Poznańska ośmiornica: ABW, prawnicy i imprezy u "szefa wszystkich szefów"

Łukasz Cieśla
Pałac w Wąsowie, według świadków ABW, stał się miejscem do wyciągania różnych „ważnych” więźniów
Pałac w Wąsowie, według świadków ABW, stał się miejscem do wyciągania różnych „ważnych” więźniów Grzegorz Dembiński
Czy Krzysztof S., przedsiębiorca oskarżony w aferze Elektromisu, przy pomocy prawników wyciągał z więzień „ważnych” przestępców? Czy w swojej willi z basenem imprezował z sędziami, prokuratorem, adwokatami? Takie zeznania oraz nagrania z libacji trafiły do ABW. Jednak wielkie śledztwo zakończyło się umorzeniem oraz konfliktem ABW z prokuraturą o taki finał sprawy.

Wielowątkowe śledztwo Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego ruszyło jesienią 2008 roku. Przesłuchano kilkudziesięciu świadków. Powstało wiele tomów akt. ABW zebrała dowody także metodami operacyjnymi. Ale po prawie dwóch latach sprawa została umorzona przez prokuraturę. Funkcjonariusze ABW byli wściekli z tego powodu. Byli przekonani, że zdobyte dowody staną się podstawą dużego aktu oskarżenia.

W śledztwie sprawdzano, czy biznesmen Krzysztof S. przy pomocy zaufanych osób wyprowadzał majątek ze swojego upadającego holdingu Onyks, czy działał na szkodę wierzycieli, czy powoływał się na wpływy w instytucjach publicznych. Świadkowie zeznawali o zażyłych relacjach biznesmena ze wskazanymi z nazwiska politykami, sędziami, prokuratorem, adwokatami, władzami więziennictwa. Pojawił się również wątek wyciągania zza krat konkretnych skazanych.

Możliwości Krzysztofa S. miały być tak wielkie, że przez swojego prawnika był ponoć nazywany „szefem wszystkich szefów”.

Były pracownik Krzysztofa S.: - Tak jak wielu innych byłem przesłuchiwany przez ABW. Funkcjonariusz mówił mi, że na mojego szefa mają ze 30 zarzutów. Twierdził, że dziesięć z nich może się nie potwierdzić, z dziesięciu kolejnych się jakoś wytłumaczy, ale z dziesięciu pozostałych zarzutów na pewno się nie wywinie. Dlatego ja i inni podaliśmy wiele faktów. Uwierzyliśmy, że coś w końcu się ruszy. Aż tu nagle sprawa została umorzona przez prokuraturę.

Najpierw sąd kupił... sąd

Krzysztof S. w latach 90. był znanym działaczem piłkarskim prowadzącym Sokoła Pniewy, współpracownikiem Mariusza Świtalskiego w Elektromisie, majętnym przedsiębiorcą. Miał też kłopoty z prawem. Stał się jednym z głównych oskarżonych w aferze Elektromisu dotyczącej m.in. gigantycznych oszustw podatkowych.

W 2002 roku sprawa zakończyła się skandalem. Bo poznański sąd, wskutek własnych błędów proceduralnych, doprowadził do przedawnienia ważnych wątków Elektromisu. Skutkowało to koniecznością umorzenia procesu wobec kilku oskarżonych. Skorzystał na tym m.in. Krzysztof S.

W grudniu ujawniliśmy, że poznański sąd, po umorzeniu wątku Krzysztofa S. w aferze Elektromisu, zawarł transakcję z kontrolowaną przez niego spółką Onyks. Sąd kupił od Onyksu zniszczony budynek dawnej fabryki lamp przy ul. Kamiennogórskiej. Wcześniej nikt inny nie chciał kupić tej nieruchomości. Sąd kupił ją, by w budynku położonym daleko od centrum Poznania otworzyć jeden z sądów rejonowych. Oficjalne stanowisko sądu jest takie, że jego władze nie wiedziały o związku Krzysztofa S. ze spółką Onyks.

Dowiedzieliśmy się, że nie była to jedyna transakcja sądu ze spółkami związanymi z Krzysztofem S. Jedna z tych spółek prowadzi bowiem pałac w Wąsowie. Poznańscy sędziowie w ostatnich latach gościli tam na szkoleniach, zorganizowali też w pałacu swoją imprezę jubileuszową.

ABW na tropie biznesmena

Wiele światła na temat działalności Krzysztofa S. rzuca śledztwo ABW, wszczęte w 2008 roku. Dotarliśmy do akt tej sprawy.
Jednym z pierwszych świadków była Joanna T., działająca w branży nieruchomości. Twierdziła, że przyszła z doniesieniem właśnie do ABW, bo boi się wpływów biznesmena w innych instytucjach. Nieco wcześniej popadła z nim w konflikt na tle finansowym.

Kobieta twierdziła, że wcześniej została wysłana do Krzysztofa S., gdy prowadzona przez nią inwestycja budowlana w Luboniu została zablokowana decyzją Starostwa Powiatowego w Poznaniu. Opisywała, że biznesmen był zachwalany jako osoba o szerokich znajomościach. Miał organizować w soboty, w Przeźmierowie, w swojej willi z basenem, imprezy dla różnych ważnych prawników i polityków.

Według relacji kobiety, Krzysztof S. obiecał jej, że za 200 tys. złotych załatwi jej sprawę u wojewody wielkopolskiego Piotra Florka. Kobieta mówiła w ABW, że wzięła na ten cel pożyczkę od spółki związanej z Krzysztofem S. W aktach sprawy jest kopia umowy pożyczki. Otoczenie Krzysztofa S. zapewniało jednak w ABW, że pożyczkę udzielono kobiecie na zupełnie inny cel.

Decyzja starostwa została szybko uchylona przez wojewodę i skierowana do ponownego rozpatrzenia. Jeden ze świadków zeznał, że wojewoda Piotr Florek mówił, że zadzwoni do starostwa albo odbędzie osobistą rozmowę. Z akt wynika też, że starostwo zezwoliło potem na inwestycję w Luboniu. Deweloper ją jednak wstrzymał na skutek kryzysu na rynku nieruchomości.

Piotr Florek obecnie jest senatorem PO. W rozmowie z „Głosem Wielkopolskim” zaprzeczył, by znał się z Krzysztofem S.

Więźniowie w pałacu

Joanna T. w swoich zeznaniach poruszyła też wątek współpracy Krzysztofa S. z władzami poznańskiej służby więziennej. Spółki, które kontrolował biznesmen, zatrudniały więźniów dzięki umowom podpisanym z aresztem śledczym. Te porozumienia, jak wynika z naszych informacji, zawierano na okres od 2001 do 2009 roku. Skazańcy w ciągu dnia pracowali dla podmiotów związanych z Krzysztofem S. Bardzo często na terenie pałacu w Wąsowie.

Skąd Joanna T. znała szczegóły związane z zatrudnianiem więźniów? Bo jej narzeczonym, jak go określiła, był Leszek D. To ekspolicjant z brygady antyterrorystycznej. Był jednym z więźniów, którzy po skazaniu trafili „do pracy” u biznesmena.

Leszek D., w styczniu 2007 roku, czyli jeszcze przed wszczęciem śledztwa ABW, został prawomocnie skazany za udział w grupie przestępczej, wymuszenia rozbójnicze, powoływanie się na wpływy w policji. Dostał wyrok trzech lat więzienia.

Jego była dziewczyna Joanna T. tak zeznawała w ABW: - Leszek nigdy nie krył, że Krzysztof S. wyciągnął z więzienia jego oraz Jacka A., jego kolegę skazanego w tej samej sprawie. Były chłopak twierdził, że dzięki niemu mogli odbywać karę w łagodniejszych warunkach. A jak Leszek jeszcze siedział i wychodził na przepustki, mówił mi, że aby wyjść z więzienia na przedterminowe zwolnienie, będzie musiał zapłacić pewnemu sędziemu - zeznała Joanna T.

Podała w ABW nazwisko tego sędziego. Jak ustaliliśmy, sędzia miał później wpływ na przedterminowe zwolnienie z więzienia Leszka D. Ze śledztwa ABW wynikało również, że sędzia bierze udział w hucznych imprezach u Krzysztofa S. Wiemy też, że w przeszłości poznańskie organy ścigania dostawały rozmaite donosy dotyczące rzekomej korupcyjnej działalności sędziego. Jak powiedział nam jeden z poznańskich policjantów, policja chciała kiedyś założyć temu sędziemu podsłuch. Jednak ten pomysł nie zyskał akceptacji w poznańskiej prokuraturze.

Sędzia nadal orzeka. Pytany o swoje relacje z Krzysztofem S., stwierdził, że nie utrzymuje z nim żadnych prywatnych kontaktów.

Tajemnice aresztu

Jak w praktyce miało wyglądać wyciąganie więźniów? Były bliski współpracownik Krzysztofa S. poradził nam, byśmy przyjrzeli się procedurze wychodzenia na wolność ekspolicjanta Leszka D. Po rozpoczęciu odbywania kary, mimo wyroku za udział w gangu i brutalne wymuszenia, bardzo szybko trafił do pracy u Krzysztofa S.

W biurze prasowym poznańskiego sądu usłyszeliśmy, że Leszek D. zaczął odbywać karę 10 września 2007 roku. Zgłosił się wtedy do aresztu przy ul. Młyńskiej w Poznaniu. Z kolei ze śledztwa ABW wynika, że już po 11 dniach, czyli 21 września 2007 roku, władze aresztu uznały, że Leszkowi D. należy złagodzić warunki odbywania kary. Skierowano go do zakładu półotwartego przy ul. Nowosolskiej w Poznaniu. Uznano też, że będzie skierowany do pracy w pałacu w Wąsowie, a praca to przecież ważny element procesu resocjalizacji.

Dlaczego Leszek D. został tak łagodnie potraktowany?

Zapytaliśmy o jego przypadek władze poznańskiego aresztu śledczego. Interesowali nas również inni więźniowie, którzy również szybko mieli trafiać do pracy u Krzysztofa S. Jednak areszt śledczy stanowczo odmówił podania takich informacji.
Joanna Nowakowska, zastępca oficera prasowego aresztu napisała do nas maila, że dane skazanych są objęte ustawą o ochronie danych osobowych. Bez ich zgody nie może odpowiedzieć, jak długo, gdzie byli osadzeni oraz czy pracowali u Krzysztofa S.

- To dziwne zachowanie, ale nie możemy nakazać aresztowi, by pokazał panu te dokumenty - usłyszeliśmy w poznańskim sądzie.

Medal dla zasłużonego

O zatrudnianiu więźniów zeznawali także w ABW byli pracownicy Krzysztofa S. Twierdzili, że tylko część więźniów wykonywała prace fizyczne dla spółek biznesmena. Inni, nazwijmy ich „wybrańcami”, mieli pływać w basenie znajdującym się w willi Krzysztofa S., grać w tenisa oraz realizować specjalne życzenia dla swojego wybawcy.

- Naszemu szefowi zależało na więźniach, którzy mieli koneksje, byli gotowi na różne rzeczy albo budzili respekt swoją kryminalną przeszłością. Stąd w spółkach zaczęli „pracować” odbywający karę skazany policjant, prawnik skazany w głośnej aferze gospodarczej czy groźny przestępca z wyrokiem za kierowanie gangiem - powiedział nam były pracownik Krzysztofa S. Stanowczo zastrzegł swoją anonimowość.

Byli pracownicy mówili nam także, że ich szef dostał medal od władz poznańskiego więziennictwa.

W tym przypadku więziennicy potwierdzili nasze informacje. Wskazali, że w listopadzie 2007 roku, podczas uroczystej akademii, wręczyli biznesmenowi „Medal za Zasługi dla Okręgu Poznańskiego Służby Więziennej”. Wyróżnienie otrzymał przy okazji otwarcia nowego skrzydła zakładu karnego w Krzywańcu. Służba więzienna, proszona przez nas o zdjęcia z wręczenia medalu, stwierdziła, że ich nie posiada.

Skazani przydają się w spółkach

Z ustaleń ABW i zeznań świadków wynikało, że szczególnymi względami u Krzysztofa S. cieszyli się wspomniany już ekspolicjant Leszek D., skazany z nim w tej samej sprawie Jacek A. oraz kolejny ekspolicjant Robert M.

Leszek D., w 2007 roku, kiedy został skazany, kupił wszystkie udziały w upadającym Onyksie. Nabył też jedną z nieruchomości. Akurat w okresie, kiedy do spółki pukali liczni wierzyciele.

Jacek A., absolwent zawodówki, został m.in. likwidatorem Onyksu Poznań, jednej ze spółek holdingu.

Najwyżej zaszedł Robert M., ekspolicjant z Gorzowa Wlkp. Gdy toczyła się jego sprawa karna, był już prezesem spółki Anrest. Co ciekawe, to on, w imieniu Anrestu, w 2008 roku podpisywał z aresztem umowę na zatrudnianie więźniów.

Robert M. o mały włos sam nie został więźniem. Za wynoszenie informacji z policyjnych baz danych oraz poświadczenie nieprawdy w dokumentach został skazany na 2 lata i 2 miesiące więzienia. Jednak w 2011 roku wyrok złagodzono i zawieszono jego wykonanie na 5 lat. Jak wynika z akt rejestrowych, do dziś jest prezesem Anrestu. Mimo że prawo zabrania, by osoba karana stała na czele spółki.

Księgowa: Były „boki” na piłkarzach

Kolejnym świadkiem przesłuchanym przez ABW była księgowa Danuta Ś., która przez lata pracowała dla Krzysztofa S. Także ona popadła z nim w konflikt na tle finansowym. Księgowa zeznała w ABW, że pałac w Wąsowie był remontowany rękami więźniów.

Dodała, że szef pomógł także radcy prawnemu skazanemu w głośnej aferze związanej z przejmowaniem kamienic. Ten skazany, podczas odbywania kary, zajmował się w Onyksie pracą umysłową. Inni nasi rozmówcy dodawali, że udzielał tam porad prawnych.

Fragment zeznań księgowej: - U nas w firmie pojawił się również Mariusz P., skazany za napad z bronią w ręku [siedział w więzieniu ok. 10 lat - dop.red.]. Po wyjściu z więzienia od razu został u nas zatrudniony. Został też dzierżawcą hotelu A2 i stacji benzynowej w Sękowie należącej do jednej ze spółek. „Stary” wysyłał Mariusza P. do kierowców, jeśli się buntowali, że za mało dostają. Bo jemu nikt nie podskoczył. „Stary” mówił kiedyś, że jak chce się jakieś zeznania, to wysyła się Mariusza P., on przystawia pistolet do kolana i uzyskuje, co się chce.

Mariusz P. obecnie ma sprawę o nielegalne posiadanie broni. W lipcu 2015 roku został za nim wydany list gończy, ale po niedługim czasie został odnaleziony przez policję. Proces toczy się w sądzie w Obornikach Wlkp.

Księgowa Danuta Ś. opowiedziała też ABW o dawnej działalności Krzysztofa S. w klubie piłkarskim Sokół Pniewy i jego późniejszej działalności menedżerskiej. Przez ręce biznesmena przeszło wielu znanych piłkarzy, w tym reprezentantów Polski.

- Ż., Rz., K. i inni piłkarze przechodzili przez szkółkę w Szamotułach. Szef kiedyś kazał mi rozpisać, ile zarobiliśmy na poszczególnych piłkarzach. Przy sumach szef dopisywał „plus”, mówiąc, że są to „boki”. Były to pieniądze, które zarobił poza oficjalną umową - zeznawała księgowa. Śledczym podała przykłady także innych, jej zdaniem, nierzetelnych transferów znanych piłkarzy.

Wdowa: Miałam instrukcje, jak zeznawać

ABW wezwała także na przesłuchanie wdowę po reprezentancie Polski w piłce nożnej. Piłkarz wielką karierę zaczynał właśnie w Sokole Pniewy, skończył w niemieckiej Bundeslidze. Jako młody człowiek, jeszcze w pełni sił, prowadzenie swoich spraw majątkowych powierzył Krzysztofowi S. Miała się między nimi wytworzyć bliska relacja, niczym między ojcem a synem.

Śledczy z ABW podejrzewali, że oprócz więźniów wdowa jest kolejny zaufanym figurantem, dzięki któremu Krzysztof S. ukrywa majątek przed wierzycielami. Wdowa nabyła dwa domy od Krzysztofa S. Kobieta na przesłuchaniu w ABW nie chciała odpowiedzieć, czy jej transakcje z Krzysztofem S. były fikcyjne.

W końcu się jednak otworzyła. Zaczęła odpowiadać na pytania, gdy na powtórne przesłuchanie wezwała ją nadzorująca śledztwo prokurator Wioleta Rybicka.

- W listopadzie 2006 roku, już po śmierci męża, dostałam telefon od Krzysztofa S. Miałam się zgłosić do notariusza w Szamotułach. Na miejscu Krzysztof S. powiedział, że kiedyś on pomógł mi, teraz ja muszę pomóc jemu i chaty chwilowo musimy przepisać na mnie. Nie płaciłam mu za to żadnych pieniędzy - zeznała wdowa w listopadzie 2009 r. na przesłuchaniu w Prokuraturze Okręgowej w Poznaniu.

Zwierzyła się także pani prokurator, że wcześniej w ABW nie mówiła prawdy. Bo tuż przed tamtym przesłuchaniem odwiedził ją w Niemczech nieznany jej wcześniej Robert M. (ekspolicjant pracujący dla Krzysztofa S.) oraz znany jej trener piłkarski Bernard Sz. ze szkółki w Szamotułach.

- Robert M. wiedział, że mam być przesłuchana w ABW. Dawał instrukcje, jak mam zeznawać. Mówił, bym zgłosiła się do konsulatu w Hamburgu lub w Berlinie, bo Krzysztof S. powiedział, że jestem słaba psychicznie i mogę powiedzieć prawdę podczas przesłuchania w Polsce - mówiła wdowa na przesłuchaniu w prokuraturze.

Dodała, że tej rozmowie przysłuchiwał się jej znajomy z Niemiec. Zeznała również, że bała się Krzysztofa S. i była marionetką w jego rękach. Miała też do niego olbrzymi żal. Jej zdaniem Krzysztof S. przestał wywiązywać się z ustaleń, że po śmierci męża systematycznie będzie jej przekazywał pieniądze na życie.

Nie masz pracy? Zostań prezesem

ABW przesłuchała także Michała N. To następny były policjant w otoczeniu Krzysztofa S. W latach 90. był m.in. kierowcą biznesmena. A potem, mimo braku kompetencji, został prezesem i likwidatorem spółek.

Zeznania Michała N.: - W 2007 roku zostałem prezesem Onyks Poznań. Akurat nie miałem pracy, a od znajomego ekspolicjanta dowiedziałem się, że jest do wzięcia kierownicze stanowisko. Nigdzie wcześniej nie byłem prezesem zarządu. Na spotkaniu Krzysztof S. nie mówił o sytuacji finansowej spółki, a ja nie dopytywałem. Miałem mieć pół etatu za 2 tys. zł brutto. Później okazało się, że zostałem wykorzystany do popełniania przestępstw. Wyszło na jaw szereg nieprawidłowości, fałszowanie faktur i moich podpisów. Założeniem Krzysztofa S. było to, że w razie czego ja wezmę na siebie te fałszerstwa. Gdy to zrozumiałem, od razu złożyłem rezygnację.

Były policjant był pewien, że uczestniczył w nielegalnej działalności. Mówił śledczym, że chciałby zostać tzw. małym świadkiem koronnym, czyli skorzystać z nadzwyczajnego złagodzenia kary. Przyniósł do ABW wiele dokumentów holdingu Onyks.

Były policjant zeznał też o znajomościach Krzysztofa S. - z szefem jednej z prokuratur oraz z sędzią mającym nadzór nad zakładami karnymi. Obaj prawnicy mieli gościć na zakrapianych imprezach u Krzysztofa S., na których ponoć pojawiały się także panie do towarzystwa, a nawet masażysta. Michał N. zapewniał, że na własne oczy widział imprezujących prawników. Jak się dowiedzieliśmy, ABW zdobyła później nagrania z tych imprez.

- Nagrania potwierdzały, że znani poznańscy prawnicy, w tym sędziowie, gościli na spotkaniach u Krzysztofa S. Wspólnie pili alkohol, grali w karty. Ale takie wizyty to jeszcze nie przestępstwo, a raczej materiał na postępowanie dyscyplinarne - mówi nam pracownik organów ścigania, który zna ustalenia śledztwa ABW.

Świadkowie: Boimy się prowokacji

Świadkowie ABW twierdzili, że Krzysztof S. ma szerokie możliwości i obawiają się, że zostaną ukarani za niekorzystne dla niego zeznania. Wspomniana już Joanna T. powiedziała w ABW, że boi się podrzucenia narkotyków albo wrzucenia pod samochód. Także były policjant Michał N. przypuszczał, że może paść ofiarą prowokacji. Wiele wskazuje, że akurat jego słowa okazały się prorocze.

23 grudnia 2008 roku, niewiele ponad miesiąc po złożeniu pierwszych zeznań w ABW, zatrzymano Michała N. oraz jego partnerkę Ewę. Również ona pracowała w spółce Krzysztofa S. i zaczęła zeznawać w ABW. Dotarliśmy do akt ich sprawy.

Partnerka Michała N. z samego rana została zatrzymana przez policję w centrum Poznania. Kobieta skarżyła się później, że właściwie od razu policjant sięgnął ręką pod siedzenie jej samochodu i wyciągnął stamtąd... narkotyki. Spod siedzenia wyciągnął też kluczyk. Do jakich drzwi? Ta „zagadka” szybko się wyjaśniła.

Policjanci wraz z kobietą pojechali do mieszkania, w którym przebywał Michał N. Kazali mężczyźnie zejść z nimi na przeszukanie piwnicy. Michał N. nie mógł jednak otworzyć drzwi, bo okazało się, że klucz, którym zawsze otwierał piwnicę, nie pasuje do zamka. Wtedy towarzyszący mu policjant wyciągnął kluczyk, który nieco wcześniej „znalazł” pod siedzeniem samochodu. Policjant otworzył piwnicę i po chwili znalazł w niej następną porcję narkotyków. Były owinięte w foliówki z logo Onyksu i pałacu w Wąsowie. Znalazł też maszynkę do bicia fałszywych pięciozłotówek.

Michał N. oraz jego partnerka trafili do tej samej prokuratury, w której ważną funkcję pełnił prokurator mający być uczestnikiem imprez u Krzysztofa S. Obojgu postawiono zarzuty. Bronili się, że padli ofiarą prowokacji za zeznania przeciwko „szefowi wszystkich szefów”.

Sprawę szybko przejęła inna poznańska prokuratura. W jej wyjaśnianie zaangażowała się także ABW. Jeden z funkcjonariuszy agencji napisał potem notatkę i wysłał ją do prokuratury. Uzyskał informację jakoby w zdobyciu podrzuconych narkotyków pomagał jeden ze skazanych policjantów pracujących dla Krzysztofa S. Ale potem nie zapłacił za zamówione narkotyki i „na mieście” rozeszła się fama, że tenże ekspolicjant jest nieuczciwy.

Funkcjonariusz ABW pisał też, że w samym podrzuceniu narkotyków brał udział pewien policjant, który po godzinach dorabiał na bramce w klubie „Alcatraz”.

W grudniu 2009 roku poznańska prokuratura umorzyła sprawę Michała N. i jego partnerki. Śledczy uznali, że nie ma dowodów, że to były ich narkotyki. Podejrzewali prowokację, ale jej autorów nie udało się ustalić.

Śledczy spierają się o umorzenie

Pół roku później, w czerwcu 2010 roku, umorzono także główne śledztwo dotyczące działalności Krzysztofa S. Sprawę, w której wiele czynności wykonała ABW, umorzyła nadzorująca postępowanie doświadczona poznańska prokurator Wioleta Rybicka.

Śledztwo prowadzono pod kątem 10 potencjalnych zarzutów: powoływania się przez Krzysztofa S. na wpływy w urzędzie wojewódzkim, podrabiania weksli i poświadczania nieprawdy w dokumentach, korumpowania funkcjonariuszy publicznych, w tym również pracowników wymiaru sprawiedliwości, tworzenia fałszywych dowodów, wyprowadzania majątku z upadłych spółek, by nie zaspokoić wierzycieli. Prokurator Wioleta Rybicka uznała, że albo brakuje dowodów na popełnienie przestępstwa, albo też w ogóle nie doszło do złamania prawa.

- Sprawa, którą prowadziłam wspólnie z ABW, była bardzo ciekawa. Dowody wskazywały na liczne nieprawidłowości, ale nie były na tyle mocne, by skierować do sądu akt oskarżenia - podkreśla prokurator Rybicka.

Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, jej decyzja wywołała olbrzymi niesmak w ABW. Agencja, co nie jest częstym krokiem, zdecydowała się na interwencję u przełożonych Rybickiej. ABW poskarżyła się do Prokuratury Apelacyjnej w Poznaniu. Domagała się wznowienia śledztwa i przeniesienia go poza Poznań. Agencja, proszona przez nas o komentarz, odmówiła i odesłała do Prokuratury Apelacyjnej w Poznaniu.

Marek Konieczny, rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej: - U nas nie ma śladu po pisemnej skardze ABW. Może były jakieś rozmowy, ale nic mi nie wiadomo na ten temat. Wpłynęło za to do nas pismo od Krzysztofa S. Zawiadamiał, że świadkowie, którzy zeznawali przeciwko niemu, kłamali. Domagał się wszczęcia postępowania. Wszczęto je i umorzono, bo nie stwierdzono, by świadkowie składali fałszywe zeznania.

Przedsiębiorca Krzysztof S. nie chciał z nami rozmawiać. Z akt śledztwa wynika, że stanowczo zaprzeczał niekorzystnym zeznaniom swoich byłych pracowników. Twierdził, że świadkowie ABW chcą go zniszczyć z finansowych pobudek. Wskazywał, że zawiązano wymierzony w niego spisek.

Pałac znika z Onyksu

Śledztwo ABW dotyczyło okresu upadku Onyksu, holdingu tworzonego przez Krzysztofa S. od lat 90. Osoby znające biznesmena twierdzą, że przyczyną jego kłopotów było nieracjonalne podejście do ryzyka w biznesie. Przedsiębiorca miał przeinwestować w zakup sprzętu potrzebnego do budowy autostrad. Ponoć sądził, że zbije fortunę na budowie dróg. Jednak błędy w zarządzaniu firmą zweryfikowały te plany.

Gdy Onyks i spółki wchodzące w skład holdingu zaczęły tonąć, Krzysztof S. starał się ocalić składniki swojego majątku. Przede wszystkim pałac w Wąsowie, który również był zadłużony.

W 2006 roku spółka Onyks Hotel, reprezentowana przez Krzysztofa S., aportem wniosła pałac do spółki Anrest. Gdy potem do Onyksu Hotel zapukał komornik i zapytał o pałac, usłyszał, że nieruchomość jest już własnością innej spółki.

Tamtą transakcję, w śledztwie prowadzonym przez ABW, tak oto opisała Agata U., jedna z księgowych: - Wszyscy pracownicy rozmawiali o wniesieniu pałacu aportem do spółki Anrest. [Zadłużony] pałac wcześniej był wyceniany na 20-25 mln zł, a wycena w aporcie była dużo niższa [na 200 tys. zł]. Informowałam Krzysztofa S., że to może rodzić konsekwencje podatkowe. Pytałam, jak prawidłowo ubezpieczyć pałac, skoro przedstawiono tak niską wycenę. Otrzymałam odpowiedź, że mam nie niepokoić zarządu. Jako pracownicy byliśmy zaskoczeni tak niską wyceną i jednocześnie przekonani, że pojawi się kontrola z Urzędu Skarbowego. Ale nikt się nie pojawił - zeznała Agata U. w ABW.

Krótko po tym, jak pałac trafił do spółki Anrest, prezesem Anrestu został jeden z poznańskich adwokatów. Z kolei właścicielem udziałów na pewien czas został kolejny prawnik z otoczenia Krzysztofa S. Potem doszło do kolejnych zmian. W 2007 roku prezesem Anrestu został ekspolicjant Robert M., mający już wtedy kłopoty z prawem.

Sędziowie szkolą się w pałacu

Kilka lat temu do prowadzenia pałacu powołano nową spółkę. Nazywa się „Pałac w Wąsowie”. Kieruje nią partnerka życiowa Krzysztofa S., a przewodniczącym zgromadzenia wspólników został jeden z prawników od lat reprezentujących biznesmena. Bliskim krewnym tego prawnika jest z kolei wieloletni sędzia Sądu Apelacyjnego w Poznaniu.

Pałac jest położony 50 km od Poznania. W ostatnich latach był chętnie odwiedzany przez prawników. Od poznańskiego sędziego, pragnącego zachować anonimowość, usłyszeliśmy taką oto anegdotę.

- Pewnego weekendu pojechałem z rodziną obejrzeć pałac. Lubimy zwiedzać stare budowle. Przy okazji weszliśmy do restauracji na obiad. Przy mniej więcej dziesięciu różnych stolikach siedzieli rozmaici znani mi poznańscy prawnicy. Wyglądało na to, że każdy z nich przyjechał tam osobno. Był to ciekawy widok. Ale nie wiem, z czego wynikała taka popularność tego miejsca - opowiada nam sędzia.

Pałac, jak się dowiedzieliśmy, jest miejscem nie tylko na weekendowe wypady prawników.

W 2010 roku poznański Sąd Apelacyjny zorganizował w Wąsowie 20-lecie swojego istnienia. Zaproszono sędziów z Poznania i innych miast. Dwudniowe spotkanie dla 75 osób było połączone ze szkoleniem. Kosztowało 24 tys. zł. Pałac został wybrany bez przetargu przez kierownictwo poznańskiego sądu.

Kolejne dwudniowe szkolenie odbywało się w 2014 roku. Uczestniczyło w nim 69 osób, kosztowało 33 tys. zł.

- Część osób z sądu wiedziała, kim jest Krzysztof S., jakie kontrowersje są z nim związane. Dlatego były zbulwersowane faktem, że te spotkania zorganizowano właśnie w pałacu w Wąsowie - mówi nam pracownik poznańskich organów ścigania.

Tymczasem władze poznańskiego Sądu Apelacyjnego zapewniają, że nie wiedziały, że pałac jest powiązany z Krzysztofem S., „bohaterem” różnych spraw karnych.

- Nie wiedziałem, że jest jakiś związek pałacu z osobą Krzysztofa S. Nie znam tego człowieka - mówi nam Krzysztof Józefowicz, prezes poznańskiego Sądu Apelacyjnego. - W 2014 roku, kiedy mieliśmy tam jedno z naszych dwóch spotkań, zaistniała nagła sytuacja. Trzeba było zorganizować duże szkolenie w związku ze zmianą ustawy o sądach powszechnych. Rocznie organizujemy ze 20-30 różnych szkoleń, a tam były tylko dwa. Proszę więc nie doszukiwać się żadnych podtekstów.

W sobotnim „Głosie Wielkopolskim” napiszemy o relacjach finansowych Krzysztofa S. z politykiem lewicy Waldemarem Witkowskim

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Poznańska ośmiornica: ABW, prawnicy i imprezy u "szefa wszystkich szefów" - Głos Wielkopolski

Komentarze 46

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

h
haha poprostu
W Poznaniu oficjalnie dawno wybuchła afera reprywatyzacyjna. Kaziu K. GANGSTERZY Z Rybak itd. Ale tu niema Hani G. W. więc po co komisja. Mosty się walą a Jasiu buduje ścieżki rowerowe na siłę. Aha on przez mosty nie jeździ.
h
haha poprostu
W Poznaniu oficjalnie dawno wybuchła afera reprywatyzacyjna. Kaziu K. GANGSTERZY Z Rybak itd. Ale tu niema Hani G. W. więc po co komisja. Mosty się walą a Jasiu buduje ścieżki rowerowe na siłę. Aha on przez mosty nie jeździ.
A
Aka
Wszystko co tu napisano o Sieji to prawda!!! Nie byl zadnym pionkiem, on wszystko zalatwia po znajomosci-a ma szerokie. Przy Kwiatowej 42 odbywaly sie te "zakrapiane rozmowy". Szef wszystkich szefow - tak nazywany we wszystkich swoich spolkach, a jest ich tyle, ze ciezko sie doliczyc. Kazdy kto rozpozna sie na jego interesach szybko ucieka-jezeli ma jeszcze taka mozliwosc.
a
asia
Ale r
To że nie wrati
K
Kabaret
Gościu zmień już płytę bo wieje nudą..... wykrzesaj z siebie więcej kreatywności skoro masz taką bogatą wyobraźnię
S
STY
Pelagia żywi się aferami, w jednej sam bierze czynny udział
11q
pan o którym jest artykuł wcale aż tak dużo nie znaczyl w elektromisie karty na samej górze rozdawał Mariusz . Wiesław i słynny poznański deweloper w
K
Krzysztof
ABW jest tu przedstawione, jako nieskazitelene. Tymczasem pułkownik Krystian Adolf Marciniak jeszcze jako radny w latach 1990-94 blokował dochodzenie w sprawie pedofila Kroloppa, którego wskutek jego działań aresztowano dopiero 10 lat pożniej . W konsekwencji Krolopp zaraził AIDS setki poznańskich dzieci ze swojegu chóru "Polskie Słowiki" . Dzisiaj ci mężczyżni zarażaja innych i umieraja przedwcześnie
Marciniaka od 2002 roku jako niebezpiecznego pedofila ścigał Interpol. Mimo to w ABW stale awansował, zdążył zostać dyrektorem kluczowego departamentu w Warszawie, potem szefem Delegatury w Poznaniu . Sprawę karną o pedofilie sąd umorzył i akta utajnił na 15 lat.
Marciniak od 9 lat pobiera emeryture w wysokości 23 tys. złotych miesięcznie, czyli od 43 roku życia, dyrektoruje państwowym spółkom na tej emryturze .
Niejasna jest też rola narzeczonego, a właściwie konkubina zamordowanej Ewy Tylman, który podobnie jak marciniak jest oficerem ABW.
P
Pewnik
Raczej pomocnik cieśli!
z
ziro
Panie redaktorze pisze Pan że porozumienie na prace z przez więźniów było do 2009 roku. Troche niedokładnie bo po pożarze w 2011 pałac sprzątali ....więźniowie
G
GW
Korupcja już dawno zjadła kraj ,który nazywa się Polska przetargi Itp wybudowanie kilometra Autostrady kosztuje drożej niż w Niemczech a towar użyty do budowy to piach i przychylne oko Inspektora Nadzoru w związku że buduje się z piachu na piachu to robią się latem koleiny w Niemczech podłoże ma 0.5m betonu zamiast transmisji z Sejmu powinni transmitować w Telewizji wszystkie przetargi Koniec będzie Korupcji
G
Genek
Już od dawna się mówiło się że śmietanka Poznania może zamówić sobie wyrok na telefon żadna nowość
...
"Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych orzekł, że międzynarodowa sieć przestępców zdołała "wyprać" co najmniej kilkadziesiąt milionów dolarów ..."
==========================================================================
"...międzynarodowa sieć przestępców zdołała "wyprać" co najmniej kilkadziesiąt milionów dolarów ..." To jakaś goowniana aferka więc ją rzucili na pożarcie, żeby sobie opinię poprawić. Prawdziwe afery i ich bohaterowie mają się dobrze. Solidarność psących się na społeczeństwach społecznych pojawek i pasożytów, to zjawisko GLOBALNE. Wpadją tylko mali, nielojalni i bezużyteczni.
p
pozananiak
To szambo jest jak bagno wciągające i niszczące normalnych ludzi ,Przeczytajcie - afery prawa ,przestępcy w togach,-Poznanska Prokuratura opisana jako trójkąt bermudzki gdzie wszystko ginie.I wszystko jest przeinaczane.Wyroki powinny być publikowane w satyrycznych pisamch,bo mozna miec wątpliwosci poważne czy prokuratorzy rozumieją język polski,,i czy w ogóle udało im sie cokolwiek ukonczyc.po prostu tragedia narodowa.
p
poznaniak
Większa korupcja niz we Wloszech,bo tam chociaz walczą z takim dziadostwem.Najbardziej logiczne
byloby wypozycyc z Niemiec choćby o 90 procent mniej policjamntow,prawnikow, itp a i tak byloby taniej i rzetelniej.Tu to nie ma co zbierac,bo ta zgnilizna poszla do gruntu.
Moze z Czechosłowacji?Byle nie naszych.
Wróć na i.pl Portal i.pl