Premiera "Volty" w Lublinie. "Czasami można się zaśmiać"

Sławomir Skomra
Sławomir Skomra
Najnowszy film Juliusza Machulskiego jest mocno średni, ale jedno trzeba przyznać: po jego obejrzeniu widz zapragnie przyjechać do Lublina.

Ustalmy jedną rzecz: Juliusz Machulski to reżyser – rzemieślnik. Zatem po "Volcie" nie można spodziewać się artystycznych uniesień. To kino rozrywkowe.

Dobrzy rzemieślnicy mają tę zaletę, że nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Jednak nie każdy ich produkt jest tak samo dobry jak poprzedni czy następny. Zdarzają się spadki formy.

I tak jest właśnie z "Voltą", którą Machulski reklamował jako żeńską wersję swojego innego filmu, całkiem udanego "Vinci".

Najnowszemu obrazowi jednak daleko do historii kradzieży "Damy z gronostajem."

Osią filmu jest historyczno – sensacyjna pogoń za odnalezioną koroną Kazimierza Wielkiego. Głównymi bohaterkami "Volty" miały być dwie młode kobiety grane przez Olgę Bołądź i Aleksandrę Domańską. Mimo, że to one stoją za całą filmową intrygą, to szybko w tej historii schodzą na dalszy plan, a pierwsze skrzypce zaczyna grać Andrzej Zieliński wcielający się w Bruno Voltę – przebojowego, pewnego siebie specjalistę od marketingu.

Z "Voltą" jest kilka problematycznych kwestii. Od samego początku intryga ma braki i logiczne dziury, przez co widz nie bardzo daje się jej porwać. I nie jest ważne, co na koniec okaże się prawdą, bo aby zaskoczenie było większe, to widz musi wierzyć w to, co Bruno Volta.

Film nakręcony jest zręcznie, dynamicznie, z retrospekcjami a mimo to do połowy nuży. "Volta" przypomina lokomotywę, która rusza z gwizdem i w obłokach pary, ale potrzebuje czasu, żeby się rozpędzić.

"Volta" reklamowana jest jako komedia kryminalna, lecz okazji do szczerego śmiechu jest dosyć mało. Mam wrażenie, że cały ciężar rozbawienia widza spoczął na Jacku Braciaku, grającego kandydata na prezydenta Polski o lubelskim nazwisku Kazimierz Dolny.

Podczas ogólnopolskiej premiery filmu w Lublinie obraz jednak zrobił wrażenie, A to za sprawą samego Lublina, który w "Volcie" przedstawiony jest obficie i po prostu ładnie. Może niektórym będzie trudno w to uwierzyć, ale nawet zniszczone kamienice na Starym Mieście są w "Volcie" przedstawione atrakcyjnie.

Co ważne Lublin gra siebie. Nie jest anonimowym miastem gdzieś w Polsce, ale jest Lublinem. Nie jest też martwą scenerią, ale wręcz kolejnym z aktorów (bohaterowie chodzą do Teatru Starego, latają ze Świdnika czy mieszkają przy Archidiakońskiej). Obecność Lublina w filmie została podkreślona tyle razy, że może to nawet razić.

Zakładam jednak, że "Volta" dla widzów, którzy nigdy tu nie byli będzie filmową zachętą do przyjechania do Lublina, Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że mało kto oprze się przyjazdowi tu, po obejrzeniu obrazu Machulskiego. I chyba o to też chodziło.

Tylko musi ten film najpierw zobaczyć. "Volta" wchodzi do kin 7 lipca. Wakacyjnym hitem raczej nie będzie, ale na premierze byli też widzowie, którzy „Voltę" bardzo chwalili.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Premiera "Volty" w Lublinie. "Czasami można się zaśmiać" - Kurier Lubelski

Wróć na i.pl Portal i.pl