Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ring to miejsce, gdzie zarabiają na chleb. Bokserom trudno odejść na emeryturę

Łukasz Żaguń
Łukasz Żaguń
Anna Kaczmarz / Dziennik Polski / Polska Press
Ciągnie wilka do lasu - parafrazując te słowa, można rzec - ciągnie bokserów do ringu. Mało tego, najpierw mówią, że odchodzą, a potem wracają.

Tłumaczą się często dosyć pokrętnie. A to, że nie chcą kończyć kariery porażką, a to, że czują jeszcze pokłady energii w organizmie czy też przeżywają drugą młodość. Tak naprawdę wiadomo jednak, że do ringu ciągną ich pieniądze. Zresztą, tak zarabiali przez całe życie. Dobrze zarabiali. Nikogo nie powinno zatem dziwić, że kibice co jakiś czas słyszą o powrotach bokserów, którzy kilka razy zapowiadali, że rękawice odwieszają na kołek.

„Dragon” znokautował Mateusza Borka

Ostatnio między liny zdecydował się wrócić Albert Sosnowski. 37-latek w zawodowym ringu stoczył już 59 walk. Na jedenaście ostatnich pojedynków, przegrał sześć, a jeden zremisował. Kiedy w marcu tego roku pokonał natomiast Andrasa Csomora, wydawało się, że to miły akcent kończący jego karierę. Tak przynajmniej zapowiadał „Dragon”. Szybko jednak postanowił wrócić. W Ergo Arenie, 17 września, stanął oko w oko z uznawanym obecnie za najlepszego polskiego ciężkiego - Andrzejem Wawrzykiem. Był w tej walce skazany na pożarcie. I choć Wawrzyk nie błyszczał, to jednak rywala pokonał bez większych problemów. Należałoby rzec - po co to było Sosnowskiemu?

- Taki jest właśnie sport. Raz się wygrywa, raz się przegrywa. Zawsze marzyłem o tym, by zakończyć karierę jako zwycięzca. Nie chciałem schodzić ze sceny po porażce. Teraz się to nie zmienia. Mam na swoim koncie 59 walk. Mogę dojść do 60-tki i jeszcze do tego zamknąć karierę 50-tym zwycięstwem. W tym momencie taki jest mój plan. A poza tym, w ostatnich tygodniach poznałem wiele nowinek w treningach, o których wcześniej nie miałem nawet pojęcia. Nie zawsze poświęcano mi tyle czasu, ile bym chciał. Zawsze za to miałem wysokie ambicje - powiedział „Dragon”.

Teraz przynajmniej stawia sprawę jasno. Tyle tylko, że w marcu też był dosyć stanowczy. Gala w Żyrandowie miała być jego pożegnaniem.

- Rzeczywiście, już wcześniejsza gala miała być moją ostatnią. Nie jestem jednak pierwszym i ostatnim bokserem, który kończył karierę, a potem wracał na ring - broni się Sosnowski.

„Dragon” broni się i... atakuje. Podczas konferencji prasowej w Warszawie, promującej ostatnią galę Polsat Boxing Night w Ergo Arenie, „wypalił” w stronę Mateusza Borka, że to ten zaszczepił w jego głowie myśl o końcu kariery. On miał natomiast zupełnie inne plany.

- Albert mnie znokautował i to na samym początku. Obiecałem zatem, że nie będę już nikogo pytał o koniec kariery, żeby później nie być posądzanym o to, że komuś tę karierę zakończyłem. Jeśli ktoś ma na to ochotę i sprawia mu to radość, niech walczy do 50-tki i wraca do ringu 15 razy. To był ostatni taki przypadek w moim życiu - zapowiedział Borek.

Tomasz Adamek też wróci do ringu?

Dziennikarz Polsatu Sport żegnał też niedawno Tomasza Adamka, który w kwietniu tego roku przegrał na gali w Krakowie z Ericem Moliną. To była dla „Górala” trzecia porażka w czterech ostatnich walkach.

- Boks to jest sport dla zwycięzców. Nie zostaje się w ringu, kiedy się przegrywa. Organizmu też nie da się oszukać. Mam już swoje lata. Żona i dzieci cały czas mi powtarzają, żebym już się nie bił. Kończę zatem karierę - powiedział oficjalnie Adamek po ostatniej walce.

Czy aby na pewno? W pięściarskich kuluarach od kilku tygodni krążą słuchy, że „Góral” znowu rwie się do ringu. Potwierdził to nawet Mateusz Borek, który jest w stałym kontakcie z Adamkiem. Na razie żadne szczegóły w tej sprawie nie są znane. Wychodzi jednak na to, że siła perswazji rodziny pięściarza przegrywa z jego góralską naturą. Spójrzmy też prawdzie w oczy - pieniędzy w domowym budżecie nigdy za dużo.

Na spełnianie sportowych ambicji 39-letni bokser raczej nie ma szans. Adamek był już mistrzem świata federacji IBF i IBO w kategorii junior ciężkiej, a także WBC w wadze półciężkiej. Trudno wyobrazić sobie, by mógł jeszcze raz powalczyć o mistrzostwo świata. Mimo wszystko, szacunek mu się należy, jak każdemu sportowcowi. „Góral” swoje w ringu zrobił i może warto byłoby teraz pomyśleć o tym, by zamiast pchać się między liny, stanąć w narożniku i dzielić się swoją wiedzą z młodszymi pięściarzami. Przecież doświadczenie ma ogromne.

Powody, którymi kieruje się Adamek, można oczywiście zrozumieć. „Góral” musi pamiętać też jednak o tym, że każda kolejna porażka w ringu, a nawet wygrana w kiepskim stylu, z mizernym rywalem, kładą cień na jego wielką karierę.

Będzie "zła krew" pomiędzy Jędrzejczyk a Kowalkiewicz? Pretendentka odpowiada: Asia lubi dużo mówić, ale to oktagon wszystko zweryfikuje

Press Focus / x-news

Pożegnanie Gołoty jak urodziny

Sosnowski i Adamek nie mają jeszcze 40 lat. Za to grubo po 40-tce do ringu zdecydował się wrócić Andrzej Gołota i to niejeden raz! Kiedy w 2009 roku popularny Andrew przegrał z Tomaszem Adamkiem, wydawało się, że ze sceny po prostu zejść musi. Gołota w domu usiedział jednak tylko albo aż cztery lata. W 2013 roku wrócił, by zmierzyć się w Ergo Arenie z Przemysławem Saletą. Znowu przegrał. To też miał być koniec jego kariery. Ale nie był.

Andrew zamarzył chyba sobie o pożegnaniu z konfetti, serpentynami i tortem. I się doczekał. Dwa lata temu pożegnalną galę zorganizował mu Marcin Najman w Częstochowie. Gołota walczył wtedy ze swoim przyjacielem, Danellem Nicholsonem. Walka nie została jednak oficjalnie wpisana do jego rekordu, bo nie była punktowana. Panowie wymienili w ringu kilka ciosów, a potem przybili sobie piątki. Po walce w ringu pojawił się tort z podobizną Gołoty, który Andrew osobiście pokroił... szablą.

Śmieszne pożegnanie. Cokolwiek by jednak mówić o Gołocie, nade wszystko trzeba mu oddać hołd. To dzięki niemu w Polsce boks stał się bardzo popularny. Jego walki porywały publikę. Mimo że nigdy nie został mistrzem świata, to jednak swoje w tej dyscyplinie zrobił. W całej karierze stoczył 52 walki, 41 z nich wygrał, w tym 33 przez nokaut. Chwała mu za to.

„Tiger” nie wróci nawet za 10 milionów euro

Żadnego hucznego pożegnania nie zamierza robić natomiast Dariusz Michalczewski. Pochodzący z Gdańska były mistrz świata w zawodowym boksie do niedawna żartował w mediach, że mógłby zastanowić się nad powrotem, gdyby ktoś zaproponował mu 10 milionów euro. Teraz jednak, już bez żartów, mówi, że nikt i nic nie jest w stanie go przekonać do takiej decyzji.

- Mam już prawie 50 lat na karku, znam też swoje możliwości. Poza tym, wiem, ile miałem przerwy. W ostatnich 11 latach rękawice ubierałem tylko do zdjęć. Jestem już jak śnieg sprzed kilku lat. Co prawda biegam, czasami sobie pójdę na siłownię. Ale to wszystko. Powiedzmy sobie wprost - jestem człowiekiem zamożnym, po co mam wychodzić do ringu? To by mi przecież tylko zdrowie odebrało. Odszedłem w odpowiednim momencie i nie zamierzam wracać - zapewnia „Tiger”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki