Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ring Rodzinny: Szczęście w rytmie rock and rolla

Joanna Leszczyńska
Matka marzyła, by któraś z dwóch córek poszła w jej ślady, ale nie naciskała. Jedna wybrała profesję ojca, druga została prawą ręką w firmie mamy. O kobiecych więzach i wspólnych pasjach z Anną Skórską, założycielką "Domu Mody Skórska", i jej córką Aleksandrą, rozmawia Joanna Leszczyńska

Pracuje Pani z córką w rodzinnej firmie. Miała Pani obawy, zapraszając córkę do współpracy, bo zdarza się przecież, że wspólna praca rodzi konflikty?

Matka: Nawet sekundy się nie zastanawiałam. Marzyłam, by któraś z moich dwóch córek poszła w moje ślady. Tymczasem Ola trochę zwlekała z decyzją o studiach w ASP, bo chciała być przekonana, że dokona dobrego wyboru. Wiedziałam, że nie mogę jej namawiać. Dopiero kiedy poczuła siłę swojego rysunku, siłę swojej kreski, spadł z niej ciężar i podjęła decyzję. Bardzo mnie to ucieszyło, bo kocham swój zawód.

Córka: Od początku studiów, a studiowałam równolegle projektowanie na ASP i marketing i zarządzanie, włączyłam się w pracę w naszej firmie. To było trudne, bo doba ma określoną liczbę godzin. Odkąd skończyłam studia w 2005 roku, pracuję na stałe w naszej firmie. Zajmuję się projektowaniem, ale też sprawami ekonomicznymi i handlowymi. Bardzo dobrze pracuje mi się z mamą. To ona jest w niej szefem. Ale czuję się w tej firmie prawą ręką mamy i to jest bardzo fajne.

Matka: O sprawach finansowych firmy, związanych z produkcją i handlem, decydujemy obie.
Kiedy trzeba podjąć trudną decyzję, nie dochodzi do konfliktu?

Matka: Nie, bo żadna z nas nie jest ryzykantką. Obie ważymy decyzje. Podejmujemy je szybko, ale nie pochopnie. Czasy są trudne. Nie ma uniwersalnych posunięć marketingowych. Inna jest sprzedaż w Polsce centralnej, inna w południowej. Mieszkają tam różni ludzie, mający różne potrzeby.

Wykonuje Pani ten sam zawód co mama, a Agnieszka, Pani siostra, jest lekarzem jak tata. Czy to oznacza, że nadawała Pani z mamą na tych samych falach, a Agnieszka z tatą?

Córka: Śmiejemy się z Agnieszką, że ustaliłyśmy sobie, że podzielimy się zawodami: ja wybiorę zawód mamy, ona taty. Ale mówiąc poważnie, rodzice są profesjonalistami w swojej dziedzinie, pasjonatami swoich zawodów i w domu dużo mówili o swojej pracy. My z Agnieszką, słuchając tego "nasiąkałyśmy" trochę ich zawodami. Żartuję czasem, że wychowałam się za kulisami pokazów mody. Zawsze uczestniczyłyśmy z siostrą w pracy mamy. Obie lubiłyśmy rysować, obie mamy zdolności manualne. Agnieszka wykorzystuje to w stomatologii, bo jest lekarzem stomatologiem. Ja w bardziej twórczej sferze, czyli w projektowaniu mody. Jestem szczęśliwa, że poszłam w ślady mamy.
Jaki okres w życiu dziecka jest, Pani zdaniem, najważniejszy pod względem nawiązywania z nim więzi?

Matka: Myślę, że każdy. Ważne jest, by dzieci miały poczucie, że są kochane. Dlatego potrzebują dużo czułości i przytulania. Trzeba sobie też zapracować swoim postępowaniem na autorytet u nich i przekazać im wiedzę o świecie i życiu, by poszły w nim właściwą drogą. Miałam szczęście, że mam bardzo mądre córki. Nie miałam z nimi żadnych kłopotów wychowawczych. Nie musiałam ich zawracać ze źle obranej drogi, bać się o ich podejście do życia czy ich wybory życiowe. W ogóle czuję się w życiu osobą spełnioną, a przy tym wyjątkowo szczęśliwą matką.

Córka: Rodzice nam stworzyli bardzo ciepły, kochający dom. Myślę, że dlatego nie mieli z nami kłopotów, że byli dla nas prawdziwymi autorytetami. I to nie przymusowymi. To jak żyli, jakie decyzje podejmowali, na nas wpływało.

W jaki sposób przekazywała Pani dzieciom wiedzę o życiu?

Matka: Uczestniczyły w naszym życiu. Nie izolowałyśmy ich od problemów naszej rodziny, co nas bardzo zintegrowało. Przez prawie dziesięć lat mieszkaliśmy z teściami, aż do ich śmierci. Dziewczynki dzięki temu na-uczyły się szacunku do starszych. Zobaczyły, że starszym ludziom towarzyszą problemy ze zdrowiem i że nie zawsze mają dobre samopoczucie.

Zastanawiam się, jak Pani mąż znosi babskie rozmowy o modzie i ciuchach, jakie toczą się w Państwa domu?

Matka: Dobrze, może dlatego, że myśmy tak dużo o modzie w domu nie mówiły. Kiedy pracowałam w Telimenie zawsze brał udział w pokazach mody. Nigdy nie powiedział, że ma dosyć mody i wszystkiego, co się z nią łączy. Mąż uważa, że bez względu na to, ile lat słucha o modzie, i tak do końca nie będzie w tej dziedzinie dostatecznie wyedukowany. Chce, żeby mu podpowiadać, w co się ma ubrać. Do niedawna zawsze podporządkowywał się mnie, ale teraz jeśli nie jest do czegoś przekonany, pyta dziewczyn, szczególnie Olę.

Córka: Wtedy ja jestem taką "drugą instancją". Tata jest niepocieszony, kiedy zgadzam się z mamą, a zwykle tak jest. Ale podporządkowuje się naszym sugestiom.
Ingerowała Pani w sposób ubierania się córki jako nastolatki?

Matka: Nie protestowałam, nawet kiedy Ola decydowała się na zestaw ubrań, które nie za bardzo mi odpowiadały. Ale jako projektantka mody uważałam, że Ola musi sama wykreować swój własny styl metodą prób i błędów. I że nie powinno się to odbywać na zasadzie: "Włóż to i to." Ola wypracowała sobie swój styl.

Córka: Każda z nas ma inny styl ubierania się, ale jako projektantki staramy się, by rzeczy proponowane przez naszą firmę były spójne, bo mamy wykreowany wizerunek naszej klientki. Często wpadamy na taki sam pomysł.

Z córką Agnieszką wielokrotnie była Pani w jury konkursu "Najpiękniejsza mama i córka", organizowanego przez "Express Ilustrowany". Czy udało się Pani również podpatrzyć relacje łączące matki z córkami?

Matka: Prawie zawsze widać było silną więź między matką a córką. Przeważnie to córka była motorem, by wziąć udział w konkursie. Zastanawiałam się nieraz, co te matki motywuje, by się do niego zgłosić i doszłam do wniosku, że nie tylko zabawa. One traktowały to jako wyzwanie, jako szansę, że jeszcze mogą zaistnieć w życiu, że mogą się jeszcze podobać. W czasie tego wieloetapowego konkursu, wiele matek robiło ogromne postępy. Wyglądały coraz lepiej. Z daleka trudno było odróżnić, kto jest matką, a kto córką. Nieraz było widać łzy wzruszenia u matek.

Łzy, o których Pani mówi, świadczą o tym, że to jak wyglądamy, ma ogromny wpływ na naszą psychikę i odwrotnie...

Matka: Nie ma brzydkich kobiet, tylko są takie, które nie potrafią pozytywnie o sobie myśleć i podkreślać swoich atutów. Kiedy pracowałam w Telimenie na konkurs modelek zgłosiła się dziewczyna w typie intelektualistki. Nosiła okulary w grubych oprawkach. Miała dużą wadę wzroku. Część mężczyzn mogłaby powiedzieć: "Jaka ona brzydka..." Ale zauważyłam w jej ruchach sporo gracji i specyficznej delikatności. Chociaż szła ze spuszczoną głową, uświadomiłam sobie, że ona bardziej zwraca moją uwagę niż pozostałe dziewczyny. Zdecydowałam, by zakwalifikowała się dalej. Po wielu korektach przeistoczyła się w piękną dziewczynę. Z czasem dowiedzieliśmy się, że wcześniej przeżyła poważny życiowy zawód i że była wychowywana przez matkę, którą przed laty coś podobnego też spotkało w życiu. Po latach spotkałyśmy się z tą dziewczyną na plaży nad Bałtykiem, bo ja uwielbiam polskie morze i egoistycznie namawiałam rodzinę do spędzania tam wakacji. Nasza dawna modelka była tam z mężem i dwójką dzieci. Była szczęśliwa. Powiedziała do mnie: "Pani Aniu, świat może być inny, piękny. Przełamałam złą passę w naszej rodzinie." Faktycznie, jest tak, że kiedy kobieta zmienia swój wygląd na korzyść, nabiera woli walki i potem w jej życiu zaczyna dziać się coraz lepiej. Otwierają się jakieś drzwi, które wcześniej były zamknięte. Córka: W zawodzie projektanta nie ma nic piękniejszego, kiedy kobieta zakłada ubranie, które on zaprojektował i w jej oczach pojawiają się iskry. Widać, że czuje się w nim doskonale.
Jak znosiła Pani wyjazdy z rodzicami nad zimne polskie morze?

Córka: Nigdy nie musiałyśmy niczego z siostrą "znosić". Bardzo chętnie wyjeżdżałyśmy z rodzicami, gdziekolwiek by to było. Mój mąż też jeździ ze mną nad morze, choć nie do końca chciałby tam wypoczywać. Wie jak bardzo lubię morze. Lubię patrzeć na ciągły ruch wody i bezkresny horyzont. Z jednej strony morze mnie uspokaja i nastraja, a z drugiej daje siłę. Ale zimą jedziemy na narty, bo mąż bardzo lubi na nich jeździć.

Matka: Mój mąż też dobrze wie, jak ważny jest dla mnie pobyt nad morzem. Akumulatory ładuję wtedy w przyspieszonym tempie. W ubiegłym roku objechaliśmy całe wybrzeże, od Międzyzdrojów po Sopot. Możemy służyć jako przewodniczki (śmiech).

Macie wspólne rodzinne hobby?

Matka: Od półtora roku chodzimy z mężem na kurs tańca towarzyskiego. Żartujemy, że to jest nasz wuef. Staliśmy się wielkimi amatorami tańca. Mąż wręcz go pokochał.

Córka: Tata zawsze lubił tańczyć. Ale wydawało mu się, że jego taniec jest... Jakby tu powiedzieć? No, taki wszechstronny. A na kursie poznał poszczególne kroki. Rodzice zarazili nas tańcem i my z mężem też chodzimy na kurs, tylko do innej grupy.

Matka: Agnieszka ze swoim mężem też uczyli się tańczyć, ale przerwali, kiedy pół roku temu miała obronę pracy doktorskiej. Taniec wciągnął też naszego 2,5-letniego wnusia, syna Agnieszki i Darka. Kiedy sobie powtarzamy w domu poszczególne kroki, też macha nóżką. Jemu babcia i dziadek kojarzy się teraz z rock and rollem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki