18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Pomyłka na porodówce rozdzieliła siostry na 59 lat

Redakcja
Karolina na zdjęciu legitymacyjnym
Karolina na zdjęciu legitymacyjnym
Maria i Karolina całe życie deptały sobie po piętach. Chodziły do jednego liceum, uczęszczały na tę samą wyższą uczelnię w Krakowie i śpiewały w tym samym chórze w Nowym Sączu. O tym, że są bliźniaczkami jednojajowymi, które w 1952 r. zamieniono w sądeckim szpitalu, zorientowały się przez przypadek w wieku 59 lat. Teraz nie kryją szczęścia z odnalezienia swojej drugiej połówki - pisze Artur Drożdżak.

Ułamek sekundy. Czas się zatrzymał, dziewczyny stanęły, wymieniły spojrzenia i... zaraz każda zniknęła w swojej klasie liceum. Wtedy Maria po raz pierwszy w życiu zobaczyła siostrę, ale słowa z nią nie zamieniła. Drugie spotkanie nastąpiło dopiero 41 lat później, w 2011 roku. Teraz z Karoliną widują się regularnie. Łapczywie nadrabiają stracony czas.

Chucherko i płaksa
Mijały się całe życie i nie wiedziały, że łączy je coś więcej niż to, że Nowy Sącz był ich rodzinnym miastem. Maria mieszkała na obrzeżach, w Zawadzie, Karolina przy ul. Piramowicza. - Mama Józefa miała 22 lata, gdy w sądeckim szpitalu urodziła bliźniaki. Przywiozła mnie, chucherko ważące 1,6 kg i drugą dziewczynkę: dorodną, o wadze 3 kg. Ta druga zmarła po trzech miesiącach. Podobno miała wadę serce - opowiada Maria. Dziewczynce dano na imię Stasia i pochowano w rodzinnym grobowcu.

Pozostała przy życiu Maria została otoczona troskliwą opieką. Mama pracowała jako woźna w szkole. Ojciec Jan dorabiał jako stolarz, ale młodzi rodzice całą uwagę poświęcali maleńkiej kruszynce. Dawała im popalić. Jako niemowlak płakała dniami i nocami, nie chciała jeść. Była nie do zniesienia.

Los Karoliny toczył się odrębnym torem. Jej rodzice mieli już troje dzieci, ona była najmłodsza. Gdy przyszła na świat, ważyła 1,2 kg. Mama Apolonia nie szczędziła wysiłku, by utulić małą. Niemowlę ryczało godzinami. Nie pomagały wizyty u lekarza, modlitwy, rady znajomych.

Karolina chorowała, więc zamiast mleka jej pokarmem były leki, głównie antybiotyki. Gdy zaczęła dorastać, bywała agresywna wobec bliskich. Takie same zachowania były w przypadku Marii. Konfliktowa, wybuchowa w kontaktach z rówieśnikami, po prostu żywioł. Dopiero w wieku szkolnym obie się wyciszyły, złagodniały.

Znajome z liceum
W szkole podstawowej obie miały same piątki. Zdolne, pracowite, wzór. W II Liceum Ogólnokształcącym w Sączu pierwsza naukę zaczęła Maria. Karolina zjawiła się rok później, bo sporo chorowała. Rodzice zdecydowali, że rozpocznie naukę z opóźnieniem, z kolejnym rocznikiem.

Z czasem rozniosło się po szkole, że są w niej dwie podobne do siebie uczennice. Maria: - Koleżanki mi powiedziały, że mam sobowtóra. Byłam już w IV klasie, przed maturą. Na przerwie rzuciłam okiem na "tę drugą". Długi szkolny korytarz, a ona mignęła mi na przerwie między lekcjami. Fakt, podobna, ale jednego słowa z nią nie zamieniłam. Nie widziałam takiej potrzeby. Uśmiechnęłyśmy się do siebie, wymieniły spojrzenia i każda ruszyła w swoją stronę. Karolina: słyszałam, że jest taka dziewczyna o rok starsza, ale nic z tego nie wynikało. Szkoła była duża, z 1000 uczniów. Nie czułam przymusu, by z nią porozmawiać. Bo i o czym? Podobna i tyle. Raz wezwał ją na rozmowę wicedyrektor liceum, wychowawca w klasie "tej drugiej".

- Zwrócił się do mnie... Marysiu, a ja sprostowałam, że jestem Karolina. Zdziwił się, zażartował, że powinnyśmy zawiązać we włosach kokardy, by nas rozróżniać - opowiada Karolina. Żadnemu z nauczycieli i dyrekcji szkoły nie przyszło do głowy, by wyjaśnić zagadkę zadziwiającego podobieństwa uczennic.

Muzyczna pasja
Po maturze Maria wyjechała do Krakowa na studia historyczne w Wyższej Szkole Pedagogicznej, a Karolina rok później też zaczęła edukację na tej samej uczelni. Wybrała inny kierunek: biologię.

Maria: - W tamtym okresie raz moją mamę odwiedziła sąsiadka, opowiadała, że spotkała na dworcu Marysię, która "tak dziwnie z nią rozmawiała". Mama w to wątpiła, bo wiedziała, że cały byłam na studiach w Krakowie. Sąsiadka pewnie wtedy rozmawiała z Karoliną.

Obie od dzieciństwa uwielbiały śpiewać, słuchać muzyki.

Maria: -Taka była moja natura, ale i tradycja w domu. Tato grał na akordeonie, mama śpiewała. Muzyka we mnie była.
Karolina jako dziecko występowała na szkolnych akademiach, potem znalazła się w przykościelnej scholi, następnie w Chórze im. Jana Pawła II w Nowym Sączu, który powstał w 1971 r. Gdy zaczęła studiować zrezygnowała ze śpiewania. Maria pojawiła się w tym samym chórze dopiero kilka lat później. Zaczepił ją na ulicy Stanisław Wolak, organista i dyrygent. Myślał, że rozmawia z Karoliną. Był przekonany, że tak długo się nie odzywała, bo pochłonęły ją studia w Krakowie, wróciła, to pewnie już je skończyła.

Maria: - Zgodziłam się występować w chórze. Koleżanki jeszcze pamiętały Karolinę. Zwłaszcza jedna, Wanda.

Rozstanie z Sączem
Wanda Czernek wspomina, że z Karolcią, jak ciepło mówi o Karolinie, najpierw śpiewała w scholi, potem w Chórze im. Jana Pawła II. - Gdy potem przyszła do nas Marylka to ludzie je mylili, faktycznie myśleli, że Karolcia do nas powróciła - wspomina.

Karolinę jeszcze dłużej zna Irena Budnik, też miłośniczka muzyki i śpiewu. Razem chodziły do klasy w szkole podstawowej, potem do tej samej w liceum. Wspólnie występowały na akademiach, w scholi. Irena jest sopranem, Karolina altem. - Gdy Marylka pojawiła się w chórze, to raz przez pomyłkę powiedziałam do niej cześć Karolciu. Zrobiła dziwną minę - Irena pamięta to do dziś. Jednak to z Karoliną cały czas utrzymywała żywy kontakt, odwiedzała ją, wspierała, choć w 1977 r. Karolina wyjechała po studiach i zamieszkała z mężem w Stalowej Woli.

Tam urodziła dwóch synów, znalazła pracę, osiadła na stałe. W związku małżeńskim spędziła szczęśliwych 30 lat, aż do tragicznej śmierci męża pięć lat temu. Tylko czasem wracała w sądeckie strony, by zapalić świeczkę na grobie rodziców. Ciągnęła ją tu jakaś niewidzialna siła.

Maria też wyszła za mąż, urodziła trzech synów. Jako nauczycielka historii uczyła w kilku szkołach, od 10 lat jest na emeryturze, spokojnie mieszka z mężem w nowym domu w Chełmcu pod Nowym Sączem. Teraz poświęca całą swoją uwagę wnukom, dba również o pelargonie i pieska. 14-letni, schorowany spaniel Jacky nie odstępuje pani na krok.

Boska ingerencja
Łut szczęścia, przypadek, zbieg okoliczności? - Nie, to świadome działanie Ducha Świętego, który tak pokierował ludźmi, że prawda wyszła na jaw po tylu latach - nie ma wątpliwości Irena.

Jakby ktoś poukładał klocki domina, a Wanda była tą osobą, która jako pierwsza lekko dotknęła układanki, reszta potoczyła się lawinowo. Maria opowiada, że w zeszłym roku na 40-lecie chóru pojechała do Watykanu na grób Ojca Świętego. W drodze powrotnej siedziała obok Wandy, długo rozmawiały, padło imię Karolci, tej co przecież była tak podobna do niej, Marylki.
- To może się w końcu spotkacie - rzuciła Wanda.

Czemu nie - pomyślała Maria. Jak ustaliły, tak zrobiły. Irena bacznie i długo studiowała twarz Marylki. - Głos ten sam co Karolci, rysy twarzy też, ale gdy wychodząc z mieszkania zarzuciła jednym ruchem apaszkę na ramię to podskórnie wiedziałam, że muszą być siostrami. Tego gestu nie dało się podrobić - nie kryje Irena.

Zadzwoniła do Karolci, zaproponowała spotkanie w szerszym gronie. - Zastanawiałam się co ode mnie może chcieć obca dziewczyna, którą przelotnie widziałam wieki temu w liceum i której przecież nie znałam - wspomina Karolina. Powoli prawda wychodziła na jaw.

Okazało się, że Marylka urodziła się w tym samym 1952 r. W dowodzie miała, że 11 grudnia, Karolcia dzień później, bo 12. Zaczęła kiełkować myśl, że są bliźniaczkami. Czyżby poród jednej odbył się przed, a drugiej po północy? Pytań były setki. W jaki sposób, kiedy, jak to się mogło zdarzyć? Musiały się zmierzyć z przeszłością sprzed 59 lat.

Boska ingerencja
Pierwsze spotkanie w Stalowej Woli 3 grudnia 2011 roku. Karolcia aż wyszła przed dom, z Marylką rzuciły się sobie w ramiona.
Maria: - Za dużo było tych przypadków, rok urodzenia, miesiąc, szpital, podobieństwo rysów twarzy. Całą noc nie spałam przed spotkaniem, myśli wirowały. Potem już czułam, że to moja siostra.

Karolina: - Od razu wiedziałam, że to siostrzana dusza. Serce mi to podpowiadało. Tak mocno biło. Zaczęły konfrontować fakty. Doszły do tego, że jedna z mam musiała urodzić bliźnięta.

Karolina: - Moja Apolonia na pewno nie.

Maria: - A moja Józefa tak, jednak drugie niemowlę, mała Stasia, zmarło po 3 miesiącach.

Do dziś nie wiadomo czyim była dzieckiem i jak doszło do zamiany. Skala bałaganu w sądeckim szpitalu była niewyobrażalna, bo zamieniono dzieci co najmniej trzech matek. Nie wiadomo, co się stało z wcześniakiem, którego urodziła przypadkowa mama Karoliny, Apolonia.

- Tego się już nie dowiemy. Może żyje w jakiejś rodzinie, może nie. To pytanie bez odpowiedzi - uważają bliźniaczki. Szpitalne archiwum jest niekompletne, jego część spaliła się wiele lat temu. Lekarza i pielęgniarki z tamtego okresu już nie ma. Tydzień po spotkaniu siostry zrobiły badania DNA. Wynikało z nich, że w 100 proc. są bliźniakami jednojajowymi. Teraz już wiedzą, że przyszły na świat 11 grudnia 1952 r. Najpierw Maria, po 15 minutach Karolina.

Podobieństwa jak ze snu
Maria: - Porównałyśmy nasze życia i bilans jest podobny.

Mężowie mają tak samo na imię - Ryszard. Rodziły tylko synów, jedna dwóch, druga trzech.W tym samym czasie chorowały, leżały w szpitalu w 2006 roku.i przeszły podobne operacje.

- Nawet śnimy tak samo. Mamy koszmary na temat matury - śmieją się. Obie uwielbiają zupę pomidorową, nie znoszą flaczków. Gdy Karolina odwiedziła Marię w domu, zdezorientowany pies spoglądał to na jedną, to na drugą, obwąchiwał. I nie wiedział, do której się łasić.

Karolina teraz powinna zmienić nazwisko panieńskie, PESEL, a nawet datę urodzenia na 11 grudnia, ale nie ma na to czasu. - Inne rzeczy są dla mnie ważne - rzuca. Z perspektywy czasu siostry uważają, że dobrze się stało, że prawda wyszła na jaw dopiero teraz.

- Nie wiem co bym zrobiła, gdyby to się stało w wieku szkolnym. Kochałam rodzinę, w której się wychowałam. I jak mama Apolonia zniosłaby fakt, że nie rozpoznała zamienionego w szpitalu dziecka? - zastanawia się Karolina.
Ma żal do lekarzy, że dopuścili się zaniedbań.

Ile kosztuje rozłąka?
- Nie chcę wierzyć, że ktoś to zrobił z rozmysłem - opowiada Maria. Teraz bliźniaczki i ich rodzeństwo złożyli w sądzie pozew, w którym domagają się zadośćuczynienia za krzywdę spowodowaną blisko 60 -letnią rozłąką.

Tak dawniej wyglądała droga Kraków - Tarnów [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pomyłka na porodówce rozdzieliła siostry na 59 lat - Gazeta Krakowska

Wróć na i.pl Portal i.pl