Ragnar Lodbrok – wzór dla wikingów i bohater popkultury

Bogusław Mazur
Sagi i kultura wikińska są popularne, bo wikingowie pragnęli opowieści o tym samym co my – mówi Artur Szrejter, autor książek popularnonaukowych, pisarz, publicysta, redaktor, tłumacz.

Ile wspólnego ma pana najnowsza książka, „Legenda wikingów. Opowieści o Ragnarze Lodbroku, jego żonach i synach” z popularnym telewizyjnym serialem „Wikingowie”?
Serial i moja książka powstały na podstawie tych samych skandynawskich średniowiecznych źródeł. Aby napisać scenariusz filmu, Michael Hirst dobrze poznał opowieści staroskandynawskie o Ragnarze, jego żonach i synach. Także ja za podstawę wziąłem oryginały tych sag – po czym je przetłumaczyłem i zbeletryzowałem, dzięki czemu moja książka jest w pewnym sensie kompatybilna z serialem. Oba te, jakże różne, rodzaje przekazu są skierowane do ludzi fascynujących się wikingami, a więc wojownikami zdobywającymi bogactwa, kobiety, władzę i sławę. W dzisiejszej popkulturze temat ten jest bardzo chętnie poruszany.

Przygotowując książkę, przetłumaczył pan najważniejszą sagę o Ragnarze. Na ile pańska opowieść jest wierna oryginałowi?
Prawie w stu procentach, ale forma beletryzacji wymagała w pewnych miejscach minimalnych uproszczeń tekstu, a w innych jego rozbudowy. Na przykład kiedy bohaterowie mówią do siebie skrótami myślowymi znanymi tylko ludziom żyjącym we wczesnośredniowiecznej Skandynawii, polski czytelnik nic by nie zrozumiał, dlatego albo w narracji, albo w dialogach musiałem pewne rzeczy tłumaczyć.

Czy sagi skandynawskie są łatwiejsze do zbeletryzowania niż średniowieczne przekazy innych dawnych ludów?
Tak. Dawni Skandynawowie konstruowali sagi w formie prostej, przygodowej opowieści – opowiadali, że oto jakiś człowiek gdzieś wyruszył w podróż, coś mu się przydarzyło, coś zdobył, wrócił z łupami, zakochał się, żona go zdradziła… Co nam to przypomina? Typową nowoczesną powieść XX i XXI wieku. Sagi były napisane tak prostym i przemawiającym do wyobraźni językiem oraz używały tak „żywych” dialogów jak nasze współczesne popularne powieści. Są prozą, którą bardzo łatwo przystosowuje się dla dzisiejszego czytelnika.

W porównaniu do średniowiecznych opowieści ludów celtyckich, wschodniosłowiańskich czy bałkańskich, opowieści staroskandynawskie są proste do przedstawienia współczesnemu czytelnikowi, który pragnie tajemnicy, przygody, seksu i krwi. I to wszystko ma w sagach. Właśnie to tłumaczy, dlaczego sagi i cała kultura wikińska są tak popularne – wikingowie pragnęli słuchać i czytać - sagi zarówno opowiadano, jak i czytano - opowieści o tym samym co my.

Ile jest prawdziwej historii w historii o Ragnarze Lodbroku?
Postać Ragnara została stworzona przez sagamadów, czyli opowiadaczy sag, zapewne w ten sposób, że historia o rzeczywiście istniejącym i sławnym już za życia wikingu Ragnarze - znamy aż kilku Ragnarów – jeden z nich oblegał Paryż w 845 roku - zaczęła obrastać dodatkowymi elementami wziętymi nie tylko z historii innych ludzi, ale też ze znanych mitów, legend dynastycznych, baśni.

Z czasem Ragnar z sagi nie przypominał już pierwowzoru. W opowieści okazał się człowiekiem, który w ciągu jednego ludzkiego życia dokonał tego, czego w rzeczywistości dokonały pokolenia wikingów, łupiąc i podbijając. W postaci Ragnara i jego rodziny jest znacznie więcej baśni i mitów niż historycznego przekazu. I to normalne w opowieściach o tego typu bohaterach, gdyż Ragnar był dla dawnych Skandynawów jednym z wzorców postępowania, „ideałem” wikinga.

Jaką rolę odegrała saga o Ragnarze w historii Skandynawii?
Bardzo ciekawą. W XIII wieku jakiś norweski król, który nie mógł się pochwalić znanymi przodkami - którzy co najwyżej byli lokalnymi „harnasiami” - doszedł do wniosku, że poprzez wymyślone koneksje rodzinne powiąże ich i siebie z Ragnarem, sławnym wikingiem. Oraz z jedną z jego żon - także będącą postacią wymyśloną - która miała się wywodzić od jeszcze sławniejszego bohatera Północy, mitycznego Sigurda zabójcy smoka Fafnira. Dzięki takiemu propagandowemu zagraniu owa saga zaczęła świadczyć o bardzo prestiżowym pochodzeniu królów Norwegii.
Na tej samej zasadzie nasza szlachta wywodziła swój rodowód od Sarmatów…
To jest ten sam mechanizm. Począwszy od końca XV w. szlachta zaczęła tworzyć własną legendę sarmacką, która oczywiście była całkowicie zmyślona.

Pana opowiadania, m.in. „Wieszczy” z 1991 roku, zapoczątkowały w Polsce nurt słowiańskiej fantasy. Czy przekazy Słowian są równie barwne jak Skandynawów?
Niestety nie. Źródła pisane o dawnej Słowiańszczyźnie są nieporównywalnie bardziej skąpe. Słowiańskie opowieści legendarno-mityczne znamy w strzępach. Skandynawowie sami zapisywali swe sagi we wczesnym średniowieczu, później cały czas się nimi interesowali i ta tradycja jest u nich ciągle żywa. W Polsce i w większości innych krajów słowiańskich nie było tradycji zachowywania na piśmie, czyli w kulturze „wysokiej”, własnych opowieści mitycznych. Dopiero od XIX wieku w Polsce, Czechach czy w Rosji próbuje się odbudowywać krainę opowieści mityczno-legendarnych.

Jednym z przejawów tego procesu jest tzw. słowiańska fantasy. Twórczość literatów zajmujących się tym tematem jest jednak oparta nie na mitologii, bo ta prawie się nie zachowała, tylko na demonologii. Oczywiście posiłkują się też znaleziskami archeologicznymi, lecz dla Słowiańszczyzny są one niezwykle ubogie przed IX wiekiem.

Ile historii powinno być w fantasy historycznej, która osadza fabułę książki w prawdziwych wydarzeniach z przeszłości?
Aby to była dobrze skonstruowana fabuła, autor musi znać realia historyczne, archeologiczne, etnograficzne, religioznawcze. Najbardziej lubię te dzieła fantasy historycznej, w których fantasy jest jedynie warstwą „wierzchnią”, czyli wprowadzającą elementy fantastyczne tylko dodatkowo, aby dobrze łączyły się z historycznym tokiem opowieści. Dzięki temu zachowujemy wysoką wiarygodność historyczną tekstu, a jednocześnie czytelnicy lubiący fantasy będą te elementy traktować właśnie jako fantasy, a czytelnicy nielubiący fantasy jako literacki przejaw ukazania wierzeń dawnych ludzi. Pamiętajmy, że ówcześni ludzie w każdym przejawie życia widzieli magię i religię. Dlaczego więc w drzewie czy w rzece nie miałyby się im ukazywać demony lub bogowie?

W jakim stopniu fantasy historyczna może krzewić wiedzę o historii lub ją wypaczać?
Wszystko zależy od autora. Obecnie w Polsce wydaje się całkiem sporo fantasy historycznej – od znakomitej po taką, która nigdy nie powinna się ukazać, bo niektórzy autorzy nie znają się na tym, o czym piszą. Nie mają zielonego pojęcia o historii i mitologii.

Natomiast przykładem bardzo dobrej fantasy historycznej - z naciskiem na „historycznej” - są książki Łukasza Malinowskiego, doktora historii, który pisze znakomity cykl „Skald”. Rzecz rozgrywa się w wczesnym średniowieczu, a bohater – wiking – objeżdża w ciągu paru lat całą Europę. Autor genialnie zna się na sprawach historyczno-archeologiczno-religioznawczych, dodaje elementy fantasy, a przy tym ma ogromny talent literacki.

Jest pan też autorem książek popularnonaukowych o wierzeniach Germanów oraz wojnach wikingów i Słowian. Ile – pana zdaniem – zostało we współczesnych Skandynawach i Polakach z agresywnych wikingów i Słowian z czasów opisywanych przez pana w „Wielkiej wyprawie księcia Racibora”?
Ani w Skandynawach, ani w Polakach nie zostało praktycznie nic z tamtych czasów. Przemiany społeczno-gospodarcze po II wojnie światowej sprawiły, że Skandynawowie zatracili całą swoją buńczuczność. Dziś są społeczeństwami otwartymi, pacyfistycznymi. Co prawda nadal jest tam sporo ludzi kultywujących tradycje wikińskie - lecz tylko hobbystycznie - ale jako ogół ludy skandynawskie są dziś tak spokojne, że trudno je porównywać z ich przodkami z epoki wikińskiej.

Natomiast Słowianie Zachodni – przy czym pamiętajmy, że tę grupę Słowian tworzyli oprócz przodków Polaków i Czechów też Serbołużyczanie, Wieleci i Obodrzyce zamieszkujący tereny obecnych wschodnich Niemiec – byli we wczesnym średniowieczu ludami nieprawdopodobnie agresywnymi wobec sąsiadów, mniej więcej tak samo jak Skandynawowie w tym okresie. Najeżdżali, zabijali, łupili, gwałcili, wracali z łupami do domu, by w zimie cieszyć się zdobyczami przy miodzie, piwie i opowieściach o bohaterskich czynach. A wiosną ruszali raz jeszcze, gdzie tylko się dało, aby znów łupić, zabijać i gwałcić.

Dzisiaj ludy zachodniosłowiańskie przejawiają mało agresji zewnętrznej, czyli w stosunku do sąsiednich ludów. Przenieśli ową agresję „do wewnątrz”, czyli względem ludzi z własnej społeczności. W „polskim charakterze” dominuje skłonność do kłótni i bezinteresownej zawiści. Może takie piętno pozostawił na nas PRL, a może przyczyn trzeba szukać głębiej...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl