Przemysław Kossakowski nie chce zgrywać twardziela

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
archiwum
Jako dziecko zaczytywał się w książkach podróżniczych. Ale nigdy nie spodziewał się, że jego marzenia o poznawaniu świata mogą się spełnić. Los sprawił mu jednak niespodziankę. Dziś jest jednym z najpopularniejszych obieżyświatów w Polsce.

Kilka dni temu w internecie gruchnęła wiadomość, że Przemysław Kossakowski zaręczył się z Martyną Wojciechowską. Jak na razie zainteresowani nie potwierdzili tej sensacji, ale wiele wskazuje, że może to być prawda. Para spotyka się od dwóch lat i sprawia wrażenie wyjątkowo dobranej. Kossakowski wydaje się być idealnym partnerem dla Wojciechowskiej. Nieustraszony podróżnik, w sile wieku, zahartowany w życiowych potyczkach. A przy tym – zaskakująco skromny.

- Czasem wyzwania, których się podejmuję sprawiają wrażenie niebezpiecznych, momentami rzeczywiście takie są. Ale to nie jest tak, że nie ma we mnie żadnych obaw i strachu. Mało tego, nie mam problemów z tym, żeby przyznać się do swoich słabości i powiedzieć, że coś jest poza moim zasięgiem. Nie chcę zgrywać twardziela za wszelką cenę. Nie muszę też niczego ani sobie, ani innym udowadniać – deklaruje w Plejadzie.

Ojciec nauczył go jeździć na rowerze i pływać. Resztę zostawił mamie. Dosłownie – bo opuścił rodzinę i syn nie miał z nim potem kontaktu. Dlatego w domu się nie przelewało. Przemek mieszkał w jednym pokoju z siostrą. Jego ulubioną zabawą było wchodzenie na piętrowe łóżko i skakanie na ułożone na podłodze poduszki. Była to chyba najbezpieczniejsza z jego dziecięcych zabaw. Z wiekiem chłopak porywał się bowiem na coraz to śmielsze zadania.

- Mieszkaliśmy w Częstochowie, na osiedlu z tzw. wielkiej płyty, gdzie skakałem w zaspy śniegowe z niedokończonych pięter budynków. Raz utknąłem na dwie godziny. Uratował mnie sąsiad, który przechodził przypadkiem. W dzieciach niezwykłe jest to, że musi się zdarzyć coś bardzo złego, aby odstąpiły od szaleństw. Mnie ta przygoda niczego nie nauczyła, mimo że się rozchorowałem – śmieje się w Onecie.

Mama chłopaka była związana z artystycznym środowiskiem Częstochowy – organizowała wernisaże i spotkania z lokalnymi malarzami. Nic dziwnego, że Przemek też z czasem sięgnął po pędzel. Kiedy zakochał się pierwszy raz tuż przed maturą, aby zaimponować dziewczynie sam zaczął malować. Szybko odnalazł się wśród kolegów o tego rodzaju zdolnościach i upodobaniach. Bo niezmiennie miał w sobie skłonność do eksperymentowania.

- Pierwszą marihuanę paliłem z lufki. To było w liceum, byłem zbuntowanym nastolatkiem z długimi włosami. Wtedy jeszcze zioło sprzedawało się w tzw. szufladach, czyli pudełku zapałek. Spaliliśmy od razu całą szufladę. Kumpel rzucił, że musimy sobie pobudzić krążenie, żeby poczuć moc trawki, więc wykonywaliśmy pompki przy trzepaku. Ale poza tym, że głupio wyglądaliśmy pompując, nie stało się absolutnie nic – opowiada w „Gazecie Krotoszyńskiej”.

Po studiach plastycznych zaczął zarabiać na życie jako pełnoetatowy malarz. Ożenił się – i zamieszkał z wybranką na wsi w drewnianym domu. Tam powstawały obrazy, na które niestety miał coraz mniej kupców. Dlatego ratował domowy budżet jak mógł: wyjeżdżał na wykopki ziemniaków do Niemiec i grywał na gitarze na ulicach Amsterdamu. Żona nie wytrzymała jednak takiego trybu życia i zostawiła go. Przemek sięgnął wtedy dna. Zarejestrował się jako bezrobotny i popadł w depresję.

Pewnego dnia odezwała się do niego stara znajoma. Właśnie została szefową telewizji TTV – i pomyślała, że Przemek mógłby przygotować dla niej jakiś ciekawy program. Kiedy pojawił się na spotkaniu rekrutacyjnym, zaproponował realizację cyklu reportaży o ludziach, którzy leczą innych niekonwencjonalnymi metodami. Pomysł się spodobał: Przemek dostał kamerzystę do pomocy i wyruszył w trasę po Polsce oraz Ukrainie i Rosji. Co najważniejsze: wszystkie dziwaczne metody pozwalał testować na sobie.

- Pamiętam gościa, który zrobił mi masaż kręgosłupa drewnianym dłutem. Wsadzał mi je między kręgi i bił w nie z całej siły lub opierał się na nim. Wszyscy słyszeli, jak trzeszczały moje kości. Kiedy stamtąd wyszedłem, uznałem, że to było totalnie kretyńskie. Ten człowiek, co prawda, twierdził, że jego ręką kieruje Bóg, ale to przecież nie było żadną gwarancją tego, że nie wyjadę stamtąd na wózku inwalidzkim – wspomina w Plejadzie.

Program się spodobał. Szefowie TTV podpisali więc z nim umowę na kolejny. Tym razem Przemek jeździł po różnych egzotycznych krajach i przechodził tam niezwykłe rytuały czy wtajemniczenia. Jadał robaki, dał się zakopać żywcem, robił sobie magiczne tatuaże, biegał po grzbietach bawołów i spędził kilka dni w całkowitym odosobnieniu w dżungli. Efektem tych wojaży była seria programów, które sprawiły, że Kossakowski stał się znany w całej Polsce.

Pewnego dnia Przemek został zaproszony do programu „Dzień dobry TVN”. Drugim gościem odcinka była znana podróżniczka – Martyna Wojciechowska. Dwoje obieżyświatów zamieniło ze sobą kilka uprzejmych zdań – i Kossakowski podał Wojciechowskiej swój numer telefonu. Zrobili sobie pamiątkowe zdjęcie, a potem globtrotter wrócił na swoje ukochane Podlasie, gdzie zaszył się, aby być z dala od show-biznesu, za którym nie przepada.

- I nagle któregoś wieczoru dostaję od niej SMS. Wiadomość była pełna pasji i prawdziwego gniewu. Okazało się, że natknęła się na mój program, w którym jadłem zupę z płetwy rekina. Zarzuciła mi skrajną nieodpowiedzialność. Branie udziału w nagannych praktykach dewastujących ekosystem. Ten SMS mnie zachwycił. Postanowiłem udowodnić jej, że zjadanie zagrożonych gatunków to najmniejsza z moich wad – śmieje się w „Twoim Stylu”.

Martyna zgodziła się na spotkanie – i para szybko przypadła sobie do gustu. Połączyły ich przede wszystkim wspólne upodobania i pasje. Przemek zaprosił koleżankę ze stacji do swej drewnianej chatki na Podlasiu – i to był strzał w dziesiątkę. „Jakby wziął mnie na randkę do jakiegoś eleganckiego hotelu albo restauracji, to by przepadł” – śmiała się potem Wojciechowska. I stało się: mija już dwa lata od kiedy Przemek i Martyna są razem, tworząc jedną z najbardziej barwnych par naszego show-biznesu.

- Martyny nie da się zdobyć, na nią trzeba zasłużyć. Martynie nie zaimponujesz szaleństwem, bo na swoim koncie ma ich więcej. Nie zaimponujesz szybką jazdą samochodem, bo zrobi to lepiej. Jeżeli więc można jej czymś zaimponować, to byciem obok tak, żeby była pewna, że zawsze może na mnie liczyć – podsumowuje Przemek w „Twoim Stylu”.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Przemysław Kossakowski nie chce zgrywać twardziela - Plus Gazeta Krakowska

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl