[REPORTAŻ] Cieszą się, że żyją. Polska też pomaga syryjskim uchodźcom w Libanie

Aleksandra Gersz AIP
Mieszkańcy obozowiska dla syryjskich uchodźców el-kawashra 016 w okolicach Bire
Mieszkańcy obozowiska dla syryjskich uchodźców el-kawashra 016 w okolicach Bire Aleksandra Gersz/Polska Press
Od początku wojny w Syrii do sąsiedniego Libanu uciekło ponad milion Syryjczyków. Życie ratują im organizacje, takie jak Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej. Syryjscy uchodźcy nie mają tu żadnych życiowych perspektyw. Są jednak wdzięczni, że mogą żyć z dala od bombardowań i walk.

Agencja Informacyjna Polska Press

Jeśli Bóg da, wrócimy do Syrii - można usłyszeć od prawie każdego syryjskiego uchodźcy za granicą. Na razie jednak powrót do ojczyzny jest tylko w sferze marzeń. Syryjska wojna domowa trwa już ponad sześć lat i nie zanosi się ani na zawarcie rozejmu pomiędzy rządem Baszara al-Assada i siłami opozycji, ani na odsunięcie od władzy dyktatorskiego prezydenta. Syryjczycy, którzy w ciągu tych krwawych lat musieli uciekać z kraju przed walkami i bombardowaniami, za swój cel obierali nie tylko Europę, ale również sąsiedni Liban. W tym kraju o powierzchni niemal równej terytorium województwa świętokrzyskiego i populacji liczącej przed wojną w Syrii 4,5 miliona osób, schronienie znalazło 1,3 miliona syryjskich obywateli. Co piąty mieszkaniec Libanu to obecnie Syryjczyk.

Konflikty pod powierzchnią

Mam nadzieję, że Syryjczycy szybko wrócą do swojego kraju. Wiele się przez nich tutaj zmieniło - mówi starszy sprzedawca z przydrożnego sklepiku w libańskiej miejscowości Bologne, niedaleko Bejrutu. W podobnym tonie brzmi pomagający syryjskim uchodźcom szejk Mohammad Auad Merheb z Bire z prowincji Akkar, 3 kilometry od syryjskiej granicy. - Myślę, że gdy wojna się skończy, Syryjczycy wrócą do swoich domów. Żaden kraj nie jest lepszy od twojego własnego. W naszym kraju nie dzieje się dobrze. Mamy problem z uchodźcami z Palestyny, który się nie kończy. Więc byłoby ciężko, gdyby Syryjczycy zostali - zauważa.

Chociaż w Libanie nie trwa obecnie żadna wojna (państwo było jednak przez militarne konflikty mocno w historii naznaczone), sytuacja w tym kraju wciąż jest napięta. Na stosunkowo małej powierzchni mieszkają chrześcijanie, sunnici i szyici. Mieszkają obok siebie, ale nie razem. Liban jest wyjątkowo podzielony, a pod powierzchnią buzują konflikty i napięcia. Oprócz tego Liban jest także bardzo nierówny pod kątem ekonomicznym. Nieco ponad trzy godziny od tętniącej życiem metropolii, Bejrutu (po drodze mija się wojskowe check-pointy) leży biedna i gospodarczo zacofana, górzysta prowincja Akkar. Jego mieszańcy spod oka patrzą więc na Syryjczyków, potencjalnych konkurentów na rynku pracy. - My jesteśmy biedni, oni są biedni, mieszkamy razem - twierdzi jednak szejk Merheb, zapewniając, że napięcie pomiędzy Libańczykami a Syryjczykami w Akkarze jest coraz mniejsze.

Prawda jest jednak taka, że o tę konkurencję na rynku pracy jest trudno. Uchodźcy wojenni z Syrii znaleźli w Libanie schronienie, lecz żadnych życiowych perspektyw. Oficjalnie w tym państwie uchodźców bowiem nie ma, syryjscy obywatele nie mogą więc liczyć na zatrudnienie. Chyba że w rolnictwie lub budownictwie albo na czarno, chociaż i o to trudno. Libańskie państwo nie zapewnia im także żadnej finansowej pomocy. Jak Syryjczykom udaje się więc w Libanie w ogóle przeżyć? Między innymi dzięki Polakom.

W garażach i piwnicach

Ucieczka do Libanu byłaby dla Syryjczyków wyrokiem śmierci, gdyby nie pomoc międzynarodowych organizacji humanitarnych. Jedną z najprężniej działających jest PCPM - Fundacja Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej. Jej pracownicy, zarówno Polacy, jak i Libańczycy, pomagają syryjskich uchodźcom w Libanie od 2012 r., wspiera ich w tym polskie MSZ. To największy program pomocy humanitarnej współfinansowany przez MSZ - do 2016 r. przeznaczono na niego 20 mln zł. Skorzystało z niego z kolei ponad 40 tys. Syryjczyków. Jak zauważa szef PCPM Wojciech Wilk, pomoc uchodźcom na miejscu wychodzi znacznie taniej niż w Europie. W Polsce pomoc socjalna dla czteroosobowej rodziny uchodźców żyjących poza ośrodkiem wyniosłaby 1600 zł miesięcznie, podczas gdy w Libanie za tę kwotę utrzymałyby się aż cztery rodziny.

Jest taniej, ale sytuacja życiowa syryjskich uchodźców jest dramatyczna. 150 tysięcy rodzin w Libanie żyje poniżej granicy ubóstwa, a 40 procent wszystkich Syryjczyków nie otrzymuje żadnej pomocy humanitarnej. Pomaga im PCPM, które od pięciu lat prowadzi program Cash for rent. Najbiedniejsze rodziny na północy Libanu oraz w Bejrucie i okolicach znajdują dzięki niemu mieszkania, których właścicielami są Libańczycy. PCPM współfinansuje koszt czynszu i płaci bezpośrednio libańskim wynajemcom. Dzięki temu uchodźcy mają dach nad głową, a Libańczycy dodatkowy zarobek, co pozwala chociaż trochę złagodzić napięcia. Dzięki programowi większość Syryjczyków w Libanie mieszka więc w mieszkaniach, w obozowiskach (nie są to bowiem oficjalne obozy dla uchodźców, które mamy w Europie) pozostałe 17 procent.

Odwiedzając rodziny syryjskich uchodźców mieszkające w Libanie, szybko można się jednak przekonać, że słowo „mieszkanie” nie oddaje statusu ich lokum. Garaże, budynki gospodarcze, przybudówki, baraki, budynki w stanie surowym, piwnice, przykryte folią komórki. Wilgotno, zimno i ciemno, na małej powierzchni mieszka od kilku do kilkunastu osób. Nie ma w nich praktycznie mebli, większość ludzi uciekła bowiem z domów tak jak stała na początku walk.

Gdyby nie piece i koce od PCPM, wiele Syryjczyków nie przeżyłoby zimy, podczas której temperatura spada w prowincji Akkar nawet do zera stopi Celsjusza. Jednak opał, którego koszt miesięcznie wynosi około 130 dolarów, wciąż jest dużym problemem. - Osoby, które mieszkają w nieocieplonych, niezabezpieczonych przed mrozami pomieszczeniach, czyli praktycznie wszyscy, po prostu marzną. Uchodźcy dostali już od nas koce i piece, najważniejszą potrzebą w nadchodzących miesiącach zimowych, głównie właśnie w grudniu, styczniu i lutym, jest opał. Na niego staramy się zebrać jak najwięcej funduszy, również od prywatnych darczyńców, aby uratować tych ludzi od śmierci z wyziębienia, co oczywiście też się zdarza - mówi Anna Konieczna z PCPM.

Wszystko w rękach Boga

Dzięki Bogu jakoś tu żyjemy, lepsze to niż bombardowania i wybuchy - odpowiada na pytanie o życie w Libanie Hussein, który w jednym pokoju w Bejrucie mieszka z żoną, czwórką dzieci i matką. Za dwupokojowe, praktycznie nieumeblowane mieszkanie - drugi pokój zamieszkuje rodzina jego brata - płacą łącznie 550 amerykańskich dolarów miesięcznie (około 1950 złotych), co jest w Libanie bardzo wysoką ceną. Pracuje tylko Hussein, ale dorywczo. Udaje mu się coś znaleźć raz na kilka dni, z zawodu jest mechanikiem samochodowym. Wysokie ceny w stolicy sprawiają więc, że z drogiego Bejrutu wiele ludzi ucieka właśnie do górzystego Akkaru, gdzie jest znacznie taniej (100-120 dolarów, czyli 350-420 złotych miesięcznie).

Mieszkanie w bloku, takie, w którym mieszka rodzina Husseina, to w tej części Libanu rzadkość. Manar i Mohammad wraz z czwórką dzieci: 8-letnim Ahmadem, 7-letnim Zakariyą, 6-letnią Razan i 3-letnim Alim mieszkają w garażu w Daussie. - Życie w garażu jest ciężkie, ale nie stać nas na mieszkanie czy dom - mówi Manar i wskazuje na ruchliwą jezdnię tuż przy wejściu. - Cały czas muszę pilnować dzieci - dodaje.

Syryjka jest uśmiechnięta i spokojna, mimo dramatycznej sytuacji. Ona nie pracuje (jak większość kobiet w muzułmańskich rodzinach) i opiekuje się dziećmi, lecz pracować nie może również jej mąż. Mohammad był w Syrii aresztowany i torturowany, na pracę nie pozwala mu zdrowie. Rodzina nie ma więc żadnego źródła utrzymania, a bez pomocy PCPM i Światowego Programu Żywnościowego (agencji ONZ, która daje uchodźcom karty żywnościowe o wartości 25 dolarów, czyli ok. 88 złotych na osobę miesięcznie) nie przeżyłaby w obcym kraju. W Syrii zostawili dom („Sąsiedzi powiedzieli nam, że jest tak zniszczony, że nie da się już w nim mieszkać"), mąż był robotnikiem, należeli do klasy średniej. - Mieliśmy wszystko, mieliśmy dom, nigdy nie mieszkaliśmy w garażu - mówi Manar, smutno się uśmiechając. Kobieta podkreśla jednak, że mimo że chciał tego jej mąż, nie zgodziła się wyjechać do Europy. - Wiele ludzi boi się jechać dalej. Za dużo obcości - tłumaczy i dodaje: - Chcę wrócić do Syrii. Życie w obcym kraju jest niemożliwe. W Libanie nie da się żyć, tu jest drogo.

W dramatycznych warunkach mieszkają też w okolicach Qubayat równie nie tracący hartu ducha 58-letni Adel i 44-letnia Amina. W kilkanaście osób mieszkają oni wraz z rodziną w dawnym budynku gospodarczym. Na podłodze stara wykładzina, przy ścianach wysłużone materace, puste, brudne ściany. Rodzina cieszy się jednak, że może tu spokojnie spać, a dzieci bezpiecznie się bawić, bez obaw, że na dom spadnie bomba. Do Libanu przybyli w 2011 r., nielegalnie, najpierw Amina z szóstką dzieci, potem Adel. W Syrii zostawili dwie dorosłe, zamężne córki („Często do siebie dzwonimy”) i syna w więzieniu („Nic nie zrobił”). Adel ma chory kręgosłup, wypadł mu dysk i nosi kołnierz ortopedyczny, nie może więc pracować. Problemy z kręgosłupem ma też Amina. Z powodu braku synów w odpowiednim wieku całą rodzinę utrzymuje więc zaledwie 14-letnia córka, która nielegalnie pracuje w pobliskim sklepie.

- Chcielibyśmy wrócić do Syrii, ale nasz dom już nie istnieje. Ale pokładam wiarę w Boga, wierzę, że się nami zaopiekuje - mówi Adel po zaprezentowaniu krótkiej i wyjątkowo barwnej pantomimy przedstawiającej ucieczkę z kraju („Jechaliśmy nocą, na niebie nie było księżyca, wyły wilki. Bardzo się baliśmy”). Na pytanie kogo obwinia o wojnę w Syrii odpowiada: - Jak możemy nie obwiniać Assada? Straciliśmy domy, dzieci, wszystko straciliśmy. Jeśli wojna się skończy i będzie bezpiecznie, chcemy wrócić. Kochamy nasz kraj. Tutaj jesteśmy zmęczeni, mamy dość, nie chcemy już cierpieć.

Zmęczony jest także Hasan z Bire, którego wraz z żoną i dwiema córkami: 1,5-roczną i kilkumiesięczną właściciel wyrzucił z poprzedniego mieszkania. Teraz mieszka wraz z ojcem i siostrą w pustym mieszkaniu w nieocieplonym domu. - Nie stać mnie na pieluchy i mleko - mówi, ściskając starszą córeczkę Hebę. Wyjątkowo żywa i ciekawa świata dziewczynka dostała imię po pierwszej żonie Hasana, która na początku wojny w Syrii zginęła w Aleppo. Była w siódmym miesiącu ciąży. - Otoczyły nas siły Assada. Potem otworzyli bramy miasta i wszyscy uciekli. Jechaliśmy z żoną autobusem, nagle ostrzelali nas żołnierze - opowiada Hasan. Heba zginęła na miejscu, a Hasan uciekł potem nielegalnie wraz z rodzicami i siostrą do Libanu.

Stracone pokolenie

Brak perspektyw dla syryjskich uchodźców żyjących w Libanie wiąże się także z edukacją dzieci. Nie wszystkie bowiem mają do niej dostęp: albo z powodu znacznej różnicy programowej (większość przedmiotów w Libanie nauczanych jest po francusku i angielsku, co dla małych Syryjczyków jest przeszkodą), albo z powodu opłat, albo z powodu znacznej odległości domów od szkół i problemów z dojazdem. To stracone pokolenie Syrii, którą starsze dzieci jeszcze pamiętają. 7-letnia Anura z Mtein straciła w nalotach w Syrii najbliższą przyjaciółkę („Nie chcę tam wracać, wszyscy uciekli tutaj”), 11-letnia Hadil z innej rodziny mieszkającej w okolicach Bejrutu tęskni i za krajem, i za dwiema koleżankami, z którymi rozmawia dzięki komunikatorowi WhatsApp („Lepiej było w Syrii”). I Anura, i Hadil nie chodzą do szkoły.

W kwestii edukacji także pomaga PCPM, które w Bire - dzięki pomocy wspomnianego już szejka Merheba - prowadzi szkołę. Syryjskie dzieci w wieku 9-15 lat chodzą tam na zajęcia wyrównawcze, dzięki którym mogą nadgonić materiał. Po porannych lekcjach biegną do libańskiej szkoły - syryjscy uczniowie mają bowiem w miejscowych szkołach lekcje dopiero po południu, kiedy do domów wrócą już libańskie dzieci. Tak rzadka asymilacja między Libańczykami a Syryjczykami (większość pytanych uchodźców mówi, że utrzymuje kontakt tylko z rodakami, z libańskimi sąsiadami mówi tylko sobie „dzień dobry” i „unika kłopotów”) nie ma więc miejsca nawet w szkołach.

Najmniejsze szanse na edukację mają jednak dzieci w wieku nastoletnim. Tych nie chce przyjąć wiele libańskich szkół, a nawet jeśli, to z powodu różnicy w programie wiele z nich musiałoby chodzić do niższych klas. 13-letnia Hazar, siostra Hadil, z tego powodu nie żałuje, że nie chodzi do szkoły. Marzy jednak o zostaniu fryzjerką, na co z powodów finansowych też ma znikome szanse. Z kolei 14-letnia Maymona, która wraz z rodzicami, dwoma braćmi i szwagierką mieszka w zaniedbanym budynku w Klertel Davod w górach, chciałaby być lekarzem. Nastolatka chodzi do islamskiej szkoły, na zwykłą nie było pieniędzy. Na edukację wyższą w Libanie nie ma żadnych szans. Jej 17-letni brat Mohammad chciał iść do szkoły technicznej, ale musi utrzymać rodzinę: ojciec jest chory na serce, starszy o pięć lat brat Ahmad ma astmę. - Często mu nie płacą, bo to dziecko - mówi głowa rodziny, Mohammad.

Młodzież od 13 roku życia oraz dorośli, którzy mają lepsza sytuację niż Mohammad, mogą w szkole Bire chodzić także na 3-miesięczne, bezpłatne kursy zawodowe finansowane przez PCPM. Do wybory są szkolenia na asystenta pielęgniarki, asystenta farmaceuty, hydraulika i elektryka, a także kurs obsługi komputera. Dzięki nim mogą mieć szansę na pracę nie tylko na libańskim, ale w przyszłości również na syryjskim rynku pracy. Jeśli bowiem wojna się kiedyś skończy, ktoś będzie musiał ją odbudować.

Mobilne leczenie

Moje dzieci cały czas chorują, może mają alergię, nie wiem. Mieszkamy w garażu, to nie są zbyt dobre warunki - mówi 35-letnia Rabia, matka siedmiorga dzieci, z których najmłodsze ma zaledwie kilka miesięcy. Problemy zdrowotne są wśród Syryjczyków mieszkających w wilgotnych i słabo ogrzewanych mieszkaniach częste. PCPM prowadzi więc w Bire klinikę (w tym samym miejscu co szkoła), w której od poniedziałku do soboty, od godziny 9 do 14, zarówno Syryjczycy, jak i Libańczycy, mogą skorzystać z bezpłatnej pomocy lekarskiej: internisty, ginekologa czy kardiologa. - Do przełomu sierpnia i września mieliśmy 600-700 pacjentów miesięcznie. Potem, kiedy zmniejszyło się dofinansowanie z innych organizacji, ta liczba zwiększyła się do ponad tysiąca. Grudzień może być rekordowy, spodziewamy się nawet 1500 uchodźców - mówi Katarzyna Szalbot z oddziału PCPM w Qubayat w prowincji Akkar. W klinice Syryjczycy mogą otrzymać diagnozę i leki. - W poważniejszych przypadkach wysyła się ich do szpitali, ale większość i tak do nich nie pójdzie, bo nie ma na to pieniędzy - dodaje.

Na pomoc medyczną mogą liczyć także mieszkańcy obozowisk, których PCPM prowadzi około dwadzieścia. Do mieszkających w prowizorycznych namiotach rodzin („Trudno tu żyć. Nigdy tak nie mieszkaliśmy. Nigdy w namiocie”- mówi jeden z mężczyzn spotkanych w obozie, który w Syrii zostawił dwa domy) przyjeżdża tzw. klinika mobilna, a w niej lekarz i pielęgniarka. Każdy obóz odwiedzają oni raz w miesiącu, spędzają w nim średnio 2-3 godziny. To niewiele, ale to jedyna szansa na pomoc medyczną dla większości ludzi. 10 kilometrów, które oddziela jeden z takich obozów, El-Kawashra 016, od kliniki w Bire, to bowiem, jak zauważa Katarzyna Szalbot, „olbrzymi dystans”. Z taką klinika jeździ często lekarz Manah Kenan, Syryjczyk, który w ojczyźnie był chirurgiem. W Libanie jego kwalifikacji nikt nie uznaje, pracuje więc jako internista. Mężczyzna miał szansę wyjechać do Niemiec, gdzie mógł pracować w zawodzie i robić karierę. Postanowił jednak zostać w Libanie, aby pomagać rodakom.

Marzenia o domu

O czym marzą Syryjczycy mieszkający w Libanie? Wielu chciałoby mieszkać w lepszych warunkach, tak jak Hiba z Mtein, matka trójki dzieci, która uciekła z rodziną z Idlib („Uciekłam przed obiema stronami. Kiedy wybiegłam z domu, spadła na niego bomba”). - Chciałabym żyć, mieszkać lepiej. Tu jest bardzo trudno. Jeśli sytuacja w naszym kraju się uspokoi, to wrócimy. Na razie mieszkam tutaj, żyję tutaj, nie myślę o przeszłości - mówi spokojnie. Hiba, podobnie jak inni spotkani Syryjczycy, nie mają jednak roszczeniowej postawy, są wdzięczni za samą możliwość schronienia się przed walkami.

Praktycznie wszyscy uchodźcy marzą o powrocie do Syrii, chociaż wielu ma obawy. - Niemożliwe, żeby Syria była taka, jak wcześniej - mówi Hussein z Bejrutu. Większość wciąż jednak ma nadzieję, że wróci do domu. - Jak ktoś może nie tęsknić za swoim krajem? - mówi Fayad, który wraz z żoną i trójką dzieci uciekł do Libanu w 2013 r. Wszyscy są jednak wdzięczni za to, że żyją. - O czym marzę? Żeby moje dzieci nigdy nie zobaczyły tego, co ja - uśmiecha się Manar z Daussy.

O tym, jak można wesprzeć PCPM, które pomaga syryjskim uchodźcom w Libanie, można dowiedzieć się na stronie internetowej fundacji: www.pcpm.org.pl w zakładce „Wspieraj”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl