Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard Krauze kontra Gdynia, czyli szczupak w ławicy spadkobierców

Dorota Abramowicz
Do niedawna panowało przekonanie, że współpraca między  prezydentem Gdyni Wojciechem Szczurkiem a najbogatszym obywatelem miasta Ryszardem Krauzem układa się niemal wzorowo
Do niedawna panowało przekonanie, że współpraca między prezydentem Gdyni Wojciechem Szczurkiem a najbogatszym obywatelem miasta Ryszardem Krauzem układa się niemal wzorowo Przemek Świderski
Gdyńscy urzędnicy porównują setki roszczeń byłych właścicieli i ich spadkobierców z powiększającą się ławicą ryb. Dopiero jednak doniesienie, że w ławicy żeruje także szczupak, wywołało szum na całą Polskę. Spółka Ryszarda Krauzego żąda zwrotu nieruchomości oraz wielomilionowych odszkodowań. Co na to władze miasta?

Na pozór siły są wyrównane. Z jednej strony stoi biznesmen, 25. na liście najbogatszych Polaków z majątkiem sięgającym, według tygodnika "Wprost" 1,04 mld złotych. Z drugiej miasto, z rocznym budżetem na poziomie 1,34 mld zł. Gra toczy się o miliony. Równocześnie samorządowe władze Gdyni muszą odpierać zarzuty, że chcą zapłacić Krauzemu z kieszeni podatników.
- Jak on mógł to zrobić miastu, do którego rozwoju się przyczynił? To niesmaczne! - grzmią opozycyjni radni. Na forach internetowych pojawiają się wpisy "kto daje i zabiera niech się w piekle poniewiera" i coraz więcej oskarżeń władz gdyńskich, którym zarzuca się uległość wobec "największego płatnika podatków".

- Czegoś tu nie rozumiem - zastanawia się prezydent Wojciech Szczurek. - Sprawa toczy się od wielu lat i do tej pory, jako miasto, odrzucaliśmy wszystkie roszczenia spółki Pierwsze Polskie Towarzystwo Kąpieli Morskich. Wcale tego nie ukrywaliśmy, a informacje na ten temat pojawiały się już wcześniej w gazetach. Jednak nigdy nie wywoływały takich reakcji, jak ostatni artykuł w "Gazecie Wyborczej". Czy wie pani, co się stało?
Nie wiem. Mogę się najwyżej domyślać.

Przyjaciel miasta pod kontrolą

Przed pięcioma laty, gdy film z windy w hotelu Mariott stał się głównym przebojem mediów, także mówiono o "układzie" i sugerowano "przekręty". Wtedy Gdynia stała murem za Ryszardem Krauzem. Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych we wrześniu 2007 r. widzowie oklaskiwali nazwę Prokom, wymienianą wśród sponsorów. Kibice Arki pojawiali się na stadionie w koszulkach z napisem: "Rysiu jesteśmy z tobą!" Pamiętano, że przez kilkanaście lat jego fundacja prowadziła naukę jazdy konnej i wypożyczała zwierzęta dla gdyńskiego ośrodka hipoterapii, z którego korzystały dzieci niepełnosprawne. Najbogatszy gdynianin przekazywał miliony na koszykówkę, piłkę nożną i tenis. Miasto szczyciło się pięknie położonymi kortami tenisowymi, gdzie ćwiczyła utalentowana młodzież.

W kościołach wisiały tabliczki, mówiące o darach, przekazywanych przez Prokom. Uczniowie i nauczyciele gdyńskiej "Trójki" opowiadali o komputerach i boisku, które sfinansował Krauze. Gdynianin fundował stypendia dla zdolnych uczniów, szkolenia nauczycielom, a dzieciom z uboższych rodzin - studia za granicą. Lekarze i pacjenci chwalili go za wyremontowany oddział w gdyńskim szpitalu i centrum edukacyjne szkolące lekarzy w zakresie wideochirurgii.

Równocześnie przyjaźń Gdyni i Krauzego dokładnie sprawdzały odpowiednie służby.
- W jednej z gazet pojawiła się informacja, jakoby miasto sprzedało Krauzemu Kolibki za złotówkę - wspomina Jerzy Zając, sekretarz gdyńskiego Urzędu Miasta. - Kompletna bzdura, Kolibki wydzierżawiono, on wszystko remontował, utrzymywał, a na dodatek fundował dzieciom hipoterapię. Pojawiła się wówczas u nas kontrola CBA, która zażądała góry dokumentów, związanych z gdyńskimi inwestycjami Krauzego. Próbowano go na czymś przyłapać.
Aby spełnić żądania funkcjonariuszy, magistrat wydał ok. 200 tys. zł na oprogramowanie komputerowe oraz nadgodziny dla urzędników. Przez wiele miesięcy zgromadzono na potrzeby "trałującego śledztwa" około 20 tysięcy dokumentów!
- Służby przeanalizowały dokumenty i nic nam nie wiadomo, by znalazły cokolwiek sprzecznego z prawem - twierdzi Zając.
W tym samym czasie pojawiły się jednak plotki, że Prezes, jak do dziś nazywają Krauzego w mieście, ma zamiar się z Gdyni wyprowadzić. Wzbudziło to niepokój władz miasta.

- Pan Ryszard Krauze płaci bardzo duże podatki - mówił wówczas prezydent Wojciech Szczurek. - Lecz tu nie liczą się tylko pieniądze. Znam jego emocjonalny stosunek do Gdyni, gdzie się wychował, wiem, że ma tu bliskich, przyjaciół.
Dziś właściciel Prokomu nieco zwinął gdyńskie interesy. Chociażby sportowe. Kibice z niepokojem obserwują, jak obcina budżet piłkarskiej Arce, co oczywiście nie przysparza mu sympatii.

Jednak nadal Prezes jest właścicielem wielu nieruchomości na terenie Gdyni. Ilu i jakich?
- Nie jest pani jedyną zainteresowaną - słyszę od jednego z urzędników. - Jak pani myśli, czego szukały służby, przeglądając przed laty tysiące dokumentów? Chciały ustalić ile czego w Gdyni ma Prezes.
Nieoficjalnie wiadomo, że należy do niego sporo działek na Kamiennej Górze, nie mówiąc już o innych dzielnicach miasta.
- Pan Krauze nadal związany jest z Gdynią nie tylko przez działalność gospodarczą, wspiera też sport, kulturę - mówi Wojciech Szczurek. - Prowadzi przedsięwzięcia charytatywne, często pomaga anonimowo. To jednak nie zmienia faktu, że jest jednym z 250 tysięcy obywateli miasta, którego obowiązują identyczne przepisy prawa. Tak samo, jak pana Krauzego, szanuję rodziny Skwierczów, Roszczynialskich, Dorszów i wielu innych, z którymi miasto, z powodu ich roszczeń, spotyka się w sądzie.

Kamienna Góra i reszta

Wróćmy do roku 1920, gdy Pierwsze Polskie Towarzystwo Kąpieli Morskich S.A, powołane w celu popularyzacji kurortu Gdynia rozgląda się w poszukiwaniu atrakcyjnych miejsc na budowę pensjonatów, hoteli, kąpieliska. Wybór pada na Kamienną Górę. Towarzystwo kupuje znaczną część pól uprawnych, należących do folwarku. Powstają pensjonaty i domy letniskowe. W 1925 r. pod Kamienną Górą stoją już dwa hotele - Riwiera Polska i Hotel Kaszubski, cztery lata później gości zaczyna przyjmować Dom Zdrojowy. Kupowane są działki na dzisiejszym Wzgórzu św. Maksymiliana i w centrum Gdyni. Łącznie 17 hektarów.
Na stronie internetowej "Gdynia Moje miasto. Okno na świat" Paweł Różyński tak opisuje przedwojenne osiągnięcia spółki: "Działania Pierwszego Polskiego Towarzystwa Kąpieli Morskich nie ograniczało się tylko do wspierania rozwoju turystyki. Spółka wydatnie uczestniczyła w życiu miasta na różnych płaszczyznach. Wspierała inwestycje miejskie, była fundatorem wielu budynków pożytku publicznego, a nawet wspierała budowę kościołów w powiększającym się mieście".
Nie wiadomo, czy Ryszard Krauze, mieszkaniec Kamiennej Góry, poczuł się spadkobiercą idei PTKM, czy też zaważyły względy biznesowe. Pod koniec lat 90. spadkobiercy akcjonariuszy zgłaszają się do Prokom Investments z propozycją zakupu akcji. Za ile - to tajemnica. Inwestycja w przedwojenne papiery wartościowe nie jest pozbawiona sensu. Wprawdzie likwidator przejął po wojnie majątek Towarzystwa Kąpieli Morskich, ale zapomniał wykreślić spółkę z Rejestru Handlowego RHB. To daje szansę na reaktywację spółki, której prezesem zostaje Anna Stopka, wiceprezes Prokomu, a przed laty, za rządów Franciszki Cegielskiej, sekretarz miasta. Spółka rozpoczyna walkę o zwrot przedwojennego majątku. Występuje o tereny na Kamiennej Górze, między innymi (w umorzonym już postępowaniu) o działkę pod "skocznią" - domem studenckim Akademii Morskiej. Stara się o dawny Dom Zdrojowy, dziś Dom Marynarza (własność Pol-Levantu) oraz o kilka działek w centrum Gdyni.
Niezależnie od sentymentów i płaconych przez Krauzego podatków, miasto się nie poddaje.

W sporze o odszkodowania za trzy działki drogowe, czyli dawne tereny TKMSA przy al. Marszałka Piłsudskiego, ul. Władysława IV i Legionów, na których wybudowano ulice, wykorzystano przepis, mówiący, że wniosek o odszkodowanie należało złożyć między 1 stycznia 2001 r. a 31 grudnia 2005 r. Towarzystwo się spóźniło. W pierwszym przypadku sprawą zajmuje się prezydent Gdańska (wniosku nie może rozpatrywać Gdynia, jako strona sporu), w drugim - zapadł już wyrok WSA, oddalający skargę TKMSA na decyzję odmawiającą wypłaty odszkodowania, w trzecim - po korzystnym dla miasta wyroku - spółka odwołuje się do NSA.

Postępowania w sprawie odszkodowań za działki drogowe, zajęte pod drogi publiczne przy ul. Legionów, Paderewskiego, Korzeniowskiego, Partyzantów i Wincentego Pola toczą się przed prezydentem Gdańska. Sprawa dwóch działek zajętych przez kolej znalazła się w gestii wojewody. Skarga na odmowę odszkodowania za nieruchomość przy ul. Władysława IV została oddalona. Nieruchomością przy ul. Traugutta zajmuje się minister transportu. Tak samo, jak kwestia własności Domu Marynarza, którą miał rozstrzygnąć do końca października br.

Miasto prywatne

Urzędnicy są zaprawieni w bojach, bo Gdynia to miasto prywatne. Rozwijała się, i nadal rozwija, na działkach przekazywanych, sprzedawanych bądź wywłaszczanych od poprzednich właścicieli. Większość sporów kończy się utrzymaniem nieruchomości przez gminę, część spraw miasto przegrywa. Inne ciągną się latami.

Trwają zmagania o Park Rady Europy, zespół dworsko pałacowy w Kolibkach (364 hektary przedwojennego majątku rodziny Kukowskich), park przy ul. Piłsudskiego. Po budynek policji przy ul. Portowej zgłosiła się spółka Bergtrans. Do spadkobierców wróciły m.in. willa Szczęść Boże, parking przy domu handlowym Batory, część Zespołu Szkół Sportowych. Rekordową kwotę - 17 mln zł Skarb Państwa wypłacił za działkę pod DH Klif.

Gdynia płaci za nieruchomości drogowe (to konsekwencja uchwalanych planów zagospodarowania przestrzennego) 2-3 mln zł rocznie. W kolejce na ponad 30 mln zł odszkodowań czekają inni, niekwestionowani przez gminę byli właściciele. Za drogi powiatowe odszkodowania płaci wojewoda, za teren pod kolej - PKP.
Prezydenci Gdańska i Sopotu oraz starostowie wejherowski, pucki i gdański prowadzą 111 spraw o zwrot wywłaszczonych gdyńskich nieruchomości. Z kolei w Ministerstwie Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej toczy się ok. 400 spraw o stwierdzenie nieważności decyzji wywłaszczeniowych. Jeśli wywłaszczenie nie było ważne, odszkodowanie musi zapłacić Skarb Państwa. Tylko w latach 2009-2012 Ministerstwo Finansów zapłaciło ponad 50 mln złotych za 23 decyzje o nieważności wywłaszczeń w Gdyni.

- W przeszłości znaczną część wywłaszczeń dokonywano za zgodą ówczesnych właścicieli - podkreśla Tomasz Banel, naczelnik Wydziału Polityki Gospodarczej i Nieruchomości Urzędu Miasta w Gdyni. - Jednak spadkobiercy mogą wystąpić o unieważnienie ze względu na uchybienia formalne. Wykorzystywana jest też niedawna zmiana przepisów, które mówią, że cel wywłaszczenia powinien być zrealizowany w ciągu 10 lat. I tak jeśli X. zgodził się na wywłaszczenie ziemi pod przychodnię zdrowia, która powstała z rocznym poślizgiem, musimy oddać działkę lub wypłacić pieniądze.

A pieniądze są niemałe, bo wartość gdyńskiej ziemi przez lata znacznie wzrosła. Dawne działki, otoczone polami w latach 60. XX wieku, dziś znajdują się w centrum prestiżowego osiedla. Były właściciel oddaje np. 300 tys. zł pobranych przed laty, a dostaje - 3 miliony.

Przed trzema laty kontrolerzy NIK zarzucili gdyńskim urzędnikom, że przy wypłacaniu odszkodowań stosują cenę obecną, a nie tę sprzed lat. Gdynia poinformowała o tym wojewodę, który jednak nakazał, by pozostać przy obecnej wycenie .
Przepisy sprawiają, że z roku na rok rośnie liczba gdyńskich roszczeń. - Pojawiła się nowa specjalizacja - mówi trójmiejski prawnik. - Kancelarie śledzą ogłoszenia o sprzedaży działek przez miasto lub o dzierżawie. Potem sprawdzają stan prawny i szukają spadkobierców. Kto nie skorzysta z okazji? Miasto można porównać do lasu bogatego w grzyby. Im więcej grzybów, tym więcej grzybiarzy.

Roszczenia drenują miejski budżet i Skarb Państwa, paraliżują rozwój miasta. Sprawy toczą się latami, a nikt nie zainwestuje w teren, który nie jest jego własnością. Skutki są widoczne np. w Kolibkach, gdzie nic się nie będzie działo do czasu rozstrzygnięcia sporu z wnukiem poprzedniego właściciela. - Problem jest bardzo duży - mówi prezydent Szczurek. - Przecież to nie miasto, ale państwo zabierało prywatną własność. Ponosimy konsekwencje tego, że przez 20 lat państwo polskie nie uporało się z ustawą reprywatyzacyjną. Gdynia od dawna śle do wojewody, ministrów, premiera Donalda Tuska pisma w tej sprawie. Wnosi o zmianę prawa.

Wrzód narasta

Polska to jedyny kraj Unii Europejskiej który nie naprawił skutków bezprawnego przejęcia prywatnej własności.
- Brakuje woli politycznej - mówi mec. Roman Nowosielski, którego kancelaria prowadzi kilkaset (!) spraw o zwrot zabranej własności. - Państwo nie może zachowywać się jak paser.

Głosy, potępiające "pazerność" tych, którzy wyciągają ręce po własność ojców i dziadków lub skupują od nich papiery własnościowe, mec. Nowosielski kwituje krótko: - Właściciele i spadkobiercy mają prawo do roszczeń, mają też prawo sprzedawać akcje. Gdyby państwo wcześniej złożyło im propozycję, pewnie by z niej skorzystali. Dziwią mnie agresywne opinie na temat osób występujących z roszczeniami. Chętnie zapytałbym ich autorów, z czego po wojnie wykształcono za darmo ich i ich dzieci, jak nie z zabranej własności prywatnej?

Choć projekt ustawy reprywatyzacyjnej gotowy jest od czterech lat, to prace nad nim wstrzymano. Resort skarbu obliczył, że skutkiem nowego prawa byłoby przekroczenie dozwolonej przez UE bariery długu publicznego w stosunku do PKB.
Tymczasem wrzód narasta. W samej Warszawie wartość roszczeń odszkodowawczych wynosi ok. 40 mld zł, a roczne wypłaty sięgają nawet 600 mln. To skutki tzw. dekretu Bieruta, nakazującego, by wszystkie nieruchomości, znajdujące się w granicach Warszawy przeszły na własność gminy. Trybunał Konstytucyjny uznał, że właściciele, którym po 1958 r. zabrano domy i działki na podstawie tego dekretu, mają prawo do odszkodowań. W ciągu najbliższych dwóch lat stolica będzie musiała wydać na ten cel prawie półtora miliarda złotych! Prezydent Hanna Gronkiewicz Waltz sugeruje, że poprosi prezydenta Komorowskiego, by zgłosił, jako "prezydencki" projekt ustawy reprywatyzacyjnej. W ostatni poniedziałek, prezydent Bronisław Komorowski potwierdził, że przed Polską stoi potrzeba przyjęcia tzw. ustawy rekompensacyjnej, regulującej kwestię odszkodowań za utraconą własność prywatną. - Podpisałbym taką ustawę - oświadczył.

Kiedy? Ile będzie to nas kosztowało? Czy ktoś policzył koszty zaniechania? Tego już prezydent RP nie powiedział.
Na razie jednak ławica tych, którzy żądają odszkodowań za dobra zabrane przodkom stale rośnie. Trudno się dziwić, że do płotek walczących o pół hektara działki dołączają szczupaki. Wykorzystują obecne prawo i brak ustawy. Biznes to biznes, nieprawdaż?

Parki i skwery oddamy miastu

Z nadesłanego do redakcji oświadczenia Anny Stopki, wiceprezes Prokom Investments SA:
"W imieniu Pana Ryszarda Krauzego, głównego akcjonariusza Prokom Investments SA, informuję, iż elementy majątku stanowiące miejską przestrzeń publiczną, np. skwery czy parki, będą przekazane miastu Gdynia. Jednocześnie odzyskane komercyjne części majątku - np. nieruchomości (sfinansowane i stworzone w całości przez PPTKM a nie przez miasto Gdynia) pozwolą w stosunkowo krótkim czasie na zbudowanie wysokiej jakości przestrzeni miejskiej, która będzie podnosiła atrakcyjność miasta".

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki