Sławomir Sierakowski: Afera pedofilska okazała się alarmem dla wyborców PiS-u, że ich partia ma problem i trzeba ją wesprzeć

Anita Czupryn
Anita Czupryn
Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski Bartek Syta Barteksyta.Pl
- Afera pedofilska uderzyła tylko w Kościół. Wyborcy wyłączyli PiS z odpowiedzialności, bo poprawa sytuacji materialnej, którą zawdzięczają PiS, okazała się ważniejsza. To cyniczne - mówi Sławomir Sierakowski z „Krytyki Politycznej”

Głośno w mediach o raporcie dotyczącym elektoratu najważniejszych partii w Polsce, którego jest pan współautorem. Ciekawa jestem, co dla pana było w tych badaniach największym zaskoczeniem?
Na przykład to, jak gruby błąd popełnili politycy i większość dziennikarzy w sprawie wpływu afery pedofilskiej w Kościele na wybory. A przypomnę, to była najgłośniejsza sprawa przed wyborami do Parlamentu Europejskiego; naprawdę żyły nią wszystkie media.

Wszystkie media żyły filmem „Tylko nie mów nikomu”.
Tak jest, filmem braci Sekielskich. Ale też afera szybko zaczęła rozszerzać się na kolejnych księży i biskupów; widać było, że jest to rozwojowa sprawa. I nagle dzień po wyborach wszystko zgasło. Zapanowało przekonanie, że ludzie na prowincji odebrali to jako atak na Kościół i wiarę, co wzmocniło PiS, które przecież miało na aferze stracić.

Badania pokazały coś zupełnie innego.
Właśnie. Okazało się, że nawet ten najtwardszy elektorat Prawa i Sprawiedliwości nie tylko uznał, że tak jest, że to jest prawda, ale też bardzo się tym przejął. Reakcja była bardzo podobna do reakcji wszystkich pozostałych elektoratów, do dziennikarzy, nas wszystkich. W ocenie pedofilii się nie różnimy - wszyscy uznajemy je za zło absolutne. Podczas badania nie spotkaliśmy nikogo, kto by powiedział, że to jest temat wyssany z palca, że Kościół za to nie odpowiada albo że to jest ból przemiany. Nie. Natomiast głos, który najczęściej słyszeliśmy w twardym elektoracie PiS, brzmiał: „Kościół musi być traktowany na równo z innymi instytucjami”, a nawet „Cały episkopat natychmiast do wymiany”. I to mówili wyborcy bardzo konserwatywni, wyborcy z małych miejscowości, ze wsi. Afera pedofilska uderzyła więc w Kościół, podważyła zaufanie do Kościoła. I tylko w Kościół, nie dotknęła PiS. Wyborcy wyłączyli PiS z odpowiedzialności, bo poprawa sytuacji materialnej, którą wyborcy zawdzięczają PiS, okazała się ważniejsza. Dlatego nazwaliśmy to cynizmem, a nie pragmatyzmem. Cyniczne postawy znaleźliśmy zresztą w elektoracie opozycji.

Afera pedofilska nie zmieniła więc wyniku europejskich wyborów ani sympatii politycznych.
Prawo i Sprawiedliwość, które jako jedyne kluczyło w tej sprawie, jako jedyne nie chciało powołania komisji świeckiej do rozliczenia afery pedofilskiej w Kościele, nie zostało obciążone. Nie zapłaciło za to politycznej ceny, chociaż wyborcy widzą, że jest w oczywisty sposób w sojuszu z Kościołem. I wcale nie reagują na to dobrze.

Jak Pan myśli, dlaczego tak się stało? Dlaczego z jednej strony ocena pedofilii łączy wszystkie elektoraty, a mimo to polityków rozliczać nie chcemy?
Takich sprzeczności zauważyliśmy cały zestaw. Na przykład w stosunku do mediów publicznych.

No, właśnie. Badania wskazują na to, że wyborcy PiS doskonale widzą propagandę TVP.
A mimo to nadal głosują na PiS. Analogiczny stosunek jak do sojuszu PiS z Kościołem uwikłanym w aferę pedofilii mają do mediów publicznych. Prawie połowa wyborców PiS-u ma z mediami publicznymi problem. W wywiadach z twardymi wyborcami PiS-u można usłyszeć na przykład bardzo ostre reakcje na propagandowy charakter mediów publicznych. W raporcie cytujemy wypowiedzi: „Tego się nie da słuchać”.

Mówią, że TVP wchodzi PiS-owi w tyłek, że wazelina…
Tak jest. To są bardzo ostre sądy. I nie mówi tego elektorat opozycji, ponieważ elektorat opozycji właściwie nie ogląda mediów publicznych. Dowiaduje się o tym, co mówią media publiczne, z przekazów mediów liberalnych. Media publiczne są skończone, skreślone dla elektoratu opozycji.

Owszem, ale tu ciekawe jest też to, co panowie dostrzegliście, przygotowując ten raport, że elektorat opozycji ogląda wyłącznie stację TVN, a elektorat PiS jednak ma więcej innych źródeł, nie tylko ogląda telewizję publiczną, co rozszerza ich punkt widzenia.
A nawet prowadzi do interesujących wniosków, że przekaz propagandowy mediów publicznych wyborcy PiS - nie mówię tu o wszystkich, ale o wystarczająco dużej części, żeby to miało znaczenie - traktują z dystansem i raczej go używają.

Co to znaczy, że go używają?
Używają do uzasadnienia wcześniej podjętego wyboru, przede wszystkim z materialnych powodów. Mowa tu zwłaszcza o nowych wyborcach PiS, czyli tych, którzy przyszli do partii w trakcie jego rządów. Ich motywacją są powody socjalne, ale uzasadnienie dla popierania PiS można dostać także od mediów pu-blicznych. Bo Platforma jest taka, jak ją media publiczne opisują, bo afera Amber Gold i tak dalej, i tym podobne. Zatem działa to raczej w odwrotnej kolejności niż można było sądzić dotąd. Obie strony używają propagandy, a nie wierzą w nią. Zarówno Jacek Kurski, jak i władza kontrolująca telewizję publiczną wiedzą, że to wszystko jest nie naprawdę, ale tak samo wiedzą o tym również odbiorcy, a przynajmniej niektórzy odbiorcy - że to jest „tak jakby”, a nie naprawdę, ale jest to funkcjonalne dla obu stron.
Dla Jacka Kurskiego oznacza to być albo nie być prezesem?
Nie, chodzi o coś innego. O to, że propaganda jest produkowana świadomie i ta świadomość dotyczy także tego, że nawet ci, którzy w nią nie uwierzą, też mogą jej potrzebować, żeby uzasadnić swoje wybory. Ale nie robią tego dlatego, że wierzą w to, że totalna opozycja to jakieś potwory, tylko dostają gotówkę. Stąd te paski na ekranie.

Słynne paski TVP, które wielokrotnie były przedmiotem różnych analiz.
Te paski to są niejako ściągi dla wyborców.

Obowiązujące przekazy dnia?
Właśnie. Tym bardziej że wyborcy coraz bardziej zachowują się jak politycy. Kombinują, jak tu ograć drugą stronę, nawet nieczystymi metodami.

Prawo i Sprawiedliwość poszerzyło swój elektorat, zdobyło część wyborców, którzy odeszli od innych partii?
Prawo i Sprawiedliwość ma dzisiaj największy potencjalny elektorat w Polsce. To połączony elektorat twardy, który w badaniach ilościowych oszacowaliśmy na 35 procent, i 20-procentowy elektorat rezerwuarowy, czyli taki, dla którego PiS jest partią drugiego wyboru, albo wyraża zaufanie do Prawa i Sprawiedliwości. Czyli taki, który mógłby potencjalnie zagłosować na ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego. A zatem łącznie daje to 55 procent dla PiS. Jeśli chodzi o Platformę, to ona łącznie może liczyć na 47 procent poparcia. W tym sensie Prawo i Sprawiedliwość dzisiaj jest najsilniejszą partią, formacją o największym zasięgu.

Jeśli wszystkie elektoraty łączy taki sam stosunek do pedofilii w Kościele i pedofilii w ogóle, to co ich różni w kwestii poglądów obyczajowych?
Ten podział też nie idzie równo z podziałem partyjnym. Na przykład spora część elektoratu Platformy Obywatelskiej jest dość konserwatywna; chodzi tu zwłaszcza o elektorat mieszkający na prowincji. Na tym polega główny problem PO.

Na czym dokładnie?
Na tym, że Platforma z jednej strony ma elektorat liberalny, dość progresywny - w wielkich miastach. Ale z drugiej strony ma elektorat konserwatywny, kulturowy - w mniejszych miejscowościach. Jedni więc oczekują od Platformy, żeby poparła związki partnerskie, a nawet poszła dalej w postulatach ruchu LGBT. Albo żeby chciała zalegalizować aborcję. A to jest z kolei sprzeczne z oczekiwaniami tego konserwatywnego skrzydła. Stąd Platforma nie jest w stanie być wiarygodną partią dla żadnej ze stron. Dlatego cieszy się w sumie niskim zaufaniem. Nie jest partią lubianą w swoim własnym elektoracie.

Niewesoło to brzmi dla zwolenników Platformy. Zwłaszcza tych, którzy nie kryją pogardy dla wyborców PiS-u, mówiąc o nich jako ciemnej, leniwej biedocie. Nawet wypowiedź byłego prezydenta Komorowskiego o tym, że PiS wygrywa tam, gdzie się nie płaci podatków, wpisuje się w tę pogardą.
To nie była korzystna wypowiedź, raczej był to bardziej wyraz frustracji. Ale to jednak była odosobniona wypowiedź, bo politycy się raczej krygują.

Takie wypowiedzi są charakterystyczne dla tej tak zwanej wielkomiejskiej elity, która w taki sposób dzieląc społeczeństwo, sama nie wie, jak bardzo pomaga PiS-owi.
Wyborcy PO z wielkich miast wyrażają sporo pogardy do elektoratu PiS i w ogóle prowincji. Elektorat PiS z kolei kieruje się resentymentem do elektoratu PO, czyli, - jak mówi - „średnich i wielkich miast”. Im bardziej ten elektorat metropolie - prowincja rośnie, a Jarosław Kaczyński świadomie go podsyca, tym bardziej PO ulega rozdarciu. Ten antagonizm opiera się na czymś realnym i staje się coraz ostrzejszy, co dla Platformy Obywatelskiej jest zabójcze. To z kolei jest jakaś przynajmniej krótkofalowa szansa dla lewicy, która w wielkich miastach może się okazać bardziej wiarygodna, jeśli chodzi o postępowość, niż Platforma Obywatelska. Ale to też blokuje jej jakikolwiek rozwój. Dlatego, że prowincji w Polsce jest więcej. Polska nie jest krajem wysokiej urbanizacji. W Warszawie mieszka tylko 8 procent wszystkich mieszkańców naszego kraju, a nie 50 czy 40 procent, jak ma to miejsce w Budapeszcie na Węgrzech. Tak więc Platforma jest bardziej partią sprzeczności, którą odczuwają wyborcy wewnątrz i opinia publiczna na zewnątrz. Platforma nie ma żelaznego elektoratu. A jeśli już, to w wielkich miastach, i jest to taki elektorat, który źle reaguje na hasła bardzo prosocjalne lewicy i jest elektoratem sukcesu gospodarczego, tej klasy średniej, której się udało i która utożsamia swój sukces z zasadą self-made man.

Ale czy Platforma robi coś, aby jej elektorat czuł się z tą partią tak bardzo związany, jak jest to w przypadku PiS-u i elektoratu tej partii?
Jeśli chodzi o PiS, to, co pokazujemy w badaniach, prawie 70 procent elektoratu tej partii ma do niej zaufanie i nie szuka partii drugiego wyboru. A to oznacza, że bezwarunkowo popiera PiS. Ale reszta elektoratu PiS popiera go warunkowo. Dopóki Prawo i Sprawiedliwość realizuje obietnice, i to socjalne, choć nie tylko, ale przede wszystkim o nie chodzi. To jest elektorat, który nie ma do PiS pełnego zaufania; powiedziałbym, że PiS ma elektorat 500- i 500+. Czyli jest ta część tak oddana, że gdyby zamiast 500+ pojawiło się 500-, to nie przestałaby głosować na PiS. Ale jest też ten elektorat, który dostał 500+, 13. emeryturę, teraz będzie mógł liczyć na podniesienie płacy minimalnej. Natomiast Platforma Obywatelska faktycznie ma kłopot z identyfikowaniem ze sobą wyborców. To jedna rzecz. Druga to taka, że często zapomina się o tym, że w Polsce niewiele osób czuje się ofiarami PiS-u. Materialnie PiS bardzo niewielu osobom zaszkodził. Przeciwnie - poprawił nie tylko swojemu elektoratowi, ale także, siłą rzeczy, elektoratowi opozycji. Ci ludzie też dostali 500+, też dostali 13. emeryturę.
Prawda.
Zatem, jak komuś się robi lepiej, to generalnie nie wzmacnia to identyfikacji z przeciwnikami tego rządu, od którego ma się raczej więcej niż mniej.

Kiedy jednak organizowane były marsze, demonstracje w obronie konstytucji, wydawało się, że ta konstytucja jest dla Polaków ważna. Że nie tylko wkładają koszulki z napisem KONSTYTUCJA, ale i chodzą z konstytucją pod pachą, czytają ją, powołują się na nią i grzmią, że partia rządząca, że prezydent, konstytucję łamią. W panów raporcie okazało się, że to wcale nie jest istotne, że Polacy nie przejmują się konstytucją ani tym, że się ją łamie, czy że coś jest z nią zgodne czy niezgodne. Dlaczego?
Istotnie, kwestie społeczeństwa obywatelskiego pojawiały się u nas prawie wyłącznie w twardym elektoracie Platformy. Ale to nie jest zjawisko większościowe. Zresztą pamiętajmy, że największe demonstracje w Polsce liczyły od 50 do 200 tysięcy uczestników. To nie są liczby, które mogłyby zrobić wrażenie na władzy, którą wybiera 6-8 mln ludzi. Żeby podać skalę, posłużę się przykładem: miesiąc temu byłem w 7,5 milionowym Hong-kongu - tam, kiedy jest duża demonstracja, to wychodzą 2-3 miliony ludzi. Kiedy jest mała, to protestuje 400 tysięcy. To są liczby, które w Polsce nikomu do głowy nie przyjdą. Pamiętajmy też, że polskie społeczeństwo jest relatywnie pasywne. A jeśli stało się aktywniejsze - swoją drogą, w sensie zainteresowania polityką, uczestnictwa w wyborach - to paradoksalnie jest to w największym stopniu elektorat PiS-u, jak to się okazało po wyborach europejskich, no i od tej wojny w Polsce, to uczestnictwo w polityce rośnie. A przez wyborców PiS-u traktowane jest jako współuczestnictwo, to znaczy są to prawie członkowie partii. To są na przykład jedyni wyborcy, którzy szukają kontaktu z innymi wyborcami, przychodzą na spotkania, organizują się wokół partyjnych struktur, jak kluby „Gazety Polskiej”.

A mimo to czarne marsze kobiet zrobiły wrażenie i władza musiała się z nimi liczyć.
To jest jeden wyjątek od tej reguły, i to dlatego, że ten czarny marsz dotarł też na prowincję. Kwestia aborcji to jest inna kwestia niż prawa dla homoseksualistów czy kwestia Kościoła. Przekroczenie tego, co się mylnie nazywa kompromisem aborcyjnym, bo kobiety w tym nie brały udziały, a jest jedynie status quo aborcyjnym, to jest nieakceptowalne również dla większości wyborców Prawa i Sprawiedliwości. Gdy środowiska skrajnie przeciwne prawu do aborcji próbowały to podważyć, PiS znalazło się w kropce, bo nie chciało narażać się ani Kościołowi, ani swojemu elektoratowi, także temu z prowincji. I dlatego się cofnęło. Ale to nie działa w przypadku pozostałych spraw. Na przykład widzimy, jak marsze równości zostały odebrane na prowincji. Były atakowane czy też zostały źle odebrane nie przez jakąś Młodzież Wszechpolską, tylko przez zwykłych ludzi, którzy tam mieszkają, dla których jest to wciąż temat zbyt radykalny.

A czy teraz ogłoszenie pani Małgorzaty Kidawy-Błońskiej kandydatką na premiera po stronie PO coś w tej kampanii zmieni?
Biegu dziejów to nie zmieni, ale oczywiście Platformie Obywatelskiej pomoże. Po pierwsze dlatego, że Grzegorz Schetyna jest bardzo źle odbierany w elektoracie Platformy, a po drugie dlatego, że Małgorzata Kidawa-Błońska jest kobietą. A, trzeba wyraźnie zaznaczyć, Platforma rywalizuje raczej z wyborcami lewicy o wyborców lewicy niż o wyborców PiS-u, którzy wydają się nie do odbicia.

Czy to znaczy, że PO się już z tym odbiciem pożegnała, jak i z tym, że straszenie PiS-em nie działa i wygrać z Jarosławem Kaczyńskim się nie da?
Mam nadzieję, że się nie pożegnała. Tak nie wolno myśleć ani w sporcie, ani w wojsku, ani w polityce.

Ale tak to trochę wygląda.
Nie wiemy, co dokładnie dzieje się na dole, a PO zdaje się jest znacznie aktywniejsza niż w eurowyborach. Zobaczymy.

Słyszałam też i takie porównanie, że Grzegorz Schetyna wziął tu przykład z Jarosława Kaczyńskiego, który ani nie startował na prezydenta, tylko wystawił kandydaturę Andrzeja Dudy, ani nie został premierem, tylko namaścił Beatę Szydło, a potem Mateusza Morawieckiego.
Ale to naturalny ruch w partii, gdzie lider jest niepopularny. Postąpił racjonalnie, choć trochę za późno. Bo też wyborcy dowiadują się dużo później niż dziennikarze o tym, co się dzieje w polityce, więc ten fakt cały czas jeszcze przebija się do świadomości społecznej. Różnica między Beatą Szydło a Małgorzata Kidawą- Błońską była taka, że co by nie mówić, to Beata Szydło miała w sobie więcej wyrazistości, więcej woli mocy, więcej parcia na szkło i na władzę niż Małgorzata Kidawa-Błońska. Inna sprawa, że w elektoracie Platformy to niekoniecznie w takim stylu pokazuje się ten ciąg na władzę. Zobaczymy.

Ewa Kopacz też nie miała tego ciągu na władzę.
No i źle się to skończyło.

Małgorzata Kidawa-Błońska to kobieta o wielkiej klasie, kulturze, intelekcie.
Na pewno ma sznyt wielkomiejski. Czyli coś, co niekoniecznie pozwoli się wyborcom Platformy z prowincji tak łatwo z nią zidentyfikować, jak wyborcom PiS-u z Beatą Szydło. Klasa Kidawy-Błońskiej może być atutem dla jednych i wywoływać poczucie niższości albo obcości u innych.
Najwięcej miejsca w tych badaniach, które tak szczegółowo omawiamy, poświęciliście panowie wyborcom PiS-u, potem Platformie.
Wyborców PiS-u jest najwięcej.

Tylko dlatego?
Także dlatego, że PiS ma najbardziej interesujących socjologicznie wyborców ze względu na te dwie grupy: nowi i tradycyjni, bardzo różnie zachowujące się i reagujące na PiS. Choć wyraźne podziały znaleźć można w pozostałych elektoratach.

Najmniej zaś poświęciliście uwagi wyborcom lewicy. Jak wygląda ten elektorat?
Po pierwsze, te badania wykonywaliśmy pod dużą presją czasu, i to w bardzo płynnej rzeczywistości. Porozumienie lewicy powstało w trakcie, kiedy myśmy się badaniami zajmowali, więc musieliśmy też dodatkowo zebrać nowe dane właśnie na temat lewicy, a także PSL-u, który wystąpił z Koalicji Europejskiej. Ale mimo że robiliśmy to miesiąc czy półtora po po-wstaniu Lewicy, to świadomość, że Lewica powstała, dotarła tylko do niewielkiej części. Wciąż też dla elektoratu lewicy ciągle nie ma wyłonionego przywódcy. Wiadomo, dlaczego nie Czarzasty, dlaczego nie Biedroń. Ale już dlaczego nie Zandberg, to właściwie nie wiadomo, bo rzadko wiadomo, kto to jest. To się dzisiaj zmienia, choć każdy z tych przywódców ma istotne ograniczenia. A przywódca jest jednak w polityce ważny, jak widzimy. Ten podstawowy elektorat lewicy jest dość niewielki - 8 procent to twardy elektorat. Ów rezerwuarowy sięga 12 procent. Łącznie więc jest to jakieś 20 procent. Co więcej, ten elektorat jest dość podzielony. Ten małomiasteczkowy jest bardziej symetrystyczny, czyli raczej szuka nowości niż lewicowości. Po prostu nie chce PO ani PiS-u. A ten elektorat warszawski czy wielkomiejski to elektorat, który jest lewicowy, ale przede wszystkim kulturowo. Wcale nie jest lewicowy socjalnie. Stąd na przykład Razem, które było zauważane tylko dla mieszkańców wielkich miast, ale było bardzo socjalne, nie mogło się rozwinąć; nie mogło wyjść poza 1 czy 2 procent. Z kolei Wiosna, odbierana jako przede wszystkim lewica kulturowa, była w stanie zdobyć już wyższe poparcie, ale też niewysokie. Połączenie obu plus SLD to próba wyjścia poza twardy elektorat, która zapowiada się na udaną.

Ale też tę lewicowość państwa opiekuńczego dziś spełnia PiS, i to też zabiera lewicy wyborców.
Ale nie wszystkich. Proszę pamiętać, że to jest dość prymitywna wersja państwa opiekuńczego. Państwo opiekuńcze to jednak takie, które dostarcza skutecznych usług publicznych. PiS nie rozwiązuje problemu służby zdrowia, szkolnictwa. PiS dostarcza ludziom środki, którymi oni mogą się niejako ratować przed słabą służbą zdrowia czy szkołami. Od kiedy jest 500+, to można sobie kupić raz na miesiąc wizytę u lekarza w prywatnej służbie zdrowia albo korepetycje dla dzieci. To jest de facto taki rodzaj naokoło prywatyzowania służby zdrowia czy systemu szkolnictwa w Polsce, bo one się nie poprawiają. A nowoczesne państwo opiekuńcze dostarczałoby przede wszystkim usług publicznych. PiS na to nie stawia, bo to jest poza horyzontem wyborców. Opozycja, która próbuje proponować różne rozwiązania w tej kwestii, jest dla wyborców niesłyszalna. Wyborcy temu nie ufają. A jak jest niskie zaufanie do państwa i do instytucji, to lepiej mieć wróbla w garści niż wierzyć w dwa wróble na dachu. Dlatego lepiej wziąć 500+ niż zaufać opozycji, że ona zreformuje służbę zdrowia. W to po prostu nikt nie wierzy. Podobnie jak i w to, że PiS zreformuje służbę zdrowia. W tym sensie to jest temat pozapolityczny, nie nośny politycznie, choć najważniejszy dla Polaków. Tak zarazem ludzie deklarują w sondażach - że jest to temat najważniejszy, a zarazem nie tworzy różnicy w polityce.

Raport panów pokazuje tu też, że wyborcy w ogóle stali się racjonalni: „Wiemy, że PiS nas kupuje, ale bierzemy tę kasę”. Na tym ma polegać ten cynizm - bo tak zatytułowaliście te badania jako „Polityczny cynizm Polaków”.
Cynizm polega na tym i tym się różni od pragmatyzmu, że jest świadomą i otwartą akceptacją patologii władzy, bez żadnego zażenowania, wstydu czy bez skrupułów. Pragmatyzm ma swoje granice. Jest kompromisem, czyli uzgodnieniem między ideałami a tym, co możliwe. Kiedy jednak na przykład pojawia się kwestia pedofilii, to z tym nie ma kompromisu; tu już nie ma miejsca na pragmatyczny rachunek. W przypadku PiS jednak jest - okazało się ważniejsze, żeby PiS rządziło, niż żeby wyjaśnić aferę pedofilską. Co więcej, można by powiedzieć, choć my tego w raporcie nie piszemy, że afera pedofilska okazała się alarmem dla wyborców PiS-u, że ich partia ma problem, więc trzeba ją ratować i na nią zagłosować. Ale wyborcy PO też o polityce myślą coraz bardziej cynicznie. Na przykład opowiadają o tym, jak zabrać 500 plus, ale tak, żeby druga strona się nie zorientowała.

Ponieważ po raz pierwszy widzą też, że polityka ma bezpośrednie przełożenie na ich życie.
No pewnie! W końcu nie słyszą o tym, że kiedyś nastanie szczęśliwość, a teraz to trzeba oszczędzać. Ludzie chcieli to zobaczyć w portfelach, po naprawdę długich latach czekania. Jak długo mają jeszcze zarabiać 2 tysiące złotych albo niewiele więcej na rękę, a tyle zarabiała do niedawna większość Polaków? PiS dlatego ma tak wysoką wiarygodność, bo udowodnił, że potrafi to zmienić.

POLECAMY W SERWISIE POLSKATIMES.PL:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na i.pl Portal i.pl