Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przecież to tylko kot lub pies...

Barbara Matoga
Odpowiedzialni opiekunowie zwierzęcia traktują swojego pupila jak członka rodziny
Odpowiedzialni opiekunowie zwierzęcia traktują swojego pupila jak członka rodziny fot. 123rf
Ludzie i zwierzęta. Słowo „adopcja” w stosunku do zwierzęcia obraża podobno adoptowane dzieci i ich rodziców. Prawo do „umierania” mają tylko ludzie - zwierzęta mogą tylko „zdychać”, a ich zwłoki należy traktować jak śmieci.

Do pięciu lat więzienia za znęcanie się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem, zamiast dotychczasowych trzech lat, obligatoryjne kary finansowe do 100 tys. zł i możliwość orzekania zakazu wykonywania określonych zawodów - to propozycje resortu sprawiedliwości, które zwiększyć mają ochronę zwierząt. Projekt jest jeszcze w powijakach, nie wiadomo, czy i w jakim kształcie pojawi się w parlamencie, ale już trwa na jego temat dyskusja. Jedni są za podwyższeniem kar, inni uważają, że obecne przepisy są wystarczająco dolegliwe, a raczej byłyby, gdyby organa sprawiedliwości skutecznie je egzekwowały. Są też tacy, których pomysł oburza. Dlaczego?

„Dużym minusem kolejnych awansów na rzecz zwierząt jest, śmiem twierdzić, zacierająca się coraz bardziej w świadomości społecznej różnica między ludźmi a zwierzętami. Psa (czy innego kota) się dziś „adoptuje”, psa się karmi wyszukanymi potrawami, psa się zabawia, a gdy ciężko chory, to się wydaje wielkie sumy na jego leczenie, zamiast po prostu uśpić. A jak już „umrze” (bo coraz rzadziej zdycha), to się go opłakuje a nawet urządza mu pogrzeb” - czytamy na stronie gosc.pl. „Jasne, trzeba zwierzęta traktować po ludzku. Czyli nie wolno się znęcać.

Nie trzeba do tego ludzi specjalnie edukować, wystarczyło chodzić na religię. Tym, co się nad zwierzętami znęcają, należy się jakaś kara. Ale bez przesady, bo zwierzę to nie człowiek. Różnica jest zasadnicza - powinno to być zrozumiałe przynajmniej dla chrześcijan. Tymczasem ciągłe zaostrzanie sankcji za niewłaściwy stosunek do zwierząt coraz bardziej zaciera tę różnicę” - dodaje autor komentarza pt. „Uczłowieczanie zwierząt”.

Myślę, że wielu ludzi zgodzi się z autorem tekstu. Dla wielu fakt, że ktoś traktuje psa czy kota jak członka rodziny, jest czymś wysoce niestosownym. Słowo „adopcja” w stosunku do zwierzęcia obraża podobno adoptowane dzieci i ich rodziców. Prawo do „umierania” mają tylko ludzie - zwierzęta mogą tylko „zdychać”, a ich zwłoki należy traktować jak śmieci. „Wydawanie wielkich sum na leczenie” pupila to fanaberia, skoro można „po prostu uśpić”. Dokarmiając bezdomne koty nie raz usłyszałam od kogoś, że wydaję pieniądze na zwierzęta, a przecież „tyle dzieci chodzi głodnych”. Ale kiedy prosiłam, by zatroskana o los dzieci osoba podała mi namiary na te, którym pomaga, bym też mogła pomóc, rozmowa nagle się kończyła.

Rozczulająca jest ta troska o sposób, w jaki ktoś wydaje swoje pieniądze. Jakoś nie widuje się tych zatroskanych np. przy luksusowych samochodach, tłumaczących ich właścicielom, że „tyle dzieci jest głodnych”, a oni setki tysięcy wydali na swoje auto. Ale kogoś, kto próbuje pomóc bezdomnym zwierzętom, kto dba o swojego psa lub kota (chomika, szczurka, kanarka itp.), odpowiednio go karmiąc, w razie potrzeby lecząc i płacząc po jego odejściu, można skrytykować, wyśmiać i wyszydzić. Bo przecież to tylko zwierzę…

Co najdziwniejsze, rzadko słyszy się podobne komentarze w stosunku do osób, które traktują swoich pupili w sposób, budzący śmiech nawet wśród miłośników zwierząt. Ubierają np. pieski w wytworne ubranka, fundują im nabijane świecidełkami obroże, nazywają zwierzaka „córcią” lub „synkiem”. Ale komu to przeszkadza? Czy ktoś z tego powodu ucierpi? Gdyby ludzkość cierpiała tylko na takie dziwactwa, świat na pewno byłby lepszy.

„Uczłowieczanie zwierząt” ma jednak swoją drugą stronę, która objawia się podczas dyskusji o kastracji psów i kotów, a zwłaszcza w przypadku sterylizacji aborcyjnej. Nader często bowiem zwolennicy tych metod zapobiegania cierpieniom i bezdomności wśród zwierzaków słyszą argumenty typu: „A chciałbyś, żeby ciebie wykastrowali?” albo „To nieludzkie, pozbawiać kotkę prawa do macierzyństwa, a kocura - przyjemności z uprawiania seksu”. Pojawiają się też w takich dyskusjach obrońcy „kociego i psiego życia poczętego”, którym oczywiście sterylizacja aborcyjna kotki kojarzy się z aborcją kobiet. I zupełnie nie biorą pod uwagę faktu, że to zwierzęta - a więc istoty, które kierują się instynktem, nakazującym im rozmnażanie się. Że zapłodnienie kotki wiąże się z odczuwanym przez nią silnym bólem, że cierpi podczas porodu, nie ma natomiast świadomości „bycia w ciąży” i poddana aborcji nie przeżywa traumy. Dopiero zabranie jej już urodzonych kociąt jest koszmarem, który trwa aż do ustania laktacji. Bo to instynkt podpowiada jej, że powinna karmić małe i się nimi opiekować. Ten sam instynkt sprawia, że - kiedy ponownie zajdzie w ciążę - bezlitośnie odgania starsze potomstwo, by zachować siłę dla następnego miotu.

Tego wszystkiego nie wiedzą - lub nie przyjmują do wiadomości - ci wszyscy, którzy w działaniach świadomych opiekunów zwierząt widzą „mordowanie nie narodzonych maleństw” i „niezgodne z naturą okaleczanie”. Tak, jakby zwierzaki myślały i reagowały po ludzku, a ci, którzy walczą z ich cierpieniem, podejmowali drastyczne decyzje dla zaspokojenia swoich niezdrowych emocji. I jakby zgodne z naturą były tysiące bezdomnych, głodnych i chorych zwierząt, na które nie należy wydawać pieniędzy, bo można je „po prostu uśpić”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski