Rafał Dutkiewicz: Ryzyko zboczenia z właściwego kursu cywilizacyjnego zaczyna być wysokie, a wręcz może to doprowadzić do katastrofy

Anita Czupryn
Rafał Dutkiewicz
Rafał Dutkiewicz Pawel Relikowski / Polska Press
- Jesteśmy częścią procesu, który płynie przez Europę i płynie też przez Polskę. Nie chwiejcie naszym lotem - mówi Rafał Dutkiewicz, były prezydent Wrocławia, w rozmowie z Anitą Czupryn.

Jak pan patrzy na całą tę awanturę o Kartę LGBT+?
Spokojnie. Mnie się wydaje, że tak czy inaczej, uczestniczymy w bardzo dynamicznym procesie przemian społecznych. To jest zjawisko globalne. Chciałbym, żeby procesy modernizacji cywilizacyjnej i społecznej szły równolegle; nie chciałbym tego procesu poganiać, nadmiernie nakręcać. Przecież Polska w ciągu ostatnich 30 lat przeszła ogromną przemianę, czemu towarzyszyły i nadal towarzyszą napięcia społeczne oraz emancypacja, w tym środowiska LGBT. Starałem się być otwarty i życzliwy w stosunku do sposobu, w jakim Robert Biedroń ogłosił swoją inicjatywę polityczną. Uważam, że to ważne, że ktoś wypowiedział tak wyraziście wiele postulatów tego środowiska, że jest istotne - odnoszę się do Roberta - że powiedział to w sposób sympatyczny, miękki, z uśmiechem, i już. Nie chciałbym jednak tego procesu przyspieszać.

Pan mówi o Biedroniu, a ja o Rafale Trzaskowskim, który podpisał deklarację LGBT i z tego zrobiła się burza. Dla jednych prezydent Warszawy popełnił błąd i PO zapłaci za to przegraną, drudzy twierdzą, że kiedyś będziemy dumni z tego, co zrobił, a PiS uważa, że Rafał Trzaskowski sam się podłożył.
Uczestniczymy w procesie, w którym, z różnych powodów związanych z historią Polski, jesteśmy jak samolot podążający w określonym kierunku, mam nadzieję, że we właściwym. Jeśli lotem tego samolotu zaczynają chwiać skrzydła, zarówno lewe, jak i prawe, to ryzyko zboczenia z właściwego kursu cywilizacyjnego zaczyna być wysokie, a wręcz może to doprowadzić do katastrofy. Myśląc w sposób absolutnie otwarty zarówno o tych, którzy mają nieco bardziej konserwatywne poglądy, jak i o tych, którzy mają poglądy nieco bardziej liberalne, chciałbym powiedzieć: pamiętajmy proszę, że nie wszystko będzie osiągnięte natychmiast. Jesteśmy częścią procesu, który płynie przez Europę i płynie też przez Polskę. Nie chwiejcie naszym lotem. Nie chwiejcie nadmiernie.

Pan Trzaskowski nadmiernie zachwiał czy była to przemyślana decyzja?
To pytanie do Rafała Trzaskowskiego, ale myślę, że była przemyślana. Proszę zrozumieć, nie stawiam zarzutu pani pytaniu, ale media mają łatwość i skłonność do używania różnego rodzaju skrótów, jak to, czy Rafał Trzaskowski postąpił słusznie. Mój Boże, postąpił tak, jak mu dyktowało, mam nadzieję, jego sumienie. Jeśli tak było, to w tym znaczeniu postąpił słusznie. Ale ja nie jestem od tego, żeby rozliczać tego rodzaju przestrzenie. Nawet kiedy Lech Kaczyński zabraniał Parad Równości w Warszawie, to moje podejście do tych kwestii było inne. Nigdy takiego gestu nie podjąłem, zawsze uważałem, że to powinna być przestrzeń otwarta, ale równocześnie sam, osobiście, nie uczestniczyłem w Paradach Równości, bo to nie jest moje środowisko. Świętej pamięci Paweł Adamowicz podjął taką decyzję pod wpływem innego naszego przyjaciela z Poznania i pomaszerował w Paradzie Równości. Innego rodzaju problemem jest to, że polityka w Polsce układa się według tego rodzaju napięć. To są napięcia, które oczywiście obejmują Polskę, Europę i świat. I będą wciąż obecne. To są sprawy istotne społecznie, ale moim zdaniem, to nie są główne wektory stanowiące o jakości państwa polskiego w przyszłości. Polityczny i medialny hałas, który tym sprawom towarzyszy, odwraca uwagę od spraw fundamentalnych dla przyszłości całego społeczeństwa. I na tym polega dramat.

To jak pan przyjął słowa pana Jarosława Kaczyńskiego, który powiedział: „Wara od naszych dzieci”?
Jako skrajnie koniunkturalną manipulację emocjami. Jako coś, o czym przed chwilą ostrzegałem - to sposób dialogowania w Polsce, który idzie po skrzydłach. Czyli nie szuka kompromisu, nie szuka porozumienia, tylko jeśli następuje jakieś samookreślenie odbierane jako radykalne z prawej czy lewej strony, to pojawia się reakcja. To jest właśnie to chwianie skrzydłami samolotu, którym lecimy. Tak właśnie odebrałem wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego jako kolejną radykalną. Zawsze tu pojawia się głębokie kulturowe pytanie, kto kim steruje - czy politycy sterują strumieniem rozwoju cywilizacyjnego, czy ten strumień steruje politykami? Mam wrażenie, że w Polsce Anno Domini 2019 jest niestety tak, że strumień przemian płynących przez świat powoduje, że politycy próbują się jakoś wobec niego odnaleźć, a nie jest to tak, że potrafią zapanować nad tratwą, która płynie w tym strumieniu.

Ta burza związana z Kartą LGBT+ dotyczy między innymi planu, który miałby szerzyć edukację seksualną w szkołach. Tylko że - co pokazują sondaże - większość Polaków uważa, że wiedza o seksie powinna być przekazywana dzieciom przez rodziców.
Jeżeli pojawia się tego rodzaju napięcie, które sygnalizują środowiska LGBT, to jasnym jest, że jest to rzecz, której ze względu na wrażliwość społeczną nie wolno lekceważyć. Szczególnie w tym obszarze - jeśli wręcz krzyczą, że coś ich boli, to znaczy, że rzeczywiście ich boli. Pytanie, czy jesteśmy wystarczająco dojrzałym społeczeństwem, by znaleźć koncyliacyjne rozwiązanie. Pani stawia krawędziowe tezy - czy w ogóle wychowywanie dzieci bardziej musi być związane z rodziną, czy bardziej ze szkołą, czy innego rodzaju instytucjami. A co z wszechogarniającym internetem i komunikacją smartfonową, zwłaszcza u młodego pokolenia?

Ależ nie stawiam. Wiem, że na wychowanie dziecka składa się wiele czynników, a rodzice nie są do końca…
… że nie da się tak uprościć?
Właśnie.
Nacisk współczesnych technologii jest bardzo silny; oczywiście rodzice powinni się bardzo starać i stanowić pewną oś w wychowaniu dzieci. Równocześnie, skoro jesteśmy świadkami - tak mówił mi świętej pamięci Tadeusz Różewicz - upadania kolejnych autorytetów, rodziny, szkoły, Kościoła i skoro wyzwania rzucane przez czysty rozwój technologiczny są tak nieskończenie silne, to rzecz jasna powinniśmy szukać możliwości zaangażowania eksperckich umiejętności na przykład w procesie wychowania. Absolutnie się z tym zgadzam. Na ile jest to proces odchodzący od bardzo klasycznych umiejętności, paradygmatów i stereotypów? Mam w sobie poczucie - i mówi to pani sześćdziesięciolatek, a nie trzydziestolatek - że ten proces sam z siebie jest tak dynamiczny, że polityka nie powinna dokładać do pieca. Polityka powinna raczej go nie tyle temperować, co powinna go obserwować i łagodzić.

Jakie w naszej rzeczywistości polityczne skutki przyniesie cała ta sytuacja? Na co liczył pan Rafał Trzaskowski, z czym mógł się przeliczyć? Czy chodziło mu o zdobycie punktów przed Robertem Biedroniem - bo takie opinie też są.
Dotykamy tu polityki w wydaniu czystym i w takim, w jakim jest uprawiana w Polsce. Otóż mnie się wydaje, że polityka sama w sobie, z istoty, powinna być sprzężeniem zwrotnym dwóch elementów. Po pierwsze - powinno chcieć się osiągać zwycięstwo w prezentacji swoich poglądów, ale też powinno się wiedzieć, do czego te poglądy prowadzą, jakie są ich konsekwencje i co chcemy kształtować. I tylko sprzężenie zwrotne tych dwóch elementów, czyli wiem, co chcę budować, wiem, co chcę kształtować, ale żeby móc cokolwiek ukształtować, to muszę wygrać, muszę zdobyć większość wyborców - i równocześnie chcę zdobywać większość wyborców, ale po to, żeby cokolwiek kształtować. Takie sprzężenie zwrotne jest w Polsce niezwykle silnie zaburzone, po jednej i po drugiej stronie. Ani Platforma i Koalicja Europejska, ani Prawo i Sprawiedliwość kompletnie o tym nie myślą. Element pierwszy, czyli taki bardzo pragmatyczny - zdobywanie większości - zwyciężył i pokonał myślenie o rozwoju jakkolwiek mierzonym i jakkolwiek kształtowanym. Polityka uprawiana w kategoriach wizji, rozwoju społecznego, miejsca, które Polska ma zajmować w Europie, jest od jakiegoś czasu w kompletnym zaniku; po obu stronach. A nawet powiedziałbym, że po trzech stronach, szanując mojego dobrego znajomego, Roberta Biedronia. Polityka została zredukowana do zdobywania władzy, dystrybucji profitów i utrzymania się przy władzy. Koszty społeczne i przyszłość kraju się w tej bijatyce zupełnie nie liczą.

Czy wypowiedź pana Pawła Rabieja, który mówił o adopcji dzieci przez homoseksualistów, nie poszła za daleko?
Poszła, oczywiście. Pawła Rabieja znam, cenię i lubię, ale innego rodzaju wartością i ważkością charakteryzują się wypowiedzi socjologów, psychologów, specjalistów akademickich. A inne znaczenie mają wypowiedzi aktywnych polityków. Ponieważ one, słusznie czy niesłusznie, są przyjmowane jako akty dokonane. Mamy dwie perspektywy - jedna jest taka, że adopcja związana z małżeństwem homoseksualnym jest niedopuszczalna i jest druga, która mówi, że jest dopuszczalna. Ale obydwie perspektywy są dopiero przedmiotem trawienia społecznego. W związku z tym Paweł Rabiej, bardzo sensowny człowiek, nadmiernie wybiega w przyszłość. Polska, moim zdaniem, nie jest jeszcze przygotowana do spokojnego zajęcia się tym zagadnieniem.

Krytykował pan 500+…
… nie krytykowałem 500+, tylko sposób jego wprowadzenia, co mnie irytuje do granicy możliwości.

To co pan powie o „piątce Kaczyńskiego”?
Dobrze, to musimy się cofnąć. Mamy dwie gigantyczne administracje zajmujące się bardzo bliskimi sprawami: administrację podatkową i ZUS. Obie te administracje nie były w stanie przez ostatnich kilkadziesiąt lat uzgodnić, które PIN-y, PIT-y, regony są istotne dla „policzenia” społeczeństwa polskiego i symulacji różnych scenariuszy polityki społecznej. A przecież mniej więcej zajmują się tymi samymi sprawami. Tylko to nie jest ich wina; to jest sposób, w jaki są kształtowane instytucje. I dlatego zamiast rozwiązań prostych, ale uwzględniających choćby elementarną sprawiedliwość społeczną, skutecznie realizowane mogą być jedynie rozwiązania tak proste, że wręcz niebezpiecznie prostackie. Pan prezes Jarosław Kaczyński i PiS zwrócili bardzo głośno uwagę, że po iluś latach transformacji mieliśmy nadmierny procent biednych ludzi w Polsce. Czapkę z głowy zdejmuję i mówię: „Słusznie to zauważyliście”. Jednakże rozwiązanie tego problemu, społecznego i cywilizacyjnego, poprzez gest polegający na tym, że dajemy wszystkim po równo 500 złotych na drugie dziecko jest gestem jaskrawo społecznie niesprawiedliwym, ale nikt tego nie zauważy, bo wszyscy dostają. Na dodatek powołano specjalną administrację, zatrudniono urzędników, którzy się tym zajęli, czyli równocześnie wygenerowano gigantyczne koszty - to już jest pomieszanie z poplątaniem. Na to następuje odpowiedź Platformy przejęta ostatnio przez prezesa Kaczyńskiego - na pierwsze dziecko też trzeba dołożyć. Oczywiście, że ci, którzy potrzebują, powinni otrzymać tego rodzaju ulgę. Tylko gdyby uprościć system, gdyby zlać ZUS z administracją podatkową, gdyby po prostu rozliczać ludzi z tego, ile zarabiają i dać ulgę tym, którzy najbardziej tego potrzebują, to byłby system dużo bardziej sprawiedliwy społecznie i w jakimś stopniu stymulujący, krzeszący iskrę energii. To jest rzecz, którą bezpowrotnie w perspektywie generacji w Polsce straciliśmy. I teraz na to wszystko, w pewnej panice wyborczej, nałożył się pomysł Jarosława Kaczyńskiego.
To pomysł, który zadowala konkretne grupy społeczne: rodziny, matki, młodzi ludzie, emeryci, starsi z małych miejscowości.
Tak, wszyscy mają być szczęśliwi. Tylko przy okazji popłyną gigantyczne pieniądze publiczne. Swego czasu minister finansów rządu Platformy, Jacek Rostowski, opowiadał o pieniądzach rządowych, za co chętnie bym go kopnął w pewne miejsce, bo to nie są pieniądze rządowe, tylko pieniądze publiczne.

Rząd nie ma swoich pieniędzy.
Ale Rostowski tak opowiadał. Zauważam jednak rzecz następującą: na postulaty Jarosława Kaczyńskiego wydamy tyle pieniędzy, że innego rodzaju próba uzdrowienia serwisu społecznego w Polsce oraz instytucji polskich zostanie na długo, może na 10 lat, zamurowana. A naprawdę trzeba bardzo dużo poprawić. Bardzo kocham panią minister Zalewską za to, że idzie do Parlamentu Europejskiego i przestanie przeszkadzać polskiej edukacji. Ale liczba rzeczy, które trzeba uzdrowić w polskim systemie edukacyjnym, liczba spraw, które trzeba uzdrowić w polskim systemie opieki zdrowotnej, jest gigantyczna. To nie jest jakiś arcyodkrywczy pomysł; cywilizacje zachodnie sąsiadujące z nami na północy, zachodzie, częściowo na południu, już jakiś czas wcześniej odkryły, że trzeba nieco więcej pieniędzy wydawać na opiekę zdrowotną i edukację. My będąc wciąż, jednak, krajem nieco zapóźnionym, choć znakomicie się rozwijającym, jak wydamy pieniądze na „piątkę Kaczyńskiego”, to nie wydamy ich na usługi zdrowotne, nie wydamy na zreformowanie systemu oraz na poprawę życia nauczycieli, a gdzie miejsce i środki na wsparcie proinnowacyjnej gospodarki, infrastruktury realnej i społecznej. Zamiast kreować, przejadamy naszą przyszłość.

Ale przekupi się wyborców, żeby głosowali na tych, którzy im dają.
To się nazywa populizm i głupota. Źle to odbieram, podobnie jak źle odbieram reakcję opozycji, która jest tak znikoma i która lekceważy iloraz inteligencji wyborców czy potencjalnych wyborców Koalicji Europejskiej. Tak się jakoś w Polsce potoczyło, że pomimo niebagatelnych sukcesów związanych z budowaniem pozycji Polski w Europie, to myśmy przestali się zajmować substancją w znaczeniu kształtowania instytucji, budowania państwa polskiego i rozumienia tego, jakie miejsce państwo polskie może zajmować w nieco szerszej wspólnocie, którą w naturalny sposób w wypadku Polski jest Wspólnota Europejska. Jarosław Kaczyński do tego się tylko dołożył. Tylko pani myśli, że ja się strasznie wymądrzam.

Przeciwnie, słucham z zainteresowaniem.
A ja się na emeryturę wybieram.

Nie wierzę w to. Jak panu podoba się sposób zarządzania Grzegorza Schetyny, przy okazji tworzenia list do europarlamentu. Musi pogodzić wiele osób i wiele różnych interesów.
Grzegorz Schetyna miał bardzo trudne zadanie, ponieważ oczekiwanie mainstreamu, także medialnego, było związane z budowaniem jakiejś sieci porozumienia antypisowskiego. Podsumowując, powiedziałbym, że mu się powiodło. Konsekwencje są oczywiście trudne i czasem bolesne. Ale w znaczeniu stricte dotyczącym skuteczności uprawiania bieżącej polityki, to nie można odmówić Grzegorzowi Schetynie pewnej dozy słusznej intuicji i sukcesu.

Słuszną intuicją jest to, żeby Bogdana Zdrojewskiego ściągać z PE do polityki krajowej?
To dla mnie wątek osobisty (śmiech). Poważnie mówiąc, rozumiem i doceniam to, że Bogdan Zdrojewski chciałby ponownie kandydować do Parlamentu Europejskiego, ale w znaczeniu dotyczącym bieżącej skuteczności politycznej, to Grzegorz Schetyna ma rację. To wielu boli, wielu osobom się nie podoba, wielu jest niezadowolonych, ale Grzegorz mówi tak: zbudowaliśmy płaszczyznę, która może rywalizować z PiS. Już mamy sprawność, siłę, zbudowaną sprawczość. Następnym etapem będą wybory parlamentarne; Bogdan, ty jesteś w tych wyborach potrzebny. Jeśli masz skuteczność, masz siłę wyborczą, to jesteś potrzebny w tym następnym etapie. Piętro niżej jest poziom ambicji indywidualnych, aspiracji osobistych, które się zawsze pojawiają. Nie mam nic przeciw tym aspiracjom, tylko to jest już inne piętro dywagacji. Ono dotyczy też mojego bardzo serdecznego przyjaciela Michała Boniego…

No tak, pan Michał Boni też się żachnął, ale się z decyzją szefa PO pogodził.
I boli mnie to, że Michał nie będzie na wysokiej pozycji na liście; tylko jeszcze raz powiem, że z punktu widzenia pragmatyki politycznej, ten projekt Grzegorzowi Schetynie się udał.

To jaka jest siła tych list w porównaniu z siłą list PiS?
Z punktu widzenia Bogdana Zdrojewskiego czy Michała Boniego ważne jest, gdzie się znajdą i ja to rozumiem. Ale gdybym chciał odnieść się do tych list w ogóle, to dużo bardziej istotne jest to, co taka lista ma na koniec Polsce bądź Europie do zaproponowania. Czy ona pozostanie koherentna w znaczeniu uprawiania polityki wyższego kalibru rok, dwa, trzy czy cztery lata po tym, jak ich emanacja wejdzie do Parlamentu Europejskiego i jakie z tego wypływają konsekwencje. Wracam do tego, co chciałem podkreślić wcześniej, a mianowicie do tego, że polityka składa się z dwóch elementów: trzeba wiedzieć, co się chce ludziom powiedzieć i co się chce osiągnąć i żeby umieć osiągnąć to, co się chce, to trzeba wygrywać wybory. Równocześnie, trzeba umieć wygrywać wybory, ale nie po to tylko, żeby je wygrywać, a także po to, żeby coś osiągać. Moje zastrzeżenie dotyczące Koalicji Europejskiej polega na tym, że to jest dobrze skonstruowany produkt, żeby wygrać wybory, ale nie mam głębokiego przekonania, że to jest produkt, który nam mówi, o co chodzi.
Co pan teraz robi, jak już nie jest prezydentem miasta?
Z panią rozmawiam. Interesujące zajęcie (śmiech). Byłem na konferencji we Florencji, gdzie opowiadałem o rozwoju miast, poznałem uroczego burmistrza Aten i parę innych bardzo ciekawych niewiast i dżentelmenów. Zbieram się do Berlina, by zająć się kwestią rozwoju miast oraz tym, jakie jest miejsce obecnej Ukrainy w przyszłej Europie - to jest coś, co mnie interesuje.

Wyszła właśnie pana książka „Prezydent”, nie tylko o prezydenturze. Ale ciekawa jestem, co w tych 16 latach pana prezydentury było dla pana najważniejsze?
Być może najważniejsze spostrzeżenie, którego nie widać z perspektywy mojej książki, którym bym się chciał podzielić, to że każdego dnia raz w tygodniu, raz w miesiącu i potem raz na rok, i tak dalej, trzeba robić rachunek sumienia. Szczególnie kiedy się sprawuje funkcję publiczną, kiedy się czymkolwiek włada, to rachunek sumienia jest absolutnie kluczowy. Inaczej się zwariuje.

Rachunek, który miałby prowadzić do czego? Do postanowienia poprawy?
To zależy, kto co czynił. Jak ktoś czynił źle, to rachunek sumienia powinien prowadzić do postanowienia poprawy. Po prostu trzeba się wewnętrznie, bardzo głęboko - a jestem człowiekiem wierzącym, więc powiem, że wobec Pana Boga - rozliczać z tego, co się uczyniło, bądź z tego, co się zamierza uczynić. Jest pewien wewnętrzny kompas, którym dysponujemy transcendentalnie, albo nie. Może nieskromnie to zabrzmi, ale Wrocław jest wybitnym miastem.

Wybitne miasto miało wybitnego prezydenta?
Nie, nie. Chcę powiedzieć, że to są sploty dużo bardziej skomplikowanych okoliczności. Mnie się 16 lat temu nawet nie śniło, że w połowie drugiej dekady XXI wieku będziemy mistrzem Europy w tworzeniu miejsc pracy. Nigdy sobie nie wyobrażałem, że tak może być, a tak się stało. To jest tylko w jakimś procencie moja zasługa - bo przecież jest to zasługa wielu innych osób. To jest związane z akademickim życiem Wrocławia, z tym, że weszliśmy do Unii Europejskiej, itd. Splot różnego rodzaju okoliczności. Ale bez wątpienia mówimy o gigantycznym sukcesie cywilizacyjnym. Przecież to nie przypadek, że Wrocław jest uznawany za granicą za wizytówkę wielkiej pozytywnej transformacji naszego kraju po 89 roku i nie chodzi li tylko o wymiar ekonomiczny, ale o społeczny: o to, że wrocławianom chciało się chcieć i bardzo ciężką pracą i zaangażowaniem wynieśli swoje miasto do miejsca, z którego możemy być bardzo dumni.

Była jakaś myśl, która przyświecała panu podczas powstawania książki „Prezydent”?
To nie ja wymyśliłem. To wymyślił Grzegorz Boguta, który zadzwonił do mojego przyjaciela Jarosława Brody, ten zadzwonił do mnie, a ja powiedziałem: „Nigdy w życiu”. Ale potem wymyślono, że to Jacek Antczak mnie przepyta i napisze. Bardzo nie chciałem.

Niech pan nie kokietuje, że się wstydził.
Nie, nie. Po pierwsze uważam, że w moim 16-letnim życiu prezydenckim, a też i wcześniejszym, zdarzyło się wiele fajnych historii, ładnie i sympatycznie nadających się do opowiedzenia. Po drugie uważam, że ludzie nie powinni się chwalić, to świat powinien chwalić ludzi, w związku z tym długo się opierałem. Ale Jacek powiedział: „Będziemy rozmawiać szczerze, przepytam cię do bólu”. Jest w tym pewna doza przyjemności. Jak usiedliśmy i odbyliśmy te sesje, jak mnie Jacek pytał o wiele osób, które znałem i bardzo kochałem: Tadeusza Różewicza, Andrzeja Wajdę, profesora Bartoszewskiego i wielu innych, jak mnie pytał, jak to było, kiedy trzymaliśmy się za rękę z Dalajlamą, to była w tym emocjonalna przyjemność. Ale bardzo się starałem - nie wiem, czy mi się to udało - i chciałem, aby to była trochę też książka o tym, jak się robi miasto teraz, na początku XXI wieku. Zbyszek Maćków, znany wrocławski architekt, powiedział, że on tę treść z mojej książki wyczytał.

Jak się robi miasto?
Prezydent Wałęsa na tego typu pytania odpowiadał zwykle: „Skutecznie”. O sukcesie miasta decyduje tak zwana siła osiedleńcza. Czy ci, którzy mieszkają w mieście, chcą tam pozostać, oraz czy inni chcą do niego przyjechać. Dane statystyczne pokazują, że Wrocław dysponował jedną z największych sił osiedleńczych w Polsce. Może Warszawa jest nieco silniejsza.

Co pan czuje teraz, jak chodzi po Wrocławiu? Dalej czuje się pan gospodarzem, czy się już trochę od tej myśli odkleił? Czy może w głębi nadal jest pan prezydentem?
Nie! Absolutnie nie chcę przeszkadzać moim następcom. Trzymam kciuki za ich powodzenie. Kompletnie się nie wtrącam.

Nie mówić: „Ja to bym inaczej zrobił”?
Oczywiście pokusa, żeby tłumaczyć, jest niezwykle silna, ale podjąłem w pełni świadomą decyzję, że już dalej nie będę się tym zajmował. Mój następca powiedział ostatnio o odciętej pępowinie. Skomentuję - to ja odciąłem tę pępowinę, to ja go „urodziłem”. Moim zadaniem jest jedynie trzymanie kciuków. Wrocław jest naprawdę cudownym i niezwykłym miejscem na mapie Europy i musi się twórczo rozwijać. Blisko milion mieszkańców, którzy uważają, że to znakomite miejsce do życia, jest tego najlepszą gwarancją. A ja? Jeszcze parę lat mi zostało do emerytury, więc powinienem się zająć inną przestrzenią publiczną, skoro odstąpiłem od tej, która się nazywa Wrocław. Właśnie po to, żeby moim następcom udało się jeszcze bardziej. Żeby mnie przerośli. Bardzo im tego życzę.

POLECAMY:






















Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl