Rozmowa z Adamem Białousem. Dopóki są ludzie, którzy szukają, jest szansa, by dojść do prawdy o Obławie

Jerzy Doroszkiewicz
Jerzy Doroszkiewicz
Niektóre osoby bały się mówić, bo obawiały się, że może im się coś stać, jeśli opowiedzą o Obławie Augustowskiej- wspomina Adam Białous swoją pracę przy zbieraniu materiałów do książki „Śmierć nadeszła w lipcu”.

Skąd pomysł na literackie przetworzenie tragedii Obławy Augustowskiej?

Do tej pory nie było artystycznego przedstawienia tego tematu. Moim zdaniem literatura może trafić do większej liczby ludzi. Obława Augustowska stała się już tematem kilku prac naukowych, ale wiadomo - one interesują tylko nielicznych.

Książka historyczna, praca naukowa - to może odstraszać…

No właśnie. Tam są głównie suche fakty, daty, wydarzenia. Na pewno prace naukowe są potrzebne, ale trudno nimi zainteresować szerokie grono, szczególnie młodych ludzi. Dlatego miałem pomysł, żeby stworzyć powieść o Obławie.

Żeby czytelnicy mogli poznać tę tragiczną historię opowiedzianą językiem literackim?
Tak.

To prozatorski debiut?

Tak - jeśli chodzi o powieść. Na studiach na filologii polskiej mieliśmy takie pismo „Witraże”. Tam publikowałem pierwsze swoje wiersze, teksty piosenek. Po studiach publikowałem opowiadania. Kiedy zaczynałem pracę w „Naszym Dzienniku” był dział „Teraz młodzi”, tam były publikowane utwory literackie. Do druku trafiło tam kilkanaście moich opowiadań, zanim dział został zlikwidowany. Kiedy zaczyna się kryzys, literatura najszybciej wypada z dziennika. Oprócz tych wierszy i opowiadań w roku 2015 wydawnictwo Edycja Paulińska wydała moją książkę „Hostia”. Jej głównym tematem jest Cud Eucharystyczny w Sokółce i niewytłumaczalne, z punktu widzenia medycyny, uzdrowienia, które tam cały czas trwają. Książka ta ma styl reportażowy. Czasami, w zależności od potrzeby, używam w niej języka literackiego. W tym roku mija 10. rocznica Cudu Eucharystycznego w Sokółce, więc temat wraca.

Jakie materiały historyczne pomagały w rzetelnym pisaniu powieści o Obławie Augustowskiej?

Przede wszystkim opierałem się na świadectwach, wywiadach, zapisach rozmów z ludźmi, którzy Obławę widzieli lub byli poszkodowanymi, bo ich bliscy zaginęli.

Od trzydziestu lat ten temat co jakiś czas powraca do mediów.
Tak, ale w wymiarze lokalnym, głównie na Suwalszczyźnie. W Polsce nadal wiedza o Obławie Augustowskiej nie jest powszechna. W kraju o tym temacie mówi się więcej najwyżej od pięciu lat. Sam dowiedziałem się o Obławie, kiedy powstało Stowarzyszenie Rodzin Ofiar Obławy Augustowskiej 1945 Roku. Założył go ksiądz Stanisław Wysocki. Zacząłem drążyć ten temat jako dziennikarz. Dziennikarskie relacje, ładnych kilka lat, prowadziłem trzema ścieżkami - wywiady ze świadkami, śledztwo IPN oraz intensywne działania Stowarzyszenia Rodzin Ofiar Obławy Augustowskiej 1945 Roku . Moje teksty w „Naszym Dzienniku”, pisane na podstawie tak zebranego materiału, były bardzo poczytne. To pokazuje, jak ludzie łakną wiedzy o Obławie Augustowskiej.

A jak przyjmowali świadkowie dziennikarza?

Niektóre osoby bały się mówić, bo obawiały się, że może im się coś stać, jeśli opowiedzą o Obławie. Byli też ludzie, którzy mówili otwarcie. To trochę zależy od pokolenia. Ci, którzy pamiętali - bardziej się bali, następne pokolenia już mniej. Wnuki mówią chętniej. Nie byli bezpośrednimi świadkami, ale od swoich dziadków dowiedzieli się bardzo dużo. A pięć lat temu ujawnił się Marian Tananis. Dopiero niedawno zaczął mówić o Obławie, wcześniej milczał. W 1945 roku było ich czterech - akowców, którzy jesienią poszli nad jezioro Brożane szukać ciał swoich kolegów z oddziału. Chcieli pochować poległych, ale znaleźli tylko koleiny po samochodowych kołach sowieckich pojazdów, prowadzące w stronę Kalet. Tam już stali Sowieci. Nad samym jeziorem wszystko było „wysprzątane”. Wszystkie drzewa rażone odłamkami były wycięte, po bitwie nie został żaden ślad. Wtedy zrozumieli, że to ścisła sowiecka tajemnica. Jeśli zaczną o tym mówić, długo nie pożyją. Wtedy umówili się, że jeśli któryś z nich dożyje wolnej Polski to to, co widzieli nad jeziorem Brożane, to co widzieli podczas Obławy Augustowskiej, przekażą kolejnym pokoleniom. Tych czasów dożył tylko Marian Tananis. Niedawno mianowany na porucznika, ostatni żyjący żołnierz oddziału AKO ogniomistrza Władysława Stefanowskiego ps. „Grom”. Tananis uważa, że został cudownie ocalony po to aby przekazać to, co wie o Obławie. Moim zdaniem cudem jest na pewno to, że on przeżył udar, który miał jakieś dwa lata temu. Byłem u niego w szpitalu, lekarze mówili, że jest w stanie agonalnym i ma przed sobą dzień może dwa życia. A on, choć już niepełnosprawny, żyje do dziś. Może Bóg chce, aby dożył chwili odkrycia grobów ofiar Obławy, w tym jego kolegów i koleżanek z oddziału, co zawsze było jego wielkim pragnieniem.

Powiedział dlaczego tak późno zdecydował się mówić?

Powiedział wprost - bał się, wiedział, jakie mogą być tego skutki. Wiedział, że żyje Jan Szostak, Mirosław Milewski i uważał, że ludziom mówiącym o Obławie groziło wielkie niebezpieczeństwo. Bardziej bał się o swoje córki, o swoją rodzinę niż o siebie. Dobrze, że zdążył swoją wiedzę o Obławie przekazać, bo prawie dwa lata temu miał wylew, do dziś nie mówi, jest sparaliżowany. Tananis dużo dla wolnej Polski wycierpiał. Ocalał z Obławy, ale zaraz potem znowu poszedł do oddziału. Po kilku miesiącach UB rozbiło ten oddział. Trafił do niesławnego Domu Turka w Augustowie, siedziby bezpieki. Jan Szostak go bardzo mocno katował. Marian Tananis pokazywał mi wgniecenie w czaszce, jakie ma od chwili tamtych przesłuchań. Miał tylko 17 lat i dlatego przeżył. Wysłali go do sądu do Białegostoku. Nieletniego nie mogli skazać na karę śmierci, dostał wyrok długoletniego więzienia. Siedział we Wronkach do czasu amnestii. Komuniści chcieli się go pozbyć i po zwolnieniu z więzienia wysłali do kopalni uranu w Kowarach. Wysyłali tam osoby niewygodne, te które za dużo wiedziały, żeby się wykończyli poddani promieniowaniu. Ale miał szczęście w nieszczęściu. Razem z nim był kolega, w którym zakochała się strażniczka. I pomogła im w ucieczce.

Ten jeden życiorys wystarczy chyba na kolejną książkę albo i film?

Też mi się tak wydaje. Filmu nie nakręcę, ale pomyślałem, że jak napiszę powieść, może ktoś ją przerobi na scenariusz? I życie pokazało, że to jest potrzebne. Kiedy Piotr Półtorak pojawił się jako kandydat na dyrektora Teatru Dramatycznego, od początku mówił dziennikarzom, że chce wystawić sztukę o Obławie Augustowskiej, bo to dla niego bardzo ważny temat. Swoją powieść miałem już mocno zaawansowaną i postanowiłem się skontaktować z dyrektorem. Przeczytał ją i powiedział, że się nadaje.

Jakim człowiekiem jest Marian Tananis?

Był ostrożny, po sposobie bycia widać, że wiele przeszedł, wiele wycierpiał. Jest dosyć skryty. W bezpośredniej rozmowie trudno się było od niego wiele dowiedzieć. Własnoręcznie spisał wspomnienia. Przekazał je mi i jeszcze kilku osobom, którym zaufał. Pojechaliśmy do niego z księdzem Wysockim. Wtedy leżał w szpitalu w Sejnach i zaczął powiadać, o Obławie, o bitwie nad Brożanem, o oddziale Władysława Stefanowskiego „Groma”. To podczas obławy był największy oddział w tym rejonie, który po bitwie, a raczej masakrze nad Brożanem przestał istnieć. Marian Tananis żyje tym wszystkim do dziś. Długie lata ukrywał się na Śląsku, po więzieniu i ucieczce z Kowar. Nie mógł wrócić do Augustowa, bo tu mieszkał Szostak i by go rozpoznał. Na Śląsku ożenił się, urodziły mu się dwie córki. Dopiero w 1986 roku, kiedy Jan Szostak umarł, wrócił i osiadł w Sejnach.

Czy udało się znaleźć odpowiedź na pytanie - dlaczego poszedł do lasu?

Postąpił tak jak większość tych młodych ludzi. Oni byli patriotycznie wychowani. On marzył, żeby wstąpić do Armii Krajowej. Kiedy go przyjmowano miał 16 lat. Jego ojciec był żołnierzem wojny 1920 roku i walczył z Sowietami. Przed II wojną światową był łowczym w Białowieży i Tananisowie tam właśnie mieszkali. W ich domu nocował m.in. Goering, kiedy przyjeżdżał do puszczy na polowania. Kiedy Sowieci napadli na Polskę w 1939 roku, ojciec Tananisa wiedział, co może go czekać. Jeszcze w 1920 roku był w sowieckiej niewoli i wtedy go torturowali, wiedział do czego mogą być zdolni. Dlatego podjął decyzję, że rodzina przejdzie na stronę okupowaną przez Niemców. Granica szła akurat przez powiat augustowski. Zatrzymali się w Płaskiej, gdzie żyli dziadkowie Mariana Tananisa.

Dzięki temu pewnie udało im się uniknąć wywózki na Syberię?
Tak, mieli nawet informację od zaprzyjaźnionych ludzi, że są na liście. W roku 1945 Marian Tananis zdawał sobie sprawę, że Sowieci to nowy okupant Polski. Widział aresztowania, wiedział, że dalej wysyłają Polaków na Sybir, rozstrzeliwują. Dla niego to nie był koniec wojny, był następny wróg i chciał z nim walczyć.

Jakie jeszcze materiały wykorzystał Pan tworząc powieść?
Pomyślałem, że lepiej oprzeć ją na relacjach ludzi. Wtedy będzie lepiej przemawiała do czytelników, wywoła emocje, bo to są konkretne historie, tragedie czy nawet radości. Jako dziennikarz relacjonowałem śledztwo IPN-u, zatem znam sporo faktów. Miałem też wiedzę historyczną, informacje ze strony Stowarzyszenia Rodzin Ofiar Obławy Augustowskiej 1945 Roku. Sowieci odmówili odpowiedzi IPN-owi, ale kiedy poszczególni członkowie związku słali do FSB (Rosyjskiej Służby Bezpieczeństwa) pytania o losy krewnych - dostali indywidualne odpowiedzi. To brzmiało mniej więcej tak: Według posiadanych przez nas dokumentów ta osoba była aresztowana konkretnego dnia w określonym miejscu za przynależność do Armii Krajowej. Dalszych jej losów nie znamy. Moja książka to wynik sumy tych informacji. Wiadomo, że ta sprawa ciągle żyje w rodzinach. Jest w nich ból i oczekiwanie. Właściwie na podstawie historii każdej z tych rodzin można napisać jakiś scenariusz czy książkę. Aresztowanych było ponad siedem tysięcy, ofiar około 600, ale niektórzy uważają, że było ich znacznie więcej. Ksiądz prałat Stanisław Wysocki na umieszczanych w kościołach, w różnych miejscach kraju, tablicach memoratywnych ofiar Obławy, podaje liczbę - 2000 zabitych.

Pierwsze słowa scenicznej wersji od razu wskazują, że to będzie opowieść z pozycji kata - dlaczego?
Może nie z pozycji kata, ale raczej z jego dosyć szerokim udziałem w scenariuszu. Moja powieść ma inny układ. Ubek opisany jest tylko w jednym z 12 rozdziałów. To była propozycja teatralna, koncepcja reżysera. Żeby stworzyć kontrast do tych wszystkich pozytywnych bohaterów. W książce akcenty są inaczej rozłożone. Scenariusz sztuki też może się zmienić. Po teatralnym czytaniu scenariusza, które miało miejsce 1 marca, to się okaże. Dużo zależy tu od reżysera, który będzie realizował ten spektakl. Jeszcze nie wiadomo kto to będzie.

Pan unika podania nazwiska przedstawionego w scenariuszu kata UB, ale podczas spotkania po performatywnym czytaniu „Obławy” Barbara Bojaryn-Kazberuk, przedstawicielka IPN jednoznacznie określiła, że chodziło o Jana Szostaka.
Żyje jeszcze rodzina Jana Szostaka. Wnukiem jest ksiądz, on wybrał zupełnie odmienną drogę życiową niż dziadek.

Ale nikt nie mówi o zbiorowej odpowiedzialności.
Nie chciałem dawać tego nazwiska, bo oni i tak mocno dostają w kość za winy swojego krewnego, a przecież nie są winni tego, co on robił.

A jaką on przeszedł drogę? Stał się chyba symbolem augustowskiej katowni UB?
Rozmawiałem ze świadkami, znalazłem relacje jego kolegów. We wrześniu 1939 roku był zmobilizowany i walczył z Niemcami. Z akt wynika, że współpracował z NKWD i jednocześnie był w AK. W Armii Krajowej jako „Kruk” kolejno pełnił funkcję łącznika, dowódcy drużyny i dowódcy plutonu. Według wspomnień Mariana Tananisa, podobno na początku był normalnym akowcem, a potem, kiedy spotkał się z sowieckim partyzantem Orłowem, który był zrzucony w Puszczy Augustowskiej, zaczął się zmieniać. Podczas akcji „Burza” AK miało współpracować z sowiecką partyzantką i chyba Orłow w przypadku Szostaka trafił na podatny grunt. Pan Tananis wspominał, że widział, jaka w Szostaku zaszła zmiana. W pewnym momencie przestał chodzić do kościoła, wszyscy zauważyli, że jest z nim coś nie tak. Szostak był dla nich jako ubek bardzo niebezpieczny, bo ich wszystkich znał i potem sypał. A wiele osób zamordował podczas przesłuchań.

To był bardzo popularny człowiek, szczególnie wśród dzieci - taki urodzony gawędziarz…
Pamiętam go jak przez mgłę. Kiedyś w dzieciństwie wiele wycieczek wożono do jego domu zamienionego w muzeum. Podobnie było z innym ubeckim katem - Aleksandrem Omiljanowiczem. W PRL funkcjonował jako pisarz.

Jak można opisać kogoś takiego?
To nie jest najważniejsza postać w mojej książce, ale próbowałem stworzyć namiastkę jego portretu psychologicznego - też na podstawie wspomnień świadków. Podobno pod koniec życia już w ogóle nie wychodził z tego swojego domu. Od środka obił ściany grubą blachą, pozabijał okna, ciągle miał przy sobie pistolet, bał się że go napadną. Podobno dwukrotnie ktoś próbował go spalić. Ciągle żył w lęku, że ktoś strzeli do niego zza węgła. Życie miał koszmarne, ale sam tak wybrał.

Czy w książce będzie Pan usiłował szukać motywów jego działania?
Wystarczyło mi pokazanie pewnych faktów z jego życia. Nie chcę się doszukiwać, dlaczego tak wybrał, dla jego czynów nie ma usprawiedliwienia. Kiedy badałem jego biografię, pojawiły się informacje, że kradł jedzenie, które rodziny aresztowanych akowców chciały przekazać uwięzionym, wykorzystywał kobiety. Wydaje się, że był bardzo zachłanny, łasy na przyjemności życia. W samej akcji przeprowadzenia Obławy, UB nie odegrało dużej roli. Oni robili listy z AK-owcami, naprowadzali gdzie, kto mieszka, ale ogólnie Sowieci ich nie wtajemniczali, bo bali się, że akcja się wyda. Zbrodnię przeprowadził Smiersz (stalinowski kontrwywiad wojskowy), to było państwo w państwie.

Dlaczego w ogóle pojawili się ludzie, którzy donosili na sąsiadów nie godzących się na rządy Sowietów w Polsce?
Trudno odpowiedzieć, może to były wady charakteru, chęć zysku. Tego nie robiło się za darmo, to było opłacane pieniędzmi, stanowiskami. W każdym narodzie znajdą się takie jednostki.

Na scenie zobaczyliśmy egzekucję na konfidencie?
To sytuacja zaczerpnięta z mojej książki, oparta na opowieści Mariana Tananisa. Z tego, co podają historycy, w rejonie suwalsko-augustowskim takich egzekucji było dość dużo. Był nawet taki rozkaz z białostockiego dowództwa, żeby konfidentów bezwzględnie likwidować. Jak wspominali żyjący akowcy, wystarczył jeden donosiciel we wsi, który mógł bardzo zaszkodzić. W jednej z miejscowości, w której było dużo żołnierzy podziemia, AK zlikwidowało go jeszcze przed Obławą. I w czasie Obławy żaden z akowców nie zginął. Aresztowali ich można powiedzieć - hurtowo, ale wypuścili, bo nie było ich na listach. To pokazuje, jak konfidenci byli niebezpieczni.

Minęło 30. lat odkąd można było mówić o Obławie i tajemnica nadal nie została rozwiązana…
Dobrze to ujęła Barbara Bojaryn-Kazberuk z białostockiego oddziału IPN. Dopóki są ludzie, którzy szukają, jest szansa dojść do prawdy i znaleźć miejsce, gdzie Sowieci ukryli ciała ofiar. To świadczy też o tym, że zrobili to bardzo profesjonalnie. Coraz bardziej pewna jest koncepcja, że ofiary są ukryte za wschodnią granicą.

Nie obawia się Pan, że może zostać oskarżony o tworzenie pop kulturowej wersji historii?
Chciałbym zostawić to ocenie czytelników. To powieść oparta na faktach, relacjach świadków. Większość wydarzeń jest ukazana w oparciu o prawdziwe wydarzenia. „Śmierć przyszła w lipcu” nie jest powieścią rozrywkową - chciałem pokazać ludzkie tragedie. Dużo śmierci, dużo nieszczęść - tak, jak naprawdę było.

Kto jest głównym bohaterem książki?
Nie ma jeszcze ostatecznej wersji. Być może groby ofiar zostaną odkryte, może trzeba będzie dopisać jeszcze jeden rozdział? Najważniejszymi bohaterami są żołnierze Armii Krajowej Obywatelskiej. Władysław Stefanowski „Grom” , Marian Tananis „Murka” - jego przedstawiłem najszerzej i Eugeniusz Gołębiowski „Gabryś”. O nich zebrałem najwięcej informacji i oni mieszczą się w tej opowieści. A główną osią akcji jest opowieść pana Mariana. Od jego zaprzysiężenia do Armii Krajowej poprzez potyczki przed Obławą, różne akcje oddziału „Groma”, samą Obławę, trochę po Obławie. Natomiast ostatni rozdział książki przenosi nas do czasów współczesnych.

Na scenie pojawiła się postać sowieckiego generała Abakumowa.
Chodziło mi o to, żeby pokazać problem Obławy szerzej. Nie tylko jak wyglądały aresztowania, ale też kto był głównym sprawcą akcji. Co Sowieci planowali, w jaki sposób. Jak na razie ostatni rozdział książki jest osadzony w roku 2015, kiedy dziennikarz spotyka się z Tananisem nad jeziorem Brożane. Pokazuje mu miejsce bitwy, opowiada swoje powojenne losy. I kończy się stwierdzeniem, że czeka on, kiedy wreszcie znajdą te groby, żeby mógł złożyć kwiaty, zapalić znicze i powiedzieć: Zobaczcie chłopcy - warto było. Wreszcie AK jest gloryfikowana i prawda po latach zwyciężyła.

Na spotkaniu z widzami reżyserujący czytanie tekstu „Obławy” Rafał Matusz powiedział, że to wymarzony temat dla Pasikowskiego - co Pan na to?
Gdyby znalazł się jakiś reżyser zainteresowany tym tematem, cieszyłbym się. Takie są opinie o tej powieści i obecnym scenariuszu teatralnym, bo w filmie można byłoby więcej pokazać.

Wyśle mu Pan egzemplarz książki, kiedy już ujrzy światło dzienne?
Nie decydowałbym, że tylko Pasikowski - oprócz niego mamy też wielu innych dobrych reżyserów. Mam trochę czasu na zastanowienie, w końcu książka jeszcze nie wyszła (śmiech).

Obława Augustowska

To największa, niewyjaśniona zbrodnia popełniona na Polakach po II wojnie światowej. Od 12 do 28 lipca 1945 roku na terenie pow. augustowskiego, suwalskiego i sokólskiego oddziały sowieckie przetrząsały lasy i wsie, aresztując podejrzanych o kontakty z polską partyzantką niepodle-głościową. Zasięg obławy objął 3472 km kw. Żołnierze szli od siebie oddaleni od 6 do 8 metrów. Łącznie w akcji brało udział 45 tys. żołnierzy. W sumie zatrzymano kilka tysięcy osób, część z nich więziono i poddawano brutalnemu śledztwu. Ok. 600 osób nigdy nie powróciło do domów i do dziś nie są znane ich losy. Najprawdopodobniej wszyscy zostali pozbawieni życia na podstawie tej samej decyzji i należy ich uznać za ofiary Obławy Augustowskiej. Możliwe, że miejsce stracenia i wiecznego spoczynku tych osób znajduje się w pobliżu granicy, po stronie białoruskiej. Pewne jest, że zamordowano ich przy akceptacji najwyższych sowieckich władz politycznych. Strona polska od wielu lat prowadzi starania o ustalenie losów osób zaginionych w obławie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Rozmowa z Adamem Białousem. Dopóki są ludzie, którzy szukają, jest szansa, by dojść do prawdy o Obławie - Plus Kurier Poranny

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl