Prof. Roszkowski rozlicza się z Unią Europejską. Od Konwentu Mędrców po efekt szaleństwa

Sławomir Cedzyński
Sławomir Cedzyński
Strasburg, 21 lipca 2004 r. Pierwsze posiedzenie Parlamentu Europejskiego z udziałem posłów z nowo przyjętych państw. Na zdjęciu spotkanie polskich parlamentarzystów, Wojciech Roszkowski po prawej, w środku Michał Kamiński
Strasburg, 21 lipca 2004 r. Pierwsze posiedzenie Parlamentu Europejskiego z udziałem posłów z nowo przyjętych państw. Na zdjęciu spotkanie polskich parlamentarzystów, Wojciech Roszkowski po prawej, w środku Michał Kamiński Fot. PAP/Jacek Turczyk
Właściwie trudno zdefiniować ten twór – mówi w wywiadzie dla portalu i.pl prof. Wojciech Roszkowski. Autor bestselleru, książki dekady „Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej” i wzbudzającego emocje podręcznika „Historia i teraźniejszość” ocenia obecność Polski w Unii Europejskiej, dokonując swoistego bilansu zysków i strat. Wspomina też własne zderzenie z realiami UE, gdy był jednym z pierwszych polskich eurodeputowanych.

Mijają prawie dwie dekady naszej obecności w Unii Europejskiej. W referendum akcesyjnym ponad 77 procent głosujących Polaków wpisało krzyżyk w okienku „tak”. Zrobił pan podobnie?

Tak, uważałem wówczas, że trzeba wchodzić do Unii, choć z pewnymi zastrzeżeniami, bo już wtedy, w 2004 r., wydawało mi się, że warunki traktatu akcesyjnego nie były wynegocjowane optymalnie. Tak jakby naszym negocjatorom śpieszyło się, by odtrąbić własny sukces. Na przykład dopłaty rolnicze mieliśmy zaledwie na poziomie części średniej europejskiej i na to się zgodzono.

Nie żałuje pan więc dziś swojego głosu?

Nie, myślę, że nie mieliśmy wówczas alternatywy. Zarówno wtedy, jak i dzisiaj trzymanie się z dala od Unii Europejskiej, opartej na unii celnej, oznaczałoby pozostawanie poza wspólnym rynkiem, a więc dostęp rynków państw europejskich byłby bardzo utrudniony. Myślę, że nasz rozwój gospodarczy przez blisko ostatnie 20 lat opierał się w sporej mierze na dostępie do tych rynków.

Pamięta Pan hasło na jednym z plakatów Unii Wolności? Tam była taka triada „Polak. Katolik. Europejczyk”, a Gazeta Wyborcza eksponowała proeuropejskie wypowiedzi Jana Pawła II. Taka wówczas była Polska? Czy takie były tylko potrzeby kampanii?

Z opiniami i hasłami niektórych osób mamy kłopot. Przychodzi tutaj na myśl określenie „mądrość etapu”, czyli swego rodzaju relatywizm, który oczywiście jest potrzebny w polityce, ale podobne hasła, jakie pan przypomniał, miały charakter użytkowy i zważywszy na obecną rozpętaną kampanię przeciwko Janowi Pawłowi II, slogany te brzmią obłudnie. Wówczas jednak w bardzo intensywnej kampanii namawiano, by głosować „za”. Jedynie środowiska związane z Ligą Polskich Rodzin przyglądały się temu procesowi z niedowierzaniem i dużą niechęcią. Wówczas tej niechęci nie podzielałem i w gruncie rzeczy dziś bilans naszego uczestnictwa w Unii jest ciągle nie rozstrzygnięty. Dziś jeszcze wychodzimy na zero, ale zaczynam mieć już wątpliwości.

Z kolei Roman Giertych, który wówczas był symbolem sprzeciwu wobec Unii, teraz jest kojarzony z zupełnie innymi siłami.

Jeśli mówimy o relatywizmie czy mądrości etapu niektórych polityków, to jest chyba dobry przykład.

W takim razie do jakiej Unii wówczas wstępowaliśmy i do jakiej Unii chcieliśmy wstąpić? Czy do konserwatywnej wspólnoty narodów katolika Schumana czy do federacyjnego tworu Stanów Zjednoczonych Europy komunisty Spinellego?

Polacy żyli trochę złudzeniami, pobożnymi życzeniami. Nam się wydawało, że wstępujemy do innej Unii, bo jak pamiętamy, był to czas sprzed Traktatu Lizbońskiego i sprzed tej szalonej kampanii ekologiczno-ideologicznej, która została rozpętana w ciągu ostatnich 10-15 lat. To co nastąpiło potem potwierdza charakter Unii Europejskiej. Właściwie trudno zdefiniować ten twór, bo nie jest on oparty tylko na sieci umów międzynarodowych, traktatów akcesyjnych. Dochodzą do nich jeszcze kolejne traktaty i ich dowolna interpretacja przez ciała wykonawcze Unii, a nie ustawodawcze. Parlament Europejski nie ma szczególnych uprawnień ustawodawczych, ale to właśnie w nim kształtowana jest opinia przez, nazwijmy to, rewolucjonistów unijnych. Dlatego potem głosowania wypadają nieco inaczej niż spodziewaliby się tego wyborcy w poszczególnych krajach.

Skoro mówimy o Parlamencie Europejskim. Był pan jednym z pierwszych polskich eurodeputowanych po wyborach w 2004 r. Wówczas miażdżąca przewaga należała do ludowców, którzy mieli nawiązywać do chrześcijańskich demokratów, oraz lewica. Pan zasiadał w ławach skromnej konserwatywnej frakcji. Liczył pan wówczas, że coś się zmieni?

Rzeczywiście, frakcja, która miała być spadkobiercami chrześcijańskich korzeni Schumanna, odrzuciła swoją chadeckość i stała się partią ludową. Od tej pory kartel ludowo-socjalistyczny narzucał innym decyzje, i personalne, i ideowe. Przy czym ci ludowcy to byli w gruncie rzeczy liberałowie. Nasza siódemka z PiS była w jednej z najmniejszych frakcji, więc mogliśmy się jedynie przyglądać głównym tendencjom. Robiliśmy to jednak z nadzieją, że obowiązywać będzie stanowisko wparte na gruncie prawa, jak uważaliśmy, Unii Europy Narodów, czyli związku suwerennych państw, w których obowiązują konstytucje, a uprawnienia europejskie dotyczą tylko tych kwestii, które są włączone w traktat akcesyjny. Jeżeli coś nie wynikało z traktatu akcesyjnego, to uważaliśmy, że działa prawo krajowe, bo takie są zasady prawne. Jednak już wówczas okazywało się, że presja większości parlamentarnej i komisji szła w innym kierunku. Mało tego, jak już ratyfikowano Traktat Lizboński, powołano coś kuriozalnego, czyli tzw. Konwent Mędrców, składający się z nie wiadomo, na jakiej zasadzie dobranych postaci, wśród których znaleźli się socjalistyczny premier Hiszpanii, prezes Nokii czy Lech Wałęsa. Ci europejscy mędrcy mieli wówczas wyznaczyć dalsze kierunki, które i dziś są widoczne.

Te kierunki wyznaczały przyszłość, ale każda przyszłość musi mieć swoją przeszłość. Tu też wytyczono swego rodzaju kierunki. Dziś wystarczy wybrać się do muzeum, tzw. Domu Historii Europejskiej w Brukseli, by dowiedzieć się, że zły był stalinizm nie komunizm, po wojnie kraje Europy Wschodniej po prostu „przyjęły” ustój komunistyczny, a chrześcijaństwo szczęśliwie przemija po wszystkich katastrofach, do których doprowadziło. Jaka zatem będzie przeszłość Europy za kilka, kilkanaście lat?

Wytyczający kierunki liberałowie i socjaliści promują raczej hasło, z którym kiedyś szedł do wyborów Aleksander Kwaśniewski, tj. „Wybierzmy przyszłość”. Jednak to prawda, że historia jest przy tym kompletnie fałszowana, jak w przytoczonej przez pana stałej ekspozycji w Brukseli.

Zatem 1 maja 2004 roku uciekliśmy wreszcie komunie, by usłyszeć pouczenia od francuskich czy włoskich komunistów, że komunizm jest całkiem w porządku, tylko myśmy do niego nie dorośli?

To prawda. Jeśli na tak zinterpretowanej historii, pachnącej komunistycznym podręcznikiem, mamy opierać przyszłość Unii Europejskiej, to zmienia to całkiem charakter tej instytucji. Podstawą pojednania między krajami była wspólna polityka gospodarcza, wspólny rynek, przepływ kapitału i ludzi, czyli sprawy konkretne i ekonomicznie uzasadnione, a na to zaczęto narzucać, jak to mówił Karol Marks, nadbudowę ideologiczną, która ciągnie ten cały mechanizm w inną stronę. W czasach PRL Stefan Kisielewski powiedział, że „baza nie nadąża za nadbudową”. To powiedzenie można odnieść do Unii Europejskiej, bo tam nagle nadbudowa zaczyna szkodzić bazie. Jeżeli projekt „Fit for 55” ma ograniczyć konkurencyjność gospodarki europejskiej, to po prostu jest szaleństwo. Ekologiczne ograniczenia Unii doprowadzą do wyprowadzenie gospodarki w inne regiony, gospodarka europejska na tym straci, a jeśli Chiny, Indie i inne kraje będą się rozwijały szybciej, to zaczną również emitować więcej CO2, czyli ekologiczny efekt tego szaleństwa będzie dokładnie odwrotny.

Kto ma zatem, pana zdaniem, zweryfikować unijny trend, a raczej, kto ma stanowić siłę, z którą będą się liczyć najwięksi?

Myślę, że jeśli nacisk głównych państw unijnych, a zwłaszcza Niemiec, będzie kontynuowany, to coraz więcej państwa z Europy Środkowo-Wschodniej zacznie mieć, jak mówią Brytyjczycy, „second thoughts”, czyli ogarną ich wątpliwości, czy warto w tę grę grać. Fiasko polityki niemieckiej w kwestii energetyki dokładnie pokazuje, że Niemcy próbowały realizować swój interes ekonomiczny kosztem państw Europy Środkowo-Wschodniej, narzucając im swoje pośrednictwo w handlu surowcami energetycznymi. I to jeszcze wchodząc w spółkę z potwornym agresorem ze Wschodu. Myślę, że przewartościowanie optymistycznego nastawienia nowych państw członkowskich do Unii Europejskiej będzie się nasilać, bo po prostu one też mają swoje interesy do zrealizowania.

Przechodząc na stronę Zachodu, mieliśmy nadzieję na europejskie życie. Część z naszych rodaków ruszyło na podbój Wielkiej Brytanii czy Niemiec, inni postanowili na Europę zaczekać w domu. Tyle, że zamiast wzmocnienia inwestycji Berlin i Paryż zaoferował nam swoich świeżych mieszkańców z Afryki i Bliskiego Wschodu. Czy wówczas okazało się, że to my nie dorośliśmy do Europy czy Europa skurczyła się w naszych oczach?

Myślę, że Europa skręciła w dziwną stronę, niekorzystną w sumie dla wszystkich. Polityka europejska stała się trochę zakładnikiem interesu niemieckiego ze wszystkimi tego konsekwencjami, m.in. napływem tych pseudo uchodźców, których w 2015 r. w żaden sposób w Polsce nie potrzebowaliśmy. Sami mieliśmy wówczas jeszcze całkiem spore, dwucyfrowe bezrobocie. Do tego dochodziły bardzo ważne problemy cywilizacyjne, pamiętamy co działo się choćby w Sylwestra w Kolonii i innych niemieckich miastach. Ale unijna polityka stała się również w inny sposób pułapką dla nowych krajów członkowskich. Oczywiście bardzo dobrze, że mamy możliwość swobodnych podróży na Zachód i podejmowania tam pracy. Z drugiej strony, stałe zachęcanie do takiej decyzji, prowadzi do drenażu mózgów. Mieliśmy tu do czynienia z bilansem zysków i strat. Zyskiem było to, że zarobione pieniądze nasi pracownicy przekazywali często do kraju, ale stratą było to, że nie pracowali w Polsce. Podobnie jak fakt, że w okresie akcesyjnym gospodarki wschodniej Europy otworzyły się na inwestycje kapitałowe dużych państw zachodnich po to, by te, często nieopodatkowane, zyski odprowadzali do siebie. Jeżeli my potem dostawaliśmy fundusze z budżetu UE, to one zaczynały dopiero powoli równoważyć korzyści, które uzyskali inwestorzy zachodni. Zatem nikt nam nic nie dawał, tylko za wszystko musieliśmy srodze płacić.

