Prof. Michał Bilewicz: Zabójca Adamowicza poszedł z nożem na wojnę kulturową

Witold Głowacki
Paweł Adamowicz
Paweł Adamowicz Karolina Misztal
- Większość zabójców politycznych to osoby zaburzone. Ale nie sprawia to, że dokonane przez nich zamachy przestają mieć charakter polityczny - mówi psycholog społeczny prof. Michał Bilewicz.

Kilka miesięcy temu rozmawialiśmy o publicznym spoliczkowaniu demonstrantki przez urzędniczkę. Stawiał pan wtedy tezę, że przy dalszej radykalizacji polityki i brutalizacji jej języka przypadek Ryszarda Cyby - lub podobny - może się powtórzyć. To się właśnie stało? Zabójstwo Pawła Adamowicza to porównywalna sytuacja?
Zabójca miał polityczny motyw. Jasno to przecież powiedział, zaanonsował, że zabił Pawła Adamowicza, żeby zemścić się na Platformie, za to, że „zamknęła go w więzieniu i torturowała”. Oczywiste więc, że mówimy o przypadku, który można porównywać z atakiem Cyby, choć może nie pod każdym względem - zabójstwo prezydenta Gdańska było znacznie bardziej spektakularne. Zabójca zrobił to na scenie, podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, bardzo zależało mu, żeby zabić Adamowicza na oczach tysięcy ludzi, żeby jego czyn został zarejestrowany przez kamery, żeby pokazały go media. Sam widziałem na ekranie telewizora wielokrotnie powtarzane nagranie, na którym zabójca kilkakrotnie wbija nóż w prezydenta, a potem się cieszy i paraduje po tej scenie. Mocny, bardzo poruszający widok.

Ten sam efekt można byłoby osiągnąć podczas innych publicznych wystąpień prezydenta. Czy zabójcy mogło chodzić nie tylko o odpowiednio dużą widownię, ale i o tę konkretną imprezę, czyli finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy?
Tak. Media publiczne i prawicowe bardzo długo pracowały nad tym, żeby ukazać Orkiestrę jako wręcz kwintesencję Polski liberalnej. Jestem przekonany, że zabójca chciał uderzyć także w ten symbol.

Tuż przed zabójstwem Pawła Adamowicza widzieliśmy w TVP kolejną odsłonę tej pracy - czyli tzw. plastusiową szopkę, w której karykatura Jerzego Owsiaka przekazywała karykaturze Hanny Gronkiewicz-Waltz worek banknotów, w tym zresztą i takie z gwiazdą Dawida, portretem Lecha Kaczyńskiego i napisem 200 „eurokaczek”.
Te „plastusie” insynuowały, że Orkiestra to jedno wielkie złodziejstwo i oszustwo, a banknoty wskazują, że była to gra środowisk jeszcze bardziej na prawo od Prawa i Sprawiedliwości, które są owładnięte teoriami spiskowymi na temat Żydów i chętnie dyskredytują PiS jako partię „proizraelską”. To zresztą znamienne, że coś takiego trafiło na antenę telewizji publicznej - bardzo przecież mocno podporządkowanej partii rządzącej. Wygląda na to, że PiS jest bardzo szeroko otwarty na skrajnie prawicową ekstremę. Chwilę wcześniej zresztą wiceministrem cyfryzacji został Adam Andruszkiewicz, który pisał o Pawle Adamowiczu, domagając się wręcz fizycznej z nim konfrontacji. PiS - trochę wzorem węgierskiego Fideszu - trochę stara się licytować ze środowiskami skrajnej prawicy, a trochę próbuje je inkorporować - na poziomie i haseł i ludzi. To oczywiście bardzo niebezpieczne - na skutek tych działań mamy dziś jeszcze silniejsze wrażenie, że odpowiedzialność obozu władzy za to, co stało się w Gdańsku, jest jednak faktem. Prezydent Andrzej Duda w Marszu Niepodległości szedł przecież z ludźmi, którzy całkiem dosłownie wystawiali Adamowiczowi akty zgonu.

Widzi pan więc jednoznaczny związek między językiem i celami politycznych kampanii rządzącego obozu, a tym, co stało się w Gdańsku?
Tak. I nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy o tym nie mówić. Postulat, że nagle powinniśmy zamilknąć i pogrążyć się w refleksyjnej kontemplacji tragedii, wyrażany przez ludzi, którzy chwilę wcześniej szczuli i przeciw Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, i przeciw Adamowiczowi, to przejaw zupełnego cynizmu i hipokryzji. Owszem, dla władzy znacznie bardziej wygodne byłoby milczenie - co zresztą było wielokrotnie badane przez psychologów. Otóż gdy mamy dwie grupy: jedną dominującą i drugą zdominowaną, na przykład rządzących i opozycję albo grupę większościową i dyskryminowaną mniejszość, to w interesie tej silniejszej z grup jest zawsze mówienie: „nie mówmy o różnicach, mówmy o tym, co jest między nami wspólne, bądźmy przez chwilę razem, bądźmy wspólnotą”. Apelowanie, że „w takiej chwili wszyscy jesteśmy przecież Polakami” to znakomity sposób na uciszenie opozycji, czy dyskryminowanych mniejszości. To strategia, która bardzo skutecznie demobilizuje, odbiera mniejszości narzędzia walki. Tak długo, jak długo udaje się narzucać dyskurs w stylu „teraz połączmy się w modlitwie, pomilczmy razem”, nikt nie będzie w stanie skutecznie artykułować swojego sprzeciwu.

Ale tym razem to się nie udało. Prezydent Andrzej Duda musiał odwołać swój marsz przeciw nienawiści, bo nikt z opozycji nie chciał z nim „razem pomilczeć”.
I była to jedyna możliwa odpowiedź, jaką mógł usłyszeć. Wróćmy jeszcze raz do sytuacji z Cybą. W obu wypadkach mamy do czynienia z zabójstwem o motywach politycznych dokonanym przez osoby najprawdopodobniej zaburzone.

Czyli nie przez osoby tak świadomie i pewnie decydujące się na sięgnięcie po broń, jak Eligiusz Niewiadomski, zabójca Gabriela Narutowicza?
Oj, Niewiadomski to kiepski przykład. Wprawdzie te sto lat temu nie było tak rozwiniętej psychiatrii i psychologii, jak dziś, ale w zasadzie wszystko wskazuje na to, że i Eligiusz Niewiadomski był osobą zaburzoną i to bardzo poważnie. Więcej - w wypadku zabójców politycznych jest tak prawie zawsze. Bardzo rzadko przecież zdarza się, by jakaś partia wynajęła płatnego mordercę, by na zimno zlikwidował jakiś cel. Owszem, można tu wskazać np. nieudane zamachy na Fidela Castro zlecane i finansowane przez CIA czy zabójstwa polityczne dokonywane na Zachodzie przez NKWD czy KGB. Ale większość tych morderstw politycznych, które wstrząsnęły światem, była dziełem osób owszem, powołujących się na motywy polityczne, ale zaburzonych. Masowy mord na młodych działaczach lewicy popełniony na wyspie Utoya przez Andersa Breivika, zamach na Gabriela Narutowicza, zamach na Kennedy’ego - to były zabójstwa motywowane politycznie, dokonane przez osoby zaburzone - tak samo jak zabójstwo Pawła Adamowicza. Co więcej, większość tych sprawców wcale nie musiała dokonać akurat zamachu politycznego. Owszem, gdybyśmy żyli w idealnym świecie, zapewne uchroniłaby ich i nas od tego odpowiednia, powszechna opieka psychiatryczna. Ale w świecie nieidealnym mamy zawsze do czynienia z pewnym odsetkiem osób, które mogą być skłonne do zachowań agresywnych i nie uzyskają właściwej opieki. Pozostaje pytanie - jak tę agresję ukierunkują. Ideologia, która pojawiła się w Polsce w ostatnich latach, wyznaczyła zarówno Pawła Adamowicza, jak i Orkiestrę jako obiekty, które można zaatakować. Działa tu mechanizm kozła ofiarnego - w którym obwiniamy kogoś za własne niepowodzenia. To jednak, kogo obwinimy, zależy od ideologii i kultury, która nas otacza.

Logika tu się już niekoniecznie liczy? W końcu dla zabójcy Paweł Adamowicz był wciąż uosobieniem „złej Platformy” - nawet mimo to że przecież Platforma się go przed wyborami samorządowymi niejako wyparła.
Adamowicz był dla niego przede wszystkim uosobieniem znienawidzonego liberalnego świata. Platforma nigdy nie była w takim stopniu jak Adamowicz zaangażowana w kwestie praw mniejszości, osób LGBT, pomoc uchodźcom. Platforma - jako formacja polityczna - jest też dziś w jakimś sensie słabsza od liberalnych, często zresztą „własnych”, prezydentów dużych miast, którzy w ostatnich wyborach cieszyli się ogromnym poparciem, znacznie przewyższającym wyniki samej partii. To właśnie oni pokazali PiS-owi, że nie zdobył on w Polsce pełnego rządu dusz. Jeśli zamachowiec chciał uderzyć w „zgniły liberalny świat”, to wybrał idealny cel.

Czy możemy mu przypisywać taki tok myślenia?
Myślę, że tak. Owszem, on niekoniecznie jest logiczny, raczej psychologiczny. To zaburzony, ale rządzący się swoją odrębną logiką tok myślenia, w którym pewne rzeczy zaczynają się łączyć w większą całość, co sprawia, że świat staje się prostszy i rysowany wyłącznie czernią i bielą. Nazwa „Platforma” wykrzyczana przez zabójcę ze sceny, staje się w tym toku myślenia znakiem całego obozu liberalnego i całego pakietu liberalnych postulatów. Postulatów, jak dobrze wiemy, samej Platformie wcale nie zawsze tak bliskich, to w końcu dość konserwatywna partia, w Parlamencie Europejskim wchodząca w skład frakcji chadeckiej, a nie liberalnej. Niemniej to właśnie w liberalny świat chciał uderzyć zabójca Adamowicza.

A Cyba chciał uderzyć w świat konserwatywny?
Choć od zabójstwa Marka Rosiaka w biurze PiS minęło ledwie 8 lat, to była inna epoka. W momencie, w którym zaatakował Ryszard Cyba, język nienawiści był już oczywiście stale obecny w polskiej polityce. Posługiwali się nim jednak głównie sami politycy - i niemal wyłącznie w odniesieniu do swoich politycznych przeciwników. Pamiętamy i wypowiedzi polityków PiS, i ówczesnych działaczy Platformy, czyli Palikota czy Niesiołowskiego z tamtego okresu - bywały one bardzo mocne. Niemniej uważam, że w społeczeństwie, w którym politycy obrzucają się nawzajem obelgami, da się spokojnie żyć. Da się też żyć w społeczeństwie, w którym posłowie potrafią się przepychać, czy pobić w parlamencie - bo wiemy, że to się zdarza w niektórych krajach, nawet tych o wysokiej kulturze demokratycznej. Dopóki to się dzieje wyłącznie w obrębie tej politycznej rodziny, dopóty można to uznać za element teatru polityki. W Polsce jest dziś jednak zupełnie inaczej. Mamy władzę, która stosuje taki język i działania wobec osób, które nie są jej politycznymi przeciwnikami, tylko po prostu wykonują swój zawód. Doświadczyli tego i aktorzy Teatru Starego w Krakowie, i dziennikarze literaccy jednego z programów Polskiego Radia, i człowiek, który tworzy jedną z największych akcji charytatywnych w Europie Wschodniej. Ci ludzie nie są politykami, nie są działaczami partii politycznych - a jednak są obiektami brutalnych kampanii. Język agresji wylewa się dziś w Polsce z polityki, kształtuje stosunek państwa i przedstawicieli instytucji państwowych wobec zwykłych ludzi, którzy wykonują swoją pracę najlepiej, jak potrafią. To już nie jest spór między działaczami Platformy i działaczami PiS-u. To jest budowanie realnych, głębokich podziałów w społeczeństwie. Wydaje mi się, że żadna polska partia tego jednak wcześniej nie robiła. Nie stosowano języka nienawiści wobec ludzi politycznie niezaangażowanych, nie wyrzucano ich z pracy, nie traktowano jak wrogów w ramach jakiejś wojny kulturowej prowadzonej przez rządzących.

Rozumiem, że Stefan W. postanowił na tę wojnę ruszyć?
Tak, on wziął w niej aktywny udział. Przypomnijmy sobie plakat Młodzieży Wszechpolskiej, przypomnijmy sobie wypowiedzi polityków prawicy na temat Adamowicza - można sobie wyobrazić, że Stefan W. czuł, że po prostu realizuje te postulaty. Że szedł na finał Orkiestry z tak cenionym przez polityków obozu rządzącego i tak zarazem dosłownym hasłem „Śmierć wrogom Ojczyzny” na ustach. To jest język, którego w polityce wcześniej nie było. To ten język mógł sprawić, że Stefan W. postanowił zostać „rycerzem” wojny kulturowej, który weźmie na siebie fizyczne wymierzenie sprawiedliwości.

Język agresji może być po prostu narzędziem polityki, kluczowym rekwizytem jej teatru. Ale chyba coraz częściej idą za nim autentyczne, silne emocje?
A także działania - bo przecież są nimi właśnie czystki w teatrach czy poświęconych kulturze kanałach publicznego radia. Dodajmy, że język narzucany przez media prawicy - przez „Sieci” czy „Gazetę Polską” z czasem stawał się kompasem dla polityków i decydentów obozu rządzącego. Oni odnajdują w nim społeczne emocje, sentymenty i resentymenty, on im wyznacza kierunki działań. Widzimy to na każdym poziomie - od wypowiedzi i decyzji ministra Brudzińskiego, poprzez strategię władz telewizji publicznej aż po poziom, powiedzmy, kuratora, który podejmuje określone działania przeciw nauczycielowi, który, jego zdaniem, zbyt dużo uwagi poświęca na lekcjach kwestii wielokulturowości. To schodzi w dół, pod strzechy. I może przyjmować formę coraz bardziej patologiczną - prowadzącą do aktów czystej przemocy, jak zabójstwo w Gdańsku.

To mechanizm, któremu podlega cała polska polityka?
Nie. Odpowiedzialność za to spoczywa przede wszystkim na obozie rządzącym. Przy całym moim „symetryzmie” - generalnie staram się robić wszystko, by zachowywać obiektywność ocen - widzę tu zasadniczą jakościową różnicę. Za sprawą działań PiS coś, co było wcześniej narzędziem polityki, wypełza dziś poza politykę i coraz intensywniej dotyka zwykłych ludzi.

Widzi pan jakąś szansę na to, że wstrząs po śmierci Adamowicza zadziała tu tonująco?
Absolutnie w to nie wierzę. Obserwowałem reakcje Amerykanów po krwawych zajściach w Charlotsville, był wtedy moment, że nawet Donald Trump na chwilę złagodził swą retorykę, co budziło jakieś nadzieje, ale trwało to tylko chwilę. Dziś wystarczy choć przez moment posłuchać, jaki język dominuje w amerykańskiej debacie o murze na granicy z Meksykiem, co - i jakimi słowami - mówi Trump, by zrozumieć, że to były zupełne mrzonki.

Zabójstwo deputowanej Jo Cox z Partii Pracy sprzed dwóch lat również nie zmieniło na lepsze brytyjskiej polityki. Ona się radykalizuje w coraz bardziej intensywnym tempie.
To są procesy, które już chyba nie podlegają naszej wolicjonalnej kontroli. Nie jesteśmy w stanie na to wpłynąć - ani jako jednostki, ani jako grupy społeczne, państwa czy instytucje międzynarodowe.

I nie będziemy w stanie?
Musiałoby przyjść zupełnie nowe pokolenie, które narzuciłoby zupełnie nowe reguły komunikacji. To, czego doświadczamy, jest przede wszystkim konsekwencją komunikowania się przez nas przez media społecznościowe i częściowego przeniesienia się naszego życia do internetu - w którym mocne emocje zawsze wygrywają i w którym język spolaryzowany jest zawsze górą nad językiem neutralnym. My tego już nie potrafilibyśmy zmienić. Do tego potrzebna byłaby rewolucja na miarę 1968 roku, pokolenie, które zgodnie odrzuciłoby reguły świata swoich rodziców na rzecz całkowicie nowych reguł. Z dzisiejszej perspektywy niczego takiego nie widać.

A co widać?
Radykalizacja europejskiej polityki trochę przypomina te najbardziej współczesne mechanizmy radykalizacji islamu. W obu wypadkach ogromną rolę napędową odgrywa internet - to właśnie w sieci powstają najbardziej radykalne grupy, to również tam najłatwiej dotrzeć do najostrzejszego, ekstremistycznego przekazu. Ten przekaz trafia przede wszystkim do najbardziej sfrustrowanych grup społecznych, łatwo odbierają go oczywiście również osoby o zaburzonej osobowości. Ataki terrorystyczne są dla nich jednym ze sposobów na to, co psycholog Arie Kruglanski nazywa „quest for significance” - czyli dążeniem do nadania sobie znaczenia. Radykalizująca się polityka podsuwa różne na to metody - można na przykład stać się wielkim rycerzem, który z bronią w ręku walczy w obronie swojej cywilizacji. Na przykład „cywilizacji białego człowieka” - a przypominam, że te słowa padały już w polskim Sejmie.

W ten sposób dorabiamy się powoli własnych szahidów?
Jak dotąd szahidzi to jednak pojęcie z innej kultury - choć myślenie o dżihadzie jako o zabijaniu wrogów jest oczywiście odległe od nauczania islamu, to jednak związane z radykalnym islamizmem. Ale może właśnie na naszych oczach rzeczywiście dojrzewają ich europejscy odpowiednicy? Może zabójca Pawła Adamowicza jest już jednym z nich? Zresztą profil terrorysty wyłaniający się z badań psychologów i kryminologów jest podobny - to zwykle młodzi mężczyźni, często wcześniej notowani za przestępstwa kryminalne, nierzadko wywodzący się z biednych środowisk, z poczuciem niesprawiedliwości i wysoką potrzebą znaczenia. Radykalna ideologia, czy to polityczna czy religijna, zaspokaja te wszystkie potrzeby, jednocześnie definiując wroga, którego należy unicestwić.

Jakie będą bezpośrednie społeczne skutki tego zabójstwa?
Wiemy już, co się wydarzyło - i jak wyglądała debata bezpośrednio po zabójstwie, co pisała Krystyna Pawłowicz i jak przedstawiały mord „Wiadomości” TVP. Nie widzę więc, żeby mogło się stać cokolwiek dobrego. Niszczący wymiar przybiera to, co się stało z naszym poczuciem bezpieczeństwa wiążącym się z Orkiestrą. Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy to był w Polsce co roku niezwykły moment - w pewnym sensie czas święty - normą stawało się w jego trakcie to, czego na co dzień bardzo nam brakowało i brakuje. Choćby zaufanie, czy poczucie oczywistego bezpieczeństwa. Na kilka godzin, zanim został zamordowany Paweł Adamowicz, widziałem przed teatrem Komedia trójkę lekko zmokniętych dzieci - na oko po pięć lat. Stały bez żadnych widocznych opiekunów i zbierały datki, oczywiście każdy, kto przechodził, uśmiechał się do nich i wkładał coś do puszki. Widok pięciolatków bez opieki każdego innego dnia mógłby budzić troskę. Ale kiedy trwa zbiórka na Orkiestrę, jest zupełnie inaczej. Czy ktoś skrzywdziłby dzieci, które robią tego dnia coś tak ważnego i dobrego? Które uczą się angażować w działania dobroczynne? To się dotąd zdawało zupełną niemożliwością. To był czas, w którym z góry zakładaliśmy, że czyniąc coś dobrego, jesteśmy bezpieczni, że imprezy Orkiestry nie muszą być jakoś szczególnie ochraniane, że po prostu wszyscy, którzy biorą w nich udział, mają dobre intencje. Nie braliśmy pod uwagę, że ktoś może wykorzystać to nasze założenie.

Okazało się że mógł.
I teraz tracimy to, co Jerzy Owsiak i Orkiestra dawali nam najlepszego - rzadkie chwile zaufania do siebie nawzajem, poczucia, że możemy razem zrobić coś naprawdę dobrego - i to nie dla siebie, tylko dla innych. Zwycięża to samo, co każe nam się zamykać w grodzonych osiedlach i nie wypuszczać dzieci na ulice. Powszechna w Polsce głęboka nieufność zostanie jeszcze bardziej spotęgowana. Polityczny konflikt właśnie pożarł kolejną sferę naszego życia publicznego.

Spadamy w korkociągu?
Tak. Widzimy to choćby badając i analizując wzrosty ilości przykładów mowy nienawiści w sieci. Tylko między rokiem 2014 a 2016 odnotowaliśmy prawie dwukrotny wzrost liczby badanych, którzy regularnie stykali się z językiem nienawiści w internecie.

W takim razie do dziś nastąpił pewnie kolejny dwukrotny wzrost?
O nie, to już niemożliwe, bo w tym badaniu nie da się przekroczyć 100 proc. W roku 2016 regularnie doświadczało mowy nienawiści ok 60-70 proc. badanych. Co gorsza, im więcej tego czytamy, tym więcej sami tego produkujemy. Im częściej stykamy się z hejtem albo go doświadczamy, tym częściej go generujemy. Na końcu tej spirali zawsze znajdzie się jakiś facet z nożem. Ktoś, kto nie będzie tego traktował jako wojenki wyłącznie werbalnej, lecz zapragnie ruszyć na prawdziwy front.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl