Polska w uścisku pytona, czyli o problemach z nielegalnymi hodowcami egzotycznych zwierząt

rozmawiała Ryszarda Wojciechowska
Akcja poszukiwania ponadpięciometrowego pytona tygrysiego nad Wisłą w okolicach Otwocka trwa od ubiegłej soboty. W środę pojawiły się doniesienia, że zwierzę pożarło psa
Akcja poszukiwania ponadpięciometrowego pytona tygrysiego nad Wisłą w okolicach Otwocka trwa od ubiegłej soboty. W środę pojawiły się doniesienia, że zwierzę pożarło psa Tomasz Holod
Michał Targowski, dyrektor gdańskiego zoo, opowiada o problemach z nielegalnymi hodowcami egzotycznych zwierząt.

Gdyby sprawa była zabawna, można by żartować, że mamy swojego potwora z Loch Ness. Ale nie do śmiechu nam raczej, kiedy na poważnie trwają poszukiwania kilkumetrowego pytona.

I słusznie, bo to niebezpieczne zwierzę. Co prawda można się pocieszać, że to nie jest jadowity wąż, tylko dusiciel. Ale dusiciel też może zrobić krzywdę. I w sprzyjających dla niego warunkach potrafi pokazać swoją prawdziwą siłę. Sam przeżyłem nieprzyjemną przygodę z pytonem w naszym ogrodzie. Wziąłem jednego z nich do ręki, bo wydawało mi się, że to niezwykle łagodny okaz.

A nie był?

W jednej chwili on się owinął wokół mojej ręki, a ja poczułem rzeczywistą siłę jego mięśni. Ścisnął tak, że ręka zsiniała. Poczułem potworne mrowienie i zacząłem odpływać, tracić świadomość. Na szczęście nie byłem sam, tylko z pracownikami. Węża udało się „odwinąć”. I gdyby jednak nikogo nie było w pobliżu, zakończenie mogło być inne.

Poszukiwany pyton tygrysi na razie się wymyka. Znaleziono tylko wylinkę. I dzięki niej oraz śladom wiadomo, że naprawdę istnieje i ma około sześciu metrów. Dlaczego zrzucił skórę?

Bo rośnie. Po zrzuceniu wylinki trwa proces intensywnego wzrostu, aktywności. On wtedy jest bardziej głodny. I na pewno szuka pokarmu. Z tym że o tej porze i w tym środowisku, w którym się znalazł, łatwo o pokarm. Upoluje jakiegoś szczura, kota, psa. Jeśli jednak człowiek miałby go spotkać na swojej drodze, to pod żadnym pozorem nie powinien się do niego przybliżać, próbować kijem go ruszać, czy robić zdjęcie. Bo rozdrażnione zwierzę może zaatakować. Nawet silne owinięcie się pytona wokół nogi czy ręki spowoduje w organizmie człowieka zaburzenie krążenia i być może omdlenie.

Taki pyton to nie igła w stogu siana. Dlaczego nie można go znaleźć?

Pytony lubią kryjówki. Jeśli w ciągu dnia nie wygrzewają się na słońcu, to zaszywają się w jakiejś spokojnej norce. Trudno je więc zauważyć. Bardziej aktywne są po południu, wieczorem. Teren, na którym poszukiwany pyton się znalazł, jest dla niego odpowiedni, bo z wodą. On lubi kąpiele. Potrafi pod wodą przebywać nawet do kilkunastu minut. Poza tym pogoda też jest dla niego, na razie, właściwa. Jeśli jednak nie zostanie latem schwytany, to zimy na pewno nie przetrwa. Zamarznie. Już we wrześniu będzie słabł, kiedy temperatura nocą spadnie do kilku stopni. Marznący, na wpół żywy, stanie się też mniej niebezpieczny.

Egzotyczny wąż na wolności to nie jest w Polsce taki absolutnie rzadki przypadek. Z czego się to bierze?

Przyczyną jest nielegalna hodowla nie tylko węży, ale też innych dzikich zwierząt w naszym kraju. Pyton tygrysi to wąż dość popularny.

Wśród hodowców?

Nie tylko. W naszym ogrodzie znajdują się dwa pytony, ale nigdy bym o nich nie powiedział, że to wyjątkowo egzotyczne, rzadkie zwierzęta. Bo pyton tygrysi jest łatwo dostępny. Można go kupić na portalach internetowych, czasami w sklepach zoologicznych. Oczywiście, jeżeli sprzedaż jest legalna, jeśli są odpowiednie dokumenty, świadectwo pochodzenia zwierzęcia, to można go hodować. Ale wiele osób nie podporządkowuje się nakazowi rejestrowania dzikich zwierząt w odpowiednich urzędach. I prowadzi hodowlę nielegalnie. Z drugiej strony, panuje moda na „udomowienie” dzikiego zwierzęcia. I klient ich szuka. Tak się rozwija nielegalny rynek. Człowiek zazwyczaj kupuje młodego węża, który ma pół metra. I nie bardzo się orientuje, że jego pupil po kilku latach, przy dobrej hodowli, osiągnie rozmiar sześciu metrów. I wtedy pojawia się problem. Bo jak takiego kolosa trzymać w domu?

Myśli pan, że ktoś tego pytona, po prostu, wypuścił?

Nie wierzę, żeby to zrobił hodowca z certyfikatem. Mógł to być ktoś, kto trzymał zwierzę nielegalnie. Bo za duży, bo koszty żywienia takiego węża są niemałe. Przecież on na jedno posiedzenie może zjeść dwa, trzy króliki. A trzeba to pomnożyć przez dwanaście miesięcy w roku. Ale problem z takim zwierzęciem pojawia się też wtedy, kiedy ono zostanie już schwytane przez odpowiednie służby. Pojawi się bowiem pytanie - co z nim teraz zrobić?

Przywieźć do ogrodu zoologicznego?

Kiedyś mogliśmy dzikie zwierzęta przyjmować. Ale teraz europejskie ogrody, w tym także polskie, mają zakaz przyjmowania każdego zwierzęcia, które pochodzi z innej hodowli niż hodowla w ogrodach zoologicznych. Są co prawda ośrodki adopcyjne dla takich zwierząt. Ale raptem jest ich kilka. I nie każdy dla węży.

Nie ma mocnych na nielegalne hodowle? Przecież słyszy się o nich od lat.

Wystarczy przejść się podczas wakacji ulicą Długą w Gdańsku, a zobaczy pani młodych ludzi, którzy na szyi trzymają pytona albo boa dusiciela. I oferują turystom za drobną opłatą zdjęcie pamiątkowe. To barbarzyństwo. Gdański urząd myśli o tym, żeby zrobić nalot. Przeszkoliliśmy nawet urzędników w kwestii przepisów, na jakie mogą się powoływać. Co z tego, skoro oni nas pytają: - No dobrze, zarekwirujemy, i co dalej? A my rozkładamy ręce. Bo nam nie wolno przyjąć takiego zwierzęcia. Turyści chętnie dają się na taką fotkę z wężem nabrać. Wiedząc, że to może być niebezpieczne. Bo wąż mógłby zaatakować, mimo zapewnień właściciela, że on nikomu krzywdy nie zrobi. Poza tym węże mogą przenosić różne choroby. Po co narażać, na przykład, dziecko na jakieś perturbacje?

Trudno zrozumieć tę fascynację ludzi wężami. Przecież do takiego się ani nie zagada, ani nie przytuli.

Za to mają miękką skórkę. Gdyby pani porozmawiała z licencjonowanymi hodowcami, usłyszałaby poezję na temat tego, jakie to wspaniałe zwierzęta. Ale prawdziwy hodowca wie, że takie zwierzę musi mieć odpowiednie terrarium. Sześciometrowy okaz powinien mieć do swojej dyspozycji pomieszczenie wielkości trzydziestu metrów kwadratowych. Na tej powierzchni muszą się też znaleźć basen, jakieś konary, szczeliny. I wtedy można obserwować, jak wąż sobie żyje, jak się rozwija.

Wiele egzotycznych zwierząt zaczyna przenikać do naszego ekosystemu właśnie przez nielegalne hodowle.

Papugi zielone, odmiana mnichy, są już w Europie. Fruwają sobie w parkach Barcelony, Londynu. Aklimatyzują się nawet w czasie zimy. Być może są tu i ówdzie w Polsce. Bo wiele takich papug uciekło właśnie z nielegalnych hodowli.

Szop pracz też się u nas zadomowił.

Ale dlatego że w czasach PRL były liczne fermy hodowlane z tym zwierzęciem. Po zmianie ustroju likwidowano fermy i te zwierzęta w różny sposób się uwalniały. Całkiem dobrze czują się u nas również jenoty. Grasują sobie nawet wokół naszego ogrodu zoologicznego. Mamy także w Polsce problem z żółwiem czerwonolicym. To gatunek bardzo popularny w domowych hodowlach. Dzieci uwielbiają te żółwiki. Można je kupić w sklepie zoologicznym. Ale dorosłe osiągają wielkość półmiska i bywa, że się znudzą. Trafiają więc do lasu, w pobliżu wody. Te żółwie dosyć dobrze się u nas aklimatyzują. Ale stanowią zagrożenie dla rodzimego żółwia błotnego, który jest przyrodniczym rarytasem, gatunkiem ginącym. No i jest nasz.

Jak czerwonolicy zagraża naszemu błotnemu żółwiowi?
Czerwonolice są szybsze i bardziej energetyczne niż błotne, więc lepiej się odnajdują w środowisku. Potrafią je zdominować i wyjadać naszym pożywienie.

Jakie inne egzotyczne zwierzęta egzotyczne ludzie trzymają jeszcze w polskich domach?

Kilka lat temu, na Mazurach, znaleziono zimą zamarzniętego krokodyla. Nie miał szans przeżyć. Ktoś musiał go wyrzucić z domu. Modne są małpki - kapucynki, rezusy. Wiem, że trwa moda na serwale - afrykańskie dzikie koty, czy na karakale, które są wielkości serwala, a także na oceloty. Te zwierzęta mają, podobno, świadczyć o prestiżu właściciela, który spaceruje z takim serwalem czy ocelotem na smyczy po swoim wielkim ogrodzie.

To chyba prestiż podszyty głupotą.

Też, bo traktuje się zwierzęta jak zabawki i kiedy się znudzą albo urosną, wyrzucane są na pastwę losu, mogąc stanowić zagrożenie dla ludzi. Zresztą, co tu dużo mówić, skoro ludzie potrafią swoje psy przywiązać do drzewa i zostawić... Jesteśmy różni.

Smutno kończymy.

Smutno. To jest zresztą wielowątkowy problem. Jeden z policjantów opowiadał mi, jak pewien stary człowiek zrobił sobie na balkonie nielegalny ptasi raj. W wolierach miał egzotyczne ptaki i rodzime, chronione. Jakoś je sobie przez lata przyhołubił. Ten stary człowiek stanął przed sądem. Bo ptaki to własność Skarbu Państwa, niektóre z nich podlegają prawnej ochronie. I nie wolno ich trzymać w zamknięciu. Podobnie jest z innymi zwierzętami. Nawet jeśli pani zajęłaby się biedną sarenką i ją dokarmiała w domu, to jest podstawa prawna do tego, żeby panią posądzić o kłusownictwo. Każdą taką sprawę trzeba zgłosić nadleśnictwu. Bo to jest własność Skarbu Państwa. I nam wara od zwierząt (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Polska w uścisku pytona, czyli o problemach z nielegalnymi hodowcami egzotycznych zwierząt - Plus Dziennik Bałtycki

Wróć na i.pl Portal i.pl