Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Powrót fryzjerów. "Najbardziej wkurzało to, że Polacy nie mogli iść do salonu, a politycy mieli idealne fryzury"

Maria Mazurek
Maria Mazurek
Konrad KozłOwski/Polskapress
To dziwny, trochę humorystyczny efekt izolacji: okazało się, że jedną z rzeczy, których brakuje nam najbardziej jest... wizyta u fryzjera. Można nazwać to fanaberią rozpuszczonego społeczeństwa, a można powoływać się na dane historyczne: kobiety nawet w obozach pracy starały się dbać o fryzurę. Tak czy inaczej: zakłady fryzjerskie zostały znów otwarte. I przeżywają teraz oblężenie klientek. Która doczeka się na swój termin, ta szczęściara.

Klientki pisały, że prześlą pieniądze, a on wykona usługę, jak otworzy salon. Inne dzwoniły, błagając: ratuj, muszę sama zafarbować włosy, jaki kolor kupić? A czasem po prostu dawały znać: tęsknimy, myślimy o tobie, będzie dobrze.

Ostatecznie, dzięki tym słowom i gestom (choć z pomocy klientek nie musiał na szczęście skorzystać) Robert Dajczer, krakowski fryzjer, wspomina tę izolacją w pewnym sensie pozytywnie. Jasne, wpędziła go w kłopoty i - momentami - czarne myśli. Ale też nigdy nie czuł takiego wsparcia.

Halo, kontrola

Dajczer ma 33 lata, a o tym, że zostanie fryzjerem, wiedział od dziecka. Nie rozważał nawet innej drogi, nie kalkulował. - W życiu trzeba robić, co się kocha - tłumaczy zwięźle. Od paru lat prowadzi salon na Rogozińskiego w Krakowie, na granicy Grzegórzek i Dąbia.

Nie było opcji, żeby otwierać go podczas izolacji. Raz: że czuł: to czas, kiedy wszyscy musimy zachować się odpowiedzialnie. Dwa: prawie pewne, że skończyłoby się to źle. - Znajoma fryzjerka w tym czasie miała remont w salonie - opowiada. - To całkowicie legalne: nie mogliśmy przyjmować klientów, ale już remontować zakład czy nadrabiać jakieś papierkowe zaległości - jak najbardziej. Szybko zapukała do niej policja. Służby naprawdę kontrolowały, czy salony pozostają zamknięte - opowiada.

Życiowe niespodzianki

Jeśli chodzi o pandemię, borykał się przez te dwa miesiące z tym, z czym każdy rzemieślnik z jego branży: brakiem dochodów, ale też - co może gorsze - poczuciem zawieszenia, niewiadomej. Nikt do końca nie mógł przewidzieć, kiedy fryzjerzy dostaną zielone światło, by wrócić do pracy. Narastały wokół tego różne spekulacje, domysły, plotki. - Mówiąc krótko: nie wiedzieliśmy, na czym stoimy - mówi Dajczer.

Fryzjerzy (jak i inni przedsiębiorcy z branży usług), którzy wynajmują lokale od miasta, mogli liczyć na ulgowe traktowanie. Ci, którzy płacą czynsz prywatnym właścicielom, byli w gorszej sytuacji. Wśród nich Dajczer. Przy zerowym dochodzie ponosił praktycznie te same, co zwykle, koszty.

- Na szczęście jakoś dałem radę. Nikogo nie krytykuję, ale osobiście uważam, że każdy człowiek, który pracuje na własny rachunek, powinien być przygotowany na przestój, mieć jakieś oszczędności. Tej epidemii nie dało się przewidzieć, natomiast wystarczy złamać rękę, żeby być wyłączonym z pracy. Powinniśmy liczyć się z tym, że życie przynosi niespodzianki - opowiada.

Polityków włos zadbany

Niektóre salony radziły sobie z załamaniem branży dość... kreatywnie. Na przykład sprzedawały klientkom mieszanki farb, którymi koloryzują ich włosy. - Trochę tego koloru, trochę innego, utleniacz, a tu damy pani wodę, proszę zmieszać, potem mąż niech nałoży, tylko równo. Powodzenia - rzucali .

Dajczer takich numerów robić nie zamierzał. Obostrzenia rozumiał. Nie buntował się, czekał cierpliwie. Ale dziwiło go jedno: salony fryzjerskie zamknięte, a politycy... mają równo, idealnie ostrzyżone włosy. Politycy, dodaje, wszystkich opcji. - Było to widać na debacie prezydenckiej. Raczej wątpliwe, żeby każdy z kandydatów miał akurat żonę z umiejętnościami fryzjerskimi... - powątpiewa Dajczer.

I dodaje: Polacy nie mogli iść do fryzjera, a w telewizji widzieli polityków, którzy ewidentnie łamią ten zakaz, są ponad prawo. To było głupie, choćby ze względów wizerunkowych.

Tęsknota

W czasie izolacji wydarzyły się dwie ciekawe rzeczy w temacie włosów. Pierwsza: rozkwit internetowych memów i żartów dotyczących fryzjerów. „Mężczyźni wreszcie zobaczą, jak naprawdę wyglądają ich kobiety”. Albo zdjęcie fatalnie ostrzyżonej świnki morskiej, podpisane: „Kiedy nie wytrzymujesz i bierzesz sprawy w swoje ręce”.

Po drugie: Ludzie naprawdę brali fryzjerskie sprawy w swoje ręce (z różnym efektem). Filmiki z krótkimi instrukcjami, jak samemu podciąć sobie grzywkę albo zlikwidować odrost, biły rekordy popularności. - Teraz, gdy klientki wracają, muszę „naprawiać” ich włosy - śmieje się Dajczer. - Ze strzyżeniem jeszcze czekały na mnie, ale z odrostem nie mogły już wytrzymać. Większość wybierała za ciemne odcienie. Albo takie, które dały efekt zielonej poświaty na włosach. Kolejny widok: włosy równo zafarbowane z przodu głowy, a z tyłu - mnóstwo plam.

Te dwie rzeczy: rozkwit humoru wokół tematu i podjęcie prób samodzielnego zajęcia się włosami, to w istocie przejaw tego samego: zatęskniliśmy za fryzjerami. Dlaczego bardziej niż za wizytą w kinie, galerii, a nawet restauracji? Przecież ładna fryzura to nie jest pierwsza potrzeba (szczególnie w czasach, gdy widzi nas głównie współmałżonek). Co więcej, jeszcze nie tak dawno większość Polaków dbała o włosy bez udziału fryzjera. Zresztą, do dziś wiele kobiet ochodzi się bez nich.

- Myślę, że są dwa aspekty - mówi Dajczer. - Po pierwsze w ostatnich latach Polacy, bo nie tylko Polki, nauczyli się bardzo dbać o siebie i teraz trudno im z tego zrezygnować. Po drugie: w comiesięcznej wizycie u fryzjera nie chodzi tylko o włosy. To taka godzina czy dwie „tylko dla siebie”; rytuał, który pozwala się zrelaksować. Mam milczące klientki, które szukają u mnie ciszy, wtedy to szanuję. A wiele traktuje te wizyty jako formę terapii: opowiadają mi o pracy, dzieciach, psach, chłopakach - mówi.

Powrót

Salony fryzjerskie zostały otwarte w zeszłym tygodniu. Ale mają działać na zmienionych zasadach.

Po pierwsze: maseczki (dla fryzjera i klientów). Po drugie: dezynfekcja sprzętu i wszystkiego, czego dotknął gość (klamka, fotel itd.) po każdej wizycie. Zapisy - tylko przez internet lub telefon. Nikt nie może siedzieć w poczekalni. Koniec z kawą, herbatą i ciastkami dla klientek. Nie mogą też korzystać z komórek.

- Dla mnie największą zmianą są maseczki i to, że nie mogę zaproponować klientkom nic do picia - mówi Dajczer. - Dezynfekcja? Dbałem o nią zawsze, nie jest dla mnie żadną nowością - kwituje.

„Przepustowość” jego pracy i tak nie uległa zmianie - jest jedynym fryzjerem w salonie, zawsze przyjmował klientów indywidualnie, na określoną godzinę. Logistyczną zagwozdkę mają salony, gdzie naraz pracowało kilku fryzjerów. Albo takie, gdzie jeden przyjmował w tym samym czasie dwóch, trzech klientów - jak pani Lucyna ma farbę na włosach, to pani Ani akurat umyje się głowę itd. Już wiadomo, że nowe obostrzenia odbiją się na terminie oczekiwania na wizytę i cenach usług fryzjerskich w takich miejscach.

- U mnie nie podrożało, bo moje koszty i styl pracy nie uległy szczególnej zmianie - mówi Dajczer. - Poza tym nie tylko nam epidemia dała popalić. Większość Polaków nieprzyjemnie odczuło jej skutki. Nie będę dokładać klientkom kolejnych kosztów. Ja się po prostu cieszę, że znów je widzę, że znów pracuję. Tęskniłem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Co włożyć, a czego unikać w koszyku wielkanocnym?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska