Prokreacja po polsku. Nowy program okazał się fiaskiem. „To jak nieślubne dziecko rządu”

Gabriela Bogaczyk
Gabriela Bogaczyk
Dzięki refundacji in vitro przez trzy lata przyszło na świat 21 tys. dzieci. W ramach narodowego programu prokreacji urodziło się 70 dzieci w ciągu dwóch lat. W woj. lubelskim żaden szpital nie bierze w nim udziału. - Lublin solidarnie się złożył na ten program, ale tak naprawdę nie dostał z niego nic - puentuje Anna Krawczak ze stowarzyszenia Nasz Bocian.

Narodowy Program Kompleksowej Ochrony Zdrowia Prokreacyjnego zaczął działać ponad dwa lata temu. Znamy już pierwsze jego rezultaty.

Urodziło się 70 dzieci, a 1300 par zgłosiło się do udziału w programie.

Do tej pory rząd zainwestował w program 30 mln zł, co w przeliczeniu daje koszt ponad 400 tys. złotych na urodzenie jednego dziecka.

- Rządowy program daje możliwość wczesnej diagnostyki par, które podejrzewają, że mogą mieć jakieś problemy z poczęciem. I to jest istotne, bo warunkiem przystąpienia do programu jest brak diagnozy o niepłodności

- tłumaczy Anna Krawczak ze stowarzyszenia Nasz Bocian.

A jeśli już nastąpi diagnoza?

- Twórcy programu nie udzielili na to pytanie odpowiedzi. Wiadomo, że program nie przewiduje leczenia metodą in vitro, ale nie proponuje nawet zabiegu inseminacji (bezpośrednie wstrzyknięcie pobranego wcześniej nasienia do szyjki macicy kobiety), która jest standardem w leczeniu niezaawansowanej niepłodności. Co ważne, refunduje to sam NFZ - zauważa Krawczak.

Program proponuje co prawda metody chirurgicznego leczenia niepłodności, ale nie jest to główna metoda.

- On nie stawia sobie za zadanie leczenia niepłodności. Ma udzielić parze odpowiedzi na pytanie czy jest niepłodna i czy będzie mieć problemy z poczęciem czy nie. A dalszej pomocy trzeba szukać w innych placówkach - mówi członkini stowarzyszenia.

Jej zdaniem rządowy program prokreacji był tylko znalezieniem jakiejkolwiek odpowiedzi na to, że rząd likwiduje refundację in vitro dwa lata temu.

- To nie jest też typowa naprotechnolgia. Moim zdaniem jest to program napisany trochę w klinczu dwóch ideologii: z jednej strony zbieżnaej z ideą prawicową czyli bez zastosowania metod, które nie są popierane przez Kościół, a z drugiej strony czerpie trochę właśnie z Kościoła katolickiego, który w sposób bardzo jawny promuje naprotechnologię - zaznacza Anna Krawczak.

Jej zdaniem w program in vitro włożono więcej przygotowań i czasu.

- Wydaje mi się, że program prokreacyjny jest kompletnym odwróceniem tego. Jest traktowany jak nieślubne dziecko rządu czy ministerstwa - zaznacza przedstawicielka Naszego Bociana.

Nawet jeden z guru naprotechnologii w Polsce lek. med. Maciej Barczentewicz odcina się od rządowego programu prokreacji. Przypomnijmy, że doktor kieruje kliniką „Macierzyństwo i Życie” w Lublinie oraz jest prezesem fundacji „Instytut Leczenia Niepłodności Małżeńskiej im. Jana Pawła II”.

- Trzeba rozdzielić Narodowy Program Kompleksowej Ochrony Zdrowia Prokreacyjnego od naprotechnologii. To są dwie zupełnie inne rzeczy. Nie można ich ze sobą utożsamiać - mówi doktor.

Dlaczego?

- Medycyna naprawcza, w tym również naprotechnologia, oparta jest na metodach obserwacji cyklu. Program rządowy pomija między innymi ten podstawowy aspekt dobrego, skutecznego diagnozowania i leczenia - uważa Barczentewicz.

Tłumaczy, że jego środowiska zgłaszały chęć udziału w programie, ale zostały odsunięte, a ministerstwo zdrowia zrobiło to po swojemu.

- W programie rządowym biorą udział tylko duże szpitale kliniczne. To był po prostu sposób na dofinansowanie zakupu sprzętu dla różnych klinik

- uważa ginekolog.

Dlatego zaznacza, że to nieprawda, że w ciągu 2 lat urodziło się w Polsce 70 dzieci za pomocą naprotechnologii.

- Tylko w naszej klinice „Macierzyństwo i Życie” w Lublinie w ciągu dwóch lat urodziło się około 150 dzieci, a ośrodków podobnych do naszego jest w Polsce kilka - wylicza.

Napro kontra in vitro

Naprotechnologia polega na diagnostyce i leczeniu niepłodności. Zaczyna się od obserwacji cyklu owulacyjnego kobiety, potem są badania laboratoryjne (badanie nasienia, hormony).

- Monitorujemy owulację poprzez badania USG, sprawdzamy drożność jajowodów - dodaje lek. med. Maciej Barczentewicz. I dodaje: - Następnie dążymy do usunięcia przyczyny niepłodności i ułatwienia małżeństwu uzyskania poczęcia w sposób naturalny.

Dozwolone jest leczenie zachowawcze jak przyjmowanie hormonów, stymulowanie jajeczkowania czy podawanie antybiotyków oraz zmiana diety.

- Korzystamy również z leczenia chirurgicznego przede wszystkim laparoskopii i histeroskopii. Zabiegi polegają często na usuwaniu endometriozy, udrażnianiu jajowodów. Niezwykle ważne w tym procesie jest także współpraca z psychologiem. Tak naprawdę wykorzystuje się wszystkie znane i dostępne we współczesnej medycynie metody leczenia, które mają służyć przywróceniu zdrowia kobiecie czy mężczyźnie - wyjaśnia naprotechnolog.

Taki program trwa od 18 do 24 miesięcy. Kierownik lubelskiej przychodni mówi, że część pacjentów, która korzysta z jej usług utożsamia się z nauką Kościoła.

- A niektórzy np. ze względów „ekologicznych” nie chcą uzyskiwać dziecka w sposób sztuczny, którym jest zapłodnienie pozaustrojowe. Ogólna skuteczność leczenia wynosi 40-50 procent - mówi ginekolog.

Od 2010 roku w związku z leczeniem w przychodni „Macierzyństwo i Życie” w Lublinie poczęło się ponad 650 dzieci.

- Ja nie osądzam nikogo, kto decyduje się na in vitro, przedstawiam inną możliwość leczenia. Za każdym razem to pacjenci sami wybierają z pełną świadomością, że nie zaproponujemy metod wspomaganego rozrodu

- informuje lekarz.

Tłumaczy, że człowiek nie ma prawa w ten sposób ingerować w początek życia.

- W ostatnich dniach słyszeliśmy o genetycznie zmienionych dzieciach. Coś, co do tej pory kojarzyło się tylko z filmami science fiction może się stać rzeczywistością właśnie poprzez takie działania - mówi naprotechnolog.

Dla porównania: w ciągu trzech lat trwania programu dofinansowania in vitro (2013-2016) urodziło się 21 666 dzieci. Polski rząd wydał na to ok. 250 mln zł. Na jedno urodzenia przypadło więc 12 tys. zł.

- Oznacza to, że „koszt” urodzenia jednego dziecka w ramach programu in vitro był 30 razy niższy niż obecnie - wylicza prof. Marian Szamatowicz, były kierownik kliniki ginekologii UM w Białymstoku. To lekarz, który w 1987 dokonał pierwszego w Polsce udanego zabiegu zapłodnienia człowieka metodą in vitro.

Pierwsze dziecko z in vitro

Tą pierwszą Polką była Magdalena Kołodziej. Jak się z tym czuje?

- Zwyczajnie, nie jestem połamana, nie mam na czole bruzdy, nie cierpię na małogłowie, w dodatku mam dwie wspaniałe córki poczęte w sposób naturalny - mówi nam 31 - latka.

Najbliższa rodzina i większość przyjaciół wie o poczęciu pozaustrojowym, ale nie jest to temat często pojawiający się w rozmowach. - Raz na jakiś czas przypominają mi o tym profesorowie albo dziennikarze, gdy chcą o coś zapytać - odpowiada.

Informacja o in vitro przekazywana była jej naturalnie od dziecka.

- Pamiętam, że jak pytałam o rodzeństwo, to rodzice tłumaczyli mi, że nie ma szans, bo mama się bardzo długo leczyła i musiała skorzystać z innej metody. Jak byłam nastolatką to powiedziała mi, że jestem pierwsza w Polsce poczęta metodą in vitro. Pokazywała mi różne artykuły z gazet czy listy profesorów. To był bardzo wzruszający moment. Cieszę się, że rodzice tak długo o mnie walczyli

- mówi Magdalena.

Prof. Szamatowicz uważa, że od momentu, kiedy urodziło się pierwsze w Polsce dziecko za pomocą metody in vitro, to cały czas trwa próba eliminowania tego typu leczenia.

- Dla mnie rządowy program prokreacji oznacza zakamuflowane finansowanie naprotechnologii. Zakłada bowiem postępowanie diagnostyczne, leczenie farmakologiczne i ewentualnie zabiegi chirurgiczne, natomiast nie dopuszcza leczenia za pomocą zapłodnienia pozaustrojowego. Dlatego dla mnie jest to to samo - zaznacza słynny ginekolog.

Dodaje, że likwidacja dofinansowania do procedur in vitro przełożyła się na gwałtowny spadek zgłaszalności par z niepłodnością. - W Polsce nie ma bariery dostępności, natomiast jest wyraźna bariera finansowa. Par po prostu nie stać na pokrycie kosztów leczenia. Uderza to najbardziej w ludzi niezamożnych - wyjaśnia.

Nie można też zapomnieć, że są takie przypadki, kiedy problemu niepłodności nie da się wyleczyć za pomocą leków czy zabiegów chirurgicznych.

- Wtedy jedyną szansą na posiadanie potomstwa jest pozaustrojowe zapłodnienie. Są to na przykłady: nieodwracalne uszkodzenie jajowodów, zaawansowana endometrioza, mała liczba plemników w nasieniu mężczyzny

- wylicza prof. Szamatowicz.

Dla porównania, np. Czesi refundują trzy cykle zapłodnienia pozaustrojowego, a Izrael refunduje in vitro do chwili urodzenia dwójki dzieci.

- Zauważmy, że w judaizmie i islamie dopuszczalne są metody pozaustrojowe. Bardzo twardą postawę zajmuje właściwe tylko Kościół katolicki - mówi ginekolog i położnik.

Samorządy biorą sprawe we własne ręce

Odpowiedzią na likwidację rządowej refundacji in vitro są miejskie programy dofinansowania do procedury zapłodnienia pozaustrojowego.

Na taki krok zdecydowały się już m.in. Częstochowa, Sosnowiec, Łódź, Gdańsk, Sczeczinek, Ostrów Wielkopolski.

Na tej liście nie ma Lublina.

Ratusz odpowiada, że program „Zdrowie dla Lublina” ważny jest do 2020 roku.

- Dofinansowania procedur in vitro nie ma w tej strategii. Prace nad nowym programem jeszcze się nie rozpoczęły, więc trudno na ten moment powiedzieć, czy po 2020 roku będzie dostępny taki program dla bezpłodnych par w Lublinie - tłumaczy Olga Mazurek-Podleśna z biura prasowego ratusza.

Z pomysłem wprowadzenia dofinansowania do in vitro wychodził już Piotr Dreher, były radny miejski.

- Mam nawet jeszcze nawet projekt uchwały gdzieś w szufladzie. W końcu jej nie złożyłem, bo ze względu na sprzeciw konserwatywnej części koalicji, ten pomysł by nie przeszedł

- wyjaśnia Dreher.

Jego projekt zakładał dofinansowanie procedur in vitro w wysokości 3 tys. zł, a miasto w ciągu dwóch lat przeznaczyłoby na to ok. 110 tys.

- Ale nawet gdyby chodziło o 10 złotych, to by wtedy nie przeszło ze względu na poglądy niektórych radnych. Ale myślę, że przy aktualnym układzie sił w radzie miasta jest szansa na zaakceptowanie takiej uchwały - uważa Piotr Dreher.

Pytamy też o to obecną radną Maję Zaborowską, która jest członkiem komisji zdrowia w ratuszu.

- Myślę o tym od dawna. W tym momencie nie ma już za bardzo pola manewru, ale w przyszłym roku zaczną się toczyć rozmowy nad nową strategią dla miasta. To będzie dobry czas na rozważanie tego pomysłu

- zapowiada Maja Zaborowska.

Pierwsza Polka urodzona dzięki in vitro dodaje, że likwidacja rządowego programu in vitro jest straszną krzywdą.

- To tak jakby pozbawić chorych na nowotwór dostępu do chemioterapii - argumentuje Magdalena Kołodziej. I dodaje, że nikt nikomu nie narzuca, żeby korzystał z zapłodnienia pozaustrojowego.

- To jest bardzo indywidualna decyzja. Lepiej to uszanować zamiast uniemożliwiać. Poza tym łatwo się o tym mówi, dopóki problem niepłodności się nie pojawi w rodzinie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Prokreacja po polsku. Nowy program okazał się fiaskiem. „To jak nieślubne dziecko rządu” - Plus Kurier Lubelski

Wróć na i.pl Portal i.pl