Unijna polityka chce się też „dzielić” coraz większą liczbą dziedzin życia z krajami członkowskimi. Zmierza do wspólnej polityki zagranicznej, wspólnej polityki monetarnej, wspólnej armii i obronności. Jak widać po działaniach wobec Polski, idzie też w kierunku wspólnego systemu sądowniczego, a strategiczne decyzje miałyby być podejmowane zwykłą większością głosów. To trochę jak w piosence Lennona: „Imagine there’s no countries (…) Nothing to kill or die for”. Naprawdę, nie będzie już o co się zabijać? To byłaby dobra informacja dla przyszłych pokoleń.

Niestety, zawsze będzie się, o co zabijać, bo na tym świecie siły agresywne i bezkompromisowo dążące do własnego interesu były, są i będą. Konflikty zawsze będą, pytanie tylko, jak je łagodzić. Unia Europejska w założeniach miała właśnie załagodzić wielki konflikt francusko-niemiecki. Natomiast to, co teraz się dzieje, jest pożywką do narastania innych napięć czy konfliktów w ramach Unii Europejskiej, nie mówiąc już o bardzo poważnym zagrożeniu ze Wschodu. To, co Rosja zrobiła w lutym 2022 r., zdecydowanie postawiło pod znakiem zapytania wspólną politykę zagraniczną i wspólną obronność. Przywódcy unijni spotykają się i zapewniają o jedności, ale jednocześnie widzimy jak wątpliwa jest ta jedność w stosunku do rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Co ciekawe występuje tutaj wspólny interes, już nie mówię tutaj o zagrożeniu wojskowym, bo najbardziej my jesteśmy na nie narażeni, ale inflacja, którą spowodowała ta wojna, musi już obchodzić zarówno nas, jak i Irlandczyków czy Portugalczyków. Jednak szaleństwo ideologiczne, o którym mówiłem wcześniej, może nas wszystkich sprowadzić na manowce.

Gdyby doszło do uwspólnotowienia niemal wszystkich ważniejszych dziedzin życia i państwa narodowe w obecnej formie przestałyby istnieć, to kto miałby przejąć rolę ich rządów? Bo jak rozumiem obecne rządy państw miałyby status władz lokalnych.

Takie ambicje ma chyba Komisja Europejska, tyle że są to ludzie wybrani bardzo pośrednio przez państwa członkowskie i to nie są liderzy, tylko wykonawcy decyzji, które zapadają w gabinetach ekspertów, a ci są uwiedzeni pomysłami ideologicznymi, dotyczącymi choćby ekologii i walki z dotychczasowym pojęciem rodziny, tj. promowaniem zjawisk, które tę rodzinę rozkładają.

Ktoś jednak wspomnianych przez pana ekspertów wynajmuje, płaci im i finansując ma wpływ na podejmowane decyzje.

To prawda, ekspertów finansują wielkie fundacje, które lokują również wielkie pieniądze w mediach, sterujących opinią publiczną. Dlatego władza jest niekoniecznie w Brukseli. Władza należy do wielkich grup kapitałowych i medialnych, które lansują pewne wzorce społeczne, obyczajowe, przeciwstawiające się bazie, o której mówiliśmy wcześniej.

Marzenia o ekonomicznym dogonieniu Zachodu sięgają wielu dekad wstecz, również propagandy PRL, ale właśnie w Unii stało się to realne. Do zamożności obywateli Francji i Niemiec, biorąc pod uwagę  PKB na mieszkańca w odniesieniu do średniej unijnej, mamy jeszcze spory kawałek do nadrobienia, ale Włochy czy Hiszpania są już w zasięgu. Jak z ekonomicznego punktu widzenia ocenia pan obecność w UE w ciągu tych 19 lat?

Wskaźnik, o którym pan wspomniał potwierdza optymistyczny osąd tej sytuacji. To zresztą widać gołym okiem, zamożność Polaków rośnie, jednak dla ekonomisty jest ważne nie tylko to, co się osiąga, ale i jakim kosztem. I nie mówię teraz nawet o koszcie polityczno-ideologicznym, ale o zdrowej strukturze gospodarki narodowej, która nie powinna być w tak wielkim stopniu oparta na kapitale obcym. Startując nie mieliśmy własnego kapitału, a jedynie kapitał państwowy, na którym ciągle w dużej mierze się opieramy. Dobrze zarządzane przedsiębiorstwo państwowe wcale nie musi być gorsze od prywatnego, jeśli jest dobrze zarządzane. Jednak brakuje nam międzynarodowych marek gospodarczych. Mamy niewiele firm, które odgrywają taką rolę, np. Orlen czy KGHM, może jeszcze jedno czy dwa przedsiębiorstwa. Jak na kraj naszych rozmiarów to bardzo mało. To jest skutek komunizmu i naszej transformacji. Nie wyhodowaliśmy prężnych korporacji, które by w ramach polskiej racji stanu działały na rynkach światowych.

A mogliśmy to zrobić, czy te 30 lat to za krótko, by to osiągnąć?

To dobre pytanie, nie wiem, czy bylibyśmy w stanie, ale chyba nawet nie próbowano. Właściwie ostatnie lata to próba stworzenia podobnych marek. Natomiast do 2015 r. była raczej tendencja do wyprzedawania polskiego majątku w ręce kapitału obcego. To nawet do pewnego stopnia na początku transformacji można było uznawać, ale jeżeli mielibyśmy pójść tylko w tę stronę, to stalibyśmy się jedynie peryferyjną montownią dla wielkiego kapitału zachodniego. Jako kraj średniego rozmiaru powinniśmy mieć większe ambicje.

Z drugiej strony wielu mówi, że to właśnie przed 2015 r. Polska brylowała na salonach Europy, a potem jak nożem uciął, trafiliśmy co najwyżej do przedpokoju.

Taka opinia może budzić tylko śmiech, bo jest niezgodna z podstawowymi zasadami logiki. Zresztą wystarczy poczytać zachodnią prasę, żeby zobaczyć, jaką rolę zaczyna odgrywać teraz Polska. Może nie wszystkim autorom podobnych informacji to się podoba, ale nie da się przeoczyć obecnego rosnącego znaczenia Polski.

Polecjaka Google News - Portal i.pl

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź Portal i.pl codziennie. Obserwuj i.pl!

rs

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Komentarze 44

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

a
antyPiS
~pan Szczota pisze: "Tylko jedna rzecz budzi mój większy sprzeciw - stwierdzenie, że prawda obroni się sama. Niestety, to nie działa - jeśli przeciwko prawdzie występuje zmasowana propaganda, to zwycięża zwykle ta druga - przynajmniej na długi czas. Przykłady? Rzekomy gwałt Kazimierza (później znanego jako Wielki) na Klarze Zach, "czarna legenda Inkwizycji", a z nowszych rzekomy antysemityzm Piusa XII."

Całkowita zgoda. Już dawno przekonałem się, że prawda jest pojęciem subiektywnym i wiele racji jest w stwierdzeniu, ż prawda jest jak d*pa - każdy ma własna i podzieloną. Mnie bardziej niż kłamstwa irytują mity, zastępujące historyczną prawdę. Szczególnie, gdy mają urzędowy blankiet funkcjonowania. Jednym z nich jest trzymający się mocno mit, że Bitwa Warszawska uratowała Europę przed bolszewizmem. Guzik prawda - juz Norman Davies w swej pracy "Biały orzeł, czerwona gwiazda" wykazał, że Niemcy zawarli z Rosjanami umowę, że wpuszczą wojska Tuchaczewskiego najdalej do Wielkopolski w granicach sprzed zaborów. W tłumaczeniu na ludzki język oznaczało, że Niemcy maja chwilowo kłopoty i muszą się zgodzić. Jak się uporają to Rosjan wyrzucą. Inni historycy także na to zwracają uwagę - co najwyżej do granicy zaboru prusko-rosyjskiego. Ale mit ten znakomicie wpisuje się polską martyrologiczną megalomanię i ciągłe do świata pretensje o niewdzięczność: my wam tyle daliśmy (tu -długa lista) a wy nie uznajecie! Może dlatego funkcjonuje wbrew historycznej prawdzie. Zarzuty antysemityzmu stawiane Piusowi XII to naprawdę drobiazg wobec polityki Watykanu wobec nazizmu. Wystarczy przeczytać jego encykliki sprzed Wojny - nie tylko Układ Monachijski ale właściwie wszyscy gotowi byli pchnąć Hitlera na wschód byleby Francję i Anglię zostawił w spokoju. Watykan Piusa XII doskonale wiedział, że Kościół dogada się z każdym reżymem z wyjątkiem stalinizmu czy - jak kto woli "komunizmu". W tym systemie dla Kościoła nie było miejsca. Pius XII był konsekwentny - Watykan pomógł uciec z Europy bandytom spod znaku SS ale i także UPA oraz NSZ.
a
antyPiS
8 maja, 14:38, gniewko_syn_ryba:

Do antyPiSa:

Tak, masz rację - masturbacja już mi nie wystarcza... ;))) Na początku stwierdziłeś, że cały postęp i cywilizacja przychodzi do nas z Zachodu, ja wspomniałem o restrykcjach w utylizacji papieru toaletowego w niektórych ZACHODNICH państwach i zapytałem, czy to też przyjdzie do nas. Wtedy ty zacząłeś rozmywać temat dorzucając swoje uwagi na temat zwyczajów okołodupnych na Bałkanach, w Turcji, a potem jeszcze u ludów pustynnych, jakby to miało cokolwiek wspólnego z kwestią, którą poruszyłem... ;))) Ale wyjaśnij mi jeszcze na czym opierasz swoje przekonanie, że wspomniane restrykcje są rezultatem łamania prawa budowlanego... ? Ponieważ są one powszechne w przytaczanych przeze mnie regionach ZACHODNICH państw i niejako oficjalnie usankcjonowane, czyżbyś sugerował, że łamanie prawa (budowlanego) jest na Zachodzie normą i przyjdzie do nas jako "postęp i cywilizacja" ?... ;)))

Zdaje się, że mylisz pojęcia w dodatku przypisujesz mi kwestie, których nie wyraziłem ale ponieważ jako pokutę dostałem okazywanie pokory postaram się poważnie cię potraktować. Po pierwsze - nigdy i nigdzie nie napisałem, że wszystko, co z Zachodu do Polski przyszło było dobre i spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem. o ile wiem z historii, to było wręcz odwrotnie - np kontrreformacja. Sprawa, którą poruszyłeś jest w zasadzie marginalna ale jeżeli Janusz z Grażynką uparli się, aby urlop spędzić w modnym kurorcie tylko kasy brak to śpią w wyeksploatowanym do imentu hotelu czy pensjonacie a później żalą się na blogach, jak spaprany mieli urlop. Ponadto mam wątpliwości co użytego zwrotu "restrykcje" W moim rozumieniu tego słowa to nijak tu nie pasuje. (Restrykcje - ograniczenie czyichś praw lub czyjejś wolności w celu wywarcia na kimś presji.) Czy przyjdzie? Już jest. Skoro papier toaletowy ulegający rozpuszczeniu zanim trafi do kolektora jest kilkakrotnie droższy od zwykłego to chyba wiadomo, co właściciel hotelu da do ubikacji. I co zrobi, aby mu się pion kanalizacyjny nie zapchał. Trzeba lat, aby rynek wczasowy wrócił do normy a trzeba stuleci, aby Grażynki i Janusze zniknęli i powstała normalna grupa klientów. Właśnie u Turka w Niemczech w ubikacji stała także butelka z wodą. Jeżeli wiesz, jak wyglądają tureckie muszle (zwane "starterami") to chyba domyślasz się, po co ta woda była. Co do patodeweloperki w Polsce - przeczytaj moje posty. Łamanie norm i przepisów, zastępowanie materiałów tańszymi zaczyna robić się coraz powszechniejsze. Instytucje nadzoru budowlanego nie mają możliwości, aby wszystko sprawdzić. Inwestor zadowolony, że budowa kosztowała kilkanaście procent mniej, niż z kosztorysu. Jeżeli jeszcze do ciebie nie dotarło, że właśnie takie "oszczędności" na Zachodzie są normą to gratulacje. Ale i pytanie: gdzie byłeś, że o tym nie wiedziałeś?

g
gniewko_syn_ryba
Do antyPiSa:

Tak, masz rację - masturbacja już mi nie wystarcza... ;))) Na początku stwierdziłeś, że cały postęp i cywilizacja przychodzi do nas z Zachodu, ja wspomniałem o restrykcjach w utylizacji papieru toaletowego w niektórych ZACHODNICH państwach i zapytałem, czy to też przyjdzie do nas. Wtedy ty zacząłeś rozmywać temat dorzucając swoje uwagi na temat zwyczajów okołodupnych na Bałkanach, w Turcji, a potem jeszcze u ludów pustynnych, jakby to miało cokolwiek wspólnego z kwestią, którą poruszyłem... ;))) Ale wyjaśnij mi jeszcze na czym opierasz swoje przekonanie, że wspomniane restrykcje są rezultatem łamania prawa budowlanego... ? Ponieważ są one powszechne w przytaczanych przeze mnie regionach ZACHODNICH państw i niejako oficjalnie usankcjonowane, czyżbyś sugerował, że łamanie prawa (budowlanego) jest na Zachodzie normą i przyjdzie do nas jako "postęp i cywilizacja" ?... ;)))
a
antyPiS
7 maja, 22:37, gniewko_syn_ryba:

AntyPiS:

"Pracowałem w Niemczech u Turka"

"Jak sprawy wypróżniania się od wieków załatwiają ludy pustyni, gdzie woda jest do picia ew do gotowania a nie do marnowania na mycie trochę napisali żołnierze, którzy byli w Iraku czy Afganistanie. Sporo też opowiedzą."

Sugerujesz, że współcześni Turcy są ludem pustyni ??? ;))) No to chyba nie ma co dalej dyskutować... ;)))

7 maja, 23:43, antyPiS:

Jeżeli chcesz się kłócić to twoja sprawa ale nie musisz mnie obrażać udając, że prostego tekstu nie zrozumiałeś bo ja się wyraziłem nie dość - wg ciebie - precyzyjnie. Tym bardziej, że nic mi nie wiadomo, aby polscy żołnierze byli na misjach w Turcji. W Iraku czy Afganistanie - owszem. A tak - na marginesie: skoro WSZYSTKO za ciebie trzeba robić, myśleć także to co sobie zostawiłeś na wyłączność?

8 maja, 9:12, gniewko_syn_ryba:

Kłócić ???... Obrażać ???... Skąd ci to przyszło do głowy ?... Wyraziłem tylko swoje rozbawienie faktem, że z luksusowych kurortów Hiszpanii, Francji i Włoch przenieśliśmy się ni stąd ni zowąd na pustynie Iraku i (hehe) Afganistanu... ;))) To może w takim razie wyjaśnisz mi na co dowodem jest sposób podcierania się ludów pustynnych i jak to się ma do twoich wcześniejszych tez, i do czego w ogóle zmierzasz ?... ;)

Prowadziłem korespondencję z ~pan Szczota w którą "dowcipnie" wtrącił się ~gniewko_syn_ryba pytając o zjawisko zachodzące w niektórych hotelach i pensjonatach w Hiszpanii, Francji ale też i innych krajach, usiłujących za wszelką cenę wyżyć z turystyki. Konkretnie forumowicz ~gniewko_syn_ryba jest zainteresowany, czy zakaz wrzucania papieru toaletowego do kanalizacji także przyjdzie do Polski. Odpowiedziałem, że jest to skutkiem łamania przepisów budowlanych sugerując to jest to możliwe także w Polsce, bo ku temu zmierza powszechniejące zjawisko zwane patodeweloperką. Uznałem, że odpowiedź powinna zaspokoić ciekawość ~gniewko_syn_ryba. Dodałem też, że różne ludy mają w tej kwestii swe obyczaje i zdarza się, że na styku kultur może dochodzić do nieporozumień. Niestety ~gniewko_syn_ryba uznał, że to okazja do zabawy (nie wystarcza mu już masturbacja?) i ciągnie temat. Nie mam zamiaru cytować swych postów, bo ~gniewko_syn_ryba udaje, że nie rozumie. A wystarczyło uważnie przeczytać moje posty.

g
gniewko_syn_ryba
7 maja, 22:37, gniewko_syn_ryba:

AntyPiS:

"Pracowałem w Niemczech u Turka"

"Jak sprawy wypróżniania się od wieków załatwiają ludy pustyni, gdzie woda jest do picia ew do gotowania a nie do marnowania na mycie trochę napisali żołnierze, którzy byli w Iraku czy Afganistanie. Sporo też opowiedzą."

Sugerujesz, że współcześni Turcy są ludem pustyni ??? ;))) No to chyba nie ma co dalej dyskutować... ;)))

7 maja, 23:43, antyPiS:

Jeżeli chcesz się kłócić to twoja sprawa ale nie musisz mnie obrażać udając, że prostego tekstu nie zrozumiałeś bo ja się wyraziłem nie dość - wg ciebie - precyzyjnie. Tym bardziej, że nic mi nie wiadomo, aby polscy żołnierze byli na misjach w Turcji. W Iraku czy Afganistanie - owszem. A tak - na marginesie: skoro WSZYSTKO za ciebie trzeba robić, myśleć także to co sobie zostawiłeś na wyłączność?

Kłócić ???... Obrażać ???... Skąd ci to przyszło do głowy ?... Wyraziłem tylko swoje rozbawienie faktem, że z luksusowych kurortów Hiszpanii, Francji i Włoch przenieśliśmy się ni stąd ni zowąd na pustynie Iraku i (hehe) Afganistanu... ;))) To może w takim razie wyjaśnisz mi na co dowodem jest sposób podcierania się ludów pustynnych i jak to się ma do twoich wcześniejszych tez, i do czego w ogóle zmierzasz ?... ;)

a
antyPiS
7 maja, 22:37, gniewko_syn_ryba:

AntyPiS:

"Pracowałem w Niemczech u Turka"

"Jak sprawy wypróżniania się od wieków załatwiają ludy pustyni, gdzie woda jest do picia ew do gotowania a nie do marnowania na mycie trochę napisali żołnierze, którzy byli w Iraku czy Afganistanie. Sporo też opowiedzą."

Sugerujesz, że współcześni Turcy są ludem pustyni ??? ;))) No to chyba nie ma co dalej dyskutować... ;)))

Jeżeli chcesz się kłócić to twoja sprawa ale nie musisz mnie obrażać udając, że prostego tekstu nie zrozumiałeś bo ja się wyraziłem nie dość - wg ciebie - precyzyjnie. Tym bardziej, że nic mi nie wiadomo, aby polscy żołnierze byli na misjach w Turcji. W Iraku czy Afganistanie - owszem. A tak - na marginesie: skoro WSZYSTKO za ciebie trzeba robić, myśleć także to co sobie zostawiłeś na wyłączność?

g
gniewko_syn_ryba
AntyPiS:

"Pracowałem w Niemczech u Turka"

"Jak sprawy wypróżniania się od wieków załatwiają ludy pustyni, gdzie woda jest do picia ew do gotowania a nie do marnowania na mycie trochę napisali żołnierze, którzy byli w Iraku czy Afganistanie. Sporo też opowiedzą."

Sugerujesz, że współcześni Turcy są ludem pustyni ??? ;))) No to chyba nie ma co dalej dyskutować... ;)))
p
pan Szczota
7 maja, 13:37, antyPiS:

antyPiS do pan Szczota:

Nikt (chyba?) nie kwestionuje wiedzy czy inteligencji Roszkowskiego. Ma on intuicyjną manierę, właściwą dla nauczycieli akademickich (Docent! Nie teoretyzuj!) jaką jest rozkładanie zjawiska na czynniki podstawowe. Jest to normalne i konieczne ale akademicy oceniają elementy wg jakiś swoich kryteriów, co gorsza różnych dla osobnych części składowych zjawiska. To jeszcze nie jest niebezpieczne ale są tacy, co stosują zasadę: jeżeli fakty świadczą przeciw tezom tym gorej dla faktów. To właśnie robi Roszkowski. Przekonany o swej omnipotencji nie tylko analizuje zjawiska społeczne - do czego ma prawo, ale też polityczne. Oraz gospodarcze a tym się zupełnie nie zna. W dodatku bawi się w futurologię uważając, że ma takie posłannictwo. Nawet jeżeli ma rację to pamiętając o przekleństwie Kasandry rozpaczliwie usiłuje udowodnić, że to on ma rację. Tu nie chodzi o kwestię, czy z poglądami Roszkowskiego należy się godzić ale o sposób, w jaki on usiłuje wyegzekwować swoje racje. Upór, zaciekłość, odmawianie racji innym niż jego poglądom, wręcz kłamstwa powodują, że Roszkowski zaczyna budzić politowanie i śmieszność. Oczywiście Roszkowski będzie ikoną pewnych opcji, nie zabraknie takich, którzy będą się na jego rozważania powoływać, bo im tak wygodniej. Ewolucja (znów ta ewolucja!) zna takie zjawisko - to tzw. żywe skamienieliny. Jedna z podstaw nauki głosi, że ta nigdy nie powinna autoryzować polityki czy religii. Jeżeli myśl jest słuszna - obroni się bez wsparcia nauki a raczej pseudonauki. Jeżeli błędna - zawsze zaszkodzi nauce. Takie są moje zarzutu wobec obecnego Roszkowskiego. Wystarczy przeczytać jego osławiony podręcznik. Tym zabawniejszy, że nawet szkoły katolickie go nie chciały do podstawy programowej przedmiotu. Historia to narracja. Związek: przyczyna - skutek. Ten jest częścią przyczyn późniejszych skutków. Wydarzyło się i się nie odwróci. Rozważania, akademickie dywagacje "co by było gdyby" jest świetnym materiałem dla pisarzy i historyków ale nie dla uczniów szkoły średniej. Roszkowski uważa, że musi przestrzec przed - jego zdaniem - zagrożeniami.

Mam słynny podręcznik Roszkowskiego (syn jest w I klasie LO), w szkole wybrali podręcznik WSiP - i wcale się nie dziwię. Ten drugi, jest, jak na podręcznik przystało, "bezpłciowy" - ogranicza się do w miarę bezstronnego przytoczenia faktów. Podręcznik Roszkowskiego nie jest dobrym podręcznikiem, gdyż jest zbyt obszerny i na dodatek pisany z określonych pozycji - można go nazwać stronniczym. Co nie zmienia faktu, że jego lektura jest bardzo interesująca. Do pozostałych zarzutów przeciw profesorowi trudno mi się odnieść - domyślam się, że pochodzą z jakiegoś krytycznego artykułu spoza mojej "bańki" ;)

Tylko jedna rzecz budzi mój większy sprzeciw - stwierdzenie, że prawda obroni się sama. Niestety, to nie działa - jeśli przeciwko prawdzie występuje zmasowana propaganda, to zwycięża zwykle ta druga - przynajmniej na długi czas. Przykłady? Rzekomy gwałt Kazimierza (później znanego jako Wielki) na Klarze Zach, "czarna legenda Inkwizycji", a z nowszych rzekomy antysemityzm Piusa XII.

a
antyPiS
antyPiS do pan Szczota:

Nikt (chyba?) nie kwestionuje wiedzy czy inteligencji Roszkowskiego. Ma on intuicyjną manierę, właściwą dla nauczycieli akademickich (Docent! Nie teoretyzuj!) jaką jest rozkładanie zjawiska na czynniki podstawowe. Jest to normalne i konieczne ale akademicy oceniają elementy wg jakiś swoich kryteriów, co gorsza różnych dla osobnych części składowych zjawiska. To jeszcze nie jest niebezpieczne ale są tacy, co stosują zasadę: jeżeli fakty świadczą przeciw tezom tym gorej dla faktów. To właśnie robi Roszkowski. Przekonany o swej omnipotencji nie tylko analizuje zjawiska społeczne - do czego ma prawo, ale też polityczne. Oraz gospodarcze a tym się zupełnie nie zna. W dodatku bawi się w futurologię uważając, że ma takie posłannictwo. Nawet jeżeli ma rację to pamiętając o przekleństwie Kasandry rozpaczliwie usiłuje udowodnić, że to on ma rację. Tu nie chodzi o kwestię, czy z poglądami Roszkowskiego należy się godzić ale o sposób, w jaki on usiłuje wyegzekwować swoje racje. Upór, zaciekłość, odmawianie racji innym niż jego poglądom, wręcz kłamstwa powodują, że Roszkowski zaczyna budzić politowanie i śmieszność. Oczywiście Roszkowski będzie ikoną pewnych opcji, nie zabraknie takich, którzy będą się na jego rozważania powoływać, bo im tak wygodniej. Ewolucja (znów ta ewolucja!) zna takie zjawisko - to tzw. żywe skamienieliny. Jedna z podstaw nauki głosi, że ta nigdy nie powinna autoryzować polityki czy religii. Jeżeli myśl jest słuszna - obroni się bez wsparcia nauki a raczej pseudonauki. Jeżeli błędna - zawsze zaszkodzi nauce. Takie są moje zarzutu wobec obecnego Roszkowskiego. Wystarczy przeczytać jego osławiony podręcznik. Tym zabawniejszy, że nawet szkoły katolickie go nie chciały do podstawy programowej przedmiotu. Historia to narracja. Związek: przyczyna - skutek. Ten jest częścią przyczyn późniejszych skutków. Wydarzyło się i się nie odwróci. Rozważania, akademickie dywagacje "co by było gdyby" jest świetnym materiałem dla pisarzy i historyków ale nie dla uczniów szkoły średniej. Roszkowski uważa, że musi przestrzec przed - jego zdaniem - zagrożeniami.
p
pan Szczota
6 maja, 14:02, nn:

Mężczyźni, na starość mądrzeją, Roszkowski odwrotnie.

6 maja, 14:40, pan Szczota:

Pierwszy człon zdania jest bzdurą (nie istnieje taka zależność - a na ogół bywa na odwrót, np. wskutek demencji czy Alzheimera), a drugiemu brak uzasadnienia. Krótko mówiąc: typowy wpis zadufanego w sobie ćwierćinteligenta.

6 maja, 20:19, antyPiS:

U nas na wsi mawiano, że rozumu nabiera się z wiekiem. Niestety, najczęściej jest to wieko od trumny. Zaś ponoć starożytni Grecy zauważyli, że gdyby broda czyniła mędrcem to każda koza byłaby filozofem. Podejrzewam, że ~nn żartował. Co nie zmienia faktu, że Roszkowski wykazuje objawy starczej demencji. Jeżeli będzie dziecinniał w tym tempie, to za kilka lat będzie pacjentem pediatry.

Sądzę, że @nn raczej wykazał się zacietrzewieniem - nie czuł się na siłach, żeby polemizować merytorycznie, więc napisał "dowcipny" komentarz - a wyszło, jak wyszło. Kto z nas dwóch ma rację - trudno rozstrzygnąć, brakuje nam podstawowych danych. Podobnie odnośnie rzekomej demencji prof. Roszkowskiego - jeśli nawet "coś jest na rzeczy", to w odniesieniu do zdecydowanej większości jego krytyków można sparafrazować inne powiedzenie - "zdążył zapomnieć więcej, niż oni zdołali się dowiedzieć".

a
antyPiS
6 maja, 14:02, nn:

Mężczyźni, na starość mądrzeją, Roszkowski odwrotnie.

6 maja, 14:40, pan Szczota:

Pierwszy człon zdania jest bzdurą (nie istnieje taka zależność - a na ogół bywa na odwrót, np. wskutek demencji czy Alzheimera), a drugiemu brak uzasadnienia. Krótko mówiąc: typowy wpis zadufanego w sobie ćwierćinteligenta.

U nas na wsi mawiano, że rozumu nabiera się z wiekiem. Niestety, najczęściej jest to wieko od trumny. Zaś ponoć starożytni Grecy zauważyli, że gdyby broda czyniła mędrcem to każda koza byłaby filozofem. Podejrzewam, że ~nn żartował. Co nie zmienia faktu, że Roszkowski wykazuje objawy starczej demencji. Jeżeli będzie dziecinniał w tym tempie, to za kilka lat będzie pacjentem pediatry.

p
pan Szczota
6 maja, 14:02, nn:

Mężczyźni, na starość mądrzeją, Roszkowski odwrotnie.

Pierwszy człon zdania jest bzdurą (nie istnieje taka zależność - a na ogół bywa na odwrót, np. wskutek demencji czy Alzheimera), a drugiemu brak uzasadnienia. Krótko mówiąc: typowy wpis zadufanego w sobie ćwierćinteligenta.

n
nn
Mężczyźni, na starość mądrzeją, Roszkowski odwrotnie.
p
pan Szczota do antyPiS
Widzę, że (pomimo różnic ideowych - jestem zdecydowanym konserwatystą, ty mi wyglądasz na umiarkowanego progresistę) na wiele spraw twój punkt widzenia jest zbliżony do mojego. Kwestię teorii i eksperymentu znam niejako od podszewki - jestem fizykiem (powiedzmy, że bujam w obłokach... gwiazdowych), ale mam też zawodową nieufność wobec teorii i modeli - zbyt dobrze wiem, w jaki sposób powstają. Złośliwie mówię, że teoria/model są warte co najwyżej tyle ile założenia przyjęte przy ich tworzeniu :)

Teoria ewolucji wygląda nieźle, choć na pewno ma swoje ograniczenia. Na pewno jest jedyną powszechnie akceptowaną teorią tłumaczącą ewolucję gatunków. Jeśli chodzi o alternatywy, to kreacjonizm jest (jak na mój gust) zbyt arbitralny, zaś o jego rozwinięciu, czyli hipotezie Inteligentnego Projektu, nie wiem zbyt wiele - ot, parę haseł. I nie mam odpowiedniego przygotowania merytorycznego, żeby na ten temat podejmować dyskusję.

Nie twierdzę, że nie powinno być zmian - takie postawienie sprawy byłoby nierealistyczne. Każdy - choćby najlepszy - system z czasem ulega erozji (widzę tu analogię do stałego wzrostu entropii, czyli potocznie bałaganu) i musi być zreformowany lub zastąpiony innym - dlatego nigdy do mnie nie przemawiała wizja "końca historii". Sprzeciwiam się rewolucjom - ale nie takim, jakie następują samoistnie (np. przemysłowa) tylko takim, które są wprowadzane na siłę, na podstawie jakichś wymyślonych, rzekomo idealnych systemów (francuska, bolszewicka, kulturalna). Sprzeciwiam się też rewolucji obyczajowej, która wprawdzie nie została przez nikogo zadekretowana ale można się zastanawiać, czy nie jest w sztuczny sposób podsycana (powiedzmy, że skłaniam się ku tej opinii, ale nie znam twardych dowodów). Co innego ewolucja, którą rozumiem jako reformowanie systemu, który ulega erozji. Czasem dokonuje się to w sposób bardziej gwałtowny, np. cykliczne zmiany między autorytarnymi i demokratycznymi formami rządów (w moim odczuciu obecnie Zachód zachowuje fasadę demokratyczną, ale już bardziej przypomina oligarchię).

Odnośnie rozważań historycznych: ogólnie zgoda. Chrzest Jagiełły (koniecznie katolicki!) zapewne nie wynikał z potrzeb duchowych, tylko wymogów praktycznych - Bizancjum miało swoje problemy, a od zachodu zagrażał ekspansywny Zakon, zaś chrzest wytrącał Krzyżakom większość argumentów do ekspansji (co najwyżej mogli podważać szczerość nawrócenia - i robili to).

Jeśli chodzi o II RP, to w jej polityce odnośnie mniejszości było dużo niekonsekwencji. Weźmy Ukraińców: wielu polityków dążyło do pojednania, ale Ukraińcy mieli (bardzo uzasadniony!) uraz na tle faktycznej zdrady w ramach Traktatu Ryskiego. Stąd działalność skrajnych organizacji jak OUN, która chciała sprawę dodatkowo zaognić (np. zamachy na pojednawczo nastawionych Polaków i Ukrańców). To powodowało represje, nieraz na ślepo i z zastosowaniem odpowiedzialności zbiorowej. Efekty znamy - dywersja podczas wojny obronnej 1939, Wołyń, obustronne mordy na terenach mieszanych etnicznie, akcja Wisła.

Odnośnie gender: przychylam się do interpretacji, że to jest jedna z dróg do zanegowania wszelkiej tożsamości (w tym przypadku płciowej). Tzw. osoby LGBT (czyli osoby z zaburzeniami tożsamości płciowej) podobno na ogół nie życzą sobie, żeby im przyznawano jakieś specjalne przywileje (o co walczą ruchy LGBT). Prawdopodobnie są używani jako taran dla rewolucji obyczajowej - a kiedy taran się zużyje, to zostanie odrzucony.
a
antyPiS
Problem polega na tym, że powstaje nowe podczas gdy stare jeszcze nie wyczerpało swej formuły, nie uwikłało się tak dalece że ludzie je odrzucą. Nie wiadomo co będzie a spodziewać się nożna wielu zagrożeń. Teza, ż trzeba się trzymać starego, bo znane i sprawdzone a nowe nieznane jest w założeniu błędne. Jako zwolennik teorii ewolucji zauważam, że procesy społeczne także podlegają bezustannej ewolucji i jej prawom. Jedno z praw głosi, że jeżeli natura rozwiąże problem określonym sposobem to napotkawszy go powtórnie rozwiąże go zupełnie innymi sposobami. - natura nie wraca. Nie da się nowych problemów rozwiązać starymi metodami. Nigdy też do nie wiadomo, czy założenia teoretyczne są słuszne czy nie dopóki się nie sprawdzi ich realnie. Jeżeli wiesz, czy różni się eksperyment od doświadczenia to rozumiesz, o co mi chodzi. Problem niestety polega na tym, że niektóre teoretyczne rozważania zrealizowano praktycznie i były z tego tylko kłopoty. Co do innych kwestii. Ile zabytków piśmiennictwa i sztuki, pochodzących z czasów antycznych zachowało się a jeśli tak, to gdzie? Niszczono z różnych powodów, co nie zmienia postaci rzeczy, że niszczono. Bo stare, bo wraże, bo niepotrzebne. Zawsze tak było i nadal tak jest. Bizancjum było depozytariuszem kultury greckiej ale Europa miał dostęp do nowej myśli arabskiej przez mauretańską Hiszpanię. Wojny krzyżowe pozwoliły Europie zapoznać się z zupełnie nieznanymi zagadnieniami i rozwiązaniami. Z wielkim zyskiem dla Europy. O ile wiem z historii, to Jagiełło musiał się ochrzcić (Panu Bogu świeczkę, jak kpiła krzyżacka propaganda) aby zostać królem. Dla Polaków było to ważne. Kwestia, że trwała w najlepsze wielka schizma zachodnia im nie przeszkadzało. Jeremi Wiśniowiecki "nawrócił się" na katolicyzm a na jego sławie królem został jego syn. Z wielką szkodą dla Polski. Kwestia polskości czy raczej polakowości była kryterium obsadzania stanowisk w II RP na Kresach Wschodnich. Mówił mi to mój Dziadek, przedwojenny policjant w Siepaniu. Przyznam, że w ogóle nie rozumiem, o co chodzi z tym (tą?) gender. Bicie piany i temat zastępczy. Ale dzięki temu parę osób ma co robić. A przy okazji straszyć ciemny lud. Poglądy można głosić ale są granice. Zwł w sposobie.
Wróć na i.pl Portal i.pl