Robert Więckiewicz nie czekał na gwiazdkę z nieba

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Fot. Piotr Krzyzanowski/Polska Press Grupa
Już w szkole radził sobie z nauczycielkami, próbując je kokietować. Nic dziwnego, że na studiach miał opinię kobieciarza. Po trzydziestce ustatkował się jednak i postawił na jedną kobietę. Dziś żona jest jego menedżerką i to na jej głowie stoi cała kariera męża. Do tego dom oczywiście.

Większość z polskich widzów zapamiętała go jako Lecha Wałęsę z głośnego filmu Andrzeja Wajdy. Tak naprawdę jest jednak jednym z najbardziej wszechstronnych aktorów nad Wisłą i potrafi z powodzeniem zagrać w dramacie, komedii i kryminale. Ostatnio widzieliśmy go w kinowej „Ukrytej grze” i serialowym „1983”.

- Generalnie nie jestem aktorem, który siedzi nad rolą miesiącami i uczy się jej na pamięć. Chwytam pewne rzeczy z powietrza i one gdzieś się we mnie przetwarzają. I albo włącza się pewna dyspozycja, albo się nie włącza. Umiem do połowy, bo muszę zostawić sobie pewną naturalność. Kiedy nauczyłbym się na sto procent, to zacząłbym odgrywać, a nie grać – tłumaczy w „Gazecie Wyborczej”.

*
Urodził się górniczej rodzinie w Nowej Rudzie. Ojciec pracował w kopalni i wszystko wskazywało, że syn pójdzie w jego ślady. W domu Więckiewiczów nie przelewało się – nieraz bywało, że rodzinie nie wystarczało pieniędzy do końca miesiąca. „Nie stać nas na to” – słyszał więc Robert najczęściej, kiedy prosił rodziców o jakąś zabawkę. Początkowo chłopak rozładowywał swoje frustracje w piłce nożnej. Grał w ataku i miał skuteczne uderzenie. Niestety – kontuzja kręgosłupa przekreśliła jego marzenia o karierze piłkarza.

- W podstawówce uczyłem się całkiem nieźle, później średniawo. Nie byłem kompletnym baranem, raczej dawałem sobie radę, troszkę przez swój spryt i uwodzenie nauczycielek. Uśmiechem. Byłem taki fajny, dowcipny. Rozśmieszałem je. Są dwie szkoły - tych, którzy improwizują, i tych, którzy się przygotowują. Ja należałem do tej pierwszej – deklaruje w „Gazecie Wyborczej”.

Aktorski talent zobaczyła w młodym Robercie polonistka. Zachęciła go do zapisania się do szkolnego teatru, a potem wystawiała na różne akademie i konkursy recytatorskie. Chłopak miał dobry głos – i z czasem odkrył przyjemność w publicznych występach. Chociaż uczył się w technikum budowlanym, coraz śmielej marzył o wyrwaniu się z Nowej Rudy. Wiedział, że to może się udać, bo jego wujek jako pierwszy z rodziny pojechał na studia do Warszawy. Tuż przed maturą postanowił pójść w jego ślady.

- Moi rodzice wierzyli we mnie i jakoś niezwykle spokojnie przyjęli mój pomysł zdawania do szkoły teatralnej. Zawsze mieliśmy partnerskie relacje. Nie wychowywałem się w patriarchalnym domu, gdzie ojciec siedział gdzieś na wysokościach, a ja powinienem go zabić, żeby udowodnić, że jestem mężczyzną. Rodzice zawsze stali za mną murem i dawali poczucie wartości – podkreśla w „Vivie”.

*
Początkowo czuł się gorszy od kolegów i koleżanek na studiach. Wcześniej tylko raz był w Warszawie ze szkolną wycieczką i zapamiętał jedynie Pałac Kultury. Ale podczas zajęć szybko okazało się, że to inni mogą jemu buty czyścić. W szkole liczył się talent, a nie pochodzenie. Wyraz temu dał Więckiewicz podczas prób do „Zbrodni i kary”. Kandydatów do zagrania Raskolnikowa było trzech, ale kiedy on wstał i wygłosił półgodzinny monolog, profesorka skomentuje go jednym zdaniem: „To było genialne”.
Talent nie przeszkodził jednak młodemu Robertowi w korzystaniu z uroków studiowania. Z czasem wkręcił się w ostre imprezowanie – wódka lała się więc strumieniami, a dziewczyny zmieniały jak w kalejdoskopie. Kiedy Więckiewicz zakochał się w jednej z nich, przeżył dramat: wybranka jego serca zginęła niespodziewanie w wypadku samochodowym. Nie powstrzymało go to jednak potem
od uwodzenia innych.

Po studiach Więckiewicz trafił do teatru w Poznaniu. Zamieszkał w wynajętej kawalarce, którą zamienił na miłosne gniazdko. Kobiety lubiły z nim romansować, ale żadna nie widziała w aktorze kandydata na męża. On potrafił być jednak szarmancki. Przed jedną z dziewczyn klęknął i przysiągł: „Dla ciebie zdobędę Oscara”. Bo choć występował na scenie, to tak naprawdę marzył o kinie. Kiedy po pięciu latach został zwolniony z teatru, postanowił postawić wszystko na jedną kartę i wrócić do Warszawy.

- Byłem panem Nikt. Znałem kilka osób, niezbyt blisko. Na szczęście reżyser Paweł Łysak, z którym pracowałem jeszcze w Poznaniu, przywitał mnie słowami: „Robercik, będzie dobrze, coś wymyślimy”. No i niedługo potem zagrałem jedną z głównych ról w przedstawieniu „Shopping and Fucking” Marka Ravenhilla w reżyserii Łysaka. I kilka ważnych osób przyszło je obejrzeć – wspomina w „Vivie”.

*
Dzięki występowi w „Shopping and Fucking”, Więckiewicz dostał angaż w Teatrze Rozmaitości. Współpracował tam ze słynnym reżyserem Grzegorzem Jarzyną – i była to wyjątkowo burzliwa kooperacja. Raz Robert dostawał główną rolę, a kiedy indziej słyszał, że jest... beztalenciem. Całe szczęście na scenie zobaczył go Andrzej Saramonowicz i postanowił powierzyć mu główną rolę w swym debiutanckim filmie „Pół serio”. Występ aktora został ciepło przyjęty. Zwrócił nań uwagę Juliusz Machulski i postanowił zaangażować aktora do „Pieniądze to nie wszystko”. Obaj panowie tak sobie przypadli do gustu, że zrobili razem siedem filmów, które uczyniły Więckiewicza gwiazdorem polskiego kina.

- Nie czekałem na gwiazdkę z nieba. Gdybym czekał, zwariowałbym. Nie siedziałem i nie zaklinałem losu, po prostu żyłem i starałem się pracować. Nie krzyczałem: „Dajcie mi szansę!” Trzeba przyznać, że miałem dużo szczęścia. I nawet czasem myślę, że wcale nie zasługuję na to, co się dzieje w moim życiu. Że powinienem się jeszcze wiele nauczyć – podsumowuje w „Vivie”.

Podczas pracy w Teatrze Rozmaitości aktor poznał tamtejszą kierowniczkę literacką – Natalię Adaszyńską. Więckiewicz nie miał problemów ze zdobyciem jej serca – a ona odwzajemniła jego uczucie. Silna, cierpliwa i empatyczna doprowadziła swego wybranka do ołtarza i urodziła mu syna. Dziś jest menedżerką Roberta, ale zajmuje się nie tylko jego karierą, ale również całym domem. I okazuje się, że to całkiem dobry układ, bo małżeństwo przetrwało do teraz.

- Trudno w wieku czterdziestu lat zachowywać się tak, jakby się miało dwadzieścia. Oczywiście dokonała się we mnie pewna zmiana. Nasze spotkanie zeszło się w czasie z moim dojrzewaniem. Byłem już po trzydziestce i uznałem, że wystarczy tego lekkiego i hulaszczego życia, że chciałbym poznać coś innego. Przyszedł po prostu właściwy moment. Moment wyhamowania. Wcześniej nie byłem na to gotowy – mówi aktor w „Vivie”.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Robert Więckiewicz nie czekał na gwiazdkę z nieba - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl