[PREZYDENT TURCJI] Pragmatyk, fanatyk czy kleptokrata? Erdogan chce zostać nowym sułtanem

Remigiusz Poltorak
Remigiusz Poltorak
Recep Tayyip Erdogan
Recep Tayyip Erdogan Emrah Gurel
Zręczny polityk, który przeniósł Turcję w nową erę, czy raczej fundamentalista wprowadzający w kraju pełzającą islamizację? Kim naprawdę jest prezydent Recep Tayyip Erdogan?

Wybiegnijmy trochę w przyszłość. Jest rok 2023. Na stulecie tureckiej republiki Recep Erdogan - prezydent, który kiedyś był premierem - już od ponad 20 lat stoi na czele państwa. Po drodze unowocześnił je na niespotykaną w ostatnich dekadach skalę, zmienił konstytucję, przyznając sobie niemal nieograniczone kompetencje, ale przede wszystkim chce zapisać się w historii dzięki megalomańskim projektom. W unikalnej na świecie demokracji, gdzie jednakowoż nawiązania do islamu są wszechobecne. To na razie pobożne życzenia. Jednak wiele wskazuje na to, że najpotężniejszy człowiek nad Bosforem właśnie tak wyobrażał sobie swoją karierę. W stylu wszechwładnego sułtana.

Przesada? Niekoniecznie. Turcji daleko wprawdzie do potęgi Osmanów - choć na arenie międzynarodowej jej znaczenie niepomiernie wzrosło - za to w polityce wewnętrznej Erdogan rządzi i dzieli od lat. Dokładnie czternastu.

CZYTAJ TAKŻE: Recep Tayyip Erdogan chce przywrócenia kary śmierci

Imponujący sukces gospodarczy kraju (od 2003 r. średni wzrost wyniósł 5,1 proc.) zasłonił jednak w tym czasie ciemniejsze strony tureckiej demokracji. Reporterzy bez Granic alarmowała nie tak dawno, że Turcja stała się największym więzieniem dla dziennikarzy. Jeszcze pod koniec 2012 r. za kratkami było ich 72. W listopadzie ubiegłego roku policja zatrzymała 44 osoby, szczególnie wysoko postawionych urzędników oraz dziennikarzy. Wszystko w ramach operacji przeciwko zwolennikom duchownego Fethullaha Gülena, który jest jednym z najpoważniejszych politycznych przeciwników obecnej władzy.

Ale kontrola znacznej części mediów to tylko część systemu, dzięki któremu władze starają się minimalizować ryzyko krytyki. Rola wojska też nie jest tak silna jak kiedyś, a przeciwnicy Erdogana mówią wprost o podporządkowaniu sądów. Wprowadzone przez niego zmiany, jak zakaz całowania się w metrze, ograniczenia w sprzedaży alkoholu czy zakaz czerwonych szminek dla stewardes Turkish Airlines, przelały czarę goryczy.

A zatem jaka jest prawdziwa twarz Turcji pod rządami Recepa Erdogana? Komentatorzy próbowali się jej doszukiwać na podstawie depesz amerykańskich dyplomatów ujawnionych przez portal Wikileaks. Prezydent, a wcześniej premier, wielkiego kraju muzułmańskiego, będącego sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, był w tych dokumentach opisywany najczęściej jako islamista zachłanny na władzę. Człowiek pragmatyczny, choć bez większej wizji. Natomiast jego ministrowie jako ludzie, którzy często nie mają wystarczającego przygotowania, a nawet są skorumpowani. W telegramach wysyłanych do Waszyngtonu była mowa m.in. o tym, że jeden z doradców rządowych zwierzył się dziennikarce, iż Erdogan znacznie się wzbogacił na prywatyzacji rafinerii należącej do państwa. To całkowicie różny obraz od tego, który przez lata funkcjonował w polityce nad Bosforem. Erdogan był tam bowiem postrzegany jako polityk walczący o przejrzystość życia publicznego.

CZYTAJ TAKŻE: Zamach stanu w Turcji: Fethullah Gulen oskarża Erdogana o zainscenizowanie przewrotu

Już wtedy - w dokumentach, które zdobył portal Wikileaks - tureckiego polityka opisywano jako autorytarnego przywódcę, którego jedną z głównych cech jest nieufność. Najlepiej pokazywała to ujawniona w depeszach opinia byłego doradcy, według której Erdogan „wierzy w Boga, ale nie ma do niego zaufania”. W innym telegramie dyplomaci donosili, że lubi się prezentować w roli „trybuna ludowego”, a w ogóle to jest przekonany, że Bóg wybrał właśnie jego, aby był przywódcą narodu.

Wśród mniej lub bardziej subiektywnych opisów nie brakowało też kontrowersji. Najpoważniejszy zarzut dotyczył pieniędzy zgromadzonych na kontach zagranicznych. W jednej z not, z 2004 r., dyplomaci tak meldowali swoim mocodawcom: „Słyszeliśmy z dwóch źródeł, że Erdogan miał osiem kont w bankach szwajcarskich. Jego wyjaśnienia, według których zgromadzona fortuna miałaby pochodzić z prezentów otrzymanych na ślubie syna albo że jeden z tureckich biznesmenów opłacał naukę jego dzieci w USA, są mało wiarygodne”.
Być może najbardziej znamienna była depesza z 20 stycznia 2010 r., w której amerykański dyplomata stwierdzał obrazowo, że Turcja ma „ambicje godne Rolls-Royce’a, ale możliwości na poziomie Rovera”. Jednoznaczną opinię na temat tureckiego premiera wyrażał również izraelski ambasador w Ankarze, który w jednej z not z drugiej połowy 2009 r. miał stwierdzić, że „Erdogan to fundamentalista”. „Z powodów religijnych nas nienawidzi i ta nienawiść rozprzestrzenia się po całym kraju” - pisał ambasador.

Erdogan odpowiadał na te doniesienia dość stanowczo. Jego zdaniem Stany Zjednoczone są odpowiedzialne za „oszczerstwa, których dopuszczają się dyplomaci poprzez swoje błędne interpretacje”. „Nie mam ani grosza w bankach szwajcarskich, a gdyby zarzuty zostały udowodnione, podałbym się do dymisji” - przekonywał.

CZYTAJ TAKŻE: Recep Tayyip Erdogan chce przywrócenia kary śmierci

Erdogan urodził się w europejskiej części Stambułu i już jako mały chłopiec pomagał w utrzymaniu niezamożnej rodziny. Nie wiadomo, czy rodzice (ojciec pracował w straży przybrzeżnej) chcieli, aby został duchownym, faktem jest jednak, że został posłany do szkoły religijnej. Gdy miał 16 lat, zastępował przez pewien czas imama w jednym z meczetów. Był odpowiedzialny za modły przy narodzinach i podczas pochówków. Pasje? Przede wszystkim futbol, ale z tym też wiąże się najbardziej tajemniczy epizod z życia Recepa Erdogana. Z obawy przed ojcem przez kilka lat nie przyznawał się do tego, że gra w miejscowej drużynie. Buty piłkarskie chował zawsze w worku na węgiel. I marzył o zawodowej karierze. Ojciec był jednak przeciwny.

Przygoda z polityką rozpoczęła się na dobre w latach 80., na Uniwersytecie w Stambule, gdzie Erdogan studiował na wydziale ekonomii i handlu. To wtedy przystąpił do Tureckiego Narodowego Związku Studentów i związał się z młodzieżową organizacją Islamskiej Partii Ocalenia Narodowego Necmettina Erbakana, nazywanego dyżurnym islamistą kraju. Zanim jednak wrócił na arenę polityczną jako działacz Partii Dobrobytu (z jej ramienia premierem został właśnie Erbakan, ale ich drogi później się rozeszły), pracował jeszcze w sektorze prywatnym jako doradca finansowy i menedżer. Coraz bardziej stawało się jasne, że to nie odpowiada jego temperamentowi, że jego miejsce jest w polityce, i to na wysokich stanowiskach.

Pierwszy przystanek? Rodzinny Stambuł. W 1994 r. został wybrany na burmistrza miasta. Cel? Zmiana chaotycznego życia 12-milionowej metropolii. Hasło? „Skończyć z korupcją”. Nawet jego polityczni przeciwnicy musieli przyznać, że to nie był całkowicie stracony czas. Za jego rządów został zmodernizowany system kanalizacyjny i wodociągowy, co wyraźnie poprawiło jakość życia przeciętnego Turka przyzwyczajonego do częstych przerw w dostawie wody. Wiele projektów infrastrukturalnych, jak na przykład metro, stało się czymś więcej niż tylko dokumentem na papierze.

CZYTAJ TAKŻE: Zamach stanu w Turcji: Fethullah Gulen oskarża Erdogana o zainscenizowanie przewrotu

Praca na stanowisku burmistrza zakończyła się jednak klęską. W 1998 r. Erdogan został skazany na 10 miesięcy pozbawienia wolności za wygłoszenie przemówienia, które odebrano jako podżeganie do nienawiści. Cytował w nim nacjonalistycznego poetę Ziyę Gökalpa: „Meczety są naszymi koszarami. Minarety są naszymi bagnetami. Kopuły są naszymi hełmami. Wierni są naszymi żołnierzami. Nikt nie zdoła uciszyć wołania na modlitwę. Położymy kres rasizmowi w Turcji. Nigdy nas nie zdławią. Nawet gdy otworzą się niebiosa i ziemia, nawet gdy zaleją nas wody i wulkany, nigdy nie zawrócimy z naszej drogi. Moim oparciem jest islam. Gdybym nie mógł o nim mówić, po cóż miałbym żyć?”.

Odsiedział jednak w więzieniu tylko cztery miesiące, bo objęła go amnestia, a niedługo potem wraz z grupą kolegów z Partii Cnoty założył Partię Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). Oczywiście stanął na jej czele, aby w 2002 r. wygrać wybory. I objąć trwające do dzisiaj rządy.
11 lat u władzy utwierdziło go w przekonaniu, że można ją sprawować choćby dożywotnio, nawet w sposób autorytarny, zawłaszczając kolejne przestrzenie życia publicznego, jeśli tylko gospodarka radzi sobie całkiem nieźle. I wtedy nastąpiły nieoczekiwane demonstracje, bo Turcy zaczęli głośno powtarzać, że takiego kraju oni wcale nie chcą. Ale widząc nawet tysiące mieszkańców na ulicach, Erdogan nie tracił rezonu. Z nikim rozmawiać nie zamierzał, a manifestantów nazywał już „ekstremistami” albo wręcz „terrorystami sterowanymi z zewnątrz”.

Kością niezgody jest w Turcji od lat kwestia kurdyjska, a walka z PKK (Partią Pracujących Kurdystanu) - jednym z priorytetów Erdogana. Gdy w ubiegłym roku Ankara zmieniła taktykę wobec tzw. Państwa Islamskiego i w wyniku porozumienia z Amerykanami udostępniła wojskom koalicji bazy lotnicze na terenie swojego kraju, turecki przywódca chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Dlatego jednocześnie nakazał naloty na bojowników kurdyjskich. To gra, którą Erdogan toczy bez przerwy. Także z Unią Europejską w sprawie przyjmowania uchodźców. Na zatrzymanie fali z Bliskiego Wschodu Turcja dostała z Brukseli na razie 3 mld euro, ale chce jeszcze drugie tyle.

CZYTAJ TAKŻE: Zamach stanu w Turcji: Fethullah Gulen oskarża Erdogana o zainscenizowanie przewrotu

Przede wszystkim turecki prezydent myśli jednak o tym, jak utrzymać się u władzy do 2023 r. A najlepiej dożywotnio. Jakkolwiek to zabrzmi, po tak nieudolnych akcjach opozycji jak w piątkową noc to wcale nie jest całkowicie wykluczone.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl