Rafał Geremek: O rzezi Woli świat się dopiero dowiaduje

Bogusław Mazur
Uderzyło mnie, że mordowanie polubili zwykli niemieccy policjanci - mówi reżyser i publicysta Rafał Geremek, którego dokumentalny film „Rzeź Woli” otrzymał nagrodę w kategorii „Najlepszy film telewizyjny” na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Historycznych w Rijece.

Na ile masz poczucie, że nagroda, którą otrzymałeś w Rijece, pozwoliła zanieść wiedzę o rzezi Woli w świat? W końcu chodzi o wymordowanie w ciągu trzech dni 40 – 60 tys. mieszkańców.
Wydaje mi się, że to się powiodło, ponieważ, co zakrawa na ironię, dodatkowe punkty otrzymałem za przedstawienie historii nieznanej jury. Ale pamiętajmy, że ona jest też mało znana w Polsce. Do czasu publikacji książki Piotra Gursztyna „Rzeź Woli. Zbrodnia nierozliczona”, o skali bestialskich mordów na Ochocie i Woli wiedziała tylko garstka historyków, członkowie rodzin pomordowanych i same ofiary, którym udało się ocaleć. Stempel międzynarodowej nagrody sprawi, że film będzie krążył.

Co ciekawe, w zeszłym roku główną nagrodę dostał piękny polski film „Dotknięcie Anioła”. Teraz była druga edycja festiwalu, który zaczął być organizowany, bo w Europie nie było prawdziwie międzynarodowego festiwalu dokumentalnych filmów historycznych. W Rijece pojawili się dokumentaliści właściwie z całego świata, na przykład była laureatka Oscara Caroline Waterlow, ale był też reżyser ze stanu Vermont, autor bardzo niszowego dokumentu. To jest fenomenalne, że nie liczy się wielkość budżetu, tylko pomysł na film i sposób narracji.

A skąd ty wziąłeś budżet? I pomysł na wykorzystanie animacji?
Film jest koprodukcją Filmoteki Narodowej – Instytutu Audiowizualnego oraz Telewizji Polskiej. TVP i Muzeum Powstania Warszawskiego dostarczyły materiały archiwalne, dzięki którym film jest dosyć bogato udokumentowany. To było duże wyzwanie, ponieważ zdjęć pokazujących rzeź Woli jest ledwo kilkanaście. Dużo też zawdzięczam byłej pracownicy Hani Radziejowskiej, która kiedyś nakręciła wypowiedzi Mathiasa Schenka, wcielonego do Wehrmachtu Belga. Schenk, który był w oddziale pacyfikującym Powstanie Warszawskie wspominał, że palenie zwłok tak zaciążyło na jego psychice, że po wojnie palił martwe myszy aby obserwować, co się z nimi dzieje. W moim przekonaniu ten człowiek trochę postradał zmysły. W archiwach TVP znalazłem też wyznania operatora miotacza ognia który płakał przed kamerą. Moimi bohaterami byli ks. Stanisław Kicman i pan Wiesław Kępiński, którzy cudem uniknęli śmierci podczas rzezi.

Jeżeli chodzi o animacje, to pierwotnie planowałem sceny z udziałem grup rekonstrukcyjnych. Te grupy urządziły pokazy rekonstrukcyjne podczas obchodów rocznicy rzezi Woli, jednak ci, którzy z niej ocaleli, ocenili to bardzo krytycznie. Mówili, że to tak, jakby ich próbowano jeszcze raz rozstrzelać. Uznałem, że film mogą wzbogacić animacje, występujące w wielu zachodnich produkcjach, bo trzeba też posiadać gigantyczny budżet, aby odpowiednio nakręcić choćby sceny egzekucji. Poza tym animacja jest też metaforyczna.

W mordach uczestniczyli niemieccy policjanci, nie nadający się na front, trochę tacy półcywile.
To mnie najbardziej uderzyło. Ktoś, kto być może kierował ruchem drogowym, przyjeżdżał i zaczynał mordować, bo tak mu rozkazano. Piotra Gursztyna, który wystąpił w filmie i był także jego ekspertem zdumiało, że kiedy Erich von dem Bach-Zelewski się zorientował, że rzeź wzmaga opór mieszkańców i nakazał jej wstrzymanie, to niektóre oddziały żądały wydania tego rozkazu na piśmie i dalej mordowały. Z Instytutu Zachodniego dostałem zdjęcia tych policjantów. Mieli bezmyślne, ale też bardzo zwyczajne twarze. Oni po prostu polubili mordowanie.

Odpowiedzialny za rzeź Heinz Reinefarth był po wojnie burmistrzem kurortu Westerland i posłem do landstagu. Jak mieszkańcy Westerland konfrontują się z tą przeszłością?
Jury doceniło, że w drugiej połowie filmu jedziemy z kamerą do Niemiec. A Reinefartha w Westerland uwielbiano, był sprawnym burmistrzem. Niemcy odkryli jego przeszłość dopiero w 2011 roku. Miejscowa społeczność postanowiła przeprosić za zbrodnie Reinefartha. Szanuję tych ludzi, bo wyszli poza rytuał kiczu pojednania, czyli przeprosin, zrobienia łzawej akademii, publikacji paru artykułów i do widzenia. Na ratuszu zamieścili tablicę, na której napisali o zbrodniach Reinefartha i 200 tys. ofiar Powstania Warszawskiego. Uczestnicy wycieczek, również Niemcy, są często zszokowani czytając o takiej hekatombie. To jest imponujące, bo ta społeczność mogła się przecież wyprzeć poczucia winy zasłaniając się niewiedzą. Jednak widać, że część starszych mieszkańców żyje w pewnej schizofrenii, a rodzina Reinefartha w ogóle butnie odrzuca poczucie winy. Brunatną przeszłość stanowczo odrzucają młodzi. Ironią losu jest, że na wyspie Sylt żyje dość liczna mniejszość polska a największą firmą i płatnikiem podatków w Szlezwiku - Holsztynie pozostaje należąca do Orlenu sieć stacji Star.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl