Prepers, czyli człowiek, który poradzi sobie w każdej ekstremalnej sytuacji

Dorota Kowalska
Fot.materiały prasowe focus.tv
Prepersi to w Polsce zjawisko raczej nowe, ale mają już swoje organizacje i doskonale się znają. Mówią, że prepering to filozofia życia, bo najważniejsze to zmienić swój sposób patrzenia na świat. Właśnie można ich oglądać w serialu dokumentalnym

Nie chcemy straszyć Cię wszystkimi nieszczęściami, które mogą się wydarzyć. Po prostu realistycznie obserwujemy i oceniamy otaczającą nas rzeczywistość, dostrzegając w niej symptomy możliwych zagrożeń. Oczywiście nie każdemu uda się przygotować na każdą możliwą okoliczność. Jesteśmy jednak przekonani, że możemy zrobić w tym względzie naprawdę wiele. Każdy krok we właściwym kierunku zwiększa nasze szanse na przetrwanie w razie pojawienia się sytuacji groźnej dla nas, dla naszej rodziny, przyjaciół, sąsiadów.” - piszą o swojej misji członkowie organizacji Polish Preppers Network, największej społeczności prepersów w Polsce.

Założył ją Piotr Czuryłło, 50-latek, kawał faceta: 198 cm wzrostu, 108 kg żywej wagi. Mówi, że robił w życiu wszystko, nie był chyba jeszcze tylko maszynistą lokomotywy. Dzisiaj jest przedsiębiorcą, organizuje targi myśliwskie i proobronne.

Mieszka z żoną Claudią, pół-Indonezyjką, byłą prezenterką MTV, synkiem Piotrusiem i córką Natashą w okolicach Olsztyna. W około las, natura. Wraz ze znajomymi stworzyli tu osadę. Wszyscy żyją podobnie, jak on.

Kim są prepersi? Najkrócej mówiąc, prepers to ktoś, kto na poważnie bierze odpowiedzialność za przetrwanie własne i swojej rodziny.

Ale taka naprawdę, prepering coś znacznie więcej. Skąd u niego taka filozofia życia?

- To jakiś bilans sytuacji, w jakich się znalazłem, doświadczeń, lęków. Na wiele rzeczy jestem, ale też byłem, przygotowany - mówi Piotr Czuryłło. I dodaje, że prepering nie jest czymś nowym, nie jest wynalazkiem XXI wieku, tak naprawdę był obecny w życiu naszych przodków. Nasze babcie robiły weki i martwiły się, jaka będzie zima. Dziadkowie zdobywali pożywienie, żeby ją przetrwać. Szykowali się na czas mrozu, zawiei, czas nieprzychylny ludziom i zwierzętom.

- Zawsze lubiłem las, polowania, dzikość. Oswajałem lęki - tłumaczy Piotr.

Rozmawiał z przyjaciółmi, reprezentują różne środowiska, ale mają takie same refleksje, spostrzeżenia. Kobiety, jego zdaniem, są nawet bardziej zainteresowane tym, żeby zabezpieczyć rodzinę, zadbać o jej bezpieczeństwo. Są bardziej przezorne, zapobiegliwe.

- Instynkt przetrwania, zachowania życia jest w nas najsilniejszy - mówi. - A kiedy słyszymy o pandemii grypy, powodzi, tornadzie, gdzieś tam w nas pojawia się lęk. Boimy się - dodaje. Może stąd Polish Preppers Polska.

On jest przygotowywany na każdą sytuację: konflikt militarny, wybuch nuklearny, zmiany klimatyczne, czy brak prądu. Na tyłach swojego domu wybudował schron, który odpowiednio zaopatrzył, ma cały arsenał broni, na wypadek, gdyby musiał zdobywać pożywienie.

Tylko, czy w XXI wieku grożą nam takie kataklizmy?

- Zapewne w samochodzie ma pani apteczkę i zapasowe koło, inaczej nie ruszy pani w trasę. Nasze całe życie jest formą podróży, po drodze różne rzeczy mogą się zdarzyć i powinniśmy być na to przygotowani - tak odpowiada.

A o pandemiach, epidemiach, mówi się coraz częściej, to nie są filmy grozy, to dzieje się naprawdę. Choćby epidemia ebola, która rok temu dotarła z Afryki do Europy. A wojna na Ukrainie? Kiedy wybuchała miał 70 tys. wejść na stronę. Znajomi pytali o to, gdzie uciekać, czy może raczej zostać, ile benzyny powinni mieć w zapasie. Jego portal, to taki papierek lakmusowy, natychmiast pokazuje nastroje społeczne.

Mówi, że prepering, to pewna filozofia życia, stan umysłu, świadomości. On ma poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Poradzi sobie w każdej, nawet ekstremalnej sytuacji .

- Wiem, co zrobię, jak zabraknie światła, jak nie będę mógł przez kilka miesięcy pojechać do sklepu na zakupy - tłumaczy. I dodaje, że każda sytuacja kryzysowa zmusza człowieka do tego, aby przeprosił się z naturą. On żyje z nią w zgodzie od lat.

Inna sprawa, że prepering jest bardzo prorodzinny. Jego 9-letnia córka doskonale bawi się w lesie, woli budować szałasy niż buszować po Internecie. I, chociażby to jest jego wielkim sukcesem. Żona, która kiedyś mówiła: „ja bez pudru umrę”, teraz też zmieniła priorytety. Lubi chodzić po lesie, choć jeszcze niedawno bała się robactwa.

- Niektórzy myślą, że prepering, to czarnowidztwo. Nie, to radość życia i świadomość, że w trudnych sytuacjach, jesteśmy w stanie pomóc innym - tłumaczy Piotr Czuryłło.

Mikołaj Kawalec, 38 lat, współwłaściciel firmy budowlano-dekarskiej, projektuje też budynki i zabezpieczenia przeciwpożarowe. Mieszka z rodziną w okolicach Słupska, to taka prowincja prowincji, jak mówi.

Życie w takim miejscu wymusza na człowieku nabycie pewnych umiejętności: trzeba liczyć na siebie i umieć odnaleźć się w każdej sytuacji. On od 20 lat trenuje sztuki walki, to jego największa pasja, i namiętnie czyta. Zawsze był wysportowany, radził sobie w życiu, ale wydarzeniem, które mocno go naznaczyło był pożar rodzinnej firmy i domu.

- To był 2003 rok, najpierw w nocy ktoś podpalił firmę, z której żyła cała rodzina, potem w ciągu dnia podpalił nasz dom. Byłem w nim z mamą i babcią. Na szczęście nikt nie zginął. Zostałem w tym, w czy stałem: w spodniach i plastikowych kapciach - opowiada. Nigdy nie złapano podpalacza, ale mieszka w małej społeczności, ma swoje podejrzenia. Tyle, że nikt nikogo za rękę nie złapał.

Ta sytuacja uświadomiła mu, że w każdym momencie można stracić wszystko. Tak było z nim, w ciągu kilkunastu minut z dymem poszedł cały jego majątek i 6 tysięcy książek, które zbierał latami. To był także sprawdzian dla ludzi. Jego, kiedy próbował gasić pożar, wyciągnął na zewnętrz człowiek, którego oczywiście znał, ale z którym się nie przyjaźnił. W każdym razie uratował go ktoś, bo zginąłby w tym ogniu, po kim najmniej by się tego spodziewał. To też dało mu do myślenia.

Te dramatyczne wydarzenia tylko utwierdziły go w przekonaniu, że musi radzić sobie w każdej, nawet najmniej umiejącej się przewidzieć sytuacji. Potrafi sam wybudować schron i go wyposażyć.

- Nie mam takiego schrony. Profesjonalny, z dwoma wyjściami, filtrami. Taki dla czterech osób, które mogłyby w nim przeżyć kilka miesięcy, to wydatek około 200 tysięcy złotych - tłumaczy. Ale oczywiście, można na schrony przerabiać niektóre piwnice. Cały czas dba o sprawność fizyczną, zwraca uwagę na to, co je, ma podstawowe umiejętności, które sprawiają, że przetrwa w ekstremalnych warunkach.

Działa w Polish Preppers Network, razem z żoną zresztą. Spotykają się co jakiś czas, trenują, wymieniają wiedzą i spostrzeżeniami. Teraz przyjeżdżają do niego koledzy z Trójmiasta, organizują 30 kilometrowy, szybki marsz w trudnych warunkach. Bliscy, przyjaciele, rodzina wspierają go w tym, co robi. Żona ma nawet bardziej pragmatyczne spojrzenia na pewne kwestie niż on.

Uważa, że: „Prepers zawsze powinien móc liczyć na czyjeś wsparcie i sam być wsparciem dla bliskich”. Taka jest misja prepersów - jeżeli sami czegoś się nauczą, powinni przekazywać tę wiedzę innym.

Katarzyna Mikulska, 32 lata. Jej CV można by obdarować przynajmniej kilka osób: ukończyła kurs Profesjonalne Kadry Sprzedaży, Szkolenie: Koordynator wolontariatu kulturalnego, a na Uniwersytecie Łódzkim - bibliotekoznawstwo i informację, Liceum Księgarskie. Jej specjalizacje to: zielarz-praktyk, kucharz-praktyk, animator kultury, trener, nauczyciel, księgarz, bibliotekarz, starszy sprzedawca. Sporo tego? Sporo!
Katarzyna urodziła się w Makowie, to wioska i zarazem gmina w woj. łódzkim. I właściwie skazana była na to, żeby robić dzisiaj to, co robi. Rodzice od dzieciństwa tłumaczyli, jak ważne jest życie w zgodnie z naturą, jak wielką rolę odgrywa to, co jemy. Właściwie nie musieli nawet jakoś specjalnie z tym tłumaczeniem przesadzać: sama obserwowała przyrodę i uczyła się jej.

- Od dziecka jeździłam z rodzicami, dziadkami pod namiot, uczyłam się, jak sobie radzić w każdych warunkach: bez wody, czy światła, pewne sprawy są dla mnie oczywiste - tłumaczy Katarzyna Mikulska. W jej domu zawsze zdrowo się gotowało, ciotka i sąsiadka były zielarkami, leczyły w okolicy ludzi i zwierzęta, ale też odbierały porody. Więc pewne rzeczy miała we krwi, a studia pomagały jej tylko poszerzyć wiedzę, którą już posiadała.

Kiedy wyjechała na studia do Łodzi, miasto ją trochę pochłonęło. Tyle tu było możliwości: kino, teatr, biblioteki, można się było kulturalnie rozwijać. Już wtedy współpracowała z różnymi organizacjami. Tłumaczyła ludziom, jak się zdrowo odżywać, jak radzić sobie w trudnych warunkach. Tyle, że w pewnym momencie poczuła się zmęczona. Pięć dni w Łodzi, potem powrót na weekend do domu, do ukochanego Makowa. I pewnego dnia zadała sobie pytanie: „Dlaczego pracuję dla kogoś, a nie dla siebie, na swoich warunkach?” Bała się, ale postanowiła zaryzykować. Założyła firmę szkoleniową i świetnie prosperuje. Prowadzi kursy z survivalu, z dzikich roślin jadalnych. Dla tych, którzy nie wiedzą - to rodzaj aktywności człowieka skierowanej na gromadzenie wiedzy i umiejętności związanych z przetrwaniem w warunkach ekstremalnych. Szkoli też z bushcraftu. Tu także chodzi o sztukę przetrwania, opartą na umiejętności doboru ekwipunku, przygotowania podstawowych narzędzi przeżycia z wykorzystaniem noża, piły, siekiery, czy chociażby sznurówek.

-Działam do stycznia 2014 roku. Nie określam siebie, jako prepersa. Po prostu: żyję w zgodnie z naturą i umiem sobie poradzić w „dziczy” - mówi skromnie.

Ta przeprowadzka, a właściwie powrót do Makowa, wiele jej dał. Nabrała dystansu do świata. Jest spokojna. Kiedy jedzie do miasta widzi, jak ludzie pędzą, biegną, jak wszystkim się przejmują. Uciekał im tramwaj, nie zdążyli na czerwonym świetle - stres. Ją już takie sytuacje nie stresują. Uciekł jej tramwaj, poczeka na następny, albo przejdzie pieszo te kilka przystanków. To naprawdę nie jest problem, który zaprzątałby jej głowę.

Zimą zaczyna dzień o godz. 8.00, latem około godz. 5.00. Nie nastawia zegarka, sama się budzi. No chyba, że musi zdążyć na kursy, albo warsztaty w innym rejonie Polski - wtedy już tak. Nie ma prawa jazdy, wiec jeździ rowerem, albo komunikacją miejską. Większość warsztatów organizuje u siebie. Ludzie bardzo mało wiedzą o przyrodzie, o tym, jak sobie poradzić w lesie, co można zjeść, jak zbudować schronienie.

Najbardziej kręci ją dawna kuchnia. Potrawy przygotowane z tego, co dała natura. Potrafi przyrządzić świetne dania z roślin i robaków. Ma też kilka sposób na jesienne czy zimowe chłody.

Radzi: „Gdy przemarzniesz pomoże herbata z imbirem. Zaparzamy esencję czarnej herbaty, dodajemy suszone maliny, dwa plasterki świeżego imbiru. Dolewamy gorącej wody, podgrzewamy i czekamy 10 minut. Po tym czasie pijemy na zdrowie!

W górach, po wyczynach narciarskich najlepiej wypić nalewkę z cebuli. Trzy cebule obieramy i siekamy na drobną kostkę. Dodajemy kilka ziaren pieprzu czarnego i zalewamy 300 ml 40 proc. wódki. Odstawiamy w chłodne miejsce na 2 tygodnie. Po tym czasie przecedzamy, zlewamy do karafki i pijemy kieliszeczek dla rozgrzania.

Czasami zdarza się, że wypicie herbaty czy gorąca kąpiel Nam nie pomaga. Babcia wtedy nacierała mnie mikstur ą z gorczycy. Miksturę najlepiej wetrzeć w przemoczone stopy, klatkę piersiową, plecy, boki by je rozgrzać i pobudzić krążenie. Aby ją zrobić należy do ciemnej butelki wlać pół litra octu i ćwierć litra spirytusu. Dosypujemy 50 g czarnej gorczycy. Zakręcamy i odstawiamy na 4 dni. Po 4 dniach nie przecedzamy. Dla miłośników kawy też coś mam. Grzaniec kawowy to idealny napój rozgrzewający. Należy zagotować w małym rondlu 1,5 szklanki wody. Gdy woda zacznie wrzeć, przykręcamy gaz ( na kuchni węglowej odstawiamy na bok), wsypujemy czubatą łyżkę mielonej kawy ( tradycyjnej lub orkiszowej lub żołędziowej ). Dodajemy szczyptę mielonego pieprzu i suszonego imbiru. Podtrzymujemy wysoką temperaturę, cały czas mieszamy. Po 10 minutach napój jest gotowy do picia. Polecam dodać łyżeczkę miodu i kieliszeczek likieru domowej roboty.”

Katarzyna Mikulska w ostateczności opuściłaby swój dom w lesie. Tu jest jej świat, który oswoiła już wiele lat temu. Mówi: „Las jest moim domem. Rodzinny dom jest bliski memu sercu, ale jak będzie trzeba, odnajdę się w każdym lesie. Byleby być z bliskimi.”

Bartek Twers, 39 lat. Prowadzi firmę eventową, organizującą różnego rodzaju imprezy militarne i szkolenia. Mieszka w Poznaniu - prepersi to także mieszkańcy dużych miast.

Ponoć prepering zaszczepiła mu babcia. - Jak każda osoba, którą doświadczyła wojna, była przygotowana na wszystko. Zawsze miała cukier, mąkę i zapałki. Bawiło mnie to, kiedy byłem dzieciakiem. Potem zrozumiałem, że to ma sens - opowiada.

Prepering, to, już o tym było, pewna filozofia życia, bo rzecz najważniejsza, to zmienić swój sposób patrzenia na świat.

- Zrozumieć, co nam daje współczesny świat, natura i co nam może w każdej chwili zabrać - tak uważa. Rozumiejąc, widząc pewne zagrożenia można próbować się przed nimi zabezpieczyć zdobywając przy tym nowe umiejętności.

Militaria, to była jego pasja od szkoły podstawowej. Ale ma też inne: na przykład pozyskiwanie alternatywnych źródeł energii.

- Tak, jesteśmy coraz bardziej uzależnieni od prądu. Brak prądu jest dla nas coraz bardziej kłopotliwy. Więc bawię się trochę wymyślając sposoby, jak go pozyskiwać - tłumaczy Bartek Twers.

I tak: z rowerka treningowego zbudował prosty generator prądu. Lampy ogrodowe zaadaptował na ładowarki solarowe do akumulatorów. Buduje też gadżety, mogące się przydać w sytuacjach kryzysowych: zapalniczki, pojemniki na przechowywanie żywności, zestawy ucieczkowe.

Tłumaczy, że „najważniejsze są umiejętności, zapasy się kiedyś kończą, a umiejętności pozostają z nami na zawsze”

- To proste, każdy żołnierz wchodząc do jakiegoś pomieszczenia lustruje go wzrokiem, tak by wiedzieć jak z niego wyjść. Normalny człowiek nie ma tego zwyczaju. Gdyby robił, to może nie było by tylu ofiar tragedii, jaka wydarzyła się w nocnym klubie w Rumunii, gdzie ludzie uciekając nawzajem się tratowali - mówi.

Traktuje prepering racjonalnie - ma mu pomóc z radzeniem sobie z jego małymi katastrofami. Stanie mu samochód w szczerym polu, nie daj Bóg w środku zimy, będzie wiedział, jak sobie dać radę

Rodzina powoli jego pasje wykorzystuje w życiu codziennym. Żona pojechała kiedyś na wycieczkę z pracy do Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Przewodnik pokazywał alternatywne źródło światła podczas zwiedzania.

„O, światło chemiczne” - stwierdziła. Nikt z grupy nie wiedział, co to jest światło chemiczne.

Do pracy też zaczęła jeździć rowerem. Na początku patrzyli na nią, jak nieszkodliwą wariatkę, teraz podziwiają i chyba trochę zazdroszczą.

Serial dokumentalny „Prepersi. Gotowi na wszystko”, którego bohaterowie są również bohaterami tego tekstu można oglądać w każdy poniedziałek o god. 22.00 na antenie telewizji FOKUS TV

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl