Remigiusz Adam Grocholski. Pierwszy dywersant II Rzeczpospolitej

Wojciech Rodak
Wojciech Rodak
Remigiusz Adam Grocholski z żoną na pokładzie samolotu
Remigiusz Adam Grocholski z żoną na pokładzie samolotu Wikipedia/domena publiczna
Był jednym z najbardziej nietuzinkowych wojskowych międzywojennej Polski. Pozostaje zapomniany, pomimo licznych zasług i barwnego życiorysu

Jeden z architektów sukcesu III powstania śląskiego. Szef adiutantury Marszałka Piłsudskiego. Inicjator i dowódca zarówno tajemniczej organizacji dywersyjnej „Brochwicz”, jak i słynnego „Wachlarza”. Bohater krwawych walk na Dolnym Mokotowie w czasie powstania warszawskiego. Kawaler orderu Virtuti Militari, pięciokrotnie dekorowany Krzyżem Walecznych, nosił swojego czasu na piersi także carski Krzyża Św. Włodzimierza z Meczami. Lista osiągnięć i wyczynów pułkownika Remigiusza Adama Grocholskiego zdaje się nie mieć końca. Pomimo tego, w świadomości zbiorowej jest postacią niemal całkowicie anonimową. Oto jego sylwetka.

Z Kaukazu na Śląsk

Remigiusz Adam Grocholski pochodził ze starej rodziny szlacheckiej. Przyszedł na świat 3 września 1888 roku w pałacu w Strzyżawce na Podolu. Jego rodzicami byli Tadeusz Grocholski, ziemianin i malarz, i hrabianka Zofia z Zamoyskich.

Po ukończeniu gimnazjum w Odessie młodzieniec zdobył dyplom wydziału prawa Uniwersytetu w Sankt Petersburgu. Niestety wtedy mocno podupadł na zdrowiu – zachorował na gruźlicę. Dlatego też przez kilka lat leczył się w Davos i Zakopanem.

W czasie I wojny światowej, we wrześniu 1915 r., wreszcie spełniło się jego dziecięce marzenie. Trafił do wojska. Przyjaciel jego ojca, książę Iłłarion Woroncow-Daszkow, mianował go pełnomocnikiem Czerwonego Krzyża przy armii rosyjskiej nacierającej z Kaukazu na Turcję. Nadpobudliwy i skłonny do brawury Grocholski nie był zadowolony ze swojej bezpiecznej posadki. Dlatego też w 1916 r. wykroczył poza swoje uprawnienia, prowadząc do boju kozaków w zwycięskich walkach pod Trapezuntem (obecnie Trabzon). Za te zasługi w boju otrzymał order Krzyża Św. Włodzimierza z Mieczami, jedno z najwyższych rosyjskich odznaczeń. Kampanię kaukaską zakończył w bitwie pod Sarykamyszem, podczas której został ciężko ranny.

W 1917 r. Grocholski wrócił na rodzinne Podole. Służył kolejno w I i III Korpusie Polskim, które po upadku caratu utworzono z polskich żołnierzy walczących w armii rosyjskiej. Był tajnym kurierem pomiędzy działającą w Warszawie Radą Regencyjną, a dowództwem wojsk stacjonujących na pogrążonej w rewolucyjnym chaosie Ukrainie.

W czerwcu 1918 r. III Korpus został otoczony i rozbrojony przez Austriaków. Polskich żołnierzy, w tym Grocholskiego, przewieziono z Ukrainy na terytorium centralnej Polski.

Młody oficer trafił do Warszawy. Tutaj, w styczniu 1919 r., brał udział nieudanej próbie zamachu stanu zainicjowanej przez księcia Eustachego Sapiehę i płk Mariana Januszajtisa przeciwko rządowi Jędrzeja Moraczewskiego. Konserwatywni spiskowcy sięgnęli po tak radykalne środki, gdyż bali się, że socjalistyczne posunięcia nowej władzy zwiastują nadejście czerwonej rewolucji. Na szczęście dla Grocholskiego cała awantura zakończyła się niegroźnie. Zamachowcy szybko poddali się oddziałom wiernym rządowi. Szczęśliwie dla nich, Piłsudski nie pałał żądzą zemsty. Postanowił tylko ich ośmieszyć. Aresztował i, by nie robić z nich „męczenników”, szybko wypuścił na wolność.

Po tej przygodzie, w marcu 1919 r., Grocholski został oficerem służby stałej WP. Uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej. Zaczynał ją jako dowódca szwadronu ciężkich karabinów maszynowych 12. pułku ułanów, a skończył jako szef Oddziału III sztabu Grupy gen. Władysława Jędrzejewskiego.
Po odepchnięciu bolszewików i zabezpieczeniu granicy wschodniej odradzającej się Rzeczpospolitej porucznik Remigiusz Grocholski został oddelegowany na kolejny newralgiczny odcinek. Mianowano go szefem III oddziału (operacyjnego) w Dowództwie Obrony Plebiscytu na Śląsku. O tamte tereny toczyły się zażarte walki. Zarówno Warszawie, jak i Berlinowi, zależało, by mieć kontrolę nad bogatym zagłębiem przemysłowym. Plebiscyt z 20 marca 1921 r. nie przesądzał, do którego państwa będzie przynależał Górny Śląsk, ale jego wyniki były dla II RP niekorzystne. Zgodnie z postanowieniami traktatu wersalskiego ostateczną decyzję w tej sprawie pozostawiono mocarstwom z Ententy. A te coraz mocniej skłaniały się ku temu, by większość tych terenów oddać Niemcom.

W tej sytuacji Polacy musieli znów sięgnąć po broń. W konspiracji przygotowano kolejne powstanie. Dokładny plan działań, rozpisany aż do szczebla batalionu, przygotował właśnie por. Grocholski (na czas operacji przyjął ps. „Brochwicz”). Zakładał on głównie działania obronne oraz ewentualną kontrofensywę. Jego pierwszym i kluczowym elementem była akcja dywersyjna, polegająca na odcięciu komunikacji – przerwaniu linii kolejowych i drogowych – pomiędzy Śląskiem Górnym a Środkowym.

Wysadzaniem mostów miały zająć się oddziały destrukcyjne pod dowództwem kapitana Tadeusza Puszczyńskiego ps. „Wawelberg”. To do niego skierowany był lakoniczny rozkaz Nr 1 wydany 1 maja 1921 r., rozpoczynający III powstanie śląskie. - Wykonać w nocy z drugiego na trzeciego maja tysiąc dziewięćset dwudziestego pierwszego roku – napisał w dokumencie „Brochwicz”.

„Wawelberg” wiedział co ma robić. Owej nocy polskie grupy dywersyjne zniszczyły pierwsze wyznaczone cele. Potem walki rozgorzały w całym regionie i trwały z przerwami do lipca 1921 r. W ich rezultacie Komisja Międzysojusznicza przyznała Polsce większą część Górnego Śląska, w tym 76 proc. kopalń regionu. II RP miała w swoich granicach większość przemysłowego zagłębia i niemałą w tym zasługę miał „Brochwicz”.

Remigiusz Adam Grocholski z żoną na pokładzie samolotu
Remigiusz Adam Grocholski z żoną na pokładzie samolotu Wikipedia/domena publiczna

Enfant terrible Wojska Polskiego

W okresie pokoju kariera Grocholskiego rozwijała się powoli. Pełnił funkcje administracyjne, np. był inspektorem graniczny w woj. wołyńskim. W międzyczasie dokształcał się. Skończył kursy m.in. w słynnym Centrum Szkolenia Jazdy w Grudziądzu. W czasie przewrotu majowego poparł wojska rządowe. Mimo tego Piłsudski, w uznaniu jego zasług i umiejętności, mianował go na krótko szefem swojej adiutantury. Potem trafił do Sztabu Generalnego i wreszcie został zastępcą dowódcy 1. pułku strzelców konnych w Garwolinie.

W wojsku jednak nie cieszył się dobrą opinią. Jego kreatywność i energia irytowała przełożonych. Mimo widocznego braku entuzjazmu z ich strony, ciągle podsuwał im różne nowatorskie projekty. Na przykład przedstawił plany podziemnych lotnisk lub model instrumentu, który umożliwiałbym samolotom lądowanie w nocy bez świateł. Jednak jeszcze bardziej oburzał wojskową wierchuszkę nieszablonowymi działaniami podczas gier wojennych. Niektóre z nich Grocholski opisał później w swoich notatkach:

(…) 6. Jesienią 1933 r. podczas manewrów, dowodząc pułkiem kawalerii, wysłał (Grocholski pisał o sobie w trzeciej osobie – red.) własnym samochodem ludzi z ckm, którzy opanowali most odległy o 50 km w godzinę, a nie dopiero pod wieczór, co w ogóle nie było brane pod uwagę przez dowództwo manewrów i zepsuło całą grę wojenną.
7. W innych manewrach opanowawszy centralę telefoniczną nieprzyjaciela i wykorzystując brak haseł, przegrupował jego siły, co spowodowało przerwanie manewrów na 24 godziny, nim uporządkowano stany (…)

W 1934 r., po kilku podobnych zagraniach, postanowiono się go pozbyć. Mjr Grocholski został przeniesiony w stan spoczynku.
Na przedwczesnej emeryturze wreszcie miał czas dla rodziny (miał aż dziesięcioro dzieci) i swoich licznych pasji. Oddawał się pisaniu, malował obrazy i udzielał się społecznie, m.in. był członkiem-założycielem Aeroklubu RP. Ten stan nie trwał długo. Niebawem Ojczyzna znów potrzebowała jego pomocy.

Zagon „Brochwicza”

1 września 1939 r. mjr Remigiusz Adam Grocholski nie otrzymał powołania do żadnej jednostki wojskowej. Przeżywał to bardzo, ponieważ rwał się boju. Dlatego też jak najszybciej zgłosił się do marszałka Rydza-Śmigłego, by ten osobiście przydzielił go do jakiegoś oddziału. Ten początkowo mu odmówił. Stary wojak nie zraził się tym. 7 września dogonił wycofującą się w kierunku Rumunii kolumnę pojazdów rządowych i złożył wniosek o zezwolenie na utworzenie oddziału partyzanckiego, składającego się z żołnierzy rozbitych jednostek WP. Pozytywną odpowiedź otrzymał dopiero po tygodniu, 13 września, w Uściługu koło Włodzimierza Wołyńskiego. Tego dnia mjr. Edmund Charaszkiewicz, oficer „dwójki” odpowiedzialny za dywersję pozafrontową, dał mu oficjalny mandat na formowanie własnego oddziału. Gdy tylko to nastąpiło, miał wyjść na środek uściługskiego rynku i zakrzyknąć: „Kto chce walczyć, do mnie!”. Przybrał swoje dawne pseudonim, „Brochowicz”, i w niedługim czasie skompletował ponad stuosobowy zagon konny. Ruszył na północ i przyłączył się do Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga. Ludzie Grocholskiego prowadzili działania rozpoznawcze i dywersyjne na niemieckich tyłach obok tajemniczych „Muszkieterów” Stefana Witkowskiego, o czym wzmiankował w swoich wspomnieniach płk Adam Epler. Gdy w czasie bitwy pod Kockiem wojskom polskim kończyła się amunicja i stawało się jasne, że będą musiały się poddać, Kleeberg nakazuje „Brochwiczowi” kontynuowanie działań partyzanckich. 5 października Grocholski i jego konni odłączają się od głównych sił WP i znikają w okolicznych lasach.

W następnych miesiącach energiczny weteran tworzy na terenie Lubelszczyzny prężną kilkusetosobową siatkę konspiracyjną, która w niedługim czasie przeprowadza kilka udanych akcji dywersyjnych. Jego organizacja zostaje zauważona przez dążący do zjednoczenia wszystkich grup ruchu oporu Związek Walki Zbrojnej. Wiosną 1940 r. docierają do niego emisariusze od płk. „Rakonia”, czyli Stefana Roweckiego, komendanta ZWZ. „Brochwicz” podporządkowuje się jego dowództwu bez stawiania żadnych warunków.

Organizacja „Wachlarz”

Po wejściu w szeregi ZWZ Grocholski nie próżnował. Znów wykazał się inicjatywą. Wiosną 1941 r. przygotował dla KG ZWZ plan powołania do życia organizacji dywersyjnej, której oddziały, w razie inwazji III Rzeszy na Związek Sowiecki, posuwałaby się tuż za linią frontu, niszcząc najważniejsze obiekty infrastrukturalne, mosty i linie kolejowe. W ten sposób poważnie utrudniałyby Niemcom manewrowanie, szczególnie jeśli Polacy zorganizowaliby powstanie powszechne.

Początkowo koncepcja ta nie zyskała aprobaty dowództwa ZWZ. Uważano ją za kolejną fanaberię oficera słynącego z nazbyt nieszablonowych pomysłów. Jednak po rozpoczęciu Operacji Barbarossa płk Tadeusz Pełczyński ps. Grzegorz, szef sztabu ZWZ, spojrzał na nią łaskawszym okiem. Na przełomie lipca i sierpnia 1941 r. zapadła decyzja o jej realizacji. Powołano do życia organizację „Wachlarz”.

Sztabowcy ZWZ zakładali, że zakonspirowani bojownicy będą przenikać na tereny znajdujące się pod okupacją niemiecką, ale już poza granicami wschodnimi II RP. Tam mieli czekać na wybuch powstania powszechnego na terytorium Polski. Na rozkaz mieli uderzyć na kluczowe mosty i trasy kolejowe, by osłonić krzepnącą irredentę przed wycofującym się z frontu Wehrmachtem.

Na czele „Wachlarza” postawiono ppłk Jana Włodarkiewicza ps. „Damian”, byłego dowódcę Tajnej Armii Polskiej. Kadry ZWZ, złożone głównie z sanacyjnych oficerów, nie mogły wyzbyć się niechęci do Grocholskiego i dlatego zmusiły go, by zadowolił się tylko stanowiskiem szefa sztabu organizacji. Zresztą ten, na skutek szeregu niespodziewanych zdarzeń, szybko „awansował”. Najpierw w marcu 1942 r. „Damian” został znaleziony martwy na swojej kwaterze we Lwowie. Przyczyn jego śmierci do dziś ostatecznie nie wyjaśniono, ale jest wysoce prawdopodobne, że został otruty. Następcą denata, według jednej z hipotez Cezarego Chlebowskiego, miał być przysłany z Londynu Józef Spychalski, ps. „Ścibor”. Jednak szybko uznano, że nie może on pełnić tej funkcji, bo kontaktował się ze swoim bratem Marianem Spychalskim, jednym z przywódców wrogiej AK Gwardii Ludowej. W efekcie „Doktor”-„Inżynier” - bo pod takimi pseudonimami znany był wtedy Grocholski – wreszcie objął dowództwo organizacji, której był pomysłodawcą.

Ostatecznie, pod presją aliantów, bojownicy „Wachlarza” przystąpili do działań dywersyjnych nie po to by osłaniać polskie powstanie, ale po to, by wywołać zamieszanie na niemieckich tyłach i utrudnić pochód Wehrmachtu na wschód. Przeprowadzili dziesiątki uderzeń na linie kolejowe, mosty, ścinali słupy telefoniczne, rozstawiali kolczatki na drogach, organizowali zasadzki na niemieckie patrole, a także likwidowali zdrajców. Do najbardziej spektakularnych akcji „Wachlarza” należało rozbicie więzienia w Pińsku, przeprowadzone przez oddział cichociemnego por. Jana Piwnika ps. „Ponury” w styczniu 1943 r.
Mimo sporego nakładu sił i środków, działania organizacji kierowanej przez „Doktora” nie przyniosły żadnych trwałych rezultatów. Zniszczenia przez nią poczynione szybko naprawiano, podczas gdy straty ZWZ-AK rosły. Z około 600 osób zaangażowanych w akcję „W”, śmierć poniosło 130 żołnierzy. Wobec nasilających się niemieckich aresztowań i represji uznano, że kontynuowanie systematycznej dywersji mogłoby skończyć się dla członków „Wachlarza” faktycznym samobójstwem. W związku z tym od jesienią 1942 r. rozpoczęto jego powolną likwidację.

Za najważniejsze osiągnięcia organizacji „Doktora” uznaje się fakt, że jako pierwsza z formacji akowskich przełamała barierę strachu i rozpoczęła regularne działania ofensywne przeciwko Niemcom, gdy jeszcze odnosili oni sukcesy niemal na wszystkich frontach. Nie można poza tym zapomnieć, że ramach „Wachlarza” wyszkolono kilkuset żołnierzy, którzy zasili później Kedyw, partyzantkę leśną lub wyróżnili się w powstaniu warszawskim.

Niestety trzeba też podkreślić, że wymierne korzyści z polskiego poświęcenia odnosili głównie Sowieci.

„Waligóra” kulom się nie kłania

Po wygaszeniu „Wachlarza” ppłk Grocholski znów trafił na boczny tor. W konspiracji nie przydzielono mu żadnych nowych zadań. Ukrywał się pod nazwiskiem Żukowski w mieszkaniu na ulicy Puławskiej 103 w Warszawie. Odgrywał rolę, zresztą zgodnie z ulubionym hobby, artysty-malarza.

Ten powstaniec z Mokotowa wychodzi z kanałów na terenie zajętym przez Niemców. Zdjęcie prawdopodobnie gdzieś z odcinka Puławskiej, pomiędzy ulicą Madalińskiego
Ten powstaniec z Mokotowa wychodzi z kanałów na terenie zajętym przez Niemców. Zdjęcie prawdopodobnie gdzieś z odcinka Puławskiej, pomiędzy ulicą Madalińskiego a Dworkową. Wikipedia/domena publiczna

Ponownie na froncie walki o Polskę pojawił się w połowie powstania warszawskiego. 1 września 1944 r. odszukał go komendant Obwodu Mokotów ppłk Józef Rokicki ps. „Karol”, by znów powołać go pod broń. „Waligóra”, bo takie nowe pseudonim otrzymał „Doktor”, został dowódcą oddziałów powstańczych na Dolnym Mokotowie.

Trafił na Sielce w dramatycznym momencie. W jego rejonie znalazły się tłumy cywilów i żołnierze, którzy napłynęli z południowych dzielnic zdobytych przez Niemców. Panował lekki chaos, a uzbrojeni po zęby hitlerowcy nie przestawali napierać na akowskie barykady. Dzięki doświadczeniu i zimnej krwi udało się Grocholskiemu w niecałą dobę opanować sytuację, przegrupować oddziały i przystąpić do działań obronnych. Słabo uzbrojony, jak wszystkie jednostki powstańcze, pułk „Waligóry” nie oddawał łatwo pola, mimo wielokrotnej przewagi ogniowej nieprzyjaciela i bombardowań. Oto jak opisywał te dramatyczne walki ppłk „Karol”:

Podziurawienie, a nawet częściowe lub całkowite zawalenie obiektu pociskami, nie świadczyło jeszcze o zdobyciu go przez Niemców. Z chwilą zbliżania się do budynku patroli niemieckich, powstańcy witali ich ogniem z piwnic i zza gruzów zwalonych lub podziurawionych domów. Było na Sielcach regułą, że najmniejsza piwnica lub załom w szkielecie budynków odzywał się na nowo i ziały ogniem. Tym się tłumaczy też dwutygodniowa obrona Sielc. Pamiętam częste w tym okresie meldunki „Waligóry” o likwidacji prób niemieckiego natarcia przez coraz to inne kompanie, „Krawiec”, „Gustaw”, „Granat” i inne, nierzadko dwa lub trzy razy w ciągu dnia przez jedną i tę samą kompanię.

Grocholski nie byłby sobą, gdyby nie stosował działań dywersyjnych. Zaplanował i zlecił swoim ludziom wysadzenie mostku przy skrzyżowaniu Idzikowskiego z Sobieskiego, dzięki czemu zablokowano ruch czołgów i pojazdów bojowych po Drodze Królewskiej.
Po latach cichociemny Alfred Paczkowski ps. „Wania” wspominał osobliwe spotkanie z „Waligórą”, do jakiego doszło na rogu ulic Piaseczyńskiej i Dolnej w owym tragicznym czasie. Mówi ono wiele o charakterze powstańczego komendanta:

Stałem wtedy w bramie kamienicy. Od czasu do czasu nad ulicą przelatywały serie pocisków z karabinu maszynowego. Strzelano do tego domu. Po chodniku szedł ktoś w moją stronę. Zbliżał się wysoki mężczyzna z laską. Kiedy podszedł mnie, wciągnąłem go do bramy. To ppłk „Waligóra” szedł samotnie na inspekcję.
- Panie pułkowniku – powiedziałem – przecież strzelają.
- Ale nie do mnie – odpowiedział z przekonaniem.
Niemcy byli o sto kroków przed nami od strony wschodniej.

Pomimo bohaterskiej obrony pułk Grocholskiego musiał w końcu wycofać się z Dolnego Mokotowa. „Doktor” zakończył swój udział w powstaniu 25 września, gdy został ciężko ranny podczas walk na ulicy Puławskiej. Następnego dnia sanitariusza „Hanka” i łączniczka „Renata” wyniosły go, wmieszane w tłum cywilów, poza miasto.

Ewakuacja ludności Mokotowa (zdjęcie przed budynkami przy ulicy Puławskiej 116 i 118)
Ewakuacja ludności Mokotowa (zdjęcie przed budynkami przy ulicy Puławskiej 116 i 118) Wikipedia/domena publiczna

Zapomniany bohater

W kilka miesięcy po zakończeniu walk w stolicy Remigiusz Adam Grocholski wrócił do zdrowia. Po wojnie mieszkał najpierw w Szklarskiej Porębie, a od 1954 r. w Warszawie. Zmarł 17 marca 1964 r. w Cannes. W rok później, w domu przy Puławskiej 103, odnaleziono jego tajne archiwum, które do dziś jest cennym źródłem dla historyków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl