"Samochody nie płoną. Do zamieszek znanych z Francji jest daleko" - mówi Aleksandra Knapik-Gauza z grupy Łódzkie Dziewuchy Dziewuchom

Matylda Witkowska
Matylda Witkowska
Grzegorz Gałasiński
Rozmowa z Aleksandrą Knapik-Gauzą z grupy Łódzkie Dziewuchy Dziewuchom, jedną z organizatorek protestów przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego.

Co sprawiło, że mimo epidemii wyszliście na ulicę i protestujecie?

W czwartek, 22 października, Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem mgr Julii Przyłębskiej wydał wyrok stwierdzający niezgodność z konstytucją drugiej przesłanki w ustawie antyaborcyjnej zezwalającej na terminację ciąży. To sprawi, że z nieco ponad tysiąca legalnych aborcji w Polsce praktycznie żadna nie będzie wykonywana. Bo 98 proc. wykonywanych jest właśnie ze względu na ciężkie i nieodwracalne uszkodzenie płodu. To naszym zdaniem oznacza torturowanie kobiet, bo od nikogo nie można wymagać heroizmu. Poza tym w Polsce i tak mamy jedno z najbardziej restrykcyjnych praw aborcyjnych na świecie. A teraz staje się ono jeszcze bardziej restrykcyjne. Decyzja stanowi też zagrożenie dla badań prenatalnych i występowanie tych chorób, które można by rozwiązać operacjami w łonie matki. Za to gdy płód jest ciężko uszkodzony, dziecko i tak umrze po porodzie. Tu i tak nie będzie happy endu.

Wasi przeciwnicy zwracają uwagę, że większość aborcji wykonywanych jest ze względu na zespół Downa. Te dzieci mogą normalnie żyć...

Według statystyk większość aborcji wykonywanych jest z powodów innych niż zespół Downa. A sam zespół Downa wiąże się często z wieloma innymi dodatkowymi wadami rozwojowymi, które predystynują do terminacji ciąży. Poza tym wiele kobiet decyduje się donosić ciążę, także wiedząc o istniejącym zespole. Ta decyzja powinna należeć do kobiety. Płód znajduje się w jej ciele, a ona jest osobą dorosłą, która myśli i czuje.

Protestujący wznoszą wulgarne okrzyki, wchodzą do kościołów, nie zwracają uwagi na przepisy sanitarne. Nie dało się demonstrować spokojn
iej?

Przed wyrokiem starałyśmy się protestować w inny sposób i nie stwarzać ryzyka epidemicznego. Były protesty samochodowe, symboliczne i w małych grupach. Na przykład w Łodzi stałyśmy przebrane za „podręczne” przed siedzibą PiS-u. Ale te protesty nic nie dały. Teraz ludzie sami chcą protestować, dopominają się, by protesty były codziennie. Same jesteśmy zaskoczone tak ogromną frekwencją. Na przykład w niedzielę w Łodzi były aż dwa protesty, jeden zorganizowany przez nas, drugi już przez zupełnie inne osoby. Nasze „centrum dowodzenia” to Łódzkie Dziewuchy, Spunk, Fabryka Równości, Zieloni, Lewica, Razem, PPS, KOD, Obywatele RP. Ale pojawiły się różne grupy na Facebooku, działają oddolnie i też organizują demonstracje.

Protesty są nie tylko w Łodzi, duże grupy maszerują też w mniejszych miastach regionu: są w Sieradzu, Łowiczu, Radomsku. Czy jest to dla pani zaskoczeniem?

Nie. Bo już w 2016 roku gdy do Sejmu trafił projekt „Zatrzymać aborcję” Kai Godek też protestowały małe miejscowości. W niektórych były to pierwsze protesty od dziesięcioleci. To tylko pokazuje, że niezgoda na zaostrzenie prawa do aborcji jest powszechna. Demonstrują nie tylko duże liberalne miasta, ale też małe, w tym wyborcy i wyborczynie PiS-u.

Prof. Jerzy Bralczyk uważa, że hasło „Wyp...ć” nie nadaje się na sztandary. Dlaczego jest tak dużo wulgaryzmów?

Jest kilka przyczyn. Po pierwsze, ludzie są „bardzo zdenerwowani” zaistniałą sytuacją, zmęczeni drugą kadencją PiS-u i tym, co wyprawia się z praworządnością. Po drugie, dziś demonstruje wielu bardzo młodych ludzi, to często 20-latkowie. Po trzecie taki język jest też wyrazem emancypacji kobiet. W patriarchacie mówiono kobietom, że nie powinny się odzywać, a jeśli już muszą protestować, to z wdziękiem. To musi być przełamane z gniewem. Rzeczywiście dostajemy prośby, żeby nie używać wulgaryzmów. Ale często, gdy skandujemy hasła łagodniejsze takie jak „Rewolucja jest kobietą”, kilkanaście tysięcy osób wrzeszczy „J...ć PiS”. Nasz głośniczek nie jest w stanie ich przekrzyczeć.

Wulgarny język to jedno. Ale w ostatnich dniach mieliśmy też do czynienia z malowaniem zabytkowych kościołów sprayem, wchodzeniem na nabożeństwa, przepychankami w drzwiach katedr. Nie boicie się, że ten protest idzie za daleko?

Powiem tak: samochody nie płoną. Do zamieszek, które miały miejsce we Francji w czasie protestów żółtych kamizelek jest jeszcze bardzo daleko. W Łodzi w niedzielę dziewczyny spokojnie weszły i wyszły z katedry, ale zostały zaatakowane przez mężczyzn z krzyżami celtyckimi na ubraniach. W innych miastach osoby protestujące weszły do kościołów z transparentami i spokojnie z nimi siedziały. Nie jestem zwolenniczką sprayowania budynków. Ale podczas rewolucji zawsze są ofiary. Do tego bardziej powinno nam być żal kobiet niż murów, które łatwo można umyć lub odmalować. Pamiętajmy też, że Kościół jest stroną w tym sporze. Dość brutalnie wchodzi w nasze życie i naciska na rządzących w sprawie zaostrzenia przepisów aborcyjnych. Ma ogromną władzę i nie ma się co dziwić, że ludzie atakują symbole władzy.

Nie boicie się rozniesienia epidemii?
To trudna kwestia. Ludzie są dorośli, sami decydują się wyjść z domu. Na protestach są głównie ludzie młodzi, mają maseczki, a my staramy się, żeby marsz nie był ścieśniony. Ale jak widać ludzie się bardziej boją zmian prawa, niż zakażenia koronawirusem. Odpowiedzialność za protesty w czasie epidemii spoczywa na rządzie i na Trybunale Konstytucyjnym, bo podjęli decyzję w czasie epidemii. A wiedzieli, że zawsze przy groźbie zaostrzenia przepisów aborcyjnych, są tłumy na ulicach.

Przed nami kolejne protesty, choćby piątkowe w Warszawie. Ile osób z Łodzi się wybiera?

Z Łodzi do wyjazdu szykuje się duża grupa, choć trudno powiedzieć jak duża ona będzie. Na Facebooku taką chęć zadeklarowało wiele osób. Zachęcamy wszystkich do ruszenia na stolicę, ale na pewno w Łodzi odbędzie się też równoległy protest solidarnościowy. Nie każdy może pojechać do Warszawy.

Co będzie dalej?
Będziemy protestować do skutku. Ale plany rozwijają się na bieżąco. Trudno powiedzieć, w jakim kierunku protest się rozwinie.

Jakie są wasze postulaty? Chcecie powrotu do dotychczasowego kompromisu czy może większej legalizacji aborcji?

Przywrócenie dotychczasowego kompromisu to absolutne minimum. I tak mamy jedną z najbardziej restrykcyjnych ustaw aborcyjnych w Europie. Według szacunków Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny w podziemiu aborcyjnym w Polsce co roku wykonuje się 100-150 tys. aborcji. Więc one i tak są. Kwestia jest tylko taka, czy są one wykonywane legalnie czy nie. I czy kobietę na to stać, czy zdobędzie leki do aborcji domowej, czy może będzie próbować mechanicznych sposobów usuwania ciąży. Docelowo chcemy liberalizacji prawa aborcyjnego. Zdajemy sobie sprawę, że przy obecnym rządzie może to być trudne. Dlatego na chwilę obecną nie zgadzamy się na zaostrzenie prawa.

Społeczeństwo polskie może poprzeć na taką liberalizację?
Jak najbardziej. Według sondażu przeprowadzonego na zlecenie Federacji 69 proc. respondentów odpowiedziało „tak” lub „zdecydowanie tak”. Ale jest jeszcze kilka innych spraw, którymi poza aborcją chcemy się zająć. Ten trybunał nie jest konstytucyjny, bo zasiadają w nim dublerzy, a sędzia Krystyna Pawłowicz jako posłanka sama w 2017 podpisała się pod wnioskiem do trybunału i teraz sama o swoim wniosku decydowała. Dlatego przedstawiliśmy całą listę postulatów, w tym dymisji Julii Przyłębskiej, ustanowienia prawdziwego trybunału i prawdziwego rzecznika praw obywatelskich, pieniędzy na ochronę zdrowia, pełni praw kobiet, edukacji seksualnej, świeckiego państwa i wycofania religii ze szkół.

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: "Samochody nie płoną. Do zamieszek znanych z Francji jest daleko" - mówi Aleksandra Knapik-Gauza z grupy Łódzkie Dziewuchy Dziewuchom - Dziennik Łódzki

Wróć na i.pl Portal i.pl