Polskie termopile, czyli cud pod Wizną

Andrzej Krajewski
Nocny ostrzał polskich pozycji pod Wizną
Nocny ostrzał polskich pozycji pod Wizną
Gdyby w jakimkolwiek kraju świata podczas drugiej wojny światowej zaledwie kilkuset żołnierzy odpierało przez trzy dni ataki korpusu pancernego dowodzonego przez najzdolniejszego z generałów Adolfa Hitlera, opowiadano by o nich legendy, pisano książki, kręcono filmy. W Polsce po prostu o nich zapomniano - pisze Andrzej Krajewski

Dzięki ci Boże za skandynawskie zespoły metalowe. Swą muzyką dokonują bowiem prawdziwych cudów. Potrafią za jej pomocą nawet sprawić, że Polacy znajdują w sobie chęć do okazania szacunku przodkom, a nawet zaczynają odczuwać z nich dumę.

Ciekawe, kto w III RP pamiętałby jeszcze o kapitanie Władysławie Raginisie i jego żołnierzach, gdyby nie utwór szwedzkiego zespołu metalowego Sabaton. Rok temu na YouTube w ciągu kilku dni wideoklip o polskim batalionie broniącym się w bunkrach pod Wizną obejrzało ponad milion młodych Polaków zaskoczonych tym, czego się z dowiedzieli.

"Kiedy przeczytaliśmy o czynach kapitana Władysława Raginisa i jego przyjaciół, była to dla nas tak nieprawdopodobna historia, że sądziliśmy najpierw, iż nie może być prawdziwa" - opowiadał potem w wywiadzie udzielonym "Rzeczpospolitej" lider zespołu Joakim Brodén.

"Taka niesamowita odwaga, by 720 żołnierzy stawiało opór 42 tys. Niemcom! Uznaliśmy natychmiast, że to najbardziej interesująca bitwa historii, i oczywiście napisaliśmy o tym piosenkę" - mówił z wyraźnym zachwytem. Co zrozumiałe, bo przecież Brodén jest Szwedem, a nie Polakiem i tak niezwykłe bohaterstwo nie kwituje jedynie krótkim wzruszeniem ramion.

Niespodziewana przerwa w blitzkriegu
Tragedia na Wizną zaczęła się 8 września 1939 r., gdy twórca nowoczesnej koncepcji użycia broni pancernej gen. Heinz Guderian poczuł niepokój z powodu zbyt ślimaczego tempa ofensywy prowadzonej przez grupę armii "Północ". Obawiał się, że: "wskutek naszego wolnego tempa posuwania się, siły polskie zgromadzone wokół Warszawy uzyskają możność wycofania się na wschód i przegrupowania na wschodnim brzegu Bugu do dalszego oporu".

Będąc autorem niemieckiej strategii wojny błyskawicznej (blitzkrieg), która miała wkrótce rzucić na kolana całą Europę, gen. Guderian postanowił zażądać, by jak najszybciej zaczęto wcielać ją w życie na północnym odcinku frontu. "Zaproponowałem więc szefowi sztabu grupy armii, generałowi von Salmuthowi, aby korpus pancerny [chodziło o XIX korpus - red.] (...) wprowadzić do walki na lewo od armii von Küchlera, przez Wiznę na wschód od Bugu w kierunku Brześcia. Dzięki temu wszystkie próby Polaków zorganizowania raz jeszcze trwałej obrony w rejonie Warszawy zostałyby zduszone w zarodku" - pisze Guderian w swoich "Wspomnieniach żołnierza". Jego plan został z entuzjazmem przyjęty przez naczelne dowództwo.

Jeszcze tego samego dnia XIX korpus, w skład którego weszły: 3. Dywizja Pancerna oraz 2. i 20. dywizje piechoty zmotoryzowanej, uruchomiły silniki w czołgach i wozach opancerzonych, by ruszyć z kopyta w głąb Polski. W pełni nowoczesna jednostka Wehrmachtu posiadała ogromną siłę bojową. Służących w niej ok. 40 tys. żołnierzy dysponowało m.in.: ok. 350 czołgami (cała polska przedwrześniowa armia miała ich mniej) i 108 haubicami.

Pomimo posiadania w ręku takich atutów Heinza Guderiana już 9 września spotkała przykra niespodzianka. Jego korpus dotarł do pozycji zajmowanych przez niemiecką 10. Dywizję Pancerną w rejonie Wizny i tu okazało się, iż wszelkie raporty wysyłane od rana do dowództwa o sukcesach i przełamaniu polskiej rubieży obronnej, na jaką natrafiono, są wyssane z palca. "Przybywszy do Wizny, stwierdziłem ku memu rozczarowaniu, że złożone mi rano meldunki o sukcesach piechoty 10. Dywizji Pancernej polegały na jakimś nieporozumieniu" - zapisał Guderian. "Piechota wprawdzie przeprawiła się przez rzekę, lecz nie doszła do betonowych schronów bojowych nadbrzeżnej linii umocnień Polaków" - konstatował ze zdziwieniem.

Pancerny Goliat spotyka swego Dawida

Zaskoczenie niemieckiego generała, którego historycy wojskowości zaliczają do grona najwybitniejszych dowódców XX w., byłoby pewnie jeszcze większe, gdy by wiedział, kto ośmielił się stawić mu czoło. W skromnym systemie umocnień broniło się 720 polskich żołnierzy uzbrojonych w 24 karabiny maszynowe, sześć dział i zaledwie dwa karabiny przeciwpancerne.
Dowodził nimi zwykły, 31-letni kapitan z Korpusu Ochrony Pogranicza, którego żaden z przełożonych nawet nie posądzał o bycie militarnym geniuszem. Władysława Raginisa koledzy z wojska zapamiętali jako drobnego, nieśmiałego chłopaka, nieodznaczającego się niczym szczególnym. Nigdy nie otrzymywał ani pochwał, ani nagan. Szkołę Podchorążych Piechoty w Komorowie ukończył w swym roczniku z 38. lokatą spośród 234 absolwentów.

Podobnie nieszczególnie przedstawiał się polski system umocnień. Zaczęto budować go wiosnę 1939 r. nad brzegami Narwi i Biebrzy. Jak planowano, miała tu powstrzymywać niemiecką ofensywę Samodzielna Grupa Operacyjna "Narew" gen. Czesława Młota-Fijałkowskiego.

W rejonie Wizny między mokradłami udało się zbudować sześć ciężkich oraz sześć średnich schronów bojowych, strzegących frontu o długości 9 km i zamykających jedyną w rejonie drogę na Warszawę oraz Brześć.

Niestety, z powodu pośpiechu i brakoróbstwa jakość bunkrów nie przedstawiała się zbyt dobrze. Gdzieś w transporcie zaginęły wentylatory i w schronach nie założono wentylacji, niezwykle ważnej podczas prowadzenia ostrzału, kiedy wszędzie pełno dymu. Kilku bunkrów także nie zamaskowano. Na dwóch, w tym także dowódcy, nie zamontowano pancernych kopuł i w ostatniej chwili duże otwory znajdujące się w ich dachach po prostu zalano betonem.

Te niedociągnięcia częściowo rekompensował system prowizorycznych zapór przeciwczołgowych, zasieków i pól minowych. Za to nic nie było w stanie zrekompensować niedociągnięć najwyższego dowództwa. Jeszcze nim na polu walki zjawił się niemiecki XIX korpus, z polecenia marszałka Rydza--Śmigłego znakomicie nadający się do obrony region ogołocono z polskich wojsk, odsłaniając prawe skrzydło koncentrowanych w okolicach Warszawy jednostek. Gdyby tamtego dnia wszystko to wiedział geniusz broni pancernej Heinz Guderian, to pewnie długo pokładałby się ze śmiechu. Tymczasem o dziwo wcale nie było mu wesoło.

Gorzej niż pod Termopilami
"Znalazłem się na pierwszej linii" - zanotował 9 września Guderian. Konstatując, że przez cały poprzedni dzień i pomimo przeprowadzenia wielogodzinnego ostrzału artyleryjskiego potężna 10. Dywizja Pancerna nie potrafiła przełamać dość skromnych polskich umocnień. W dodatku zapanował w niej kompletny zamęt. "W pierwszej linii rozgrywała się jakaś niepojęta scena" - opisywał gen. Guderian. "O rozkazie do natarcia nikt tu nic nie wiedział. Obserwator dywizjonu ciężkiej artylerii kręcił się wśród piechurów, nie mając żadnego zadania. Nikt nie orientował się, gdzie znajduje się nieprzyjaciel" - dodawał.

Tymczasem po drugiej stronie żołnierze kapitana Raginisa i on sam dobrze wiedzieli, że nacierających na nich wróg posiada większą przewagę, niż niegdyś wojska perskie miały pod Termopilami nad garstką 300 Spartan. Mimo to nikt nie zamierzał uciekać. Jeszcze przed rozpoczęciem walk Władysław Raginis i dowódca artylerii fortecznej por. Stanisław Brykalski złożyli przed żołnierzami przysięgę, że żywi nie oddadzą bronionych pozycji. Żadnych nadziei na zwycięstwo mieć nie mogli, zwłaszcza że z działań niemieckich znikł już chaos. Przed południem runęła na bunkry dwugodzinna nawała artyleryjska, potem zaś do boju ruszyła niemiecka piechota wspierana przez czołgi.

"Ze schronów bez wentylacji nie można było dalej strzelać, wyniesiono więc broń do okopów" - opisuje Apoloniusz Zawilski w książce "Bitwy polskiego września". Wkrótce rozbito jedno z polskich dział i zginął - dotrzymując danego słowa - porucznik Brykalski. Pomimo to odpierano kolejne fale niemieckiego natarcia. Aż po południu gen. Guderian zauważył, że Polacy nie dysponują skuteczną bronią przeciwpancerną.

Faktycznie, posiadane przez żołnierzy Raginisa dwa karabiny przeciwpancerne były znakomite, ale kwatermistrzostwo tuż przed początkiem września dostarczyło do nich zaledwie... 20 nabojów (nota bene ciekawe, czy obecne służby zaopatrzeniowe w Afganisatnie sprawują się lepiej?). To, iż tamtego dnia udało się obrońcom Wizny zniszczyć aż kilkanaście niemieckich czołgów dosłownie zakrawało na cud.
Mając świadomość słabych stron przeciwnika gen. Guderian po południu zmienił taktykę. Czołgi podjeżdżały blisko do poszczególnych schronów i przecinały komunikację między nimi. Następnie pojedyncze bunkry okrążała piechota. Wreszcie walono do umocnień z każdego rodzaju broni, jakim dysponowano.

"Ok. godziny 15 straciłem pierwszy ckm i zostałem tak oślepiony, że straciłem wzrok. Do godziny 18 nieprzyjaciel uszkodził wszystką broń maszynową w obiekcie, raniąc ciężko mnie i pięciu szeregowców" - wspominał kierujący obroną schronu "Kurpiki" kpt. Wacław Szmidt. "Stan rannych w jednej, zupełnie ciemnej izbie, wśród stłoczonych dwudziestu sześciu ludzi stale się pogarszał, broni maszynowej już nie było. Zdecydowałem się poddać obiekt" - opisywał. Zaś Niemcy systematycznie zdobywali kolejne umocnienia.

"Twardzi obrońcy polscy nie chcieli w żadnym wypadku zaprzestać walki i nasz oddział został ponownie zasypany pociskami z broni maszynowej. Mimo to drugi saper podczołgał się do strzelnicy karabinu maszynowego - eksplodował ładunek wybuchowy i karabin zamilkł" - opowiadał po wojnie żołnierz XIX korpusu mjr Malzer. "Próba wtargnięcia do schronu spełzła jednak na niczym, ponieważ kopuła była nadal nieuszkodzona, a z niej polski karabin maszynowy trzymał nas dalej pod ogniem" - dodawał.

Heinz Guderian osobiście kierował walkami, a mimo to do zapadnięcia ciemności nie udało się zdobyć wszystkich umocnień.

Walka trwała aż do końca
Od świtu 10 września żołnierze XIX korpusu z jeszcze większym impetem ruszyli na ocalałe bunkry. Ostatni padł schron na Górze Strękowej, gdzie bronił się Władysław Raginis z niedobitkami ze swego batalionu. Wedle relacji złożonej po wojnie przez dwóch ocalałych żołnierzy, w pewnym momencie wróg zaprzestał ostrzału i pod bunkrem zjawił się parlamentariusz z białą flagą.

W imieniu gen. Guderiana przedstawił kpt. Raginisowi ultimatum. Albo bunkier się podda, albo wszyscy polscy jeńcy wzięci podczas bitwy do niewoli zostaną rozstrzelani. W zasadzie dalsza walka nie miała już sensu. Amunicja się kończyła, a każdy obrońca odniósł mniej lub bardziej ciężkie rany.

Zwycięski XIX korpus przebił sobie drogę i wkrótce kolumny pancerne ruszyły na południe, a obrońcy ostatniego schronu nic już nie mogli zrobić. Po godzinie namysłu Raginis rozkazał podwładnym, by opuścili bunkier. Kiedy wyszli, usłyszeli wybuch granatu i z otworów strzelniczych buchnęły kłęby dymu. Ich kapitan dotrzymał danego przed bitwą słowa.

Poświęcenie obrońców Wizny miało sens. Kiedy XIX korpus zamiast gnać w głąb Polski przez dwa dni dreptał w miejscu, w stolicy i jej okolicach z rozbitych dywizji udało się sformować armię "Warszawa". Także te dwa bezcenne dni pozwoliły wielu polskim jednostkom na uporządkowany odwrót w stronę Rumunii.

Jednak jakże wiele mogliby dokonać żołnierze kpt. Raginisa, gdyby mieli do dyspozycji dobre uzbrojenie, zapasy amunicji i umocnienia niebędące jedynie namiastkami bunkrów. Ale ta akurat kwestia dotyczyła wówczas całej polskiej armii.

Po triumfie nad garstką Polaków gen. Guderian zdążył zdobyć Brześć, gdzie 22 września przyjął wspólną defiladę Wehrmachtu i Armii Czerwonej razem z gen. Siemionem Kriwoszeinem, o którym z sympatią napisał, iż był: "czołgistą znającym język francuski, dzięki czemu mogłem się z nim dobrze porozumieć". Obaj panowie bawili się świetnie i na pożegnanie gen. Kriwoszein zaprosił niemieckiego kolegę na wizytą w Moskwie. Dwa lata później Guderian usiłował tam dotrzeć na czele 2. Grupy Pancernej, odnosząc kolejne militarne triumfy i umacniając swą do dziś czczoną przez miłośników broni pancernej (także Polaków) sławę.

Tymczasem w Polsce szybko zapomniano o Wiźnie i Władysławie Raginisie. W miejscu jego śmierci po wielu latach umieszczono skromną tablicę o treści: "Przechodniu, powiedz Ojczyźnie, żeśmy walczyli do końca, spełniając swój obowiązek". Nakręcono też jeden film dokumentalny. I tyle.

Zresztą, właściwie nie ma się czemu dziwić, skoro kierująca resortem edukacji pani minister Katarzyna Hall właśnie kończy proces likwidacji nauczania historii w szkołach ponadpodstawowych.

Jakby co, zawsze chętnie własną wersję zdarzeń polskiej młodzieży przedstawią specjaliści piszący od nowa dzieje Europy na zlecenie Kremla. Acz o kapitanie Raginisie i jego żołnierzach pewnie i oni nie wspomną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na i.pl Portal i.pl