Pani Irena, przez swoich klientów nazywana po prostu panią Irenką, prowadzi mały osiedlowy sklepik dokładnie od 18 lat. Wszyscy ją znają. Codziennie rano przychodzą do niej po świeże bułki, mleko, masło, owoce, warzywa. Ale ma też smaczne ciasta, świeże jajka, latem pyszne lody sprzedawane na gałki.
- Ceny idą w górę już od dawna, ale od miesiąca szczególnie to widać. To nie są jakieś raptowne podwyżki, ale po grosiku, po dwa, trzy grosze - tłumaczy.
Idzie do swojej lodówki z nabiałem. Wyciąga biały ser.
- Ten kosztował 1,80 zł, dzisiaj już ponad 2 zł. I tak jest ze wszystkim. Od poniedziałku ma zdrożeć pieczywo: kajzerki o 7 groszy, chleb grochowski o 11 groszy - wylicza.
Warzywa i owoce na razie nie drożeją, nawet tanieją, ale jeszcze w maju czy czerwcu nie przywoziła z giełdy kalafiora, bo kosztował tam 8 zł. Kto jej kupi warzywo za prawie 10 zł, bo przecież sama też musi zarabiać. Jeśli widzi na giełdzie, że coś jest bardzo drogie, nie bierze. Głupio jej potem przed klientami.