Prawdziwy koszmar, czyli sytuacje, których nie przewidział system

Dorota Abramowicz, Agnieszka Kamińska
Teoretycznie w systemie wszystko miało chodzić jak w zegarku. Chory bez zagrożenia życia, z wysoką gorączką, powinien być przekazywany z SOR do dyżurującego nieopodal lekarza z nocnej opieki. Nie przewidywano, by karetki jeździły od szpitala do szpitala, szukając miejsca dla pacjenta. A już naprawdę nikt nie przewidział, że człowiek z urazem kręgosłupa będzie miesiąc czekać w śpiączce, aż szpital z głębi Polski zgodzi się przeprowadzić operację.

O tej sprawie pisaliśmy przed trzema tygodniami - 10 stycznia w pobliżu Szpęgawska samochód, którym jechał Paweł Sobolewski, wpadł w poślizg. Młodego mężczyznę ze złamanym kręgosłupem i urazami klatki piersiowej przewieziono najpierw do szpitala w Starogardzie Gdańskim. Tam lekarze uznali, że jedyną szansą na to, by Paweł mógł kiedykolwiek jeszcze usiąść na wózku inwalidzkim, jest operacja neurochirurgiczna w wysoko-specjalistycznej placówce. I tu zaczął się problem.

Najbliższy, gdański Szpital im. Kopernika nie ma odpowiedniego zaplecza do tego typu operacji neurochirurgicznej. Zdaniem prof. Wojciecha Kloca, konsultanta wojewódzkiego w dziedzinie neurochirurgii, Uniwersyteckie Centrum Kliniczne powinno było podjąć się tej operacji....

- Pacjent powinien był trafić jak najszybciej do centrum urazowego UCK, które ma odpowiednie zaplecze do wykonywania tego typu operacji. Nie potrafię , dlaczego tak się nie stało - mówi nam dzisiaj prof. Wojciech Kloc. Profesor zwraca także uwagę na utrudniony kontakt z jednym na Pomorzu centrum urazowym UCK. Okazuje się bowiem, że jedynym dostępnym, także dla ratowników i lekarzy, telefonem, jest... numer do centrali szpitala.

Z opinią prof. Kloca zgadza się dr Jerzy Karpiński, pomorski lekarz wojewódzki. - Centra urazowe zostały powołane do leczenia urazów wielonarządowych, czyli takich, jakie wystąpiły u pacjenta ze Starogardu Gdańskiego. - wyjaśnia. - Zalecenia Ministerstwa Zdrowia mówią o konieczności przyjmowania takiego chorego.

Nierówność i paraliż

W kraju działa obecnie czternaście centrów urazowych, wyposażonych w najnowocześniejszy sprzęt. Koszt rocznego utrzymania jednego łóżka, np. na neurochirurgii w UCK, to milion złotych. W Szpitalu im. Kopernika - odpowiednia kwota to pół miliona. A jednak to na SOR w tym drugim szpitalu trafia większość przywiezionych przez karetki chorych.

- Kliniczny Oddział Ratunkowy w UCK jest liderem w liczbie odmów przyjęć pacjentów, przywożonych przez zespoły ratownictwa medycznego - czytamy w przyjętym w ubiegłym tygodniu stanowisku Wojewódzkiej Rady Dialogu Społecznego, analizującej sytuacją w pomorskich SOR-ach.

Z analizy wynika także, że na 500 tys. pacjentów, przyjętych w ubiegłym roku w trzynastu oddziałach ratunkowych, tylko 52 proc. wymagało udzielonej tam pomocy. Pozostali powinni byli trafić do lekarza w przychodni lub świątecznej i nocnej opiece zdrowotnej. Teoretycznie należałoby część z nich skierować do Nocnej Opieki Chorych w tym samym szpitalu, ale... przepisy na to nie pozwalają.

Problem jest także z tymi, którzy wymagają dalszego leczenia w szpitalu. Z powodu braku miejsc na oddziałach tak zwani niestabilni pacjenci spędzają wiele godzin na SOR-ach. Nie dość, że to sytuacja co najmniej niekomfortowa dla chorych, to jeszcze doprowadza ona do paraliżu pracy SOR, gdzie i tak brakuje przecież odpowiedniej liczby lekarzy.

Wojewódzka Rada Dialogu Społecznego, wskazując na całą listę problemów, wystąpiła m.in. z propozycją zwiększenia finansowania SOR-ów oraz zmiany przepisów, dotyczących finansowania i organizacji oddziałów ratunkowych oraz nocnej i świątecznej opieki. - W dyskusji padła też propozycja, by zmienić zasady działania SOR-ów, które generują koszty szpitali - mówi dr Karpiński. - Warto zastanowić się nad włączeniem ich do systemu ratownictwa.

Nie na telefon

Dyrekcja UCK nie komentuje sprawy Pawła. Jakub Kraszewski, dyrektor naczelny Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego, zaznacza jednak, że w 2017 r. za pośrednictwem SOR-u przejęto 1258 chorych z oddziałów innych szpitali województwa pomorskiego, których leczenia z różnych przyczyn nie podjęły się te placówki. Tłumaczy również, że centrum urazowe nie jest SOR-em ani ośrodkiem nocnej i świątecznej opieki. To struktura funkcjonalna, powołana ad hoc, współpracującą z systemem ratownictwa, tj. SOR-ami i pogotowiem. Zespół lekarzy jest zwoływany interwencyjnie i niezwłocznie, po zgłoszeniu przez ratowników pacjenta z urazem wielonarządowym, spełniającego kryteria medyczne.

- Pacjent taki musi być niezwłocznie przywieziony do ośrodka, wtedy zespół podejmuje decyzję i wdraża leczenie wielospecjalistyczne. Cała procedura odbywa się niezwłocznie, w oparciu o kwalifikacje służb ratowniczych, natychmiast po wypadku - mówi dyrektor naczelny UCK.- Kontakt z centrum urazowym nawiązują lekarze i ratownicy, działający w ramach systemu ratownictwa medycznego za pośrednictwem specjalnej, zawsze dostępnej linii telefonicznej (telefon w kieszeni koordynatora CU, tj. lekarza dyżurnego medycyny ratunkowej na naszym oddziale) lub przez radio. Z centrum urazowym, co do zasady, nie kontaktują się lekarze kilkuset oddziałów, prowadzących pacjentów w 25 szpitalach województwa pomorskiego, bo zablokowałoby to ten specjalny kanał informacji i uniemożliwiłoby sprawne działanie centrum. Wyjątkową sytuacją jest kontakt z centrum, nawiązywany przez dyżurnych SOR-ów, do których z różnych przyczyn trafi pacjent z urazem wielonarządowym spełniającym kryteria do centrum.

Dr Jerzemu Karpińskiemu trudno zrozumieć te wyjaśnienia. - Pacjent zgłoszony do centrum przez lekarzy z ośrodka powiatowego powinien być zbadany, oceniony i dopiero potem może zapaść decyzja o jego dalszych losach - mówi lekarz wojewódzki.- Tego nie załatwia się na telefon.

Bliscy Pawła tygodniami obdzwaniali szpitale, szukając dla niego ratunku. - To był prawdziwy koszmar. Po wielu odmowach dopiero lekarze z Łodzi przyjęli Pawła i wykonali operację, za co jesteśmy wdzięczni - opowiada Monika Gleba, siostra Pawła.

Rzecznik Praw Pacjenta zajął się sprawą i obecnie bada dokumentację medyczną Pawła, otrzymaną z Kociewskiego Centrum Zdrowia i Uniwersyteckiego Centrum Medycznego:

- Otrzymany obszerny materiał jest obecnie analizowany - wyjaśnia Agnieszka Chmielewska, dyrektor departamentu dialogu społecznego i komunikacji w biurze Rzecznika Praw Pacjenta.

Rodzina chorego zapowiada skierowanie sprawy do sądu. Zamierza domagać się zadośćuczynienia za zwłokę w leczeniu. Pawła czeka długotrwała rehabilitacja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Prawdziwy koszmar, czyli sytuacje, których nie przewidział system - Plus Dziennik Bałtycki

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na i.pl Portal i.pl