Prof. Spodaryk: Z dziecka nie można robić idioty

Iwona Krzywda
Iwona Krzywda
Dziecku trzeba zaszczepić świadomość, że jest gwiazdka na niebie i przekonanie, że tatuś po nią sięgnie. A potem wychować tak, żeby to nie było konieczne
Dziecku trzeba zaszczepić świadomość, że jest gwiazdka na niebie i przekonanie, że tatuś po nią sięgnie. A potem wychować tak, żeby to nie było konieczne Andrzej Banaś
O tym, czy warto pielęgnować w sobie dziecko i jak znaleźć wspólny język z maluchem- mówi pediatra profesor Mikołaj Spodaryk

Dzień Dziecka to również święto Pana Profesora?

Jak najbardziej! W każdym z nas drzemie dziecko, a we mnie jest ono wyjątkowo aktywne. I nie chodzi tu o poczucie, że wszystko mi wolno, ale o specyficzną, dziecięcą ufność i naiwność. Tak zostałem wychowany i staram się to pielęgnować. Oczywiście wiążą się z tym pewne zagrożenia, bo naiwnego człowieka łatwiej wykorzystać. Patrzę z ufnością na świat i coraz więcej rzeczy nie mieści mi się w głowie, wkurza. Dorosłemu nie wypada jednak usiąść w kąciku jak malec i płakać. Trzeba się sprzeciwić i to sprzeciwić mądrze. Tak jak wtedy, kiedy usłyszałem, że Śwince Peppie zarzucono kanibalizm, bo grillowała kiełbasę, a Kubuś Puchatek wydaje się podejrzany, bo chodzi bez majtek. Dzieci potrzebują swoich bajkowych bohaterów i nie wolno im ich zabierać. Dlatego na przekór wytatuowałem sobie Peppę na przedramieniu.

Był taki konkretny moment, kiedy podjął Pan decyzję, że poważnieć nie zamierza?

Ten wewnętrzny Piotruś Pan tkwi we mnie od początku, chociaż nie zawsze zdawałem sobie z tego sprawę. Pamiętam, że kiedy przed 40. rokiem życia habilitowałem się, to jeden z moich kolegów profesorów powiedział do mnie „jesteś już docentem, czas spoważnieć, dorosnąć i zacząć zachowywać się jak prawdziwy szef oddziału”. I ja wtedy pomyślałem - a nigdy w życiu! Pediatria zresztą wymaga takiego specyficznego podejścia. My musimy patrzeć na świat oczami naszych małych pacjentów, być dla nich wyrozumiali i przyjmować wszystko z uśmiechem. Internista nigdy przecież nie usłyszy od chorego „Pan jest taki gruby, bo pewnie zjadł Pan piłkę”, „ma Pan wąsy jak szczotka”, albo „jest Pan fajny, bo ubiera się Pan na różowo”.

Pediatria była naturalnym wyborem dla Piotrusia Pana?

Nigdy nie brałem pod uwagę innej specjalizacji. Miałem w domu fajnego mistrza, który często też nie zachowywał powagi. Mój ojciec był pediatrą i miał bardzo podobną filozofię tego zawodu. Zawsze powtarzał, że to mieszanka dobroci i wrażliwości, a cała reszta jest w książkach. Trzeba być dobrym, bo dziecko nie potrafi się obronić. Trzeba mówić prawdę, bo dziecko raz okłamane już nigdy nie będzie miało zaufania do swojego lekarza. Mam to szczęście, że udało mi się wyselekcjonować zespół współpracowników, co do których jestem w stu procentach pewien, że reprezentują te same wartości. Na moim oddziale nikogo nie dziwi, że szef przychodzi na różowo, na łysiejącej głowie ma kokardkę i niesie balonik z Hello Kitty, bo obiecał pacjentowi, że odwiedzi go kot, więc ten kot musi się pojawić.

Jak mali pacjenci zwracają się do Pana Profesora?

Ci najmniejsi jeszcze nie potrafią mówić, ale wyraz twarzy wystarczy, żebym wiedział, że czują się bezpieczni. A starsze dzieci mówią różnie, doktorze, czasem wujku, czasem po prostu, po imieniu - Mikołaju.

Zdarza się usłyszeć „tato”?

Zdarza. To są zawsze śmieszne sytuacje. Słyszę „tato” i mówię: no tak, rzeczywiście, coś po mnie ma. A jak u schorowanego, wyniszczonego, niedożywionego dziecka uda nam się uzyskać poprawę i robi się pulchniutkie, to stwierdzam: no to teraz już wyraźnie widać, że coś po mnie odziedziczył.

Pediatrze łatwiej sprawdzić się w roli ojca?

Skądże! Jest cholernie trudno, bo zostawia się rodzinę, idzie do pracy, a te dzieci z oddziału przynosi się do domu. One cały czas są w sercu i głowie. Ja i moja siostra przeżyliśmy duży niedostatek taty. Mieliśmy go dla siebie właściwie tylko w niedziele, jeśli nie miał dyżuru. Jako mały chłopiec marzyłem o takiej kolejce Piko z lokomotywą i wagonikami. Wszyscy moi koledzy ją mieli i bawili się ze swoimi ojcami. Mój nie miał czasu, więc nie miałem kolejki. Obiecałem sobie wtedy, że jak będę dorosły i będę miał swoje dziecko, nieważne dziewczynkę czy chłopca, kupię mu taką zabawkę.

Pediatria wymaga specyficznego podejścia. Musimy patrzeć na świat oczami naszych małych pacjentów, być dla nich wyrozumiali

Moi dwaj synowie zdążyli się zestarzeć, a kolejki dalej nie ma, bo nie miałem czasu się nią bawić. Zdaję sobie sprawę, że byłem wyrodnym ojcem, chociaż chłopcy uważają inaczej. Wraca do mnie obsesyjnie taka scena: miałem dzień wolny i budowaliśmy wspólnie latawiec. Włożyłem w to całe serce, a ten drań nie poleciał. Ten latawiec jest symbolem nieudanej próby hiperkom-pensacji mojej obecności w ich życiu. Ale tak naprawdę dotarło do mnie, jak wiele przegapiłem, dopiero kiedy mój starszy syn wkraczał w dorosłe życie i wyjeżdżał na studia. Podczas ostatniej wspólnej kolacji w rodzinnym domu wyliczył, że tylko trzy razy byliśmy razem w kinie, a ja za każdym razem spałem. I wie pani, wtedy pomyślałem sobie, że to strasznie przykre, że on zamyka swoje dzieciństwo ze wspomnieniem, że ojciec poszedł z nim do kina tylko po to, żeby się wyspać i to zaledwie trzy razy. Z dorosłym mężczyzną pewnych rzeczy nie da się już nadrobić.

Czego starał się Pan nauczyć swoich synów?

Przede wszystkim wrażliwości i tolerancji. Otwartości na wszystko, co dzieje się wokół. Razem z żoną staraliśmy się im wpoić, że nie wolno być agresywnym i krzywdzić słabszych. Że nie ma gorszego i lepszego człowieka, gorszego i lepszego organizmu, a wszyscy zasługują na taki sam szacunek. Zaszczepiliśmy im także miłość do czytania, bo to największa przygoda w życiu. Na początku ja im podtykałem różne książki, teraz - ponieważ obaj synowie są humanistami - role się odwróciły i oni podpowiadają mi, po jakie lektury warto sięgnąć.

profesor Mikołaj Spodaryk
profesor Mikołaj Spodaryk Andrzej Banaś

To sukces wychowawczy czy porażka, że żaden z synów nie poszedł w Pana ślady?

Bez wątpienia sukces. Z żoną, która też zresztą jest lekarzem, robiliśmy wszystko, żeby nie zachęcać ich do studiów medycznych. Tego zawodu nie da się uprawiać bez szczerej miłości i powołania. Jeżeli ktoś wybiera go tylko dlatego, bo myśli sobie, że praca w sumie czysta, mało męcząca i społecznie poważana, skazuje się na katusze. Mój młodszy syn jest historykiem sztuki, starszy kulturoznawcą. Jestem z nich ogromnie dumny.

W Państwa domu obowiązywał system nagród i kar? Czy jest Pan raczej zwolennikiem wychowania liberalnego?

Kar nie pamiętam. Ich stosowanie raczej nie było potrzebne, a wynikało to z tego, że trzymaliśmy się kilku chyba uniwersalnych zasad wychowania. Po pierwsze, nigdy nie okłamywać dziecka. Po drugie, nie wolno z dziecka robić idioty. Nie może być tak, że mamusia zabrania, a tatuś pozwala, bo dziecko wtedy nie wie, jak ma się zachować. Po trzecie, pokazujmy, że mamy do dziecka zaufanie i nie sprawdzajmy go. W swojej książce, którą napisałem z dr Elżbietą Gabrowską, umieściłem aprobatę sklepików szkolnych, w których powinny być i batony, i żelki, i chipsy, a nie tylko kanapki i jogurt.

Nie może być tak, że nie zdążyliśmy dziecku w domu zrobić śniadania, więc dajemy mu 5 zł i liczymy, że ono stojąc w tej kolejce do sklepiku szkolnego, jako jedyne, sięgnie po bułkę z serem, podczas gdy wszyscy jego koledzy będą kupować chipsy. Ale jeśli dziecko zje śniadanie w domu, nie pójdzie do szkoły głodne, to na chipsy zwyczajnie nie ma już takiego apetytu. Zje ich trochę i z pewnością od tego nie umrze. I nie ma sensu tego zabraniać, sprawdzać. Z drugiej strony nie jestem również zwolennikiem nagród. No bo za co nagradzać? Za dobrą ocenę w szkole? Przecież to jest dziecka obowiązek, praca. Jestem raczej za zachęcaniem, stymulowaniem, docenianiem wysiłku, ale poprzez wspólne zagranie w piłkę czy wyjście do zoo, a nie materialne nagrody. Dla mnie taki ideał wychowania sprowadza się do tego, że dziecku trzeba zaszczepić świadomość, że jest gwiazdka na niebie i przekonanie, że jak trzeba będzie, to tatuś po nią sięgnie. A potem wychowywać tak, żeby to nie było konieczne.

Tylko jak to zrobić?

Pokazać pewne wartości i nauczyć patrzenia na świat w sposób naturalny. Jeżeli nie będziemy straszyć dziecka pazurkami kota, to dziecko nie będzie się go bało. Nie rodzi się przecież z tym lękiem, tylko się go uczy. Ja w ogóle jestem zwolennikiem hodowania dzieci i zwierząt. W naszej rodzinie zawsze były one obecne. Dziecko powinno się wychowywać z pieskiem czy kotkiem, nie tylko ze względów medycznych i szansy na uniknięcie reakcji alergicznych. To element nauki przez dobroć i akceptację. Dziecko nawiązuje relacje przyjacielskie, uczy się, że też trzeba się zaopiekować, przytulić. A my się mało w życiu przytulamy i nie mówimy o swoich uczuciach.

Pan Profesor mówił swoim synom, że ich kocha?

Absolutnie tak. Chociaż tego czasu na dłuższe rozmowy brakowało, zawsze staraliśmy się zjeść przynajmniej jeden wspólny posiłek, zazwyczaj późną kolację i to był taki nasz moment.

Dzieci powinny się uczyć na własnych błędach?

Oczywiście. To naturalna nauka. Kot jest słabszy, ale jak pociągniesz za ogon, to pokaże pazurki i się obroni.

Okłamał Pan kiedyś swoich synów?

Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek, kogokolwiek okłamał. Kłamstwem brzydzę się na równi z łapownictwem. Dla mnie tam, gdzie zaczyna się kłamstwo, kończy się pediatria i medycyna. Pacjenta nie wolno oszukać, drugiego człowieka nie wolno oszukać. To jest wartość, jaką wpoiłem moim chłopcom. Pamiętam do dzisiaj, że jak byli młodsi, coś zbroili i słyszeli pytanie, które nie było im na rękę, zawsze padało „mógłbyś zapytać o coś innego?”. Wiedzieli, że skłamać nie mogą.

A zdarzało się tracić cierpliwość, rzucać przekleństwami? Jest Pan Profesor znany z siarczystego języka.

Należy pamiętać, że nawet ten najbardziej rozwydrzony bachor ma swoje racje i kluczem jest, by do niego trafić. Problemy dziecka powinny być naszymi

Pewnie, że tak! Na szczęście albo na nieszczęście mam naturę choleryka. Mój ojciec był taki sam, wybuchał, a za kilka minut byliśmy już najlepszymi przyjaciółmi. Bywało, że chłopcy doprowadzali mnie do szewskiej pasji. Wychodziłem wtedy na klatkę czy do ogrodu, puszczałem wiązankę, a po kilku minutach wszystko wracało do normy. Czasem przeklinałem i przy nich. To nie jest ładne, ale lepiej sobie powiedzieć kur... mać albo z większym zawijasem niż uderzyć.

Siła może być argumentem wychowawczym?

Kiedy słyszę, że w dzieciństwie rodzice bili pasem, sznurem albo jeszcze czymś innym, budzi się we mnie agresja. Siła to najgorszy argument, jakiego można użyć w dyskusji między dwojgiem ludzi. Jestem wielki i gruby i przyrżnąć potrafię, wiec starcie fizyczne małego dziecka ze mną byłoby przecież straszne. Należy pamiętać, że nawet ten najbardziej rozwydrzony bachor ma swoje racje i kluczem jest, by do niego trafić. Problemy dziecka powinny być naszymi.

Połamany drewniany konik dla nas nie jest kłopotem, odkupimy go przy najbliższej okazji. Ale maluchowi właśnie zawalił się cały świat, bo to była jego ukochana zabawka. Zgubienie złotówki dla nas to żadna tragedia, a dla smarkacza największa, bo przecież to był jego pieniążek. Problemy, wątpliwości, jakie ma dziecko, muszą być zrozumiale przedyskutowane, a nie wyśmiewane. Na malucha trzeba patrzeć jak na partnera. Dlatego sprzeciwiam się, kiedy ktoś do dziecka „tita”. Ti, ti, ti, bobasku itp. Lepiej jest powiedzieć do dwulatka „cześć stary” i przybić piątkę, bo wtedy on uważa się za partnera. Wczujmy się w sytuację dziecka, w jego wizję świata, to zrozumiemy, jak powinnyśmy z nim postępować.

Dzień Dziecka to również moje święto. Podjąłem decyzję, że nie chcę dorastać i wciąż patrzę na świat tak, jak moi mali pacjenci. Naiwnie - mówi prof. Mikołaj Spodaryk

Patrząc z perspektywy czasu, jakie Pan widzi własne błędy wychowawcze?

Największym błędem było to, że nie miałem na bycie ojcem tyle czasu, ile powinienem. Większością obowiązków obciążyłem żonę, a to przecież tata powinien uczyć jeździć na rowerze. A kiedy w końcu przychodziły wakacje i urlop, zachowywałem się dokładnie, jak mój ojciec i starałem się nadrobić cały rok. Więc ciągnąłem moich synów na spacery, lody, karuzele, chociaż oni woleliby posiedzieć w pokoju i poczytać. Jestem jednak absolutnie pewien, że wszystkie wartości, które chciałem im przekazać, udało mi się wpoić.

Istnieje uniwersalna instrukcja, jak wychować dziecko i nie zwariować?

Rodzicielstwo jest strasznie ciężkim zadaniem. Dziecko niezwykle absorbuje, trzeba wysilać swoją inteligencję, głowić się, jak uniknąć błędów, zrobić z niego partnera, przemówić do rozsądku. Jak nim pokierować, żeby zjadł kaszkę, nie bił innych dzieci w przedszkolu, nie sięgał po narkotyki, znalazł odpowiedniego dziewczynę/chłopaka i założył rodzinę. To w rzeczywistości utrapienie. Ale z drugiej strony jest niewyobrażalna radość. Z pierwszego kroku, ząbka, uśmiechu, z pierwszej piątki i z pierwszej jedynki też. Człowiek jest nieśmiertelny dzięki temu, że coś po sobie zostawia i ta nieśmiertelność jest zapisana w genach. Więc jeśli mamy dzieci, to wychowujmy je tak, żeby były lepsze od nas. Żeby miały poczucie, że wcale nie potrzebują tej gwiazdki z nieba, a obok siebie mają rodziców, od których mogą się wiele nauczyć.

Dziecku trzeba zaszczepić świadomość, że jest gwiazdka na niebie i przekonanie, że tatuś po nią sięgnie. A potem wychować tak, żeby to nie było koni
Dziecku trzeba zaszczepić świadomość, że jest gwiazdka na niebie i przekonanie, że tatuś po nią sięgnie. A potem wychować tak, żeby to nie było konieczne Andrzej Banaś

***Prof. dr hab. Med. Mikołaj Spodaryk***

Jest specjalistą pediatrii, ordynatorem Oddziału Leczenia Żywieniowego w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie--Prokocimiu. Wcześniej przez wiele lat w tej samej placówce kierował oddziałem dla noworodków. Słynie z zaangażowania w swoją pracę i niestandardowych pomysłów. Ostatnio został ambasadorem akcji społecznej „Dalej, Lama!”, która ma promować czytanie wśród najmłodszych. Ma żonę Małgorzatę i dwóch synów: Mikołaja i Adama

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Prof. Spodaryk: Z dziecka nie można robić idioty - Plus Dziennik Polski

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl