Wanda Lurie, warszawska Niobe. Mścisław Lurie: Niewiele pamiętam z dzieciństwa oprócz strachu. Nauczyłem się mówić dopiero jako pięciolatek

Marcin Zasada
Wanda Lurie
Wanda Lurie Dawid Parus/Polskapresse
Wanda Lurie. Powstanie Warszawskie wydało na świat swoje dziecko. Urodzony w bólu i cierpieniu Mścisław Lurie został naznaczony tym wszystkim, co samobójczy zryw zostawił Polsce. Heroiczną dumą i ranami - pisze Marcin Zasada.

[Zwiastun] Tajemnice Państwa Podziemnego from Polska Press Grupa on Vimeo.

Piękny, słoneczny dzień 5 sierpnia 1944 roku. Pod bramę fabryki Ursus Niemcy spędzili jak bydło kilkuset mieszkańców Woli i Śródmieścia. Z mieszkań i piwnic wywlekali ludzi ogniem i granatami. Wśród stada prowadzonego na rzeź szła Wanda Lurie, wyprowadzona z piwnicy przy Wawelberga, razem z trójką małych dzieci. Była w ostatnim miesiącu ciąży.

Zza płotu słychać było błagania, jęki, potem strzały. Wanda trzymała się z tyłu, wycofywała się w nadziei, że kobiet w ciąży nie zabiją. Zabijali.

Ona była w ostatniej grupie. Na dziedzińcu fabryki hitlerowcy z niemiecką dokładnością dzielili ludzi na czwórki i tak rozstrzeliwali, taśmowo, jedną po drugiej. Wanda próbowała się ratować. Mocno trzymała dzieci. Błagała o pomoc jednego z Ukraińców z oddziału tzw. hiwisów, dała mu trzy złote pierścionki. Niemieckiemu żandarmowi bezskutecznie przypominała o honorze oficera.

Pierwszy kulę dostał 11-letni syn Wandy. Potem ona i dwójka młodszych dzieci. Wanda wylądowała wśród setek trupów. Pocisk przeszedł przez dolną część czaszki, wyszedł przez lewy policzek. Razem z kulą wypluła zęby, dostała krwotoku ciążowego. Na pół przytomna, leżąc, widziała kolejne egzekucje, które ustały dopiero o zmierzchu. Przywalona czterema ciałami słyszała, jak oprawcy bawili się, pijąc wódkę i śpiewając piosenki.

Jak rabowali zmarłych i dobijali tych, którzy się jeszcze ruszali. Kolejne kule raniły ją w nogę. Ktoś zdjął jej z ręki zegarek. Po dwóch dniach samotnego konania wydostała się spod trupów i poczuła, że dziecko, które nosi w brzuchu ciągle się rusza. Wyczołgała się na ulicę, gdzie ponownie wpadła w ręce Niemców. Żandarmi popędzili ją do kościoła św. Wojciecha przy Wolskiej. "Kościół był już zapełniony ludnością Warszawy z różnych dzielnic. Leżałam przez parę dni przy głównym ołtarzu. Żadnej pomocy nie udzielono. Jedynie współtowarzysze niedoli podali mi tylko trochę wody. Po dwóch dniach zostałam przewieziona furmanką z ciężko rannymi lub chorymi do obozu przejściowego w Pruszkowie, stąd do szpitali w Komorowie i Podkowie Leśnej" - zeznawała po wojnie przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w Warszawie. W Podkowie 20 sierpnia urodził się jej syn, którego uratowała nadludzkim wysiłkiem. Nazwała go Mścisław. On po latach nazwie ją Polską Niobe.

Dlaczego ja?
Mścisław ma tyle samo lat co Powstanie. O ile jego matka była jednym z niewielu świadków rzezi ludności cywilnej, jakiej hitlerowcy dokonali na Woli w dniach 5-7 sierpnia, on jest żyjącym symbolem tego, co po Powstaniu zostało w nas wszystkich. W potomkach warszawiaków, którzy za szaleńczy bunt w 1944 roku zapłacili życiem. Mścisław Lurie wielokrotnie zadawał sobie pytanie: "Dlaczego ja?". I tak jak biblijny Hiob nie otrzymał odpowiedzi.
- Wygołocili mi całą rodzinę. Wszystkich, których nawet nie zdążyłem poznać i pokochać - mówi dziś z rezygnacją w głosie. Ten los spadł na tysiące ludzi, którzy przetrwali tę hekatombę. I tak jak oni Mścisław musiał jakoś wyjść z piekła, jakie dopalało się w zgliszczach zniszczonego kraju.

- Niewiele pamiętam z dzieciństwa oprócz strachu. Nauczyłem się mówić dopiero jako pięciolatek - opowiada. Lekarze z komisji badania zbrodni niemieckich pisali o nim: "Syn poszkodowanej jest nerwowy i źle sypia". - Do dziś boję się ciemności. Panikuję na widok munduru - przyznaje.

Po wojnie przeżył straszliwą biedę. - Czasem jedliśmy chleb, a czasem trzeba było jeść zielsko - wspomina. Przeżył śmierć ojca, powstańca i przedwojennego bogatego przemysłowca, który w nowej Polsce nie odzyskał ani zdrowia, ani majątku zostawionego na Wschodzie (ojciec urodził się na Białorusi) i w spalonej, zrównanej z ziemią Warszawie. Bolesław Lurie był chemikiem, przyjaźnił się z prezydentem Mościckim, miał w stolicy dobrze prosperującą sieć sklepów. A po wojnie dostał najniższą rentę, 252 zł. Średnia pensja była ponaddwukrotnie wyższa. Matka, wyniszczona wojną, pracowała dorywczo, żeby wyżywić syna i młodszą córkę Bożenę. Z każdym rokiem niedołężniała, wymagała coraz staranniejszej opieki, bo dawne rany przynosiły coraz większe cierpienie. Zmarła w 1989 roku. Dożyła 79 lat.

- Trudno opisać, co wtedy czułem. Gdyby nie bohaterstwo tej kobiety, nie byłoby mnie na świecie - głos Mścisława się łamie. - Powstanie zostawiło ślady nie tylko na jej zdrowiu. Matka, którą znałem, była sucha, ascetyczna, bezprzymiotnikowa. Wiem, że przed wojną była inną osobą - otwartą i radosną. Ale jak się cieszyć, gdy część jej życia została zgładzona? Nigdy się z tym nie pogodziła.

CZYTAJ TAKŻE: Piotr Gursztyn: Ludobójstwa w Warszawie dokonali tzw. zwykli Niemcy. Na rozkaz stawali się bestiami

Jakby plag zrzuconych na jego rodzinę było mało, Mścisław sam stracił dwoje własnych dzieci. Okrucieństwo losu, który naznaczył go przed urodzeniem, wróciło, gdy próbował ułożyć dorosłe życie. Jego pierworodny żył 77 dni. Córka zmarła dzień po narodzinach. Znów pytał: "Dlaczego ja?". I znów nie usłyszał odpowiedzi. Do dziś stara się o grupę kombatancką, która przynajmniej dawałaby mu bezpłatne leki, na które obecnie ledwo starcza mu pieniędzy. ZUS nie przyznał mu pierwszej grupy inwalidzkiej. Mścisław od lat odbija się od urzędów, urzędników, druczków i komisji.

Zbuntowane miasto było
Wśród opinii o Powstaniu Warszawskim nie brakuje tych krytykujących beznadziejną walkę, która zdruzgotała Polskę i Polaków na lata. Mścisław wierzy jednak w słuszny heroizm tego zrywu. I raz jeszcze przywołuje matkę, która też znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Przeciwstawiła się wyrokowi śmierci i cudem przetrwała.

- Patriotyczna więź jest trochę jak więź między matką a synem. Niewytłumaczalna, metafizyczna. Tak samo nie da się tłumaczyć cudu, którego doświadczyłem. Skoro Bóg nas wyznaczył do cierpienia, takie życie darowane, wyrwane ze szponów śmierci ma inną wartość - uważa. Tak jak niepodległość kiełkująca w gruzach zmasakrowanej stolicy.

Wanda lubiła opowiadać o tym, co ją spotkało. Kilka razy zeznawała przed komisją badającą zbrodnie nazistów, ale potem rzadko sięgała do bolesnych wspomnień. Synowi opowiedziała tylko część swojej historii. Resztę Mścisław poznał dzięki spisanym zeznaniom, książkom, zdjęciom i relacjom świadków. Docieranie do własnego dziedzictwa, do naszych nadwątlonych korzeni, tyle że w wymiarze narodowym, to wciąż nasz polski problem. Choć minęło 65 lat.
- Matka nie była w stanie wracać do przeszłości. A ja nie byłem w stanie pytać - wyjaśnia Mścisław. - Później szukałem swojej rozrzuconej rodziny na całym świecie, we Francji i Ameryce. Brzmienie mojego nazwiska jest nieprzypadkowe - mój prapradziadek służył w armii napoleońskiej. Ale braterstwo krwi czasem mniej łączy ludzi od wspólnych losów. Tylko my, dzieci wojny, rozumiemy się bez słów.
Bo liczy się życie

Już jako czternastolatek postanowił sobie, że zostanie chemikiem. Jak ojciec. Skończył studia, napisał doktorat. Ukończył też pedagogikę, na której zresztą również obronił pracę doktorską. Przez długie lata pracował w Instytucie Kształcenia Nauczycieli. Ożenił się. Cztery lata przed śmiercią matki los dał mu córkę. Dziś 23-letnia Monika studiuje w Szkole Głównej Handlowej. Ojciec chce, żeby przede wszystkim była szczęśliwa.

- To mój skarb, perła z Ewangelii. Dzięki niej czuję się trochę jak dinozaur tego świata. Ale to daje mi trochę spokoju - żartuje. - Życzę jej, żeby nigdy nie musiała się bać. Kilka lat temu opowiedziałem jej historię moją i mamy. Musiała wiedzieć, ale wyjaśniłem, że dla niej to nie może być temat pierwszorzędny. Bo liczy się życie. Najpierw trzeba żyć, żeby móc spojrzeć w przeszłość i wyciągnąć z tego wnioski.

Ofiara przeżyła kata
Znacznie trudniej przychodzi to tym, których niezawinionym nieszczęściom nigdy nie zadośćuczyniono. W dniach 5-7 sierpnia 1944 roku na Woli i w północno-zachodniej części Śródmieścia Warszawy zamordowano łącznie prawie 60 tysięcy ludzi.

CZYTAJ TAKŻE: Piotr Gursztyn: Ludobójstwa w Warszawie dokonali tzw. zwykli Niemcy. Na rozkaz stawali się bestiami

Rozkazy Hitlera i Himmlera: "Nie brać jeńców, wszystkich zabić", bezwzględnie wypełniały oddziały dowodzone przez generała policji i Waffen SS Heinza Reinefartha. W skład jego grupy bojowej wchodziły znane z niezwykłego okrucieństwa grupy Dirlewangera i RONA. W trakcie sierpniowej rzezi mordowano bez wyjątku - dzieci i starców, księży i zakonnice, lekarzy i chorych, mężczyzn i kobiety. W jednym z raportów do dowództwa Reinefarth donosił z troską, że nie ma już amunicji do dalszych egzekucji. 19 sierpnia 1944 r. Reinefarth znalazł czas na wysłanie przesyłki do Reichsführera SS Heinricha Himmlera.

Z dedykacją: "Reichsführer! Z naszych warszawskich łupów wojennych pozwalam sobie przesłać Panu dwie paczuszki herbaty wraz z najlepszymi życzeniami. Heil Hitler, Wielce oddany, Pański Reinefarth".

Prowadzona przez niego masakra w okupowanej Warszawie zszokowała nawet zaprawionego w bezwzględnym zwalczaniu partyzantki Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, generała Waffen SS, który dowodził akcją tłumienia Powstania. Na jego rozkaz ludobójstwo zostało zatrzymane, choć wynikało to raczej z chłodnej kalkulacji niż szlachetnych pobudek.

Co stało się po wojnie z Reinefarthem? Zaraz po jej zakończeniu władze polskie zażądały od Brytyjczyków i Amerykanów ekstradycji zbrodniarza, jednak alianci uznali, że może on być przydatny w procesach norymberskich i odmówili spełnienia prośby. Chociaż został później aresztowany w Niemczech, sąd w Hamburgu szybko zwolnił go z braku dowodów. Wtedy oprawca odpowiedzialny za śmierć tysięcy ludzi rozpoczął w RFN polityczną karierę. W 1951 roku został wybrany na burmistrza miasta Wester-land na popularnej wśród turystów wyspie Sylt. W 1962 roku zdobył mandat w landtagu w Szlezwiku-Holsztynie, a pięć lat później, po zakończeniu kadencji, otworzył kancelarię prawniczą. Władze RFN nigdy nie zgodziły się na jego ekstradycję. Co więcej, przyznano mu nawet generalską rentę.

- To skandal, z którego skali nawet nie zdajemy sobie sprawy. Z moich informacji wynika, że część bandytów Reinefartha do dziś bezkarnie żyje w Niemczech - irytuje się Mścisław Lurie. - Jemu się udało, bo był bogaty, był cwanym prawnikiem, a poza tym land, w którym się osiedlił, tylko udawał, że ściga zbrodniarzy wojennych.

Symptomatyczne w tym wszystkim jest to, że ofiara Reinefartha, Wanda Lurie, przeżyła swojego kata. To dla wielu symbol, choć może mało przekonywający, że jest jakaś sprawiedliwość. - Zawsze zastanawiałem się, co bym zrobił, gdybym spotkał Reinefartha twarzą w twarz. I do dziś nie wiem. Może bym mu napluł w twarz, może bym zabił, może przebaczył... - rozmyśla Mścisław.

Jesteśmy powstańcami
Dla niego ważniejsze od szukania kata stały się starania o upamiętnienie niezwykłego bohaterstwa swojej matki. W dążeniu unieśmiertelnienia "Polskiej Niobe" znalazł cel donioślejszy niż trwanie w bezsilnym pragnieniu zemsty. Napisał książkę o Wandzie Lurie. Dzięki jego wytrwałości w Warszawie, w pobliżu kolonii Wawelberga oraz ulic Wolskiej i Górczewskiej, stanął skwer nazwany imieniem matki. Marzył o Pokojowej Nagrodzie Nobla dla niej, rozpytywał o możliwości beatyfikacji i patronowania którejś ze stołecznych szkół.

W najbliższych dniach, w związku ze zbliżającymi się uroczystościami rocznicowymi, prawdopodobnie w imieniu mamy odbierze Order Orła Białego. Mówi, że coraz mniej czasu zostało mu, żeby postać "Polskiej Niobe" ocalić od zapomnienia. Bo tak jak pierwsze pokolenie urodzone w wolnej Polsce zbuntowało się przeciwko okupantowi, tak ona przeżyła wyrok śmierci, dając życie pierworodnemu Powstania Warszawskiego. On chce przypomnieć nam, że tak naprawdę wszyscy jesteśmy tymi powstańcami. Przynajmniej powinniśmy być.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Wanda Lurie, warszawska Niobe. Mścisław Lurie: Niewiele pamiętam z dzieciństwa oprócz strachu. Nauczyłem się mówić dopiero jako pięciolatek - Portal i.pl

Wróć na i.pl Portal i.pl