Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Relacja z Kijowa: Ukraina przekroczyła próg bólu [ZDJĘCIA]

Anastazja Bezduszna
Czarny dym  nad Kijowem. To znak, że na Majdanie znów płoną samochody, są zamieszki
Czarny dym nad Kijowem. To znak, że na Majdanie znów płoną samochody, są zamieszki archiwum prywatne
Teraz centrum wydarzeń jest na Majdanie. 1200 kilometrów od Poznania Ukraińcy walczą o wolność. Tu, na miejscu nie brakuje tych, którzy solidaryzują się i w dążeniach, i w bólu po śmierci kolejnych demonstrantów. Ukraina cierpi - to prawda. Ale Majdan niejedną ma twarz. Światowe media nie zawsze mają szansę je dostrzec. By to zrobić, trzeba być w środku. Nie wystarczą relacje nawet najlepiej poinformowanych. Trzeba teraz - po prostu - być na Majdanie.

Nieważne kim jesteś, z jakiej części Ukrainy pochodzisz i ile masz lat. Po ponad miesiącu protestów na Majdanie już nie można zamykać oczu na to, co się tu dzieje . Zbyt wiele było cierpienia. Wolność jest wspólną sprawą

Wybuchł wulkan? Nie, to płonie Kijów
Anna ma 25 lata. Po studiach ekonomicznych dostała pracę w dużej firmie. Jej biuro mieści się w wieżowcu w centrum miasta. Status pracownika liczy się w niej "piętrami". Im wyżej wjeżdżasz windą, tym ważniejszy jesteś w firmie.

- Cała rodzina cieszyła się z początków mojej kariery zawodowej. Ojciec nazywał mnie podporą, bo dostałam umowę o pracę w stabilnej firmie. Podobało mi się to, że wjeżdżałam codziennie na jedno z ostatnich pięter wieżowca - opowiada Anna i dodaje, że czuła się spokojna i silna. - Choć od miesiąca naród walczył na Majdanie, nie zastanawiała się nad tym za bardzo.
Aż do tego dnia. Przełożony wezwał Annę, by omówić kolejne zadanie, które chciał jej powierzyć.

- Gdy szef wydawał mi dyspozycje, odruchowo spojrzałam w okno. Okna w naszych biurach są zawsze idealnie czyste, ale tym razem zamiast błękitnego nieba zobaczyłam czarną chmurę dymu. Przykuwała uwagę. Bardzo - wspomina Anna. - Minęło kilka minut zanim zorientowałam się, że to dym znad Majdanu. Szef zauważył, że Anna patrząc w okno, nie słucha jego poleceń. Przestał mówić i sam zapatrzył się w okno: - Tak jest już od kilku dni. Tylko czarny dym. Staraj się na to nie patrzeć - powiedział.

Wracając do swojego biura, Anna zadzwoniła do znajomej, która pracowała bliżej centrum. Bliżej Majdanu.
- Jestem w domu - usłyszała w słuchawce. - Wczoraj nas ewakuowali. Wszyscy jesteśmy na takim przymusowym urlopie. - Po jej słowach zrobiło mi się gorąco - przyznaje Anna. - Zrozumiałam, że nawet w takim wielkim wieżowcu, w takiej stabilnej firmie nie jestem bezpieczna. Stanęłam przy oknie. Zrobiłam kilka zdjęć płonącego Majdanu. Kto wie, jaki widok zobaczę w nim jutro…

Pokazać prawdę mimo bólu
Dym z płonących opon i samochodów nad ulicą Gruszewskiego unosił się już od trzech dni. Był 20 stycznia. Podczas kręcenia relacji do wieczornych wiadomości, ranny został reporter krajowej telewizji. '

- Ktoś rzucił granatem hukowym. Poczułem ostry ból w nodze. Usiadłem na ziemi - mówi 26-letni Taras. - Koledzy szybko zabrali mnie do punktu medycznego, zorganizowanego w okupowanym budynku kijowskiej administracji.

Lekarze opatrzyli nogę i kazali mu jechać do szpitala. Taras i operator wsiedli do samochodu i odjechali... w stronę redakcji. Godzinę później reporter, siedząc w newsroomie, przygotowywał swój felieton. Nie przeszkadzał mu ból. Wiedział, że musi opowiedzieć widzom o tym, co działo się na ulicach Kijowa.

- Codziennie z mikrofonem w ręku wracam na Majdan. Mimo traumy, mimo zranionej nogi, muszę milionom Ukraińców przekazać prawdę o tym, jak walczymy o wolność - dodaje Taras i przypomina, że będąc studentem pierwszego roku dziennikarstwa, musiał złożyć przysięgę, że pracując w mediach, zawsze będzie mówił prawdę.

Oświadczyny na wyspie wolności
- Mój chłopak Misza właśnie skończył studia w Kijowie. Przyjechałam do niego na absolutorium, żeby wspólnie uczcić jego sukces - opowiada Olena, 23-letnia absolwentka biologii. - Nie podejrzewałam, że ten tydzień tak bardzo zmieni moje życie. Co wieczór chodziliśmy do centrum podtrzymywać naszych na duchu.

Na Majdanie jest dużo młodych ludzi. Prawie każdy zna język obcy, ma wyższe wykształcenie. Wszyscy dobrze orientują się w historii Ukrainy i swoich prawach.

- Byłam zachwycona i zdziwiona tym, co widziałam na Majdanie, bo w telewizji mówią przecież coś innego - dodaje Olena.
Majdan, poza tym, że przypomina pole bitwy, jest także sceną kulturalną . - Widziałam, jak na ulicy śpiewała diwa operowa, innym razem oglądaliśmy indiańskie tańce - wspomina Olena. - A jakie tam mają pyszne jedzenie - pęknąć z obżarstwa można! Na każdym kroku ktoś gotuje. Wszyscy jedzą i piją ciepłą herbatę. Wszystko jest smaczne, no i za darmo. Na placu stoją namioty, w każdym można skosztować regionalnych ukraińskich potraw.

Na Majdanie można spotkać także obcokrajowców. I to nie tylko przedstawicieli mediów ze świata, ale także... Rosjan.
- Oniemiałam, gdy zobaczyłam jak Rosjanin ukłonił się przed Ukraińcem i powiedział: "podziwiam Was i marzę, żeby u nas też znaleźli się tacy odważni ludzie" - dodaje Olena.

- Mimo tej atmosfery, i tak strasznie było chodzić ulicami w pobliżu Majdanu - wtrąca Misza. - Tam było pełno wojska. Czułem jak drżą mi nogi, kiedy kolejny milicjant nam się przyglądał. Poszliśmy zobaczyć też miejsce, w którym gromadzili się przeciwnicy Majdanu.

- To, co zrobili z przepięknym parkiem Mariińskim, to straszne - mówi Olena i wylicza: - Wszędzie walały się butelki po alkoholu, śmieci i połamane ławki. Serce mi pękało od tego widoku, trudno było powstrzymać łzy. Już nigdy ten park nie będzie taki sam.

A na Majdanie demonstranci pilnują porządku. Wolontariuszom przydzielono konkretne zadania. Jedni pilnują porządku, sprzątają, inni - przygotowują miejsca noclegowe i dbają o to, by nikt nie był głodny. Wszystko zorganizowane jest na najwyższym poziomie. - Nawet jeśli szturmują jakiś budynek, to po sobie sprzątają. I nawet wprawiają wybite wcześniej okna - dodaje Misza. - Ludzie mówią, że Majdan teraz to jak dawna Sicz Zaporoska - wyspa wolności.

Olena nie ukrywa, że Misza zaskoczył ją któregoś dnia, proponując wyjście do słynnego teatru Iwana Franka, zamiast na Majdan.
- Byłam trochę zła na niego. To przecież nie jest dobry czas na to, by bawić się na spektaklach - wspomina Olena, która nie przypuszczała, że wizyta w teatrze wiązała się z niespodzianką. Okazało się, że Misza umówił się z jednym aktorem, że po spektaklu wywoła Olenę, da jej kwiaty i oświadczy się. Ale Olena była nieugięta i do teatru nie poszli.

- Zdecydowałem się przenieść oświadczyny na Majdan - śmieje się Misza. - Umówiłem się z organizatorami koncertu, że będę mógł wejść na scenę i coś powiedzieć. Olena do samego końca niczego nie podejrzewała. Poprosiłem przyjaciela, żeby nakręcił nam film. Na pamiątkę.

- Kiedy Misza ze sceny zwrócił się bezpośrednio do mnie, jeszcze nie rozumiałam, o co chodzi. Ale kiedy wyjął z kieszeni pierścionek i zapytał, czy zostanę jego żoną, dotarło do mnie, że on w samym sercu Ukrainy, przy wszystkich planuje naszą wspólną przyszłość. Nie zważając na mróz było mi ciepło. Miałam wrażenie, że Majdan to najbezpieczniejsze miejsce na ziemi, bo czujesz się tam człowiekiem - dodaje wzruszona Olena.

Wybrali Ukrainę
Katia studiowała prawo, ale po jego ukończeniu - zamiast pójść w ślady ojca i zostać sędzią - wybrała pracę w agencji reklamowej i zajmuje się promocją gastronomii. - Ojciec nie był zadowolony, kiedy powiedziałam mu, że nie będę nosić togi, tak jak on - mówi Katia, i dodaje, że ojciec był dumny z tego, że jest sędzią. To jednak zmieniło się na przełomie 2013/2014 roku. Wtedy każda sprawa, której przewodniczył, wykańczała go nerwowo. Brał też dużo leków.

- Pewnego razu zadzwonili do mnie ze szpitala i poprosili, żebym przyjechała po ojca. Trafił tam prosto z rozprawy, zasłabł i nie zdążył wygłosić wyroku. Sprawa dotyczyła młodego powstańca. Był strasznie pobity przez milicję, ale w sprawie nie był pokrzywdzonym, a... oskarżonym - opowiada Katia.

- Nie mogłem skazać niewinnego, rozumiesz? To było ponad moje siły - tłumaczył ojciec. Rozumiała go. - Już podczas studiów wiedziałam, że nasze prawo nie jest jeszcze doskonałe. Następnego dnia ojciec napisał list, w którym zrezygnował z pracy.

Wiedziałam, że robi to dlatego, że nie chce wygłaszać bezprawnych wyroków w imieniu Ukrainy - Katia cały czas wspierała ojca. - Kilka tygodni później przyniosłam mu gazetę, w której napisano o sędzim z drugiego końca kraju, który też zrezygnował pracy.

W artykule powoływano się na status sędziego, który zabrania mu uczestnictwa w manifestacjach i wyrażania własnego stanowiska na temat bieżącej sytuacji w kraju.

- Ten sędzia, podobnie jak mój ojciec, nie chciał uczestniczyć w łamaniu praw demokracji - tłumaczy Katia i cytuje sędziego: "Ukraina - to naród. I nie można winić naród za to, że walczy o swoją wolność, o przyszłość swoich dzieci". Po tym artykule ojciec inaczej spojrzał na swoją i moją pracę.

Orle rezygnuj z ataku!
Ojciec Aleksandra chciał, żeby syn został milicjantem. Choć sam jest biznesmenem uważał, że praca w milicji to bezpieczna przyszłość, że "tak będzie lepiej". Nie przyszło mu wówczas do głowy, że na Ukrainie może zdarzyć się "coś gorszego" niż Pomarańczowa Rewolucja w 2004 roku. Dopiero tej zimy zrozumiał, że praca milicjanta jest niebezpieczna.

- Najpierw nam kazali częściej patrolować ulice, potem coraz częściej wypadały nocne patrole, a teraz codziennie musimy stać przed budynkiem Rady Najwyższej - relacjonuje Aleksandr.

Młodzi milicjanci stoją przed budynkami administracji państwowej pół dnia. Nieruchomo. Od mrozu ma ich chronić termobielizna zakładana pod mundur. Dostają też pieluchy. Z posterunku nie można przecież zejść, by pójść do toalety. Ich zadaniem jest nie dopuścić strajkujących do Rady Najwyższej.

- Nie mieliśmy jeszcze kontaktu z ludźmi stojącymi na Majdanie, bo dzielą nas profesjonalne oddziały służb specjalnych - tłumaczy Aleksandr. - Mimo to, wielu z nas nie wytrzymuje tej służby. Siada psychika. Wychodząc na służbę, zawsze boję się, że dostanę rozkaz, by stanąć w pierwszym rzędzie, i że będę musiał użyć broni.

Gdy kilku jego kolegów zrezygnowało ze służby, chciał zrobić to samo. Ojciec jednak namawiał go, by nadal trwał na posterunku.

Aleksandr nie sprzeciwił się woli ojca, który w jego edukację zainwestował dużo pieniędzy. Nadal jest "orłem" (Berkut - po ukraińsku orzeł). Nadal nosi milicyjny mundur. Nadal nie chce używać broni.

WIDZIAŁEŚ COŚ CIEKAWEGO? ZNASZ INTERESUJĄCĄ HISTORIĘ? MASZ ORYGINALNE ZDJĘCIA?
NAPISZ DO NAS NA ADRES [email protected]!

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski