli zobaczyć, czy jesteśmy w stanie, oprócz odzwierciedlania danego obrazu, mieć też taką wyobraźnię animacji, żeby wszystko do siebie pasowało.

Pan już chyba znał tego typu pracę malarską z nagrodzonego Oscarem filmu animowanego „Piotruś i Wilk”?

Pracowałem przy tym filmie, ale to była praca przy scenografii. To była inna forma animacji - kukiełkowa. Tam trzeba było odwzorować przedmioty w pomniejszonej skali, żeby przy kręceniu wyglądały jak naturalne. Było malowanie tła, ale to inny rodzaj produkcji.

To można powiedzieć, że jest Pan… współwłaścicielem Oscara?

Kiedy się patrzy na obrazy van Gogha ma się wrażenie ruchu. On kładł w taki sposób farbę, że to wszystko w środku wiruje

Można by tak powiedzieć (śmiech). Trzymałem tego Oscara w ręku, mam nawet gdzieś fotografię ze statuetką. Firma BreakThru Films posiada oryginał i osoby, które pracowały przy „Piotrusiu i Wilku” mogły statuetkę zobaczyć z bliska.

Zatem musiał Pan przejść kolejny casting?

Osoby, które pracowały przy „Piotrusiu i Wilku” wcześniej zaczęły się przymierzać do pomysłu „Twojego Vincenta” i współpracować z BreakThru Films. Urządziły casting, bo trzeba było sprawdzić kwalifikacje.

A jak malował Van Gogh?
Bardzo impulsowo. Nakładał bardzo dużo farby i trzeba było podejść do malowania w podobny sposób. Film był podzielony na dwie części - czarno-białą i kolorową. Większość scen retrospektywnych malowałem w czerni i bieli, a później wszedłem w kolor. Wtedy trzeba było oddać charakter, impulsywność artysty i kłaść dużo farby (śmiech).

Łatwo jest odwzorować jego styl?

Żadnego z artystów nie jest łatwo odwzorować, zależy co jest na obrazie. Niby to grube pociągnięcia farbą, większość artystów powinna dać radę. Jak się okazało przy testach - to nie było takie proste. Wielu malarzy nie poradziło sobie z tym zadaniem. Mnie i innym artystom udało się i dalej rozwijaliśmy się już w czasie pracy nad filmem. Oczywiście były jakieś poprawki. Firma zatrudniła supervisorów, którzy pilnowali, żeby to wszystko było zgodne z oryginałem i pasowało do obrazów malowanych przez innych artystów.

Gdzie pan malował swoje kadry?

W Gdańsku, w największym studiu firmy. Było jeszcze studio we Wrocławiu i w Grecji. W Gdańsku przebywali również reżyser, producent i cała ekipa techniczna.

Ile czasu powstawała jedna klatka?

To zależy od stopnia trudności. Trzeba było namalować jeden podstawowy obraz i na nim rozpocząć proces animacyjny. Rzucając na niego kolejne kadry i przemalowując tworzyłem kolejne sekundy filmu. Na sekundę filmu składało się 12 obrazów. Mogę powiedzieć, że scena, w której Vincent wchodzi do kawiarni, którą malowałem - miała 520 obrazów - prawdopodobnie trwało to może 13 sekund i malowałem ją jakieś pięć, sześć miesięcy.

To ile czasu spędził Pan nad swoją częścią filmu?
Dwa lata od chwili kiedy ruszyła produkcja na poważnie. Wcześniej pracowało nad nim niewielu malarzy, a od stycznia 2015 roku wszystko zaczęło ruszać i ja zacząłem pracę.

Wierzy Pan, że będzie Oscar?

Wierzę i mocno na to liczę. Wierzę, że komisja Akademii Filmowej postawi na nowatorskość. To pierwszy film długometrażowy malowany ręcznie. Podejrzewam, że producenci i reżyser sami nie spodziewali się, że to będzie tak pracochłonne i będzie wymagało takiego wysiłku, żeby stworzyć ten film. Jeśli się zaczęło, trzeba było już skończyć. Efekty wychodziły wspaniałe - dodawały sił do pracy.

Dlaczego warto iść na „Twojego Vincenta” do kina?

To uczta wizualna. Jeżeli ktoś interesuje się malarstwem, to warto zobaczyć, ak część scen z jego obrazów mogłaby żyć prawdziwym życiem, jak została wprawiona w ruch. Kiedy się patrzy na obrazy van Gogha ma się wrażenie ruchu. On kładł w taki sposób farbę, że to wszystko w środku wiruje. Widząc, że one naprawdę się ruszają - to jest niesamowite przeżycie.

Zastanawiał się Pan kiedyś, dlaczego van Gogh zajął się malowaniem?
On miał bardzo trudny i ciężki życiorys. Miał zdolności i chciał to robić - to była dla niego odskocznia, żeby wyrwać się ze świata, w jakim żył i w jakim go chciał widzieć ojciec. Próbował swoich sił w malarstwie. W ostatnim okresie życia nastąpiła eksplozja jego malarstwa - malował jeden obraz dziennie. To tylko osiem lat, ale przez ten czas stworzył podwaliny sztuki współczesnej.

A Pan dlaczego maluje?

To coś, co siedzi we mnie od zawsze. Uwielbiałem rysować, malować, nie było opcji żebym robił cokolwiek innego niż malowanie.

To jaka była Pana droga do Akademii?

Nie była lekka. Kilka razy startowałem na Akademię Sztuk Pięknych zanim się dostałem. Ale byłem uparty i udało się.

A co było wcześniej?

Pochodzę z Lęborka na Pomorzu. Skończyłem technikum mechaniczne, nie liceum plastyczne, może dlatego trudniej było mi się dostać na ASP. Nie miałem w pobliżu osób zajmujących się sztuką, nikt nie mógł mnie nakierować, coś podpowiedzieć.

To był dobry czas - studia w Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi?

Bardzo dobry. Akademia nie uczy talentu, uczy patrzenia na świat i postrzegania różnych rzeczy. Kreuje w studencie wrażliwość estetyczną i artystyczną i wypuszcza go, żeby sam umiał ująć rzeczywistość na swój własny sposób.

Wtedy Pana wystawy pojawiały się w ważnych miejscach Łodzi?

Kończąc studia zdobyłem nagrodę za najlepszy dyplom, jakoś się zaczęło rozkręcać. Wysyłałem prace na różne konkursy, były wyróżnienia, nagrody.

Życie artysty to ciągła tułaczka, szukanie pieniędzy?

Po studiach jest taka tułaczka, szukanie możliwości zarobienia jakichś pieniędzy. Trzeba przeżyć i mieć za co tworzyć. Podejmowałem się różnych zawodów.

Naprawiał pan samochody?

Mówię o zawodach artystycznych, graficznych. Projektowanie ulotek, wizytówek czy plakatów.

Co jest ważniejsze: dobra posada czy natchnienie?

Dla mnie jest ważne natchnienie. Uważam, że ono i proces twórczy są istotne. Sztuka polega na tym, żeby znaleźć się w rzeczywistości, która nie jest łatwa dla artystów - nie da się ukryć. Trzeba podejmować różne prace, żeby jakoś funkcjonować w tym świecie.

Wróćmy do „Piotrusia i Wilka”. Kiedy Pan zaczął pracę nad tym filmem?

Kiedy skończyłem studia, trafiłem na plan tego filmu. On powstawał w Łodzi, w dwóch ogromnych halach.

Oscar przyszedł dopiero w 2008 roku - co się wtedy czuje?

To niesamowite uczucie. Pracując w ogóle nie podchodziłem do tego w ten sposób, że to będzie pretendent do jakichś nagród. Jest bardzo ciekawa praca, zbieranie doświadczenia, które może przydać się na przyszłość, warto je przeżyć i się pracuje. Kiedy film dostał Oscara - to było niesamowite. Jest się zwykłym człowiekiem, a mimo wszystko pracowało się przy filmie docenionym przez najważniejszych w świecie kina ludzi na świecie.

A jak Pan trafił do Knyszyna?

Dzięki żonie. Poznałem ją na studiach, a pochodzi właśnie z Knyszyna.

Co tu się dzieje?

W trakcie pracy nad filmem żona przygotowała warsztaty artystyczne w mieście, żeby zaangażować społeczność. Żeby znalazła czas na rzeczy, które tu się nie dzieją. Przyjeżdżam tu od 2003 roku, ale zaczęliśmy częściej tu bywać z osiem lat temu. Tu mamy możliwość stworzenia bazy, pracowni, w której mógłbym tworzyć.

Czy ludzie kojarzą sobie Pana z malarstwem?

Oczywiście. W małych miejscowościach wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą, nic nie da się ukryć.

Ale o „Twoim Vincencie” i Pana udziale nie słyszeli?

No nie. Nie jestem osobą, która chodzi i chwali się dookoła. Może część osób kojarzy, że pracowałem przy filmie, o którym jest głośno, ale czy wiedzą dokładnie w jakim?

Nie tęskni Pan do bywania w galeriach, rozmów z innymi twórcami?

W miarę możliwości próbujemy spotykać się z innymi ludźmi, którzy też tworzą i wystawiać gdzieś prace. Ostatnio byliśmy bardzo zapracowani. Ja pracując przy „Twoim Vincencie” nie miałem czasu, żeby zająć się swoim malarstwem. Poza tym miałem dużo zleceń, bo zajmuję się też konserwacją sztuki, między innymi, sakralnej.

W jakim kierunku Pan podąża ze swoją sztuką?

Będę szukał pewnej formy, pójdę w stronę abstrakcji. To nie będzie sztuka przedstawieniowa, bardziej to, co pojawia się w mojej głowie. Próbuję ująć to w pewną formę, szkicować, a potem przelać na płótno.

Jaka przyszłość czeka malarstwo?

Wydaje mi się, że dobra. W tym stechnicyzowanym świecie, gdzie ludzie ciągle patrzą w telefony i komputery, obraz stworzony ręcznie, możliwość oglądania dzieł w galeriach czy w muzeum, gdzie można się wyciszyć daje inne doznania. Wydaje mi się, że ludzie zaczną doceniać takie rzeczy, których nie mają na co dzień. Będą szukali kontaktu z czymś co jest stworzone przez drugą osobę, możliwości kontemplacji dzieła sztuki.

Przy tworzeniu obrazów pracowało ponad 120 artystów z całego świata. - Kiedy szukaliśmy artystów do pracy nad filmem, otrzymaliśmy 5 tysięcy zgłoszeń. Ludzie byli w stanie kupić bilet na samolot z Australii, byle przyjechać na testy, bez pewności, czy zostaną w ogóle przyjęci - mówiła Dorota Kobiela, autorka filmu (razem ze swoim mężem Hughiem Welchmanem). Gdyby miała zrobić sama ten film, musiałaby malować obrazy przez 80 lat. W wyścigu po Oscary „Twój Vincent” zmierzy się
animacjami, jak:„Dzieciak rządzi”, „Coco”, „The Breadwinner” oraz „Fernando”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Sławomir Warmbier: Przez pół roku malowałem scenę, w której Vincent wchodzi do knajpy - Plus Kurier Poranny

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl