Potyczki wokół "Konstytucji dla nauki" Jarosława Gowina to spór bez typowej plemiennej polaryzacji

Piotr Zaremba
fot. Bartłomiej Ryży
Protesty studentów, a po części i naukowców, przeciw wciąż nieuchwalonej ustawie o szkolnictwie wyższym zaczynają się rozszerzać. Mateusz Werner, krytyk filmowy, ale też naukowiec, krytykujący coś, co Jarosław Gowin nazwał górnolotnie „konstytucją dla nauki”, zauważył paradoks. Na nowym prawie uczelnie w metropoliach raczej skorzystają. A jednak protest rozpoczęli stołeczni hipsterzy, okupując pomieszczenia rektora Uniwersytetu Warszawskiego. Teraz jednak symptomy sprzeciwu pojawiają się i w innych miastach: Łodzi, Krakowie, Wrocławiu, Szczecinie.

Możliwe, że część protestujących ma poczucie, że protestuje przeciw władzy PiS. Ale tkwi w tym paradoks, bo na liście 145 naukowców, którzy projekt niedawno oprotestowali, widzieliśmy gwiazdy konserwatywnej profesury - od Andrzeja Nowaka po Aleksandra Nalaskowskiego. Nadal tli się też opór w klubie PiS wyrażany może nie w głosowaniach, ale na Twitterze. Koalicja przeciwników jest luźna, ale szeroka - od prawicowego prof. Wojciecha Polaka, który poddał ten projekt wnikliwej krytyce, po luminarzy Krytyki Politycznej.

Jarosław Gowin przedstawił wojnę o ustawę jako starcie garstki radykałów i nieudaczników z większością środowiska akademickiego, przede wszystkim tą najbardziej utytułowaną. Ale jego protekcjonalne opowieści o Aleksandrze Temkinie, liderze Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej, jako o młodym człowieku, który nie może obronić doktoratu, zostały ośmieszone właśnie nazwiskami i tytułami coraz liczniejszych krytyków. Choć oczywiście jest część profesury, która projekt wspiera - co więcej, często powodowana szczytnym przekonaniem, że to recepta na większą efektywność uczelni. Na to, że nie będą marnowane pieniądze podatników.

Przy całym zakochaniu w sobie Gowin, trzeba to przyznać, i tak długo konsultował projekt - na tle standardu ustanowionego przez inne resorty, które potrafią przepchnąć swoje legislacyjne priorytety kolanem w tydzień. Możliwe, że była to jego recepta na kłopoty we własnym obozie. A jego nabzdyczenie okazało się zarazem asertywnością. Z jakichś powodów Jarosław Kaczyński postanowił dać mu tę ustawę w prezencie. Sądząc po głosowaniach w sejmowej komisji, nawet niespecjalnie zmienioną.

Spór dotyczy dwóch zasadniczych dylematów polskiej nauki. Pierwszy to model administrowania nią. Zaniepokojony wizją silnej władzy rektora nad uczelnią lewicowiec prof. Andrzej Leder pisze o coraz większym przyzwoleniu na autorytaryzm. Oczywiście pisowski.

Nie jest to trafne, choćby zważywszy na to, że ci, którzy są najgorętszymi rzecznikami „państwa PiS”, jak choćby Krystyna Pawłowicz, wciąż na projekt narzekają. Lekiem na bolączki polskiej nauki ma być zgodnie z intencjami Gowina traktowanie uczelni w większym stopniu jak przedsiębiorstwa. To anglo-amerykański koncept i trudno go uznawać za dzieło społeczeństw zniewolonych. Można oczywiście dowodzić, że każda korporacja jest trochę autorytarna. Ale przecież żaden model zarządzania uczelnią, także dzisiejsza „republika przede wszystkim profesorów”, nie jest stricte demokratyczny. Byłoby to sprzeczne z relacją mistrz - uczeń, bez której kształcenie akademickie nie miałoby większego sensu.

Problem jest inny. Na ile nowy model zarządzania będzie wymuszał ciasny pragmatyzm i ekonomizm, co jest zagrożeniem najbardziej dla kierunków humanistycznych. Uczelnia, z jednej strony, dostaje się pod władzę jednostki, która ma być przede wszystkim menedżerem, a nie liderem wspólnoty uczonych. Z drugiej - ma być kontrolowana, ale nie tyle przez rząd, co przez lokalne grupy wpływów reprezentowane w zewnętrznej radzie uczelni. Pojawiły się głosy, że to zagrożenie dla akademickiej wolności. Pytanie tylko z czyjej strony. Możliwe, że - jak zauważył Piotr Skwieciński - w regionach zdominowanych przez dzisiejszą opozycję (Polska zachodnia) to liberałowie będą rozdawać karty. Z kolei w Polsce wschodniej - prawica.

Nowy model prowadzi do paradoksów. Wobec braku gwarancji istnienia wydziałów na przykład przewody naukowe dostają się pod kontrolę senatu złożonego z przedstawicieli wszystkich kierunków. Czy będzie to służyło ich większej merytoryczności? Można wątpić. Obecny system przede wszystkim profesorskiej samorządności też budził rozliczne kontrowersje. Bywał krytykowany jako klikowy, hamujący awans młodych, niesprawiedliwy. Krytycy twierdzą jednak, że wylewa się dziecko z kąpielą. Że rektorów-dyktatorów będzie kontrolować jeszcze trudniej niż obecne rozproszone władze kilku szczebli.

Ministerstwo ma mieć oczywiście więcej do powiedzenia - poprzez ostrzejszy niż do tej pory system oceny poziomu uczelni. Ma to zagrażać słabszym prowincjonalnym ośrodkom. Wprawdzie gwarantuje się im zachowanie uniwersyteckiego szyldu, tam gdzie on już jest. Ale można je karać odbieraniem prawa nadawania stopni naukowych chociażby. - Chcecie bronić słabych studiów? - pytają rzecznicy reformy. Jej przeciwnicy odpowiadają, że nawet słabsze uczelnie mają znaczenie kulturotwórcze dla poszczególnych regionów. I że ustawa, zamiast pomagać im się podnosić na wyższy poziom, wprowadza niezdrowy mechanizm nadmiernej konkurencji. Taki wątek pojawił się nawet w ocenie Biura Analiz Sejmowych.

Nietrudno zauważyć, że niezależnie od racji jednej bądź drugiej strony (bo nauka nie może być workiem bez dna, potrzebne jej są mechanizmy efektywnościowe, niektóre z projektu Gowina są sensowne) kierunek zmiany sprzeczny jest z tonem kampanii i naturą programu PiS. Który chciał hamować, a nie powiększać rozwarstwienie między metropolitalnymi centrami a tak zwaną prowincją. Gowin potrafił zapewniać, że mniejszym uczelniom nic nie grozi, że wszystko to produkt mitomanii krytyków. A jego zwolennicy z kręgów liberalnej profesury wprost przyznawali: dla wszystkich nie starczy, postawmy na najlepszych.

Są i takie punkty, w których mamy wręcz do czynienia ze zdradą ideowych założeń obecnej prawicy. Jeśli większe niż do tej pory znaczenie dla naukowej oceny ma mieć obecność w międzynarodowych pismach naukowych, to zwłaszcza w dyscyplinach humanistycznych oznacza to marginalizację tematów ważnych dla Polski i Polaków. Zrezygnowano, owszem, z najbardziej kontrowersyjnych narzędzi, choćby z prawa ministra do likwidacji „niepotrzebnych kierunków” na poszczególnych uczelniach. To, co zostało, ma służyć przede wszystkim przesunięciu Polski w górę w międzynarodowych rankingach. Cel szczytny. Pytanie, czy w warunkach finansowej przykrótkiej kołdry nie realizowany kosztem wielu innych wartości.

Czy prezesa PiS pociąga odegranie w tej jednej sprawie roli proefektywnościowego modernizatora? Liberalna opozycja krytykuje projekt miękko. Jest zbyt podobny do jej własnych pomysłów. A może Kaczyński uważa, że broni w ten sposób racjonalnego wydawania pieniędzy? Byłaby to co do motywacji dobra wiadomość. Ale pytania o koszty tej konkretnej drogi, społeczne, intelektualne, nawet narodowe, się nasuwają.

Jest jeszcze prezydent Duda. Dał krytykom Gowina miejsce w swojej Narodowej Radzie Rozwoju, sam zgłosił kilka zastrzeżeń zgodnych z ich poglądami. Z drugiej strony, obecny minister nauki to potencjalny sojusznik Pałacu Prezydenckiego w walce o bardziej umiarkowany wizerunek prawicy, więc w weto nie bardzo wierzę. Jak widać, jest to gra bez typowej dla polskiej polityki plemiennej polaryzacji. Z wieloma aktorami mającymi skomplikowane cele. I z wieloma niewiadomymi. Ciekawe więc, co się wykluje z obywatelskiego protestu, nawet jeśli nie wróżę mu wielkiego powodzenia na początku upalnego lata.

poranny.pl/x-news

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl