Rodzina Olewników. Ich walka o prawdę wciąż się nie kończy

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
EAST NEWS
Sprawa Krzysztofa Olewnika to jedno z najbardziej tajemniczych porwań wolnej Polski i książkowy przykład na to, jak fatalna praca organów ścigania może prowadzić do tragedii. Teraz zapłaci za to państwo polskie

Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że władze Polski są odpowiedzialne za serię poważnych błędów policji, które doprowadziły do śmierci Krzysztofa Olewnika. Nikogo ten wyrok nie zdziwił.

W środę w południe Włodzimierz Olewnik wracał z prokuratury. Siwy, starszy pan, bardzo doświadczony przez życie.

- Próbujemy wrócić do normalności. Mówi się, że czas leczy rany, ale trauma siedzi w nas głęboko - mówi. Od porwania jego syna, Krzysztofa, minęło osiemnaście lat, od zabójstwa - szesnaście.

- To, co przeżyliśmy przez te wszystkie lata … - nie kończy.

Opowiada, że wciąż prowadzą rodzinny interes. Kokosów nie ma, ale przynajmniej mają co robić. Pomaga córka Danuta, tak zaangażowana w poszukiwania brata i potem w walkę o ukaranie tych, którzy przyczynili się do jego śmierci. Najstarszy wnuczek pół roku temu skończył 18 lat, wnuczka - 16, najmłodszy wnuk - 12. Jest się z czego cieszyć.

- Trzymamy się razem, pomagamy sobie nawzajem - Włodzimierz Olewnik cedzi słowa. - Tak zostaliśmy wychowani i tak wychowywaliśmy nasze dzieci, rodzina jest najważniejsza. Inna rzecz, że krzywda scala - dodaje. Tak, oczywiście, bardzo się cieszą z wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. „Dzisiejszy wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu przyjmujemy z pokorą i zadowoleniem. Pokładaliśmy wiarę w niezawisłość Europejskiego Trybunału, którego dzisiejszy wyrok jest dla nas dowodem na potęgę i moc prawa” - napisali przecież w specjalnym oświadczeniu. Ten wyrok kończy pewien etap ich walki o prawdę i sprawiedliwość.

„W sprawie porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika władze Polski są odpowiedzialne za serię poważnych błędów policji, które doprowadziły do jego śmierci” - ocenił jednogłośnie Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. I uznał, że Polska powinna wypłacić 100 tys. euro rodzinie w związku z zabójstwem i porwaniem.

Skargę złożyli do Trybunału w kwietniu 2015 roku Danuta Olewnik-Cieplińska i Włodzimierz Olewnik. Uważają, że za śmierć Krzysztofa Olewnika odpowiedzialne są polskie władze, które nie przeprowadziły skutecznego dochodzenia w sprawie jego porwania i ostatecznie nie ochroniły jego życia, a także nie przeprowadziły skutecznego dochodzenia w sprawie jego zabójstwa.

ETPC przyznał im rację. Stwierdził, że w sprawie doszło do naruszenia art. 2 (prawo do życia) Europejskiej Konwencji Praw Człowieka „w związku z niewypełnieniem przez państwo obowiązku ochrony życia krewnego skarżących”. Uznał też, że doszło również do naruszenia art. 2 Konwencji „w związku z nieodpowiednim dochodzeniem w sprawie jego śmierci”.

W Strasburgu doskonale wiedzą, że w 2009 roku Sejm powołał parlamentarną komisję śledczą, która badała nie tylko działania policji i prokuratury, ale także organów administracji publicznej i służby więziennej. W końcowym raporcie komisja jednoznacznie stwierdziła, że „opieszałość, błędy, lekkomyślność i brak profesjonalizmu śledczych spowodowały, że nie wykryto sprawców” porwania i ostatecznie śmierci Olewnika.

- W żadnym wypadku nie dziwi mnie ten wyrok - mówi nam dzisiaj poseł Marek Biernacki, przewodniczący tejże komisji. - Trybunał wspomina o naszym raporcie, bo to był raport merytoryczny, nie polityczny - ocenia.

- Dlaczego nie uratowano Krzysztofa Olewnika? - dopytuję.

- Ta sprawa była źle prowadzona od samego początku. Zaważyły lokalne układy, które rzutowały tak na działania policji, jak prokuratury - uważa Marek Biernacki.

Olewnikowie czekają dzisiaj na uzasadnienie wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Ale o to im właśnie chodzi, o policjantów i prokuratorów, których działania jedynie zaszkodziły sprawie.

- Żaden z nich nie poniósł z tego powodu żadnych konsekwencji, niektórzy nawet awansowali - tłumaczy Włodzimierz Olewnik. Jego syn żył po porwaniu jeszcze dwa lata. Można go było uratować.

Tę historię znają pewnie wszyscy, powstało o niej dziesiątki artykułów, nawet książki. To jedno z najbardziej tajemniczych porwań wolnej Polski i książkowy przykład na to, jak fatalna praca organów ścigania może prowadzić do tragedii.

Aby dojść do takich wniosków, wystarczy prześledzić, miesiąc po miesiącu, co działo się w tej sprawie: Krzysztof Olewnik to syn Włodzimierza Olewnika, właściciela dużej firmy przeróbstwa mięsnego w Drobinie koło Płocka. Młody, bogaty, wykształcony, chce pójść własną drogą. Nie wchodzi do biznesu ojca, ale razem ze wspólnikiem Jackiem Krupińskim zamierza handlować stalą. Są z Kępińskim podobni jak dwie krople wody. Jeżdżą nawet tymi samymi markami samochodów, a ich numery rejestracyjne różnią się tylko jedną cyfrą.

Na początku października 2001 roku stary Olewnik odbiera telefon od swojego przyjaciela, policjanta Wojciecha Kęsickiego. Jacek Krupiński miał obrazić jednego z miejscowych policjantów i Kęsicki sugeruje, że może warto by załagodzić sprawę. Stary Olewnik jest w Drobinie osobą znaną i szanowaną, ma świetne kontakty z policją i nie chce tego zmieniać. Policjant Kęsicki sam robi listę gości i wyznacza datę przeprosinowej imprezy na 26 października. Tego dnia w domu Krzysztofa Olewnika bawi się dwunastu miejscowych gliniarzy. Oprócz Kęsickiego jest Bogdan Kuchta, naczelnik wydziału kryminalnego komendy miejskiej z Płocka. Nie ma za to obrażonego policjanta, dla którego przyjęcie zostało ponoć zorganizowane. Około godz. 23.00 młody Olewnik odwozi samochodem Kuchtę do domu. Kuchta widzi go jako ostatni.

Rano rodzina nie może znaleźć Krzysztofa. Jego telefon milczy, więc idą do jego domu. W mieszkaniu widać ślady walki - poprzewracane sprzęty, krew na ścianach, meblach i ubraniach. Na podłodze leży łuska pocisku z pistoletu. Drzwi łączące dom z basenem są otwarte. Krzysztof Olewnik zawsze dbał o bezpieczeństwo. Włodzimierz Olewnik dzwoni na policję. Następnego dnia odbiera pierwszy telefon z żądaniem okupu. Porywacze chcą 300 tys. euro.

Sprawami porwań zazwyczaj zajmują się policjanci z Centralnego Biura Śledczego. W tym przypadku grupą utworzoną z policjantów z Płocka i Radomia, którzy nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z porwaniami, kieruje Remigiusz Minda, naczelnik wydziału kryminalnego KWP w Radomiu. Akta nie trafiają do Prokuratury Okręgowej, ale na biurko prokuratora Leszka Wawrzyniaka z Prokuratury Rejonowej w Sierpcu, który nigdy jeszcze nie prowadził sprawy o porwanie.

27 października w domu Krzysztofa Olewnika pojawiają się śledczy. Dowodzi nimi Bogdan Kuchta, ten, który jako ostatni widział Krzysztofa i który powinien być pierwszym podejrzanym. Policjanci zabezpieczają ślady, ale ich nie badają. Odciski palców nie trafiają do badań w Centralnej Bazie Daktyloskopijnej. Nikt nie analizuje składu zebranych z podłogi włosów, chociaż dzisiaj wiadomo, że jeden z nich należał do Sławomira Kościuka, jednego ze sprawców porwania. Żaden z policjantów nie przejmuje się śladami biologicznymi. Nikt nie podsłuchuje rozmów, które porywacze już w pierwszych dniach po porwaniu prowadzą z rodziną Olewników. Portrety pamięciowe sporządzone na podstawie relacji żony Jacka Krupińskiego, która widziała w noc porwania dwóch mężczyzn w zaparkowanym obok domu Olewnika samochodzie, nie ma żaden patrolujący miasto policjant. Sześć lat później tych dwóch mężczyzn zostanie oskarżonych o zabójstwo Krzysztofa Olewnika. Anonim, w którym ktoś podaje pseudonim człowieka zamieszanego w porwanie Krzysztofa Olewnika, też nie wzbudza żadnego zainteresowania śledczych.

Olewnikowie nie mają podstaw, aby nie ufać śledczym, tym bardziej że policjanci zapewniają, iż śledztwo jest na dobrej drodze i lada dzień zatrzymają bandziorów. Ale to nieprawda.

Bogdan Kuchta sporządza notatkę, w której sugeruje, że najprawdopodobniej to samouprowadzenie, a Krzysztof Olewnik chce wyłudzić pieniądze od swego ojca. Nie wiadomo, co skłania Kuchtę do takiej hipotezy. Może fakt, że Olewnik zwraca się o pomoc do detektywa Rutkowskiego. Wiadomo, że od tej pory ta hipoteza będzie jedyną obowiązującą wśród większości śledczych, którzy zajmą się tą sprawą. Prokurator Leszek Wawrzyniak jako pierwszy uzna ją za wiarygodną. Dlaczego? Nigdy nie odpowiedział na pytanie, ani na to, czemu nie powierzył sprawy oficerom Centralnego Biura Śledczego, nie powołał biegłych i nie przekazał im do analizy tych śladów, które zebrano na miejscu zdarzenia. Dlaczego nie wydał postanowienia o zwolnieniu z tajemnicy służbowej operatorów telefonii komórkowej i nie zażądał billingów rozmów prowadzonych przez gości (również policjantów) przyjęcia z 26 października bezpośrednio poprzedzającego porwanie. Wreszcie nie wytłumaczy, jak to możliwe, że nie sprawdzał informacji od rodziny Krzysztofa Olewnika, która prowadziła śledztwo na własną rękę.

Rodzina pięć razy wozi okup w wyznaczone przez przestępców miejsce, ale nikt go nie podejmuje. Policja nie obstawia miejsc przekazania pieniędzy, chociaż normalnie w takich akcjach bierze udział około 50 funkcjonariuszy. Za to przestępcy doskonale wiedzą, co dzieje się w domu Olewników. Kiedy podczas jednego z przekazań żądają, aby okup przywiozła Iwona Krupińska, Danuta Olewnik, siostra Krzysztofa, przebiera się za nią i sama jedzie we wskazane miejsce. Bandyci nie pojawiają się po pieniądze, a na drugi dzień Olewnik dostaje anonim, w którym porywacze piszą: „Nie wysyłaj im przebierańców”.

Włodzimierz Olewnik widzi, że w sprawie nie ma postępów. Śle pisma i zażalenia. Akta wędrują z prokuratury do prokuratury. Od końca listopada 2002 roku do marca 2003 porwaniem Krzysztofa Olewnika zajmuje się Elżbieta Gielo z Wydziału V Śledczego Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Jako pierwsza porzuca hipotezę o samouprowa-dzeniu i przygotowuje profesjonalny plan działania: chce, żeby sprawą zajął się Wydział do Walki z Terrorem Kryminalnym KSP, wydaje postanowienie o uznaniu za dowody śladów zabezpieczonych na miejscu zdarzenia. Ale kilka dni po tych decyzjach przełożeni odwołują ją i awansują do Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Prokurator Robert Skawiński, który przejmuje sprawę po prokurator Gielo, wypuszcza na wolność Sławomira Kościuka, chociaż ten ma przy sobie telefon, z którego porywacze prowadzili rozmowy z rodziną Olewników. Kościuk tłumaczy, że go znalazł, ale musiał go znajdować kilkakrotnie, bo rozmowy z Olewnikami przeplatają się z jego prywatnymi połączeniami. Mnożą się kolejne błędy. Prokurator nie wydaje polecenia, a policjanci nie wpadają na pomysł, aby w 24 lipca 2003 roku obserwować przekazanie kidnaperom okupu na jednym z warszawskich wiaduktów.

Danuta Olewnik, która wiezie porywaczom pieniądze, na bieżąco informuje przez telefon naczelnika Mindę o poleceniach, które wydają jej kidnaperzy. Jest pewna, że czuwa nad nią przynajmniej setka policjantów. Na wiadukcie nie ma nikogo. Oględziny miejsca wyrzucenia z samochodu 300 tys. euro policja robi dwa dni po zdarzeniu. Po oddaniu okupu Włodzimierz Olewnik dostaje od porywaczy wiadomość, że Krzysztof zostanie ukarany za ich współpracę z policją.

Olewnik pisze kolejne skargi na pracę policji i prokuratorów. Ma za sobą sztab adwokatów, którzy dla niego pracują. Z jego determinacji skwapliwie korzystają hieny. Przychodzą i obiecują, że odnajdą syna.

Ale swoim uporem i determinacją powoduje, że sprawa trafia do warszawskiego Centralnego Biura Śledczego. Szef CBŚ powołuje specjalną grupę do rozwikłania zagadki, ale nie ma w niej ani jednego fachowca od porwań. Policjanci nie mają nawet sali, w której mogliby spokojnie omawiać postępy śledztwa czy wymieniać się sugestiami, co do jego prowadzenia. Narady odbywają się na korytarzu.

Prokurator Radosław Wasilewski, który przejmuje akta po prokuratorze Skawińskim, nie posuwa sprawy do przodu. Właściwie akt nie przejmuje, bo ktoś je kradnie w czerwcu 2004 roku z nieoznakowanego radiowozu, którym policjanci przewożą je z Płocka do Warszawy. Po drodze zatrzymują się, aby przesłuchać świadka, zostawiają samochód w biały dzień pod otwartym kioskiem. Kiedy wracają po 20 minutach, wozu nie ma, a kiosk jest zamknięty. Następnego dnia Włodzimierz Olewnik dostaje anonim: „Akta miały zniknąć. Dobrze, że w chwili kradzieży policjantów nie było przy nich, bo też musieliby zginąć”.

Olewnikowie robią slalom po gabinetach polityków. Stary Olewnik zna tych z prawicy i lewicy. Zawsze rozdawał cegiełki po równo, żeby nikt nie czuł się urażony. Więc liczy, że teraz mu pomogą.

Olewnik nie zliczy gabinetów, które odwiedził. W 2006 roku idzie na prelekcję Janusza Karczmarka zorganizowaną przez Stowarzyszenie na Rzecz Bezpieczeństwa Warmii i Mazur. Prelekcja dotyczy porwań.

Karczmarek postanawia Olewnikom pomóc. Przenosi sprawę do Olsztyna, gdzie pracują doskonali fachowcy od porwań. Zespołem prokuratorów kieruje Piotr Jasiński. W ciągu pół roku zatrzymuje jedenaście osób podejrzanych o porwanie Krzysztofa Olewnika. Bandyci nie wyglądają na przestraszonych. Wydają się pewni siebie i butni. Szefem grupy jest Wojciech Franiewski, złodziej samochodów, jego zaufanym - Sławomir Kościuk, paser i drobny złodziejaszek. W porwaniu biorą udział m.in. dwaj sąsiedzi Olewników, trzech mężczyzn z Nowego Dworu Mazowieckiego, jeden z Wyszkowa. Ich nazwiska przewijały się w śledztwie, niektórych Włodzimierz Olewnik i jego adwokaci już wcześniej wskazywali jako odpowiedzialnych za porwanie. Grupa wydaje się być stworzona przypadkowo, na potrzeby tego konkretnego porwania. Nikt z jej członków wcześniej nie porywał ludzi.

Podczas przesłuchań Sławomir Kościuk decyduje się na współpracę z policją. Obciąża kolegów i wskazuje miejsce ukrycia zwłok.

Opowiada historię, która wywołuje dreszcze: Olewnik jest przez dwa lata więziony w garażu w domu letniskowym Wojciecha Franiewskiego. Siedzi przykuty łańcuchami do ściany. Jeden łańcuch ma na szyi, drugi na nodze. W środku jest jeszcze lampka, telewizor i wiadro na nieczystości. W ciągu dwóch lat dwa razy ostrzyżono mu włosy i ogolono. Wygląda jak zwierz: zarośnięty, brudny, przerażony. Karmią go raz dziennie. Faszerują środkami psychotropowymi. Po otrzymaniu okupu przewożą na działkę, którą w okolicy kupuje Kościuk. Miejscowy robotnik robi na niej szambo, do którego wrzucają Olewnika.

Do zabójstwa dochodzi miesiąc po otrzymaniu okupu od rodziny Olewników.

W październiku 2007 roku na ławie oskarżonych płockiego sądu okręgowego zasiadło w sumie 11 osób. W marcu 2008 roku sąd skazał dwóch zabójców Olewnika - Sławomira Kościuka i Roberta Pazika - na kary dożywotniego więzienia. Ośmioro innych oskarżonych otrzymało kary od roku więzienia w zawieszeniu do 15 lat pozbawienia wolności; jednego z oskarżonych sąd uniewinnił.

Ale dziennikarze śledczy zauważają, że zatrzymani nie są zbyt „lotni”, że to niemożliwe, aby sami ułożyli plan takiego porwania. Byli tylko jego wykonawcami. Wykonywali czyjeś polecenia. Czyje? Wojciech Franiewski nie mówi w śledztwie nic. W 2007 roku w celi aresztu śledczego w Olsztynie strażnicy znajdują jego ciało. Sekcja zwłok wykazuje w krwi Franiewskiego amfetaminę i alkohol. Okazuje się także, że w chwili rzekomego samobójstwa nie działa monitoring. Przed śmiercią Franiewski wysyła list do żony. Skarży się na ból brzucha.

„Zastanawiam się, czy mi tu czegoś nie dosypali do jedzenia” - pisze.

Niespełna rok później, w piątek 4 kwietnia, w celi Aresztu Śledczego w Płocku ginie Sławomir Kościuk. Podobno miał popełnić samobójstwo. Przynajmniej tak wykazują pierwsze oględziny celi. On też nie miał powodu, żeby się wieszać. Wprawdzie 31 marca sąd skazał go za udział w porwaniu i zabójstwie Olewnika na dożywocie, ale Kościuk ma doskonałych adwokatów wynajętych przez rodzinę, może się odwoływać. Potem liczyć na kasację. Samobójstwo popełnia także kolejny oskarżony - Robert Pazik.

Przypomina o tym Europejski Trybunał Praw Człowieka, zauważa, że ich śmierć po przeprowadzeniu dochodzenia została uznana za samobójstwo, doprowadziła do dymisji ministra sprawiedliwości oraz fali zwolnień w prokuraturze i służbach więziennych.

Wciąż mnożą się pytania o prawdziwego zleceniodawcę porwania Krzysztofa Olewnika, bo wiele osób uważa, że ten pozostaje na wolności. Z okupu przekazanego przez rodzinę Olewników, brakuje 200 tys. euro. 70 tys. miał wziąć Franiewski, 23 tys. Kościuk, 2 tys. podzieli między sobą pozostali członkowie grupy. Ponoć przyszli po pieniądze do Frankowskiego, a ten wyniósł im je z domu. Kto zatem zgarnął największą część łupu?

Sam Włodzimierz Olewnik uważał, że być może ktoś chciał go pozbawić majątku. W październiku 2001 roku miał zaciągnięte kredyty, które banki cofnęły zaraz po porwaniu syna. Stał się mało wiarygodnym klientem. Zleceniodawca porwania mógł nie wiedzieć, że kredyty ma zabezpieczone lokatami.

Myślał, że stary Olewnik będzie musiał sprzedać swoje przedsiębiorstwo, aby wykupić syna. Być może Krzysztof nie chciał wejść w jakieś nieczyste interesy związane z handlem stalą. Być może komuś się naraził. Wersji związanej z handlem stalą nikt nie sprawdził. Nikt nie przesłuchał Ukraińca, który miał prowadzić z młodym Olewnikiem jakieś „stalowe” interesy. Mogło być też tak, że raz „schrzaniona” sprawa była kryta przez korporacje policyjno-prokuratorską i nie trzeba było wpływowych osób, aby nic w niej nie zrobiono.

W latach 2009-2013 podjęto kilka innych prób wyjaśnienia porwania i morderstwa. Ale, Włodzimierz Olewnik ma rację - żaden z policjantów czy prokuratorów zaangażowanych w tę sprawę nie poniósł żadnej odpowiedzialności.

„W szczególności gdańskie organy ścigania wszczęły postępowanie karne przeciwko większości osób zaangażowanych w sprawę, a mianowicie policji za nadużycie władzy, prokuratorom za zaniedbanie i wysokim rangą urzędnikom za bezczynność. Dwóch urzędników zostało uniewinnionych, ponieważ przestępstwa uległy przedawnieniu, a pozostałe dochodzenia zostały umorzone” - pisze Trybunał.

Dochodzenie w sprawie okoliczności porwania i zabójstwa Olewnika trwa. Czy Olewni-kowie wierzą, że kiedyś poznają całą prawdę? Pewnie tak, dlatego wciąż się nie poddają.

od 7 lat
Wideo

Jakie są wczesne objawy boreliozy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Rodzina Olewników. Ich walka o prawdę wciąż się nie kończy - Plus Polska Times

Wróć na i.pl Portal i.pl