Rafał Brzozowski: Nauczyłem się przez minione lata walki o swoje

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Rafał Brzozowski świętuje w tym roku dziesięciolecie swojej solowej kariery
Rafał Brzozowski świętuje w tym roku dziesięciolecie swojej solowej kariery Konrad Werkowicz
Rafał Brzozowski niebawem pojedzie do Rotterdamu na tegoroczny konkurs Eurowizji z piosenką „The Ride”. Zanim to nastąpi, rozmawialiśmy z nim o przygotowaniach do tego wyjątkowego występu oraz jego krętej drodze kariery od zapaśnika do piosenkarza i prezentera.

Niedawno w finale „The Voice Kids” zaprezentowałeś po raz pierwszy na żywo „The Ride”. Jesteś zadowolony z tego występu?
Tak. Nie był to jednak taki sam występ, jaki będzie miał miejsce podczas Eurowizji. Chcieliśmy pokazać zupełnie inaczej tę piosenkę. Wykonałem ją na żywo – i wyszło to energetycznie. Na pewno w Rotterdamie nie będę mógł mieć tylu tancerzy. Według przepisów maksymalnie to może być sześć osób. Będzie czworo i drugi wokal. Trzeba się więc będzie mocniej wesprzeć technologią. Tutaj postawiliśmy na taniec i myślę, że to się udało, bo odzew był dobry.

No właśnie: zaprezentowałeś stylowa choreografię. Trudno ją było opracować?
To zasługa Agustina Eguroli, który ją reżyserował. Było to w znacznym stopniu przeniesienie tańca z teledysku do studia, ale nie była to wersja, którą zaprezentujemy w Rotterdamie.

Co sprawiło, że postanowiłeś zgłosić swoją piosenkę do konkursu Eurowizji?
Tym razem telewizja odzywała się bezpośrednio do artystów. Piosenki z zeszłego roku nie mogły bowiem być zgłaszane do konkursu. A ponieważ ja akurat pracowałem nad jubileuszową płytą z okazji dziesięciolecia mojej solowej pracy, miałem nagranych kilka nowych piosenek. Telewizja szukała energetycznych utworów na czasie, trochę w stylu lat 80., który obecnie króluje w rozrywce. Mnie się to podoba, dlatego zrobiłem kilka takich nagrań. Podzwoniłem do przyjaciół i dostałem „The Ride” od Thomasa Karlssona ze Szwecji. W momencie, kiedy telewizja zapytała mnie czy mam jakąś taneczną piosenkę z dobrym refrenem, wysłałem im „The Ride”, którą w przyszłości miałem nagrać w wersji polskiej. I ta propozycja zwyciężyła.

Jedni uwielbiają Eurowizję, uznając ją za największe święto piosenki, a inni nie znoszą, postrzegając jako festiwal kiczu. Jaka jest twoja opinia?
Uważam, że Eurowizja ma ogromną siłę. Zainteresowanie, jakie pojawiło się wokół mnie i „The Ride”, przerosło moje wszelkie oczekiwania. Spodziewałem się, że będzie szum – ale nie aż taki. Dlatego na początku trochę się denerwowałem, zastanawiając się czy podjąłem słuszną czy niesłuszną decyzję. Dziś mogę powiedzieć, że traktuję Eurowizję jako nową przygodę i otwarcie kolejnego rozdziału w mojej karierze. Mam nadzieję, że ten występ poniesie trochę w inną stronę moje muzyczne działania w kolejnych latach.

Szwedzi mają wielkie sukcesy w historii eurowizyjnych zmagań. To dlatego zgłosiłeś piosenkę autorstwa tamtejszych kompozytorów?
Jestem na takim etapie życia, że chciałbym pracować z najlepszymi kompozytorami i producentami. Po tych wszystkich moich albumach i zmianach stylu muzycznego, uważam że muszę sięgać po twórców z najwyższej półki. Szwedzi mają potężne doświadczenie. Thomas Karlsson napisał wiele fajnych piosenek i ma duże wyczucie co do muzycznych trendów na świecie. Żeby osiągnąć najlepszy rezultat, trzeba pracować z najlepszym teamem.

Po ogłoszeniu, że to ty będziesz reprezentował Polskę na Eurowizji, pojawiło się w internecie sporo hejtu wobec ciebie. Czym sobie na niego zasłużyłeś?
Nikt sobie nie zasłużył niczym na jakikolwiek hejt. Nie zrobiłem przecież nic złego, aby czegoś takiego doświadczyć. Wykonuję bowiem dobrze swoją pracę. Myślę, że to wynikało w dużym stopniu z braku wiedzy na temat regulaminu, który obowiązuje w tym roku. To zespół ekspertów z Telewizji Polskiej wybrał piosenkę na tegoroczną Eurowizję. Postawiono na konkretny utwór, który ma szansę powalczyć nie tylko w konkursie, ale i w rozgłośniach radiowych. Może stać się eurowizyjnym przebojem ze względu na świetny refren. Z tego, co wiem, większość pozostałych propozycji, to były ballady. A nie chciano w tym roku wystawiać kolejnej ballady.

Ta niechęć części internautów do ciebie, nie podcina ci skrzydeł?
Na pewno jest przykre, kiedy robisz coś na maksa, a inni krytykują przez pryzmat swoich niechęci. Ale ja nauczyłem się przez minione lata walki o swoje. Mam postawę wojownika, który bierze wszystkie problemy na klatę i robi swoje. To dobra metoda. Chciałbym tylko, aby wszyscy poczekali z oceną do konkursu, bo to on pokaże pewne rzeczy i zweryfikuje. To dopiero po występie będę mógł sobie powiedzieć czy dałem z siebie sto procent i czy się udało lub nie udało. Teraz skupiam się na tym, aby zawalczyć o jak najlepszy występ i rezultat. Dlatego nie poddaję się, mimo że jest sporo krytyki.

Przed konkursem pojawia się wiele prognoz i analiz dotyczących biorących w nim piosenek. Śledzisz je?
Wiadomo, że takie rankingi dają dużo do myślenia. Ja jednak nie mam już teraz na to czasu, aby je analizować. Nasza rozmowa to pierwszy mój wywiad o Eurowizji po polsku od dwóch tygodni. Pozostałe 40 czy 50 miałem w języku angielskim z zagranicznymi mediami. Mam więc co robić. Są rankingi, które głoszą, że moja piosenka jest słaba, ale są też takie, które lokują ją dużo wyżej. Wideoklip do „The Ride” ma ponad cztery miliony wyświetleń na wszystkich portalach związanych z Eurowizją. To znaczy, że radzi sobie całkiem dobrze.

Jak przygotowujesz się do majowego występu w Roterdamie?
Pandemia sprawiła, że nie można niestety organizować zagranicznych występów promocyjnych. Dlatego skupiamy się na rozmowach z dziennikarzami zagranicznymi i fanami Eurowizji. Zaprosiłem do studia „Jaka to melodia” reprezentantkę San Marino na Eurowizję – Senhit – i zaśpiewaliśmy razem „Waterloo” ABBY. Pierwszy raz coś takiego wydarzyło się w polskiej telewizji, że konkurencyjni artyści się porozumieli. Myślę, że hasło festiwalu „Open Up” czyli „Otwórz się”, jest bardzo ważne w dobie pandemii. Dobrze, żebyśmy się lepiej poznali, żebyśmy nie czuli się tak samotni i odizolowani. Mamy też decyzję, że jedziemy do Rotterdamu, aby tam wystąpić na żywo, a nie puszczamy występ, który jest już nagrany. Dlatego szlifujemy układ taneczny. Powstają też inne wersje „The Ride”, które będą puszczane online. Na brak zajęć więc nie narzekam.

Miałeś w młodości dwie wielkie pasje: sport i muzykę. Jak to się stało, że wygrała ta druga?
To wyszło naturalnie. Sport wyczynowy wymaga ogromnych poświęceń. Ćwiczyłem zapasy do urazu kręgosłupa i stawów, które przeszkodziły mi w profesjonalnej karierze. W tym samym czasie zaczęło mi się układać w muzyce. Stwierdziłem więc, że skoro nie będę mistrzem świata w zapasach, to może w muzyce się uda. I nie pomyliłem się: choć trwało to 20 lat, to jednak w końcu jadę na te mistrzostwa Europy w śpiewaniu. (śmiech) Wybrałem muzykę i nie żałuję. Oczywiście były momenty zwątpienia, ale wiedziałem, że nie mogę się poddawać. Podobnie jest teraz, kiedy prawie wszyscy są na „nie”. Moja dusza wojownika sprawia, że koncentruję się na konkursie i jadę po najlepszy wynik z możliwych.

Te wiele lat uprawiania sportu, pomaga ci w show-biznesie?
Myślę, że tak. Jestem przyzwyczajony, że kiedy się upada, to trzeba się podnieść i walczyć dalej. Do tego mam świadomość jak bardzo ważna jest wspólna praca z własnym teamem. Bo to wszystko powoduje, że w końcu się ten sukces osiąga. Sport ukształtował mój charakter i moją psychikę, żeby kłaść nacisk na długofalowe planowanie tego, co w przyszłości może się wydarzyć. Bo to jest ogromnie ważne, by w głowie mieć pomysł na siebie i wiedzieć jakie są potrzebne środki, by go zrealizować.

Co sprawiło, że w chwilach zwątpienia, nie straciłeś wiary w sukces?
Ja musiałem na każdy sukces ciężko zapracować. Nigdy nic nie było mi po prostu dane. Oczywiście, kiedy trzeba iść pod górkę, pojawiają się momenty zwątpienia. Wtedy trzeba wstać następnego dnia, wypić dobrą herbatę, uśmiechnąć się i powiedzieć sobie: „To nie koniec świata. Jestem zdrowy i wysportowany. Mam fajne życie. Inni mają większe zmartwienia. Teraz się nie udało, trzeba więc pracować więcej, żeby udało się następnym razem”. Trzeba po prostu być optymistą. Kariera w show-biznesie to niełatwa ścieżka. Ludzie często dążą do sukcesu w mediach, nie wiedząc, co się za tym kryje. Psychika ma ogromne znaczenie. Artyści często popadają w depresje i nałogi. Żeby to zrównoważyć trzeba mieć własne pasje, umieć się resetować, mieć przyjaciół i rodzinę. To pomaga znaleźć odpowiedni balans.

W tym roku mija dziesięć lat od twego udziału w pierwszej edycji „The Voice Of Poland”. To był punkt zwrotny w twojej karierze?
Na pewno. Kiedy brałem udział w tym programie, miałem już gotową płytę do wydania. Zacząłem więc od razu śpiewać autorskie rzeczy, a nie covery. Wszyscy, którzy odnieśli sukces po „The Voice”, mieli własne piosenki. Bo są ludzie, którzy mają fantastyczne głosy, ale nie mogą się odnaleźć we własnym repertuarze. „The Voice” dał rozpęd mojej karierze, a drzwi do niej otworzył przebój „Tak blisko”.

Jak przyjąłeś jego sukces?
Z dużym dystansem. Wcześniej pracowałem z zespołami Emigranci i De Mono. Nagrałem z nimi płyty i myślałem, że ta kariera wtedy już się rozpędzi. Niestety: nie rozpędziła się. Dlatego, kiedy „Tak blisko” stawało się przebojem, patrzyłem na to z niedowierzaniem. Kolejne radia, kolejne festiwale, kolejne nagrody. „Co się za chwilę wydarzy?” – obawiałem się. Tymczasem nic złego się nie wydarzyło. Wszystko potoczyło się wreszcie tak, jak marzyłem.

Miałeś okazję pracować od początku swej kariery ze znanymi postaciami: Markiem Kościkiewiczem, Marcinem Kindlą czy Janem Borysewiczem. Które z tych spotkań było dla ciebie wyjątkowo ważne?
Myślę, że z Markiem Kościkiewiczem. On napisał dla mnie kilka pięknych piosenek, które otworzyły mi drogę do solowej kariery. To bardzo ważne, by spotkać taką osobę, która w ciebie uwierzy i zrobi coś specjalnie dla ciebie. Te pozostałe postacie były dla mnie ważne, ale na dalszych etapach życia. Gdyby nie to, że Marek mnie popchnął w ten wielki świat, to pewnie tamtych spotkań by nie było. A tak mogłem śpiewać choćby z Ireną Santor czy ze Zbyszkiem Wodeckim. To było dla mnie prawdziwe spełnienie marzeń.

No właśnie: wydaje się, że bliższa jest ci tradycja polskiej piosenki niż jej współczesność.
Zawsze miałem wiele szacunku dla starszych artystów i tej piosenki, która była ważna dla naszych rodziców i dziadków. Nie wiem skąd się to u mnie bierze. Zawsze szanowałem starszych ludzi, kolegów i przyjaciół. Bo uczyłem się od nich, czerpałem z ich wiedzy i doświadczenia. I uważałem, że polska piosenka jest cudowna, tylko niedoceniona na świecie. Młode pokolenie mówi: „E, to są starocie”. A ja uważam, że jest w nich wielka mądrość i piękna treść. I czerpię z tego, by móc iść dalej.

W tym kontekście „The Ride” to zaskakująco nowoczesna piosenka.
To prawda: tą piosenką idę w nowoczesną stronę. Bo to ostatni moment w moim życiu, kiedy mogę to zrobić. Mam już czterdzieści lat i choć w ogóle nie czuję tego wieku, zdaję sobie sprawę, że wejście na taki wysoki poziom energetyczny, jaki zaprezentowałem w „The Ride” już niedługo może być dla mnie nieosiągalne. Teraz mogę sobie na niego jeszcze pozwolić. Bo za dziesięć lat, to będzie już bardziej swing i jazz niż pop. (śmiech)

Wydajesz się czuć jak ryba w wodzie w show-biznesie. Z czego to wynika?
Mam wiele predyspozycji, by sobie w nim dobrze radzić. To choćby otwartość i łatwość nawiązywania kontaktu z mediami. Dzięki temu szybko odnalazłem swoje miejsce. Podobnie z prezenterką w telewizji: jestem naturszczykiem, ale umiem to robić. Mam pamięć, która powoduje, że szybko potrafię nauczyć się tekstu. To wszystko sprawia, że podążam własną ścieżką. Show-biznes jest trudny, podzielony, jest w nim dużo przepychanek i trzeba mieć naprawdę silny charakter. Jeśli odnajdziesz w nim swoje miejsce i jesteś konsekwentny, masz na siebie konkretny plan, to możesz odnieść sukces.

Tym twoim miejscem od czterech lat jest TVP. Dla wielu osób jesteś dziś bardziej prezenterem niż piosenkarzem. Nie martwi cię to?
To prawda: w ostatnim czasie mniej skupiałem się na tworzeniu muzyki. To nie znaczy, że jej nie wykonywałem, bo cały czas koncertowałem po Polsce. Nagrałem jednak tylko dwie nowe piosenki. To wyszło naturalnie. Dostałem szansę zaistnienia w telewizji – i na tym musiałem się skupić.

Jak trafiłeś do „Koła fortuny”?
Od pewnego czasu brałem udział w różnych castingach na prowadzenie telewizyjnych programów. Nigdy jednak nie udało mi się wygrać. Pewnego razu zaproszono mnie na casting do „Koła fortuny”. I pierwszy raz poszedłem na totalnym luzie, zupełnie nieprzygotowany. Wiedziałem co mam robić, ale nie skupiałem się na tym, by się pokazać od jak najlepszej strony. Żartowałem, wygłupiałem się, parodiowałem. Kiedy wyszedłem z tego castingu, zadzwoniłem do swego menedżera i powiedziałem, że chyba tym razem wygram, bo po raz pierwszy zrobiłem wszystko na odwrót. I rzeczywiście: doceniono moją naturalność i luz. Z perspektywy czasu widzę, że to był strzał w dziesiątkę. „Koło fortuny” wiele mnie nauczyło i pozwoliło nabrać dystansu do siebie.

Teraz prowadzisz muzyczny teleturniej „Jaka to melodia”. To bliższy ci program?
To telewizja wymyśliła, by zamienić nas z Norbim. I oczywiście: „Jaka to melodia” jest mi bliższa. W tym programie mogę się pełniej realizować. Nie dość, że od czasu do czasu sam śpiewam, to pracuję przy aranżacjach a także udało mi się wprowadzić didżeja i zespół. Sam nauczyłem się też pracy prezenterskiej i mam ją już dziś ułożoną. Dzięki temu mogę odetchnąć – i znów wrócić bardziej do śpiewania. Bo jeśli miałbym wybierać między byciem prezenterem a piosenkarzem, to zawsze wybiorę to drugie.

Prowadzisz również wielkie imprezy na żywo – Eurowizję Junior czy Sylwester z Dwójką. Lubisz tego rodzaju pracę?
Bardzo. Telewizja na żywo daje fajną adrenalinę. Ma się wtedy poczucie kreowania atmosfery. To jest przyjemne, kiedy można się uśmiechnąć do widzów i zapytać ich: „Dobry wieczór, jak się z nami bawicie?”. To trochę jak koncerty. Praca w studiu jest super, ale nic nie przebije telewizji na żywo.

Zdarzały ci się jakieś wpadki na wizji?
To jest normalne. Czasem trzeba „szyć” – bo reżyser prosi, żeby przedłużyć zapowiedź, więc wymyśla się na poczekaniu jakieś historie. Kiedy indziej zdarza się podać numer esemesa, którego nie ma lub powiedzieć coś, czego nie powinno się powiedzieć w danym momencie. To zabawne historie, które potem fajnie się wspomina. Ja w większości pracowałem w duetach, więc zawsze mogłem liczyć, że współprowadzący czy współprowadząca pomoże mi wybrnąć z niezręcznej sytuacji.

Który duet wspominasz jako wyjątkowy?
Z Izą Krzan, z którą pracowałem najdłużej i stworzyliśmy w „Kole fortuny” swego rodzaju telewizyjne małżeństwo. Próbowano nawet nas swatać. (śmiech) Trochę się ze sobą droczyliśmy, ale generalnie bardzo się lubiliśmy. Fajne duety udało mi się też stworzyć z Małgosią Tomaszewską, Idą Nowakowską czy Marceliną Zawadzką. To zawsze dobra energia, kiedy gra się w teamie.

Dzisiaj media są podzielone pod względem sympatii politycznych. Zwolennicy obecnych władz oglądają TVP, a opozycji – TVN. Odczuwasz to na własnej skórze?
Polityka zawsze budzi skrajne emocje. Ale ja pracuję w rozrywce i robię ją na najwyższym poziomie, jaki potrafię. I nie uprawiam polityki. Staram się, żeby moje programy też były od niej z dala. Bardzo się rozwinąłem w ostatnich latach. Potwierdzeniem tego jest „Telekamera”, którą otrzymałem w zeszłym roku za „osobowość telewizyjną”. To wielka nagroda dla mnie. Telewizja publiczna dała mi wielką rozpoznawalność i możliwość pracy przy programach, które lubię. Tego nie ma w innych stacjach. I jestem jej wdzięczny za to, że mam takie opcje.

Odpoczywasz od tych przyziemnych problemów w niezwykły sposób: fruwając w powietrzu. Skąd twoja pasja do latania samolotami?
Jakiś czas temu dostałem prezent: lot w symulatorze Boeninga. I po prostu się w tym zakochałem. Dowiedziałem się, jak wygląda zrobienie licencji pilota i ile trwa kurs. Spiąłem się i zainwestowałem w siebie. To środowisko lotnicze jest niezwykłe: często spotykam ludzi, którzy mnie w ogóle nie znają. Nie oglądają żadnej telewizji, nie wiedzą kim jestem. I to jest super, bo mogę oderwać się nie tylko dosłownie „nogami od ziemi”, ale też głową, od pracy.

Jak wspominasz pierwszy lot?
Kiedy wsiadłem do Diamonda Katany i przeleciałem z Balic na Modlin i z powrotem, poczułem się wprost niesamowicie. Cały byłem spocony, ale szczęśliwy. Tak mocno trzymałem rękę na drążku, że nie mogłem jej potem oderwać. (śmiech) Dziś latam znacznie pewniej. Drążek trzymam lekko – chyba, że mam wiatr boczny, to wtedy trochę się denerwuję. Generalnie jednak idzie mi to lekko, nie ma już tego spięcia.

Masz jeszcze inne pasje?
Pływanie. Łodziami, jachtami. Do tego kite surfing. To wszystko daje mi poczucie wolności. Kiedy uprawiam sport, nie odbieram telefonu, nie słucham muzyki. Skupiam się na tym, co mam do zrobienia. Cały czas monitoruję sytuację. Tak samo w powietrzu, jak i na wodzie. To powoduje niesamowity reset.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Rafał Brzozowski: Nauczyłem się przez minione lata walki o swoje - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl